czwartek, 24 grudnia 2015

Deep in Forest. Prolog

Witam!
Serdecznie zapraszamy was do wciągnięcia się w nową historię. Jest to rodzaj opowiadań Alfa/Beta/Omega także proszę nie hejtować, gdy będą się pojawiały dość kontrowersyjne określenia i sceny.

Z okazji świąt Bożego Narodzenia pragniemy wam złożyć najlepsze życzenia. Spełnienia marzeń, dużo prezentów pod choinką i smacznej kolacji wigilijnej.
Wszystkiego jak najlepszego, kochani!
Życzą Little Freak i Ofelia Rose



Zapraszam na prolog.
#littlefreak

PS: Z góry przepraszam za błędy.

Deep in Forest

Carmelo
Sen. Jeden z wielu jakie miałem. Byłem szczęśliwy, będąc z moją mamą i tatą. Oboje byli szczęśliwi i… żyli. Dlatego wiedziałem, że to sen. Bo w rzeczywistości oni nie żyli. W obecnym śnie byłem w rodzinnym plemieniu mojej matki. Plemieniu, które było zatrute. Uważali oni bowiem, że nie ważnym jest  kto ci jest pisany. Czy może jakiś Alfa z innego plemienia. Albo Beta z innego gatunku. To twoi rodzice wybierali ci kogoś z plemienia. Moja mama się postawiła. Potajemnie spotykała się ze swoim partnerem. W końcu urodziłem się ja, a oni zginęli. W tym śnie oni żyli. I krzyczeli coś do mnie.
– Uciekaj! Carmelo, uciekaj, mój synku. Oni cię zniszczą! Uciekaj i dokonaj swojego przeznaczenia! – moja mama patrzyła na mnie z bólem wypisanym na twarzy, ale i nadzieją.
Nie wiedziałem, o co chodzi. Jak zwykle zresztą. Bo ten sen jest właściwie słodko-gorzką rutyną. Najpierw jesteśmy szczęśliwi, a potem moment, w którym mama każe mi uciekać. Już miałem zapytać, o co chodzi, gdy poczułem ból w podbrzuszu. Zabrakło mi powietrza. Otworzyłem zaskoczony oczy by zobaczyć nad sobą mojego ojca – przywódcę klanu – oraz dwie podległe mu alfy. 
– Bierzcie go, czas by odpowiedział za swoje grzechy – powiedział chłodno, wychodząc z chaty.
Dwaj mężczyźni podnieśli mnie do pionu. Następnie jeden z nich zerwał ze mnie bieliznę oraz tunikę, zostawiając tylko podkoszulek, po czym wytargali mnie za zewnątrz. Gdzie, jak się okazało, zebrał się cały klan. Łącznie z naszym katem, stojącym już przy drewnianym stole z nożem w ręku. Zatrząsnąłem się przerażony.
– Carmelo z klanu Szarych Kojotów, oskarżam cię o splugawienie naszego dobrego imienia. Pozwoliłeś odebrać sobie czystość mężczyźnie niewybranemu przeze mnie. Był on również z innego klanu, a za to czeka cię wysoka kara. Kastracja. Zaraz po tym zabiegu zostaniesz oddany Alfie wybranemu przeze mnie. Od dziś będziesz jego Omegą. Będziesz się zajmować domem, a późnie jego dziećmi, które będzie mógł mieć z odpowiednią dla niego kobietą. Ty splugawiłeś siebie i nie jesteś tego godzien – powiedział, patrząc na mnie mściwie.
Nienawidził mnie. Dlaczego bo jestem dowodem zdrady jego zmarłej żony.
– Ale ja nic nie zrobiłem! O czym ty mówisz, tato?! – krzyknąłem przerażony jego wywodem.
– Zamilcz! Nie masz już prawa nazywać mnie ojcem. Pierre, możesz się brać do roboty – powiedział ojciec, odchodząc ode mnie by zasiąść na swoim tronie.
Mężczyźni trzymający mnie przysunęli mnie blisko stołu. Pierre uśmiechnął się do mnie z groźnym błyskiem w oczach, a potem ścisnął boleśnie moje jądra których nic nie okrywało.
– Jakie ładniusie. Aż szkoda je obcinać. No trudno – powiedział, układając je na stole.
Sięgnął po nuż i zamachnął się, a ja szarpnąłem się, przez co rozciął mi jedno z jąder. Zawyłem z bólu, a wtedy moja puma dała o sobie znać. Mając szpony zamiast paznokci dźgnąłem jednego z mężczyzn by po chwili być wolnym i uciekać.
– Nie gońcie go. To nie ma sensu i tak się wykrwawi i zdechnie.
Mimo że słyszałem słowa ojca wciąż biegłem przerażony. Mimo okropnego, łamiącego bólu oraz uczucia pieczenia ud biegłem przed siebie. Wiedziałem, że zostawiam za sobą krwawe ślady oraz zapach. Zapach przerażonej omegi, ale nie zatrzymywałem się. Choć bardzo bolało. Miałem wrażenie, że zostały mi  odcięte jądra wraz z penisem, mimo że zostały one jedynie nacięte. Wiedziałem, po prostu czułem, że na pewno nie obejdzie się bez obcięcia tego naruszonego jądra. Moja niania była medykiem i miałem na tyle wiedzy by wiedzieć co mnie czeka. Ale wiedziałem, że to będzie lepsze niż bycie z nimi.
Biegłem dopóki nie dostrzegłem rozległej ziemi z chatami na lądzie i w koronach drzew. Chwiejnym już krokiem ruszyłem tam. Mimo bólu, pieczenia, swędzenia i lęku. Wciąż wierzyłem, że mi pomogą. Poczułem, że się chwieję. Opadłem na kolana i zdjęty bólem zacząłem opadać na ziemie, a ostatnie co zapamiętałem to czyjeś nawoływanie w moją stronę.

Diego

                – Nie obchodzi mnie to, że tygrysy naruszają granice! – krzyknąłem wkurzony. – Waszym pieprzonym zadaniem jest pilnowanie by tego nie robiły!
                Strażnicy wschodniej granicy opuścili głowy pod wpływem mojego tonu. Wszyscy byli Betami. W ich naturze było słuchanie i wypełnianie rozkazów Alfy, czyli mnie.
                – To już drugi raz, gdy nie wypełniliście mojego polecenia. Tygrysy bez problemu weszły na naszą ziemię i znów polowały na naszą zwierzynę – warczałem. – Jak tak dalej pójdzie nie będziemy mieli, czym wykarmić naszego klanu.
                – Wybacz nam, alfo – odezwał się jeden ze strażników. – Tygrysy są bardzo sprytne i szybkie. Nim zdążymy się zorientować one już wracają na swoje terytorium.
                – Jesteście gepardami do cholery! Kto jest szybszy?!
                – My – odpowiedzieli cicho.
                Warknąłem gardłowo i przeczesałem dłonią włosy.
                – Daję wam ostatnią szansę. Jeśli dowiem się, że tygrysy po raz kolejny przekroczyły naszą granicę znajdę dla was zastępstwo. Zrozumieliście? – zapytałem twardo.
                – Tak, alfo! – odpowiedzieli razem.
                – Wracajcie do swoich obowiązków – nakazałem.
                Gdy strażnicy opuścili mój dom odetchnąłem głęboko. Miałem nadzieję, że się poprawią. Nie chciałem ich zwalniać z obowiązków gdyż wiedziałem, że są dobrzy, ale jeżeli w sprawie tygrysów nic się nie zmieni będę musiał.
                Podszedłem do okna i wychyliłem się przez nie. Spojrzałem w dół. Moja chata znajdowała się parę metrów nad ziemią, jak większość domów w moim klanie. Parę domów stało na ziemi. Mieszkali tam głównie handlarze, kupcy i zmienni, którzy nie byli gepardami lub kotowatymi. Reszta mieszkała w koronach drzew. Tu w górze czuli się bezpiecznie. Wszystkie domy były połączone ze sobą drewnianymi przejściami. Znajdował się tu nawet mały zakątek dla dzieci zabezpieczony siatką z lian. Swoją chatę miał tu także nasz klanowy medyk. Jednak, jak w każdym klanie, panowały u nas zasady hierarchii. Mój dom, jako Alfy, znajdował się najwyżej, w widocznym miejscu między dwoma starymi Dębami. Chaty podległych mi Alf mieściły się wokół mojego domu. Bety mieszkały trochę niżej, a Omegi cztery metry pod nimi.
                Klan nie składał się tylko i wyłącznie z gepardów. Oczywiście były one większością, ale dom znalazły tu również pumy, pantery, oceloty, a nawet lwy. Te ostatnie najchętniej zamieszkiwały chaty na ziemi. Mimo różnorodności rasowej w klanie panował pokój. Bardzo rzadko zdarzały się jakiekolwiek konflikty. Gorzej było przy granicach.
Na wschodzie graniczyliśmy z tygrysami. Były to wredne bestie z równie wrednym Alfą na czele. Już od parunastu lat próbuję wynegocjować z nimi zawarcie paktu dotyczącego granic jednak ich Alfa odrzucał każdą prośbę o spotkanie w sprawie negocjacji.
Na północy i zachodzie był spokój. Z tamtejszymi klanami żyliśmy w zgodzie. My nie wchodziliśmy na ich tereny, a oni  na nasze. Niestety kolejnym problem był klan na południu. Kojoty. Niezwykle agresywny klan. Wystarczyła byle błahostka by wypowiedzieli nam wojnę. Na szczęście od lat nic takiego się nie stało i miałem nadzieję, że tak pozostanie.
Słońce chyliło się ku zachodowi oświetlając chaty w koronach drzew pomarańczowym światłem. Kątem oka zauważyłem strażników wschodniej granicy biegnących przez wioskę w stronę lasu. Po kolei zmieniali się w gepardy znikając za ścianą drzew. Miałem nadzieję, że tym razem tygrysy nie wejdą na nasze ziemie. Przeniosłem wzrok na domy w koronach drzew. Widziałem dzieci biegające po drewnianych mostach i ich matki siedzące na ławkach przed domami. Niektóre dzieciaki zmieniały formę inne dopiero się tego uczyły. Byłem zadowolony z tego widoku. Cieszyło mnie, że w klanie rodzi się tak dużo dzieci. Co prawda nie wszystkie przeżywały, ale znaczna większość.
Moją uwagę zwróciło nagłe zamieszanie na ziemi. Zwróciłem tam swój wzrok. Pozwoliłem swojemu gepardowi spojrzeć za mnie. Oczami dzikiego kota dostrzegłem jednego ze strażników granicy południowej. Niósł na rękach jakiegoś młodego chłopaka. Zdziwił mnie jego wygląd. Miał na sobie jedynie długą lnianą koszulę, zakrwawioną w okolicach krocza. Nogi mojego strażnika były naznaczone krwią, co oznaczało, że chłopak nadal krwawił.
Nie przyglądając się temu dłużej odszedłem od okna i skierowałem się do wyjścia. Szybko pokonałem odległość między moim domem, a zejściem na ziemię. Nie zszedłem jednak na dół.
– Paulo! – krzyknąłem zwracając uwagę Bety. – Zanieś go do medyka! – nakazałem, na co mężczyzna pokiwał głową, po czym ruszył szybkim tempem w stronę drewnianych schodów.
Przepuściłem go przodem. Gdy przeszedł koło mnie poczułem charakterystyczny dla Omeg zapach i coś jeszcze. Coś… Coś słodkiego. Nie zaprzątałem sobie tym jednak głowy. Czułem i widziałem, że chłopak nadal krwawi.
– Co się stało? Napadło go jakieś dzikie zwierzę? – zapytałem, biegnąc za Paulem.
– Nie wiem, alfo. Znalazłem go podczas obchodu po lesie w pobliżu wioski. Nim zdążyłem do niego podejść chłopak padł nieprzytomny na ziemię.
– Rozumiem.
Gdy dotarliśmy do domu medyka ten czekał już na nas. Paul wniósł Omegę do jednego z pokoi i położył na posłaniu. Sam stanąłem w rogu pokoju.
– Dziękuję, Paul – powiedział Antonio – medyk.
Opukał dłonie w misce z wodą i podszedł do nieprzytomnego chłopaka. Szybko ocenił jego stan.
– Stracił bardzo dużo krwi – powiedział. – Paul, pomóż mi ściągnąć z niego koszulę – poprosił.
Beta kiwnął głową i podszedł do posłania. Uniósł lekko chłopaka, a Antonio ściągnął z niego ubrania. Wciągnąłem głęboko powietrze widząc jego poranione krocze. Medyk skrzywił się nieznacznie, a na twarzy Paula zauważył ból, jakby i jego zabolało.
                – Nie wygląda to dobrze – mruknął Antonio, oglądając krocze Omegi. – Paul, podaj wodę – polecił.
                Obmył ranę chłopaka i pokręcił głową.
                – Co możesz z tym zrobić, Antonio? – zapytałem przeczuwając najgorsze.
                – Muszę usunąć lewe jądro – powiedział bez mrugnięcia okiem.
                Kiwnąłem tylko głową.
                – Rób, co do ciebie należy, ale nie chcę usłyszeć, że chłopak zmarł, rozumiesz? – zastrzegłem.
                Antonio kiwnął głową.
                – Paul, zostaniesz i pomożesz Antonio – nakazałem.
                – Ale ja muszę wrócić do patrolowania terenu!
                – Pójdę za ciebie – powiedziałem i nie czekając na odpowiedź opuściłem dom Antonia.
                Potrzebowałem pobiegać, mój gepard tego potrzebował.

Carmelo
Gdy otworzyłem oczy oślepiła mnie jasność. Zamknąłem je znów by po chwili powoli ponownie otworzyć. Okazało się, że jestem w jakimś pokoju. Po panującej wokół mnie jasności i charakterystycznego zapachu wiedziałem, że to musi być pomieszczenie szpitalne. Chciałem się podnieść do siadu, ale wtedy poczułem ogromny, rwący ból. Opadłem zaskoczony na posłanie, piszcząc niczym ranione zwierzę. Nagle poczułem dłoń na swoim ramieniu.
– Spokojnie, leż. Niedawno przeszedłeś zabieg i wciąż możesz odczuwać ból. Odetchnij. Spokojnie wypuść powietrze i się odpręż to nie będzie tak bolało.
Zrobiłem tak jak kazał mi mężczyzna, siedzący przy moim posłaniu. Gdy zwróciłem w jego stronę wzrok od razu zdominowało mnie spojrzenie Alfy. Silnego przywódcy klanu.
– J-ja przepraszam A-alfo, że przekroczyłem twoją gra…
– Spokojnie. Nie jestem tu by cię osądzać. Chcę się dowiedzieć czegoś o tobie oraz chcę byś mi wyjaśnił, co ci się stało.
Przełknąłem głośno ślinę.
– To przez to, że… i… – nie umiałem skleić składnego zdania, a zamiast tego wybuchnąłem płaczem. – Ja nic nie zrobiłem, przysięgam!
– Spokojnie, piękny. Opowiedz mi na spokojnie. Jak to się stało, że znalazłeś się tutaj z tak paskudną raną na jądrach?
– Uciekłem… Przywódca klanu, który jest uznany za mojego ojca chciał mnie ukarać… Wykastrować.
– Przywódca jakiego klanu i jak to uznany? – zapytał spokojnie.
– Klanu Kojotów. Oficjalnie jestem dzieckiem jego i jego żony, ale naprawdę to jestem synem jego żony i jej partnera. Z innego klanu. Mój ojciec był pumą tak jak ja. To właśnie zdradziło moją mamę. Przez to i ona, i mój tato zginęli – powiedziałem cicho.
– Rozumiem. Za co chciał cię ukarać?
– Oskarżył mnie o znieważenie dobrego imienia klanu i przespanie się z kimś z innego klanu. Chciał by mnie wykastrowali, a następnie miałem być oddany jednemu z alf jako prywatna dziwka – powiedziałem cicho.
Mężczyzna myślał przez chwilę, po czym odezwał się cicho.
– To okropne. Przykro mi, że cię to spotkało, ale możesz być pewny że tu będziesz bezpieczny. Najważniejsze byś teraz wypoczął. Straciłeś dużo krwi, a nasz medyk musiał… – przerwał nagle jakby nie wiedząc co ma powiedzieć.
– Co musiał zrobić? 
– Musiał wyciąć twoje lewe jądro – powiedział, a ja zaczerwieniłem się.
Teraz to nie będę w ogóle miał szans by odnaleźć swojego Alfę, bo nikt nie zechce kogoś takiego jak ja.
– Hej, nie myśl tak nawet – spojrzałem na mężczyznę zaskoczony.
– Jak…?
– Nie wiem, ale zacząłeś pachnieć żalem i goryczą, a do tak pięknej twarzy to nie pasuje.
Spojrzałem na niego zaskoczony i chciałem o coś zapytać, ale w tym momencie ktoś wszedł do środka. Był to Beta.
– Alfo, przywódca Klanu Kojotów chce się z tobą zobaczyć. Powiedział, że jeśli nie pojawisz się z jego zbiegiem to…
– To co?! Skąd on, do kurwy, wie o jego obecności tutaj?! – zapytał, wskazując na mnie, a mężczyzna zadrżał. 
– Nie wiem, ale powiedział, że młode z naszego klanu zginą, jeśli się nie pojawisz. Złapał bliźnięta Judith. Jest przerażona. Jej mąż jest już z nią i prosi cię byś coś zrobił.
Słysząc to poczułem jak coś ściska mnie w środku. Usiadłem mimo rwącego bólu i powoli wstałem.
– Przepraszam, że przysporzyłem wam kłopotu – powiedziałem i powoli ruszyłem w stronę wyjścia.
Alfa ruszył za mną.
– Nie przysporzyłeś i nie oddam cię – powiedział, po czym zamilkł, gdy stanęliśmy przed mym ojcem.
– No patrzcie! Tu jesteś, Carmelo. Chodź tu do mnie.
– Najpierw puść dzieci, ojcze. Proszę.
Wiedziałem, że nie lubił mieszać dzieci w tego typu sprawy, więc odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem jak mali, zapłakani chłopcy wpadli w ramiona zapłakanej matki.
– No, a teraz chodź tu, Carmelo.
Posłusznie chciałem do niego podejść, gdy nagle usłyszałem za swoimi plecami Alfę.
– Nie.
Niby proste polecenie, ale zamurowało mnie. To był głos Alfy. Mojego Alfy. Właśnie wtedy zrozumiałem, że wpadłem na swoją drugą połówkę. Na przeznaczoną mi osobę. Nic więcej już się nie liczyło. Oddaliłem się od ojca jak najdalej, przyciskając do boku mojego Alfy.
– Tak chcesz pogrywać, Alfo? Chcesz by twój klan cierpiał za twoje samolubne pobudki?
Widziałem, że kilka osób wyszło na zewnątrz, ale wszyscy wiernie obstawali za swym przywódcom.
– Nikt z nas nie ucierpi. Nasz Alfa postępuje słusznie. Nie będziemy patrzeć z boku na czyjeś cierpienie – powiedział jakiś niżej postawiony Alfa.
– Dobrze, w takim razie wypowiadam wam wojnę. Od dziś nie znacie ani dnia ani godziny. Mam nadzieję, że ta dziwka będzie warta waszej śmierci. Do następnego razu, Alfo – powiedział, po czym niespiesznym krokiem ruszył w drogę powrotną do wioski, a ja mogłem tylko patrzeć jak odchodzi i modlić się by to co powiedział się nie stało. By dzisiejszy dzień nie stał się początkiem wojny między klanami.

14 komentarzy:

  1. No to mogę iść już spać:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie się zapowiada ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie się zaczyna;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Już czekam na następny rozdział. I Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow :)
    Nie mogę się doczekać następnych rozdziałów.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)
    P.S WESOŁYCH ŚWIĄT :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Historia zapowiada cię całkiem ciekawie.
    Ten niby ojciec Carmelo jest jakiś psychiczny...
    Jestem strasznie ciekawa dalszych części.

    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jej bosko się zaczyna:)
    Wesołych świąt:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czemu rozdziały są co tydzień ;-;

    OdpowiedzUsuń
  9. mam pytanie
    moglybyscie podac tytuły opowiadan a/b/o ktore czytalyscie? chetnie bym poczytala
    😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż jedyne opowiadania a/b/o jakie czytałam były to fanfiction Larry ( czyli o 1D).
      Jeśli jednak będziesz zainteresowana mimo to tu masz spis z kilkoma opkami i one-shotami
      http://znajdzsobieff.tumblr.com/tagged/abo
      Pozdrawiam OfeliaRose

      Usuń
  10. Świetne opowiadanie się zapowiada. Mocny trochę krwawy początek. Oby tak dalej !!! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej,
    bardzo mi się podoba już to opowiadanie, biedny Carmelo spotkał teraz swojego alfe, choć ciekaw jak ten będzie go traktował, jeszcze teraz ta wojna wisząca nad nimi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)