Witam!
Serdecznie zapraszamy was do wciągnięcia się w nową historię. Jest to rodzaj opowiadań Alfa/Beta/Omega także proszę nie hejtować, gdy będą się pojawiały dość kontrowersyjne określenia i sceny.
Z okazji świąt Bożego Narodzenia pragniemy wam złożyć najlepsze życzenia. Spełnienia marzeń, dużo prezentów pod choinką i smacznej kolacji wigilijnej.
Wszystkiego jak najlepszego, kochani!
Życzą Little Freak i Ofelia Rose
Zapraszam na prolog.
#littlefreak
PS: Z góry przepraszam za błędy.
Deep in Forest
Carmelo
Sen.
Jeden z wielu jakie miałem. Byłem szczęśliwy, będąc z moją mamą i tatą. Oboje
byli szczęśliwi i… żyli. Dlatego wiedziałem, że to sen. Bo w rzeczywistości oni
nie żyli. W obecnym śnie byłem w rodzinnym plemieniu mojej matki. Plemieniu,
które było zatrute. Uważali oni bowiem, że nie ważnym jest kto ci jest
pisany. Czy może jakiś Alfa z innego plemienia. Albo Beta z innego gatunku. To
twoi rodzice wybierali ci kogoś z plemienia. Moja mama się postawiła.
Potajemnie spotykała się ze swoim partnerem. W końcu urodziłem się ja, a oni
zginęli. W tym śnie oni żyli. I krzyczeli coś do mnie.
– Uciekaj!
Carmelo, uciekaj, mój synku. Oni cię zniszczą! Uciekaj i dokonaj swojego przeznaczenia!
– moja mama patrzyła na mnie z bólem wypisanym na twarzy, ale i nadzieją.
Nie
wiedziałem, o co chodzi. Jak zwykle zresztą. Bo ten sen jest właściwie słodko-gorzką
rutyną. Najpierw jesteśmy szczęśliwi, a potem moment, w którym mama każe mi
uciekać. Już miałem zapytać, o co chodzi, gdy poczułem ból w podbrzuszu. Zabrakło
mi powietrza. Otworzyłem zaskoczony oczy by zobaczyć nad sobą mojego ojca – przywódcę
klanu – oraz dwie podległe mu alfy.
– Bierzcie
go, czas by odpowiedział za swoje grzechy – powiedział chłodno, wychodząc z
chaty.
Dwaj
mężczyźni podnieśli mnie do pionu. Następnie jeden z nich zerwał ze mnie
bieliznę oraz tunikę, zostawiając tylko podkoszulek, po czym wytargali mnie za
zewnątrz. Gdzie, jak się okazało, zebrał się cały klan. Łącznie z naszym katem,
stojącym już przy drewnianym stole z nożem w ręku. Zatrząsnąłem się przerażony.
–
Carmelo z klanu Szarych Kojotów, oskarżam cię o splugawienie naszego dobrego
imienia. Pozwoliłeś odebrać sobie czystość mężczyźnie niewybranemu przeze mnie.
Był on również z innego klanu, a za to czeka cię wysoka kara. Kastracja. Zaraz
po tym zabiegu zostaniesz oddany Alfie wybranemu przeze mnie. Od dziś będziesz
jego Omegą. Będziesz się zajmować domem, a późnie jego dziećmi, które będzie
mógł mieć z odpowiednią dla niego kobietą. Ty splugawiłeś siebie i nie jesteś
tego godzien – powiedział, patrząc na mnie mściwie.
Nienawidził
mnie. Dlaczego bo jestem dowodem zdrady jego zmarłej żony.
– Ale
ja nic nie zrobiłem! O czym ty mówisz, tato?! – krzyknąłem przerażony jego
wywodem.
– Zamilcz!
Nie masz już prawa nazywać mnie ojcem. Pierre, możesz się brać do roboty –
powiedział ojciec, odchodząc ode mnie by zasiąść na swoim tronie.
Mężczyźni
trzymający mnie przysunęli mnie blisko stołu. Pierre uśmiechnął się do mnie z
groźnym błyskiem w oczach, a potem ścisnął boleśnie moje jądra których nic nie
okrywało.
– Jakie
ładniusie. Aż szkoda je obcinać. No trudno – powiedział, układając je na stole.
Sięgnął
po nuż i zamachnął się, a ja szarpnąłem się, przez co rozciął mi jedno z jąder.
Zawyłem z bólu, a wtedy moja puma dała o sobie znać. Mając szpony zamiast
paznokci dźgnąłem jednego z mężczyzn by po chwili być wolnym i uciekać.
–
Nie gońcie go. To nie ma sensu i tak się wykrwawi i zdechnie.
Mimo
że słyszałem słowa ojca wciąż biegłem przerażony. Mimo okropnego, łamiącego
bólu oraz uczucia pieczenia ud biegłem przed siebie. Wiedziałem, że zostawiam
za sobą krwawe ślady oraz zapach. Zapach przerażonej omegi, ale nie
zatrzymywałem się. Choć bardzo bolało. Miałem wrażenie, że zostały mi
odcięte jądra wraz z penisem, mimo że zostały one jedynie nacięte.
Wiedziałem, po prostu czułem, że na pewno nie obejdzie się bez obcięcia tego naruszonego
jądra. Moja niania była medykiem i miałem na tyle wiedzy by wiedzieć co mnie
czeka. Ale wiedziałem, że to będzie lepsze niż bycie z nimi.
Biegłem
dopóki nie dostrzegłem rozległej ziemi z chatami na lądzie i w koronach drzew.
Chwiejnym już krokiem ruszyłem tam. Mimo bólu, pieczenia, swędzenia i lęku.
Wciąż wierzyłem, że mi pomogą. Poczułem, że się chwieję. Opadłem na kolana i
zdjęty bólem zacząłem opadać na ziemie, a ostatnie co zapamiętałem to czyjeś
nawoływanie w moją stronę.
Diego
– Nie obchodzi mnie to, że tygrysy naruszają granice!
– krzyknąłem wkurzony. – Waszym pieprzonym zadaniem jest pilnowanie by tego nie
robiły!
Strażnicy wschodniej granicy opuścili głowy pod wpływem
mojego tonu. Wszyscy byli Betami. W ich naturze było słuchanie i wypełnianie
rozkazów Alfy, czyli mnie.
– To już drugi raz, gdy nie wypełniliście mojego
polecenia. Tygrysy bez problemu weszły na naszą ziemię i znów polowały na naszą
zwierzynę – warczałem. – Jak tak dalej pójdzie nie będziemy mieli, czym
wykarmić naszego klanu.
– Wybacz nam, alfo – odezwał się jeden ze strażników.
– Tygrysy są bardzo sprytne i szybkie. Nim zdążymy się zorientować one już
wracają na swoje terytorium.
– Jesteście gepardami do cholery! Kto jest szybszy?!
– My – odpowiedzieli cicho.
Warknąłem gardłowo i przeczesałem dłonią włosy.
– Daję wam ostatnią szansę. Jeśli dowiem się, że
tygrysy po raz kolejny przekroczyły naszą granicę znajdę dla was zastępstwo.
Zrozumieliście? – zapytałem twardo.
– Tak, alfo! – odpowiedzieli razem.
– Wracajcie do swoich obowiązków – nakazałem.
Gdy strażnicy opuścili mój dom odetchnąłem głęboko.
Miałem nadzieję, że się poprawią. Nie chciałem ich zwalniać z obowiązków gdyż
wiedziałem, że są dobrzy, ale jeżeli w sprawie tygrysów nic się nie zmieni będę
musiał.
Podszedłem do okna i wychyliłem się przez nie.
Spojrzałem w dół. Moja chata znajdowała się parę metrów nad ziemią, jak
większość domów w moim klanie. Parę domów stało na ziemi. Mieszkali tam głównie
handlarze, kupcy i zmienni, którzy nie byli gepardami lub kotowatymi. Reszta
mieszkała w koronach drzew. Tu w górze czuli się bezpiecznie. Wszystkie domy
były połączone ze sobą drewnianymi przejściami. Znajdował się tu nawet mały
zakątek dla dzieci zabezpieczony siatką z lian. Swoją chatę miał tu także nasz
klanowy medyk. Jednak, jak w każdym klanie, panowały u nas zasady hierarchii.
Mój dom, jako Alfy, znajdował się najwyżej, w widocznym miejscu między dwoma
starymi Dębami. Chaty podległych mi Alf mieściły się wokół mojego domu. Bety
mieszkały trochę niżej, a Omegi cztery metry pod nimi.
Klan nie składał się tylko i wyłącznie z gepardów.
Oczywiście były one większością, ale dom znalazły tu również pumy, pantery,
oceloty, a nawet lwy. Te ostatnie najchętniej zamieszkiwały chaty na ziemi.
Mimo różnorodności rasowej w klanie panował pokój. Bardzo rzadko zdarzały się
jakiekolwiek konflikty. Gorzej było przy granicach.
Na
wschodzie graniczyliśmy z tygrysami. Były to wredne bestie z równie wrednym Alfą
na czele. Już od parunastu lat próbuję wynegocjować z nimi zawarcie paktu
dotyczącego granic jednak ich Alfa odrzucał każdą prośbę o spotkanie w sprawie negocjacji.
Na
północy i zachodzie był spokój. Z tamtejszymi klanami żyliśmy w zgodzie. My nie
wchodziliśmy na ich tereny, a oni na
nasze. Niestety kolejnym problem był klan na południu. Kojoty. Niezwykle
agresywny klan. Wystarczyła byle błahostka by wypowiedzieli nam wojnę. Na
szczęście od lat nic takiego się nie stało i miałem nadzieję, że tak
pozostanie.
Słońce
chyliło się ku zachodowi oświetlając chaty w koronach drzew pomarańczowym
światłem. Kątem oka zauważyłem strażników wschodniej granicy biegnących przez
wioskę w stronę lasu. Po kolei zmieniali się w gepardy znikając za ścianą
drzew. Miałem nadzieję, że tym razem tygrysy nie wejdą na nasze ziemie.
Przeniosłem wzrok na domy w koronach drzew. Widziałem dzieci biegające po
drewnianych mostach i ich matki siedzące na ławkach przed domami. Niektóre
dzieciaki zmieniały formę inne dopiero się tego uczyły. Byłem zadowolony z tego
widoku. Cieszyło mnie, że w klanie rodzi się tak dużo dzieci. Co prawda nie
wszystkie przeżywały, ale znaczna większość.
Moją
uwagę zwróciło nagłe zamieszanie na ziemi. Zwróciłem tam swój wzrok. Pozwoliłem
swojemu gepardowi spojrzeć za mnie. Oczami dzikiego kota dostrzegłem jednego ze
strażników granicy południowej. Niósł na rękach jakiegoś młodego chłopaka.
Zdziwił mnie jego wygląd. Miał na sobie jedynie długą lnianą koszulę,
zakrwawioną w okolicach krocza. Nogi mojego strażnika były naznaczone krwią, co
oznaczało, że chłopak nadal krwawił.
Nie
przyglądając się temu dłużej odszedłem od okna i skierowałem się do wyjścia.
Szybko pokonałem odległość między moim domem, a zejściem na ziemię. Nie
zszedłem jednak na dół.
–
Paulo! – krzyknąłem zwracając uwagę Bety. – Zanieś go do medyka! – nakazałem,
na co mężczyzna pokiwał głową, po czym ruszył szybkim tempem w stronę
drewnianych schodów.
Przepuściłem
go przodem. Gdy przeszedł koło mnie poczułem charakterystyczny dla Omeg zapach
i coś jeszcze. Coś… Coś słodkiego. Nie zaprzątałem sobie tym jednak głowy.
Czułem i widziałem, że chłopak nadal krwawi.
–
Co się stało? Napadło go jakieś dzikie zwierzę? – zapytałem, biegnąc za Paulem.
–
Nie wiem, alfo. Znalazłem go podczas obchodu po lesie w pobliżu wioski. Nim
zdążyłem do niego podejść chłopak padł nieprzytomny na ziemię.
–
Rozumiem.
Gdy
dotarliśmy do domu medyka ten czekał już na nas. Paul wniósł Omegę do jednego z
pokoi i położył na posłaniu. Sam stanąłem w rogu pokoju.
–
Dziękuję, Paul – powiedział Antonio – medyk.
Opukał
dłonie w misce z wodą i podszedł do nieprzytomnego chłopaka. Szybko ocenił jego
stan.
–
Stracił bardzo dużo krwi – powiedział. – Paul, pomóż mi ściągnąć z niego
koszulę – poprosił.
Beta
kiwnął głową i podszedł do posłania. Uniósł lekko chłopaka, a Antonio ściągnął
z niego ubrania. Wciągnąłem głęboko powietrze widząc jego poranione krocze.
Medyk skrzywił się nieznacznie, a na twarzy Paula zauważył ból, jakby i jego
zabolało.
– Nie wygląda to dobrze – mruknął Antonio, oglądając
krocze Omegi. – Paul, podaj wodę – polecił.
Obmył ranę chłopaka i pokręcił głową.
– Co możesz z tym zrobić, Antonio? – zapytałem
przeczuwając najgorsze.
– Muszę usunąć lewe jądro – powiedział bez mrugnięcia
okiem.
Kiwnąłem tylko głową.
– Rób, co do ciebie należy, ale nie chcę usłyszeć, że
chłopak zmarł, rozumiesz? – zastrzegłem.
Antonio kiwnął głową.
– Paul, zostaniesz i pomożesz Antonio – nakazałem.
– Ale ja muszę wrócić do patrolowania terenu!
– Pójdę za ciebie – powiedziałem i nie czekając na
odpowiedź opuściłem dom Antonia.
Potrzebowałem pobiegać, mój gepard tego potrzebował.
Carmelo
Gdy
otworzyłem oczy oślepiła mnie jasność. Zamknąłem je znów by po chwili powoli ponownie
otworzyć. Okazało się, że jestem w jakimś pokoju. Po panującej wokół mnie
jasności i charakterystycznego zapachu wiedziałem, że to musi być pomieszczenie
szpitalne. Chciałem się podnieść do siadu, ale wtedy poczułem ogromny, rwący
ból. Opadłem zaskoczony na posłanie, piszcząc niczym ranione zwierzę. Nagle poczułem
dłoń na swoim ramieniu.
– Spokojnie,
leż. Niedawno przeszedłeś zabieg i wciąż możesz odczuwać ból. Odetchnij. Spokojnie
wypuść powietrze i się odpręż to nie będzie tak bolało.
Zrobiłem
tak jak kazał mi mężczyzna, siedzący przy moim posłaniu. Gdy zwróciłem w jego
stronę wzrok od razu zdominowało mnie spojrzenie Alfy. Silnego przywódcy klanu.
–
J-ja przepraszam A-alfo, że przekroczyłem twoją gra…
– Spokojnie.
Nie jestem tu by cię osądzać. Chcę się dowiedzieć czegoś o tobie oraz chcę byś
mi wyjaśnił, co ci się stało.
Przełknąłem
głośno ślinę.
–
To przez to, że… i… – nie umiałem skleić składnego zdania, a zamiast tego
wybuchnąłem płaczem. – Ja nic nie zrobiłem, przysięgam!
– Spokojnie,
piękny. Opowiedz mi na spokojnie. Jak to się stało, że znalazłeś się tutaj z
tak paskudną raną na jądrach?
–
Uciekłem… Przywódca klanu, który jest uznany za mojego ojca chciał mnie ukarać…
Wykastrować.
–
Przywódca jakiego klanu i jak to uznany? – zapytał spokojnie.
–
Klanu Kojotów. Oficjalnie jestem dzieckiem jego i jego żony, ale naprawdę to
jestem synem jego żony i jej partnera. Z innego klanu. Mój ojciec był pumą tak
jak ja. To właśnie zdradziło moją mamę. Przez to i ona, i mój tato zginęli –
powiedziałem cicho.
–
Rozumiem. Za co chciał cię ukarać?
–
Oskarżył mnie o znieważenie dobrego imienia klanu i przespanie się z kimś z
innego klanu. Chciał by mnie wykastrowali, a następnie miałem być oddany jednemu
z alf jako prywatna dziwka – powiedziałem cicho.
Mężczyzna
myślał przez chwilę, po czym odezwał się cicho.
–
To okropne. Przykro mi, że cię to spotkało, ale możesz być pewny że tu będziesz
bezpieczny. Najważniejsze byś teraz wypoczął. Straciłeś dużo krwi, a nasz medyk
musiał… – przerwał nagle jakby nie wiedząc co ma powiedzieć.
– Co
musiał zrobić?
– Musiał
wyciąć twoje lewe jądro – powiedział, a ja zaczerwieniłem się.
Teraz
to nie będę w ogóle miał szans by odnaleźć swojego Alfę, bo nikt nie zechce
kogoś takiego jak ja.
–
Hej, nie myśl tak nawet – spojrzałem na mężczyznę zaskoczony.
–
Jak…?
– Nie
wiem, ale zacząłeś pachnieć żalem i goryczą, a do tak pięknej twarzy to nie
pasuje.
Spojrzałem
na niego zaskoczony i chciałem o coś zapytać, ale w tym momencie ktoś wszedł do
środka. Był to Beta.
– Alfo,
przywódca Klanu Kojotów chce się z tobą zobaczyć. Powiedział, że jeśli nie
pojawisz się z jego zbiegiem to…
–
To co?! Skąd on, do kurwy, wie o jego obecności tutaj?! – zapytał, wskazując na
mnie, a mężczyzna zadrżał.
–
Nie wiem, ale powiedział, że młode z naszego klanu zginą, jeśli się nie
pojawisz. Złapał bliźnięta Judith. Jest przerażona. Jej mąż jest już z nią i
prosi cię byś coś zrobił.
Słysząc
to poczułem jak coś ściska mnie w środku. Usiadłem mimo rwącego bólu i powoli
wstałem.
– Przepraszam,
że przysporzyłem wam kłopotu – powiedziałem i powoli ruszyłem w stronę wyjścia.
Alfa
ruszył za mną.
–
Nie przysporzyłeś i nie oddam cię – powiedział, po czym zamilkł, gdy stanęliśmy
przed mym ojcem.
–
No patrzcie! Tu jesteś, Carmelo. Chodź tu do mnie.
– Najpierw
puść dzieci, ojcze. Proszę.
Wiedziałem,
że nie lubił mieszać dzieci w tego typu sprawy, więc odetchnąłem z ulgą, gdy
zobaczyłem jak mali, zapłakani chłopcy wpadli w ramiona zapłakanej matki.
– No,
a teraz chodź tu, Carmelo.
Posłusznie
chciałem do niego podejść, gdy nagle usłyszałem za swoimi plecami Alfę.
– Nie.
Niby
proste polecenie, ale zamurowało mnie. To był głos Alfy. Mojego Alfy. Właśnie
wtedy zrozumiałem, że wpadłem na swoją drugą połówkę. Na przeznaczoną mi osobę.
Nic więcej już się nie liczyło. Oddaliłem się od ojca jak najdalej,
przyciskając do boku mojego Alfy.
– Tak
chcesz pogrywać, Alfo? Chcesz by twój klan cierpiał za twoje samolubne pobudki?
Widziałem,
że kilka osób wyszło na zewnątrz, ale wszyscy wiernie obstawali za swym przywódcom.
–
Nikt z nas nie ucierpi. Nasz Alfa postępuje słusznie. Nie będziemy patrzeć z
boku na czyjeś cierpienie – powiedział jakiś niżej postawiony Alfa.
– Dobrze,
w takim razie wypowiadam wam wojnę. Od dziś nie znacie ani dnia ani godziny.
Mam nadzieję, że ta dziwka będzie warta waszej śmierci. Do następnego razu, Alfo
– powiedział, po czym niespiesznym krokiem ruszył w drogę powrotną do wioski, a
ja mogłem tylko patrzeć jak odchodzi i modlić się by to co powiedział się nie
stało. By dzisiejszy dzień nie stał się początkiem wojny między klanami.
No to mogę iść już spać:-)
OdpowiedzUsuńCiekawie się zapowiada ^.^
OdpowiedzUsuńMoże być ciekawie
OdpowiedzUsuńCiekawie się zaczyna;)
OdpowiedzUsuńBędzie się działo
OdpowiedzUsuńJuż czekam na następny rozdział. I Wesołych Świąt!
OdpowiedzUsuńWow :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnych rozdziałów.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
P.S WESOŁYCH ŚWIĄT :D
Historia zapowiada cię całkiem ciekawie.
OdpowiedzUsuńTen niby ojciec Carmelo jest jakiś psychiczny...
Jestem strasznie ciekawa dalszych części.
Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt ;)
Jej bosko się zaczyna:)
OdpowiedzUsuńWesołych świąt:)
Czemu rozdziały są co tydzień ;-;
OdpowiedzUsuńmam pytanie
OdpowiedzUsuńmoglybyscie podac tytuły opowiadan a/b/o ktore czytalyscie? chetnie bym poczytala
😂
Cóż jedyne opowiadania a/b/o jakie czytałam były to fanfiction Larry ( czyli o 1D).
UsuńJeśli jednak będziesz zainteresowana mimo to tu masz spis z kilkoma opkami i one-shotami
http://znajdzsobieff.tumblr.com/tagged/abo
Pozdrawiam OfeliaRose
Świetne opowiadanie się zapowiada. Mocny trochę krwawy początek. Oby tak dalej !!! :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńbardzo mi się podoba już to opowiadanie, biedny Carmelo spotkał teraz swojego alfe, choć ciekaw jak ten będzie go traktował, jeszcze teraz ta wojna wisząca nad nimi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia