czwartek, 31 grudnia 2015

Deep in Forest 1

Dziękuję za komentarze.
Przepraszam za wszystkie pominięte błędy.
Zapraszam na rozdział. Miłej lektury i Szczęśliwego Nowego Roku!
#freak



Deep in Forest 1


Diego

                Mimo gróźb alfy kojotów i wypowiedzenia nam wojny od tygodnia żyliśmy w spokoju. Co prawda podwoiłem partole przy południowej granicy i rozkazałem wojownikom być przygotowanym o każdej porze dnia i nocy, ale nie ogłosiłem alarmu. Nie chciałem denerwować członków klanu. Przede wszystkim matek z dziećmi.
                Udałem się na niższe piętro gdzie znajdowały się domy Omeg. Parę małych gepardów przebiegło między moimi nogami, gdy przechodziłem przez jeden z mostów. Uśmiechnąłem się pod nosem i skręciłem w lewo, w głąb koron drzew. Na końcu ścieżki znajdowała się stara, dość duża chata. Nikt tu wcześniej nie mieszkał, ale na moje polecenie została odnowiona i teraz mieszkał w niej mój Omega. Chłopak również wyczuł, że należy do mnie, ale nie zmuszałem go do zamieszkania ze mną. Chciałem by Carmelo zadomowił się w naszym klanie, by czuł się u nas swobodnie.
                Gdy zza liści drzew wyłoniła się pomalowana na biało chata na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Carmelo był właśnie przed domem. Zajmował się świeżo posadzonymi kwiatami. Chłopak uniósł głowę i uśmiechnął się delikatnie.
                - Witaj, Alfo – przywitał się, wstając z klęczek.
                - Witaj – pocałowałem go w policzek. – Proszę, mów mi po imieniu.
                - Przepraszam, ale twój zapach każe mi zwracać się do ciebie z szacunkiem.
                Uśmiechnąłem się krzywo i zerknąłem na kwiaty.
                - Sam zrobiłeś te doniczki? – zapytałem, wskazując na splecione z gałęzi naczynia.
                - Nie. Właściwie to gdyby nie jeden Omega nie posadziłbym tych kwiatów. Był u mnie wczoraj popołudniu i zaproponował, że nauczy mnie jak je zrobić.
                - Który Omega? – zapytałem zaciekawiony.
                Zazwyczaj takimi rzeczami zajmowały się kobiety. Byłem ciekaw, który Omega również potrafi pleść takie rzeczy.
                - To bardzo młody chłopak. Ma na imię Camilo.
                Zaśmiałem się pod nosem. Carmelo spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.
                - Camilo to Omega mojego znajomego. Jest Alfą i moją prawą ręką. Nigdy jakoś nie chwalił się zdolnościami swojej Omegi.
                - Camilo już ma Alfę? Ależ on jest jeszcze taki młody! Przecież to dziecko! – przeraził się Carmelo.
                - Spokojnie – położyłem mu dłoń na ramieniu. – Wiem, że Camilo ma dopiero piętnaście lat i dlatego zabroniłem im razem mieszkać dopóki młody nie będzie sobie liczyć przynajmniej osiemnastu wiosen.
                - Mimo wszystko mogą się spotykać. Co, jeśli on…!
                - Spokojnie – przerwałem mu. – Camilo jeszcze nie miał swojej pierwszej gorączki. To szczeniak. Jeszcze o niczym nie ma pojęcia.
                - Jak to o niczym nie ma pojęcia? Przecież trzeba go uświadomić, co znaczy być Omegą! – powiedział zły Carmelo. – Tak nie można!
                - Jeśli tak bardzo przeszkadza ci jego niewiedza to możesz przyjąć rolę jego nauczyciela.
                - Tak, tak właśnie zrobię – powiedział twardo.
                Zaśmiałem się i pocałowałem go w głowę.
                - Cieszę się, że w końcu cię znalazłem – wyszeptałem.
                Chłopak zachichotał i pociągnął mnie w stronę domu. Odkąd Carmelo w nim zamieszkał zrobiło się tu przytulniej. Wszystko było posprzątane i czyste. Palenisko było uprzątnie, a wszystkie naczynia starannie poukładane w drewnianych szafkach.
                - Przypomnij mi bym następnym razem przyniósł ci ze dwie skóry z dzikiej zwierzyny.
                - Ale po cóż to?
                - Nie chcę byś chodził boso po drewnie.
                - Ależ Diego! – zaśmiał się. – Jakby nie patrząc jesteśmy częścią tego lasu – okręcił się wokół własnej osi. – Ale skoro chcesz to bardzo chętnie przyjmę te skóry.
                - Przyniosę je wieczorem – zapewniłem.
                - Dziękuję. Masz ochotę na noś do picia? A może masz ochotę na jakiś owoc? – zapytał, podsuwając mi pod nos wiklinowy koszyk z owocami.
                - Widzę, że nie potrzebnie się martwiłem myśląc, że się nie zaaklimatyzujesz u nas – zaśmiałem się, siadając przy drewnianym stole i biorąc od Carmelo brzoskwinię.
                - Wiesz… - usiadł po drugiej stronie stołu. – Na początku też tak myślałem, ale zaraz po wprowadzeniu się tu odwiedziło mnie paru sąsiadów i poczułem, że w końcu nie jestem wyrzutkiem.
                - Cieszę się. A jak tam twoja rana? – zapytałem przyglądając się mu.
                Chłopak zarumienił się soczyście i spuścił wzrok.
                - Czasem jeszcze boli, ale już się zagoiła. Smakuje ci brzoskwinia? – zapytał chcą zmienić temat.
                - Tak, bardzo – przyznałem. – Soczysta – powiedziałem głosem Alfy, oblizując usta.
                Chłopaka przeszedł dreszcz. Jęknął cichutko, a jego ciało wydało specyficzny zapach zarezerwowany tylko dla mnie.
                - Proszę… Nie… - szepnął.
                - Dlaczego, piękny? – zapytałem z uśmiechem.
                Nadal mówiłem tonem Alfy. Chłopak opierał się jeszcze chwilę, po czym wstał gwałtownie od stołu i uderzył w niego pięścią.
                - Przestań! – krzyknął, oddychając głośno.
                Zdziwiłem się.
                - Zrobiłem coś nie tak?
                - Tak! Używasz tonu Alfy, przywołując moje ciało i umysł do siebie!
                - Tak powinno być.
                - Nie! Nie rozumiesz, że nie mogę? – spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
                - Ale dlaczego? – również wstałem by być z nim na równi.
              Spojrzałem mu w oczy i pogłaskałem go po policzku. Carmelo przymknął na chwilę oczy i wciągnął głośno powietrze. Po chwili spojrzał na mnie mokrym wzrokiem.
                - Nie jestem już dłużej mężczyzną – powiedział, po czym wybiegł z domu, zmieniając się w pumę.
                Stanąłem w drzwiach zupełnie zszokowany. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem.



Carmelo

Biegłem ile tylko sił miałem w łapach. By być jak najdalej. Jak najdalej od Alfy. Od mojego Alfy… Przystanąłem, gdy wbiegłem między drzewa i opadłem na trawę. Ciepłe promienie słońca przyjemnie grzały moją sierść. Moja puma była zadowolona z faktu, że mogła biegać wolno, a przez to i ja czułem się lżejszy. W moim rodzinnym klanie nie mogłem się zmieniać, więc teraz z chęcią nadrabiałem stracony czas. Chętnie zasnąłem na trawie okrywany przez ciepłe promienie słońca. 
Obudziłem się, gdy słońce zaczęło już zachodzić, więc podniosłem się z ziemi, rozprostowałem kości i ruszyłem w drogę powrotną. W domu nie zastałem Diego, co przyjąłem z ulgą. Poszedłem do swojej sypialni przebrać się, a następnie wszedłem do kuchni by zrobić sobie jakiś lekki posiłek. Właśnie miałem siąść do stołu by zjeść talerz owsianki, gdy ktoś zapukał do drzwi. Niechętnie je otworzyłem. W progu stał Camilo.
- Hej, nie przeszkadzam?
- Nie, wchodź – powiedziałem z uśmiechem.
Chłopak usiadł przy stole na przeciwko mnie. Podszedłem do kuchenki i nalałem do jeszcze jednej miski owsiankę.
- Och, nie trzeba – powiedział z uroczym uśmiechem. – Wiesz, widziałem się niedawno z Diego i powiedział, że powinienem cię odwiedzić. Nie wiem, dlaczego, ale jestem. Coś się stało? – zapytał, przyglądając mi się.
- Nie, wszystko w porządku.
- Och, daj spokój! Jeśli coś cię gnębi przyda ci się rozmowa, a ja cię z chęcią wysłucham.
- To miłe z twojej strony, ale nie wiem czy rozmowa mi coś da. Męczą mnie problemy typowe dla stosunków między Alfą, a Omegą – powiedziałem, zaczynając jeść.
- Typowe problemy między…? A jakie to niby problemy, bo ja chyba czegoś nie rozumiem. Znaczy… Czasem mam wrażenie, że jestem czegoś kompletnie nieświadomy, wiesz? – powiedział niepewnie, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu zrozumienia.
- Chyba wiem dlaczego. Ty po prostu do tej pory nie zostałeś uświadomiony co do zażyłości Omeg z Alfami bądź Betami. Jak wiesz, każda kobieta rodzi się Omegą. Ma miesiączkę, co świadczy o tym, że może mieć dziecko, tak?
Chłopak poczerwieniał lekko, ale kiwnął głową.
- No właśnie, a my Omegi męskiego rodzaju mamy gorączki. Nie wiem czy ktoś ci wyjaśnił, co to takiego?
Młody pokręcił głową.
- Nie, bo wiesz… Mój tata to Alfa, a mama umarła, gdy mnie rodziła, więc nie miałem z kim pogadać do tej pory – powiedział lekko zakłopotany.
- Nie przejmuj się. To nic złego nie wiedzieć czegoś. Gorączka to czasy, gdy nasz popęd seksualny jest nienasycony i możemy począć dziecko. W tym czasie wytwarzamy specyficzne feromony, które przyciągają naszego partnera. To czas, gdy potrzebujesz jego obecności. Gdy twój partner cię pokrywa, a następnie oznacza na zawsze. W ten sposób zyskujesz swoją własną rodzinę. Wiadomo, że nie od razu, ale znalezienie partnera to najlepsza rzecz dla Omegi. Jak wiesz Omegi mogą zajść w ciąże, a jest to uwarunkowane tym, że my jesteśmy stworzeni by kochać i stać się domem dla naszych przyszłych dzieci. By dawać rodzinę i oparcie Alfą bądź Betą. Naszym partnerom.
- Ale skąd ja mogę wiedzieć kto jest moim partnerem? – zapytał zdezorientowany Camilo.
- Na razie nie będziesz wiedział, bo jesteś jeszcze małym szczeniaczkiem. Gdy dojrzejesz i przejdziesz swoją pierwszą gorączkę wtedy uda ci się go znaleźć. Będziesz to czuł. Jego głos Alfy bądź Bety będzie na ciebie działać. Tak samo jak cała jego postawa. My to po prostu czujemy. Natomiast tym dominującym samcom – zacząłem przewracając oczami, na co młody zachichotał – podpowiada węch, wzrok i słuch. Oni czują to całym sobą.
Młody pokiwał głową w zamyśleniu. 
- No to w takim razie, jaki to typowy problem cię gnębi?
Westchnąłem niepewny czy powinienem mu o tym powiedzieć.
- No dalej, powiedz mi.
Przygryzłem wargę, po czym odezwałem się niepewnie. 
- Tak jak już mówiłem jesteśmy stworzeni by kochać, być oparciem, domem, rodziną oraz życiem da naszych partnerów. Żyjemy po to by ich uszczęśliwiać. A każdy Alfa i tak samo Beta marzy o tym by mieć potomstwo. Wiesz o tym, prawda?
Chłopak westchnął ciężko, a ja zrozumiałem, że on nie wie kompletnie nic.
- Chodzi o ich instynkt. Przywódcy, głowy rodziny oraz chęć posiadania potomka – powiedziałem spokojnie. – My natomiast w pewnym wieku też zaczynamy tego pragnąć. Co prawda ze względu na inne priorytety chcemy tych dzieci, ale wciąż mowa tu o dziecku. Czyli małej istocie, która powstaje podczas naszej gorączki, gdy nasze ludzkie i zwierzęce instynkty są zgodne, a nasi partnerzy się do nas dostrajają.  Powstaje z miłości idealnie dopasowanych partnerów. Rozumiesz?
- Tak, chyba nawet całkiem nieźle. Nie mówię, że chciałbym już dziecko czy coś, ale bardzo lubię pomagać przy maluchach. Zajmować się nimi i bawić.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Widzisz, właśnie o tym mówię. O naszych instynktach. A wracając do tematu to tak jak mówiłem. Każdy samiec dominujący pragnie dziecka, ale co jeśli Omega nie może mu tego dać? Ja… Wiesz, że miałem wypadek, prawda?
Chłopak kiwnął głową.
- Po tym zabiegu wycięcia lewego jądra nie jestem pewny czy będę miał jeszcze kiedyś gorączkę. Do tej pory miałem ją dość często, co świadczyło, że jestem wyjątkowo dojrzałym osobnikiem oraz posiadam wysoką płodność, ale teraz… Może się okazać, że już tak nie jest. A jak jako partner Alfy klanu mogę mu nie dać dziecka? Jak mogę go tak unieszczęśliwić?
- Ale zaraz. Wydawało mi się, że mówiłeś o idealnych połówkach. O miłości oraz dawania sobie wzajemnego oparcia i szczęścia, a teraz mówisz tak jakby Diego miałby cię odrzucić jeśli coś byłoby nie tak z twoim zdrowiem. To jak to jest? Omegi mają kochać, dawać oparcie, miłość i zadowalać, a ich partnerzy mają tylko wszystko dostawać i wybrzydzać?
Przestraszyłem się słysząc jego wniosek.
- Nie! Oczywiście, że nie! Skąd ci to przy… - zamilkłem, gdy zrozumiałem, co miał ma myśli Camilo.
Mój partner będzie mnie kochał do końca naszych dni. Spędzę z nim mnóstwo cudownych chwil, ale i przeżyję upadki. Uśmiechnąłem się do chłopaka.
- Chyba masz rację.
- Wiem, że mam. Poza tym nawet nie wiesz jeszcze czy faktycznie nie możesz mieć dzieci. Może będzie okay. A za jakiś czas po wiosce będą biegać małe szkraby naszego przywódcy klanu.
Uśmiechnąłem się ciepło na tę myśl.
- Masz rację. Dzięki, że mnie wysłuchałeś. Potrzebowałem rozmowy.
- Zawsze do usług. Ja za to dziękuję za posiłek. Teraz to mogę tylko iść do domu wziąć kąpiel i iść spać z pełnym brzuchem – powiedział, wstając od stołu, dając mi buziaka w policzek, a następnie wychodząc.
Uśmiechnąłem się, gdy przez myśli mi przeszło, że chyba znalazłem młodszego braciszka.



Diego

                Było już dosyć późno, gdy szedłem do domu Carmelo. Słońce już dawno schowało się za horyzontem. Żadne dziecko już nie biegało samo poza domem. Matki już położyły je do łóżek. Zapewne czyściutkie po kąpieli.
                Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy przechodziłem koło jednego z domów. W oknie widziałem Omegę trzymającego na rękach małego chłopczyka, który zasypiał w jego ramionach. Byłem już dorosłym, dojrzałym mężczyzną, więc naturalnym było, że pragnąłem potomka.
                Gdy zbliżałem się do ostatniego mostka zauważyłem Camilo. Szedł właśnie w moją stronę.
                - Witaj, Alfo – przywitał się, gdy mnie zobaczył.
                - Dobry wieczór, Camilo. Już późno, twój ojciec będzie się martwił.
                - Już wracam do domu – powiedział cicho.
                - Camilo – chwyciłem go za ramię, gdy chciał odejść. – Rozmawiałeś z Carmelo, prawda?
                Chłopak pokiwał głową.
                - Wyjaśnił ci wszystko? – zapytałem, a chłopak spojrzał na mnie zawstydzony.
                - To po to pan kazał mi do niego przyjść?
                - Camilo, gdyby twoja matka żyła nie potrzebowałbyś takich rozmów, ale znam twojego ojca i wiem, że ciężko by mu było rozmawiać z tobą o tych rzeczach.
                - Ma pan rację – szepnął chłopak, spuszczając głowę.
                - Wracaj do domu – powiedziałem, puszczając go.
                - Alfo? – zaczepił mnie jeszcze.
                - Tak?
                - Proszę, bądź dobry dla Carmelo.
                Spojrzałem na niego zdziwiony. Ten tylko uśmiechnął się blado i ruszył w stronę domu. Patrzyłem jeszcze za nim jak odchodził, po czym ruszyłem w stronę domu Carmelo. Gdy wyszedłem zza drzew zauważyłem, że w oknach świeci się światło, co oznaczało, że chłopak jeszcze nie spał. Podszedłem bliżej i zapukałem do drzwi. Nie musiałem długo czekać aż Carmelo otworzy drzwi.
                - Diego? – zapytał zdziwiony. – Nie spodziewałem się ciebie tu o tak późnej porze.
                Uśmiechnąłem się krzywo.
                - Przyniosłem obiecane skóry – wskazałem na zajętą dłoń. – I chciałbym z tobą porozmawiać. Mogę wejść?
                - Tak, oczywiście – przytaknął i wpuścił mnie do środka. – Jesteś głodny? – zapytał, gdy przechodziliśmy przez kuchnię.
                - Nie, już jadłem, ale dziękuję – uśmiechnąłem się.
                Przeszliśmy do salonu. Carmelo odebrał ode mnie skóry i polecił usiąść na kanapie. Jedną ze skór rozłożył w salonie przed kominkiem, a drugą zaniósł do sypialni. Gdy wrócił usiadł obok mnie i szepnął.
                - Przepraszam – powiedział spuszczając wzrok.
                - Carmelo…
                - Przepraszam za wcześniejsze słowa i… odrzucenie cię.
                Spojrzałem na niego i odgarnąłem mu delikatnie włosy. Odwróciłem jego twarz w swoją stronę i spojrzałem mu w oczy. Były jak wzburzone morze. W kącikach zebrały się łzy, ale nie pozwoliłem im wypłynąć scałowując je.
                - Nie przejmuj się. Ja również za bardzo na ciebie naciskałem.
                - Nie winię cię o to. Po prostu nie wiem czy… - zamilkł na chwilę i odwrócił wzrok. – Nie wiem czy w takim stanie będę w stanie dać ci dziecko, a czuję, że tego chcesz.
                - Co? Skąd…?
                - Jestem Omegą – uśmiechnął się blado. – Gdybym miał teraz gorączkę twój organizm od razu by zareagował. Poza tym czuję od ciebie taką jakby… - zamyślił się na chwilę – gotowość do bycia ojcem.
                Otworzyłem szeroko oczy. Nie sądziłem, że jest w stanie to wyczuć.
                - Ja… Ja nie wiem, co powiedzieć – mruknąłem zażenowany.
                - Nie musisz nic więcej mówić. Moim zadaniem jest być przy tobie i dać ci potomstwo.
                - Nie chcę byś robił to z przymusu. Chcę byś mnie pokochał, byś mi zaufał.
                Carmelo spojrzał na mnie z uśmiechem.
                - Tak będzie – powiedział, po czym objął moją twarz dłońmi i pocałował delikatnie w usta.
                Ten pocałunek był jak muśnięcie skrzydeł motyla. Delikatny i słodki. Nie mogłem się powstrzymać i już po chwili to ja dominowałem w pocałunku powoli i stopniowo zagłębiając się językiem w jego usta.
                - Tydzień – wyszeptał między pocałunkami Carmelo.
                Oderwałem się od jego ust i spojrzałem na niego, nie rozumiejąc. Chłopak zaśmiał się i cmoknął mnie w nos. Burknąłem głosem geparda, udając oburzenie, na co Carmelo zaśmiał się głośniej.
                - W przyszłym tygodniu wypada moja gorączka – wyjaśnił.
                - No to zostało mi mało czasu na rozkochanie cię w sobie – zamruczałem i na powrót wpiłem się w jego usta.
                - Będziesz się musiał bardzo postarać.
                - Nie zdołasz mi się oprzeć – powiedziałem głosem Alfy i poczułem jak chłopaka przechodzą dreszcze.
                - To chwyt poniżej pasa – wysapał Carmelo, opierając głowę na moim ramieniu. – Ale tak cholernie przyjemny.
                Zaśmiałem się i przytuliłem go do siebie. Mimo że znaliśmy się dopiero tydzień więź robiła swoje i wiedziałem, że już za niedługo obdarzymy się wzajemnie miłością.
                - Zostaniesz na noc? – zapytał.
                - Jeśli tylko chcesz.
                - Bardzo.
                - W takim razie zostanę – uśmiechnąłem się. – Już późno. Chodźmy do łóżka.
                Carmelo kiwnął głową i podniósł się z kanapy. Pociągnął mnie za dłoń i poprowadził w stronę sypialni. Tej nocy wyspałem się jak jeszcze nigdy w życiu.



Carmelo

Gdy obudziłem się ran pierwsze co poczułem to ciepło. Otaczało mnie z każdej strony. Następnie zobaczyłem z bardzo bliska twarz Diego, uśmiechającego się do mnie. Mężczyzna przysunął się i pocałował mnie w policzek.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry – uśmiechnąłem się szczęśliwy.
- Jak ci się spało?
- Cudownie, a nawet i lepiej – powiedziałem, przysuwając się do niego i przytulając. – A tobie?
- Przy tobie? Wspaniale.
Uśmiechnąłem się, słysząc to.
- Co powiesz na to bym zrobił ci jakieś śniadanie?
Słysząc to od razu się podniosłem.
- O nie. Ja tu jestem od robienia śniadań – powiedziałem, muskając jego usta i ruszając najpierw do łazienki, a następnie do kuchni.
Przygotowałem kiełbaski, jajka, bułeczki, owoce oraz świeży sok dla mężczyzny.
- O rany, co to za zapachy?
Odwróciłem się w stronę Diego. Stał w progu jak zwykle pewny siebie i tak dominujący swoją osobą.
- Śniadanie. Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
- Na pewno – powiedział z uśmiechem, biorąc się za jedzenie.
Miałem właśnie odejść i wziąć się za sprzątanie, gdy mężczyzna złapał mnie za nadgarstek i pociągnął na swoje kolana.
- A ty gdzie, piękny? Musisz coś zjeść – powiedział i podał mi na widelcu kawałek kiełbaski.
Wziąłem od niego jedzenie jednak zaraz dodałem.
- Ale ja to zrobiłem dla ciebie.
- W porządku, ale nie oznacza to, że ty też nie możesz zjeść. Zobacz ile tego jest – powiedział i znów chciał mnie nakarmić, gdy nagle usłyszeliśmy jakiś gwar, krzyki oraz płacz dziecka z dworu, a już po chwili do domku wparował zdenerwowany Alfa.Przyszły partner Camilo.
- Co się dzieje?
- To kojoty. Nikt nie wie jak się tu dostali, ale udało im się złapać dziecko jednego z Omeg.
Wciągnąłem gwałtownie powietrze, czując wyrzuty sumienia.
- Już idę. Zostań tu skarbie i skończ śniadanie – pocałował mnie w czoło i wyszedł z chaty.
Opadłem ciężko na krzesło. To przecież moja wina. Gdybym się tu nie przypałętał nie poznałbym Diego i nie zostałbym tu, a mój dawny klan nie wypowiedziałby wojny tutejszym mieszkańcom. Wiedziałem, że nie wytrzymam dłużej, siedząc bezczynnie. Przemieniłem się w pumę i wyszedłem z domu. Na dole stali wojownicy z klanu kojotów oraz mój ojciec. W ramionach trzymał małego chłopca, który zawodził głośno przestraszony. Rozejrzałem się po wyższych gałęziach by dostrzec w najwyższych konarach, gdzie znajduje się strefa bezpieczeństwa kobiety i Omegi z dziećmi oraz kilka Bet. Między nimi od razu dostrzegłem mężczyznę, który musiał być tatusiem małego chłopca, bo on również płakał. Poczułem, że znów coś ściska mnie w piersi. 
Ostrożnie, tak by nikt mnie nie zauważył, zszedłem na dół. Przyczaiłem się od tyłu by stać za przywódcą klanu i czekać na odpowiedni moment.
- Oddaj mi gówniarza albo ten dzieciak zginie.
- Przestań szukać sobie wrogów. Nie oddam ci Carmelo.
- Czyli chcesz śmierci tego dziecka? Aż tak namieszał ci w głowie? Przestań śnić na jawie! Ten chłopak jest pokaleczony. Nic ci już z siebie nie da. Jego gorączka nie nadejdzie, więc nie da ci następcy. A gdy będziesz miał ruję nie przyda ci się na nic ze swoim przerażeniem i dziewiczym tyłkiem – powiedział mężczyzna złośliwie.
Zazgrzytałem zębami. Widząc, że jest teraz nieskupiony zerwałem się do biegu. Gdy stanąłem obok niego ugryzłem go w dłoń przez co puścił chłopca, a ja przechwyciłem go łapiąc zębami na jego ubranie. Rzuciłem się biegiem w stronę schodów na nasze drzewa. Chłopiec ufnie, wiedząc, że chcę mu pomóc, złapał mnie mocno łapkami wokół szyi dzięki czemu łatwiej było mi biec. Nagle usłyszałem krzyk.
- Carmelo uważaj!
Świst lecącej strzały ocucił mnie. Starając się unikać strzał parłem nadal ku górze by znaleźć się w bezpiecznej strefie. Omega, widząc, że biegnę z jego dzieckiem zaczął biec nam na przeciw asekurowany przez swojego Alfę. Byłem już prawie u celu, gdy to poczułem. Zaskomlałem cicho wciąż jednak trzymając chłopca.
- Zabiję! – usłyszałem wrzask Diego, który do tej pory resztkami sił hamował się by nie zaatakować. 
Gdy tylko dotarłem do rodziców chłopca Omega podziękował mi cicho, biorąc szczęśliwy synka w ramiona, a jego partner wziął mnie na ręce, gdy z bólu zmieniłem się w człowieka. Poprosił swoją Omegę o okrycie dla mnie, a gdy już zostałem osłonięty zaniósł mnie do sali medycznej. Tam tylko zostałem położony na łóżko, a medyk spryskał moją ranę by ją odkazić. Zemdlałem rażony bólem.




- Ale to nic poważnego?
- Nie, spokojnie. Niedługo powinien się obudzić. A jak wasz syn?
Usłyszałem głos Diego i spróbowałem uchylić powieki.
- W porządku. Alfo, jesteśmy wdzięczni twojemu partnerowi – był to głos jakiegoś Alfy.
- Tak. Cieszę się, że to zrobił. Uważam, że jest bardzo dzielny i jeszcze długo będę mu okazywać wdzięczność, bo uratował mojego synka – powiedział Omega głosem pełnym emocji.
Diego porozmawiał z nimi jeszcze chwilę, po czym gdy wyszli usiadł przy moim krześle, wzdychając ciężko. Troszkę jakby ponuro. Uchyliłem wreszcie powieki.
- Jak bardzo mam przechlapane?



Diego

                Spojrzałem na Omegę rozgniewanym spojrzeniem.
              - Lepiej nie pytaj. Raczej szybko nie wyjdziesz z domu. Nie posłuchałeś mojego rozkazu – powiedziałem tonem Alfy.
                - Zrobiłem to by ratować małego chłopca! – sprzeciwił się.
                - Narażając przy tym swoje życie! – podniosłem głos, na co chłopak skulił się lekko. – Carmelo, nie wolno ci robić takich rzeczy i nie wolno ci się mi przeciwstawiać.
                Chłopak spuścił głowę.
                - Przepraszam, Alfo – wyszeptał.
                Westchnąłem ciężko i przybliżyłem się do niego. Przygarnąłem go do siebie i pocałowałem w czubek głowy.
                - Carmelo, za wiele dla mnie znaczysz bym mógł cię stracić – powiedziałem swoim zwykłym głosem.
                - Diego… - pociągnął nosem i przetarł oczy dłonią. – Ja musiałem ratować tego chłopca. Nie mogłem pozwolić by mój ojciec go zabił.
                - Nie dopuściłbym do tego. Poza tym twój ojciec prędko się tu nie pokaże.
                Chłopak spojrzał na mnie nic nie rozumiejąc. Uśmiechnąłem się krzywo i powiedziałem.
                - Dostał ode mnie parę mocnych ciosów i zwiał.
                Carmelo wybałuszył na mnie oczy i otworzył usta ze zdziwienia. Zaśmiałem się, widząc jego minę.
                - Nigdy jeszcze nie zdarzyło się by ojciec przed kimś uciekał – szepnął niby do siebie.
- Bo jeszcze nigdy nie trafił na mnie – wyszczerzyłem się. – Chodźmy do domu. Teraz musisz dużo odpoczywać.




                Zostałem z Carmelo na noc. Nie wiem, czemu, ale nie mogłem zasnąć. Siedziałem w salonie i przyglądałem się tańczącym w kominku płomykom. Było już grubo po północy. Carmelo spał od paru godzin. Od czasu do czasu zaglądałem do niego i sprawdzałem czy wszystko w porządku.
                Około drugiej w nocy ktoś zapukał do drzwi. Nie. Ktoś załomotał do drzwi. Czym prędzej poszedłem otworzyć, nie chcąc by ten ktoś obudził Carmelo.
                Ku mojemu zdziwieniu przed drzwiami zobaczyłem ojca Camilo. Wyglądał na zdenerwowanego.
                - Felipe? Co tu robisz? – zapytałem zdziwiony.
                - Diego! Nie było cię w domu, więc pomyślałem, że tu cię znajdę – mówił trzęsącym się głosem.
                - Jesteś roztrzęsiony – zauważyłem. – Co się stało?
                - Nie wiem… Może dramatyzuje… - zaczął nerwowo mamrotać pod nosem i chodzić w kółko.
                - Felipe – odezwałem się głosem Alfy, przywołując go do porządku. – Powiedz, co się stało? Dlaczego nie jesteś w domu?

                - Jak mam spokojnie siedzieć w domu, kiedy mój syn zniknął?! 

5 komentarzy:

  1. O takie porwania aż do skutku:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie, że Carmelo postanowił dać szansę Diego. I dobrze też, że sobie tak na spokojnie porozmawiali. Pozostaje tylko teraz czekać do tej "gorączki" ;)
    Ciekawe co się stało z synem Felipe... czy to porwanie czy coś innego...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię Wasze teksty i lubię zmiennych ,więc wyczekuję następnego rozdzialu.Podoba mi się Diego i liczę ,że mimo okaleczenia Carmelo będzie mógł podążyć za głosem instynktu.Liczę też,że zniknięcie Camilo to nie sprawka kojotów.Pozdrawiam Beata

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    ciekawe co się stało z Camilo, czemu jego ojcu tak bardzo zależy na nim, i tak wtedy oskarżył o puszczalstwo, a teraz mówi o dziewiczym tyłku...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)