czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 1

Rozdział 1



Rano, gdy wstałem, postanowiłem szczerze porozmawiać z Błażejem. Zeszedłem na dół. W kuchni, tak jak przypuszczałem, znalazłem mężczyznę.
- D-dzień dobry. – przywitałem się niepewnie.
- Dzień dobry. Jak ci się spało? – zapytał z przyjaznym uśmiechem.
- W porządku, dziękuję. Jestem bardzo wdzięczny za pomoc. Gdyby nie ty pewnie bym tam zamarzł. Ja zaraz się przebiorę i będę szedł. Nie chcę nadużywać twojej… waszej – poprawiłem się, gdy niebiesko włosy wszedł do kuchni – gościnności.
- Gdzie niby chcesz iść? Przecież nikt cię nie wygania. Siadaj do stołu, a o twoim, przewiduję dłuższym, pobycie tutaj porozmawiamy jak zjesz. – powiedział stanowczym tonem.
Nie miałem wyboru, ale na razie cieszyłem się z ciepłego śniadania.

 




Siedzieliśmy przy stole jedząc śniadanie. Pierwszy dzień świąt zaczął się spokojnie, zobaczymy jak się skończy. Resztę wczorajszego wigilijnego wieczoru spędziliśmy skromnie, we trójkę. Mikołaj na początku nie chciał zasiąść z nami do stołu, ale udało nam się go jakoś namówić. Konrad pożyczył mu ubrania. Byli mniej więcej tej samej budowy. No może Konrad był szczuplejszy od Mikołaja. Siniaka pod jego okiem posmarowaliśmy maścią, a rozciętą wargę zakleiliśmy plastrem. Na noc zrobiłem mu jeszcze okład na zwichniętą kostkę.
            Obserwowałem go przy stole. Konrad też. Chłopak zjadał wszystko z talerza nie pozostawiając ani kawałka okruszka.
- Mikołaj?
- T-tak?
- Kiedy ostatnio jadłeś jakiś porządny posiłek? – nie spuszczałem z niego uważnego spojrzenia.
- W-wczoraj… - odparł niepewnie.
- A nie licząc wczorajszej kolacji? – dopytałem.
- Em… Cztery dni temu? Tak… chyba tak.
- W takim razie nie powinieneś zjeść na raz zbyt dużo. Możesz się rozchorować. – powiedziałem wracając do swojego śniadania.
- Och… To m-może ja…
- Nie, nie. Dokończ śniadanie. Nie powinno ci zaszkodzić.
            Nie chciałem mu zabierać jedzenia sprzed nosa. Widziałem, że jest głody. Wczoraj na kolacji mało zjadł, ale to dlatego, że czuł się niezręcznie.
- Dziękuję. – powiedział po skończonym posiłku. – To… J-ja będę się już zbierał… - wstał od stołu.
- Siadaj młody człowieku. Nie skończyliśmy jeszcze. – powiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie musisz być taki oschły. – wtrącił się Konrad. – Straszysz go.
Puściłem jego uwagę mimo uszu.
- Ile masz lat? – zwróciłem się do Mikołaja.
- O-osiemnaście.
- Czyli jesteś pełnoletni. W takim razie nie ma żadnych przeciwwskazań byś nie mógł tutaj zostać.
- Ale… a-ale jak to?
- Normalnie. Jesteś pełnoletni czyli masz prawo mieszkać gdziekolwiek chcesz.
- A-ale ja n-nie mogę tu z-zostać!
- Dlaczego? – zapytał Konrad.
Chłopak spojrzał na niego zdezorientowany.
- J-jak to dlaczego? Już i t-tak dużo d-dla mnie zrobiliście. Nie m-mogę wam dodatkowo siedzieć n-na głowie.
- Czemu nie? Mamy duży dom, miejsce się znajdzie. – powiedziałem.
- N-nawet jeśli, to n-nie mam jak dokładać się d-do wydatków.
- Przydałaby się dodatkowa para rąk do pomocy w stajni. – mruknął od niechcenia Konrad.
- No właśnie. – potwierdziłem.
            Przez dłuższą chwilę Mikołaj się nie odzywał. Siedział zastanawiając się nad naszą propozycją przy okazji bawiąc się plastrem na wardze.
- N-naprawdę? Naprawdę m-mogę tu zostać? – zapytał niedowierzając.
- Tak, naprawdę. – powiedzieliśmy równo z Konradem.
            Brat przybliżył się do niego kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie musisz się niczym martwić, ani niczego bać. Tu jesteś bezpieczny. – uśmiechnął się, a jego oczy zamieniły się w dwie kreski.
            Lubiłem to w moim braci, gdy się uśmiechał. Pojawiały mu się także dołeczki w policzkach. Mikołaj odwzajemnił jego uśmiech, po chwili posyłając go także mnie. Uniosłem lekko kąciki ust i mrugnąłem do niego na pokrzepienie.
- Myślę, że zajmiesz ten pokój, w którym dzisiaj spałeś. Konrad czy mógłbyś podzielić się z nim swoją garderobą? Masz dużo ubrań, a dziś i jutro sklepy są zamknięte.
- Nie ma sprawy. Chodź, wybierzesz sobie coś. – pociągnął go w stronę schodów.
 




W pokoju Konrada przejrzałem razem z nim całą jego garderobę. Wybrałem sobie dwa duże swetry oraz trzy proste dobrze dopasowane koszulki na ramiączkach. Spojrzałem na jego spodnie. Obcisłe rurki w szkocką kratę. To nie był mój styl.
- Em…, a n-nie masz m-może dżinsów? – zapytałem zawstydzony.
- Tak, mam dwie pary,  których do tej pory nie ubrałem. – powiedział wyciągając spodnie z szafy. – Nie są w moim stylu, ale tobie będą pasować. – podał mi je.
Szybko przebrałem się w czarną koszulkę, duży beżowo-brązowy sweter i jasne dżinsy. Uśmiechnąłem się do niego zadowolony.
- I jak? – zapytałem obracając się wokół własnej osi.
- Zajebiście. – powiedział poprawiając mi sweter. – Teraz możesz zarywać do mojego brata. – powiedział z zawadiackim uśmiechem.
- A idź ty! – rzuciłem w niego poduszką rozbawiony.
Odgarnąłem włosy z oczu i aż westchnąłem z frustracji.
- A masz może jakieś wsuwki? – zapytałem odgarniając włosy z oczu, znów.
-Hm… poczekaj. – powiedział i zaczął grzebać w jakiejś szufladzie.
Po chwili podał mi kilka białych wsuwek do włosów. Zadowolony spiąłem niesforne kłaczki.
- Dzięki.
Wyszedłem z pokoju i zszedłem z powrotem na dół. Błażej siedział w kuchni i robił coś na laptopie. Usiadłem naprzeciwko niego.
- Jeszcze raz chciałem podziękować za pomoc. – powiedziałem zerkając na niego niepewnie.
Mężczyzna popatrzył na mnie z zaskoczeniem.
- Bardzo ładnie wyglądasz, gdy masz spięte włosy.
Zarumieniłem się lekko.
- Dziękuję. – szepnąłem spuszczając wzrok.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, przynajmniej dopóki nie zacząłem kaszleć. Nie mogłem złapać oddechu. ,,Cholera, pewnie znów się przeziębiłem.” – pomyślałem oddychając ciężko. Nagle poczułem czyjąś dłoń na moim czole.
- Chyba masz gorączkę. – mruknął Błażej. – Nieźle się wczoraj załatwiłeś. – podszedł do szafki szukając w niej czegoś. – Idź na górę i połóż się. Przyniosę ci za chwilę termometr i leki. – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- N-nie, jest w porządku tylko m-mam dość słabą o-odporność więc ten k-kaszel to raczej z-zwykle przeziębienie. – powiedziałem cicho.
- Ta, tak sobie gadaj. Teraz to przeziębienie, a potem to co? Zapalenie płuc. Uciekaj na górę i nie próbuj protestować. – powiedział prowadząc mnie w stronę schodów.
Eh… znów nic nie miałem do powiedzenia.

 




- I jak? – zapytałem wchodząc do pokoju.
            Na szafce nocnej, obok leków, postawiłem kubek z ciepłą herbatą.
- Trzydzieści dziewięć i jeden. – odczytał temperaturę.
- Niedobrze. – odebrałem od niego termometr. – Zażyj ten antybiotyk. Konrad go brał jak miał grypę, powinien pomóc. – podałem mu listek tabletek.
            Wycisnął dwie na dłoń, włożył do ust i popił herbatą. W tym samym czasie do pokoju wszedł Konrad.
- Co się dzieje? – zapytał widząc lekarstwa i termometr.
- Mikołaj się rozłożył. – mruknąłem.
- No co ty gadasz? – usiadł obok blondyna na łóżku. – Jak się czujesz? – zapytał.
- Bywało l-lepiej. – wychrypiał chłopak.
- Przyniosę laptopa i oglądniemy jakiś film. Co ty na to?
- B-bardzo chętnie.
- Nie wiem co robisz…, - mruknąłem, gdy Konrad zniknął za drzwiami – ale przy tobie mój brat zachowuje się jak potulny baranek.
- N-nie jest t-taki na co dzień? – zapytał zdziwiony.
            Pokręciłem głową.
- To diabeł wcielony, ale myślę, że jest jakiś powód jego zachowania. Z tym, że… nie wiem jaki. – powiedziałem wychodząc z pokoju.
Miałem nadzieję, że Mikołaj będzie tym, który dowie się co gryzie mojego brata.
 




Gdy Konrad wrócił  z laptopem do pokoju usiadł obok mnie na łóżku i włączył film. Wyglądał na osobę skrytą, ale spokojną. Inni rzeczywiście mogli myśleć, że jest typem, małego, niegrzecznego chłopca. W końcu miał niebieskie włosy, co było oznaką buntu, i ubierał się jak emo, ale nie był diabłem. No może jakbym się z nim spotkał w nocy na korytarzu to bym się wystraszył, ale nie nazwałbym go diabłem. Nigdy bym nie pomyślał, że może zachowywać jak jakieś dziecko zła. Jednak to nie na nim skupiałem wszystkie swoje myśli, a na Błażeju. Mężczyzna zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie. Spodobał mi się, ale nie chciałem o tym myśleć, w końcu zaoferował mi pomoc, a moje uczucia mogłyby być tylko komplikacją. Skupiłem się na filmie by przestać myśleć o głupotach.
Po jakimś czasie zostaliśmy zawołani na obiad. Znaczy Konrad został bo ja dostałem posiłek do łóżka.
- Mikołaj, gdzie jest twoja mama? Nie chciałbyś się z nią skontaktować i powiedzieć gdzie teraz przebywasz? – zapytał spokojnie Błażej.
- Nie jestem p-pewny czy to d-dobry pomysł… O-ona mnie kocha i ja w-wiem o tym, ale zbyt mocno wierzy m-mojemu ojczymowi. Będzie chciała mnie przekonać d-do powrotu do domu, a j-ja nie chcę tam wracać. Rozumiem, że jestem problemem, więc spróbuję j-jak najszybciej znaleźć pracę i wyprowadzić się. – skończyłem, ale gdy zobaczyłem, że Błażej chce coś powiedzieć od razu dodałem. – Z-za wszystko oczywiście o-oddam wam pieniądze. Nie m-musisz się martwić…
 




            Siedziałem słuchając wywodu chłopaka. Czy on naprawdę nie rozumiał, że może z nami zamieszkać? Gdy skończył uśmiechnąłem się i pokręciłem głową.
- Mikołaj… Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że możesz tu zostać? Tak bardzo ci się u nas nie podoba?
- Nie! Znaczy tak! Znaczy… - pogubił się.
- Możesz tu zostać, będzie nam miło. Prawda? – zwróciłem się do Konrada, który właśnie wszedł do pokoju.
- Hm…? O co chodzi? – zapytał siadając po drugiej stronie łóżka.
- Mikołaj chce nas zostawić.
- Co? Dlaczego?! – zawył zrozpaczony Konrad.
- Nie mogę wam siedzieć na głowie. – powiedział nie patrząc na nas.
            Konrad przybliżył się do niego i mocno przytulił. „Jak się zarazi nie będę go woził do szpitala. Najwyżej pojedzie wierzchem.” – pomyślałem i zaśmiałem się w duchu.
Przez chwilę trwali w tej pozycji, pewnie mój brat szeptał mu coś na ucho.
- No to teraz już na pewno się nie wyprowadzi. – rzekł uradowany Konrad.
Spojrzałem na Mikołaja i jego zarumienioną ze wstydu twarz, następnie spojrzałem na mojego brata. „Co mu powiedziałeś?” – zastanawiałem się.
- To ja was zostawiam chłopaki. Idę trochę pojeździć. – powiedziałem wstając. – Mikołaj powinien się przespać. W końcu dobry wypoczynek to najlepsze lekarstwo. Za godzinę ma wziąć drugą dawkę leków. Jak mnie dalej nie będzie to, Konrad, podasz mu je.
- Tak jest panie sztywny! – zasalutował i zaczął się śmiać.
            Mikołaj również się zaśmiał. Westchnąłem ciężko kierując się w stronę drzwi.
- Z roku na rok młodzież jest coraz bardziej zboczona. – mruknąłem do siebie.
Poszedłem się przebrać, a następnie do stajni.
- Witaj, mistrzu. Mam coś dla ciebie. – podałem ogierowi marchew na otwartej dłoni. – Poćwiczymy dziś skoki. Co ty na to?
            Koń parsknął w odpowiedzi. Poszedłem do siodlarni po swój prywatny sprzęt i  szczotki do czyszczenia. Wróciłem do swojego wierzchowca i dokładnie go wyczyściłem. Ściągnąłem mu kantar i założyłem uzdę z wytokiem. Następnie założyłem na niego czaprak, gąbkę i siodło. Przez popręg przeciągnąłem wytok i zapiąłem po drugiej stronie konia. Byliśmy gotowi do treningu.
Wyprowadziłem Ducha z boksu i skierowałem się w stronę krytej ujeżdżalni.
            Hala wyłożona była piaskiem. Na środku stały poustawiane przeszkody, zewnętrzna część – przeznaczona do dłuższych galopów – była wolna. Nad jednym z dłuższych boków były trybuny, na który zasiadali kibice podczas zawodów.
            Wsiadłem na konia, dociągnąłem popręg i już po chwili stępowałem wokół hali. Rozgrzałem się serią ćwiczeń rozciągających i przeszedłem do kłusa. Na początku skakaliśmy z Duchem przeszkody z najazdem z kłusa, a później przeszliśmy do zaliczania parkuru w galopie.
            Na koniec, kiedy już rozstępowywałem ogiera, poklepałem go szyi i położyłem się plecami na jego zadzie. Byłem zmęczony, ale to było miłe zmęczenie. Uwielbiałem to uczucie. To moja ucieczka od rzeczywistości.
 




Skończyło się na tym, że to Konrad zasnął. Nie widziałem w tym nic złego. Wyglądał na zmęczonego.
Wziąłem leki, tak jak kazał mi Błażej, i wyszedłem z pokoju. W kuchni znalazłem brudne naczynia, więc wziąłem się za ich mycie. Potem wziąłem się za robienie kolacji. Sprawdziłem czy mam wszystkie składniki, włączyłem radio i z muzyką w tle zacząłem szykować ciasto na naleśniki.
Gdy wszystko było już gotowe uchyliłem okno i zacząłem smażyć. Podśpiewując cicho szybko uwinąłem się ze smażeniem. Po nie całych czterdziestu minutach naleśniki były gotowe, więc zacząłem je smarować dżemem i zawijać. Wszystko robiłem jednak automatycznie ciągle myśląc o słowach Konrada.
,,Wiem, że mój brat zrobił na tobie piorunujące wrażenie, i że ci się podoba. Nie masz się czym przejmować. Może i wygląda na dość poważnego i chłodnego, ale jest dość ciepłą osobą i jestem pewny, że takim uroczym chłopakiem jak ty z chęcią się zainteresuje. Kurczę, a jakie ładne dzieci by wam wyszły...”
Nadal nie mogłem uwierzyć, że powiedział coś takiego. Zamyśliłem się tak, że nie zauważyłem, że ktoś wszedł do kuchni.
- A ty przepraszam, co niby robisz? – odwróciłem się zaskoczony i zobaczyłem Błażej, który właśnie zamykał okno. – Gdzie Konrad i dlaczego nie leżysz w łóżku? – patrzył na mnie jak na nieposłusznego chłopca.
- K-Konrad śpi, a ja p-pomyślałem, że odwdzięczę się j-jakoś i zrobię kolację... - spojrzałem na swoje stopy i to był błąd, bo byłem boso.
- Mikołaj, gdzie masz kapcie?! Chcesz się jeszcze bardziej rozchorować?! – zapytał mrużąc groźnie oczy.
            Przestraszyłem się trochę.
- Mi... mi nic...
Nie zdążyłem skończyć bo Błażej wziął mnie na ręce. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.
- Wystarczająco się na boso nałaziłeś. – mruknął na usprawiedliwienie swojego zachowania.
Zaniósł mnie do pokoju, a widząc Konrada śpiącego w moim łóżku warknął.
- Konrad won z wyra Mikołaja! To on miał spać, a nie ty!
Konrad podniósł się zaspany, a gdy zauważył groźną minę swojego brata od razu wyskoczył z łóżka mówiąc tylko.
-Och…! Jak pannę młodą go przyniosłeś.
Błażej prychnął tylko po czym z przyjaznym uśmiechem położył mnie na łóżku i przykrył.
- Odpoczywaj. – powiedział prostując się.
- A-a naleśniki?
- Zrobiłeś naleśniki?! – ucieszył się Konrad i wyleciał jak torpeda z pokoju.
- Na pewno są pyszne. – powiedział Błażej uśmiechając się. – Zaraz ci przyniosę. – powiedział i wyszedł.

 




- Jak trening? – zapytał Konrad gdy tylko wszedłem do kuchni.
- Dobrze.
            Chłopak prychnął tylko.
- Aleś ty wylewny…
- Zajmij się lepiej swoimi naleśnikami.
- Ta, ta… - powiedział wracając do jedzenia.
            Przez chwilę panowała cisza. W tym czasie nałożyłem naleśniki na dwa osobne talerze.
- Nie przypilnowałeś Mikołaja. – powiedziałem nie odwracając się jednak.
- No i co? Nic się przecież nie stało. – wzruszył ramionami.
- A to, że paradował boso po płytkach w kuchni kiedy ty sobie smacznie spałeś? Miałeś go tylko przypilnować i co?
- Możesz przestać?! – podniósł głos. – Tobie się nigdy nie zdarzyło nie dopilnować czegoś?!
- Nie. – powiedziałem twardo.
- Ach! No tak! Przecież jesteś idealny! Nie to co ja!
- Konrad! – krzyknąłem.
- No co?! Nie o to ci chodziło? By wyprowadzić mnie z równowagi?
- Nie, chciałem ci tylko uświadomić, że nie możesz wszystkiego lekceważyć. Pomyśl co by się mogło stać gdybyś miał dzieci? Też byś machnął na to ręką? – pochyliłem się do niego nad stołem.
- To co innego…
- Nie, to dokładnie to samo. Mikołaj jest chory i trzeba się nim zająć. Wyszedłem tylko na niecałe dwie godziny, a on już paradował na bosaka przy otwartym oknie.
            Zamilkłem na moment. Jednak Konrad nie kwapił się by coś powiedzieć albo chociaż przeprosić.
- Konrad, nie chcę się z tobą kłócić, ale zrozum jak będziesz miał własne dzieci…
- A ty masz? – podniósł na mnie wzrok.
- Mam ciebie. I na razie nie planuję mieć więcej.
- Nie?
            Spojrzałem na niego podejrzliwie.
- Coś ty taki ciekawy? Czy ja o czymś nie wiem?
- Co…? O czym niby miałbyś nie wiedzieć?
- No nie wiem, ty mi powiedz. Ktoś śmiał tknąć mojego małego braciszka?
- C-co…? – zająkał się przestraszony.
            Zaśmiał się widząc jego minę.
- Spokojnie, nie będę robił ci z tego powodu awantury. Oczywiście nie zmienia to faktu, że nie podoba mi się to, że uprawiasz już sex, nie mając stałego partnera, ale…
- Nie uprawiam. – szepnął przerywając mi.
            Spojrzałem na niego. Był cały czerwony, co rzadko się zdarzało w jego przypadku. Siedział ze spuszczoną głową dziubiąc widelcem w naleśniku. Westchnąłem kręcąc głową z uśmiechem.
- Uwierz mi, że tylko na tym zyskasz, a nie stracisz. – poczochrałem go po włosach i wyszedłem z kuchni z talerzem, już lekko ostygniętych, naleśników.
            Poszedłem na górę, do pokoju Mikołaja.
- Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać to iż trochę wystygły. – powiedziałem podając mu talerz.
- N-nie, jest okay. – powiedział zabierając się za jedzenie.
            Obserwowałem go przez dłuższą chwilę. Przyglądałem się mu z fascynacją. Jego policzki nadymały się lekko gdy jadł, jak u chomika. Wyglądał dość… uroczo.
- Trzeba posmarować tego siniaka. – powiedziałem dotykając go delikatnie.
            Gdy tylko dotknąłem bolące miejsce chłopak zmrużył jedno oko i stęknął cicho.
- Przyniosę maść. – powiedziałem i opuściłem pokój.
            Gdy wyszedłem z pomieszczenia odetchnąłem parę razy głęboko uspokajając dziwnie szybko bijące serce.

 



Moje serce waliło jak oszalałe. Spróbowałem się uspokoić i wziąć za jedzenie. Naleśniki wyszły całkiem nieźle, więc zanim Błażej przyszedł zjadłem je. Chciałem się napić, ale szklanka wypadła mi z ręki i się stłukła. Od razu rzuciłem się by posprzątać, ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić szkło wbiło mi się głęboko w dłoń. Pobladłem z przerażenia. W spodniach miałem specjalny sprej dezynfekujący, który przyspieszał krzepnięcie krwi, ale nie mogłem ich nigdzie znaleźć.
Nie musiałem długo czekać by zakręciło mi się w głowie. Usiadłem chwiejnie na łóżku by się położyć. Zrobiło mi się niedobrze, a przed oczami miałem mroczki. Spróbowałem zahamować krwawienie przyciskając ranę do prześcieradła, ale to nic nie dało.
- B-Błażej! – krzyknąłem spanikowany.
- Chwileczkę nie mogę znaleźć maści! – odkrzyknął gdzieś z dołu.
            Nie miałem tej chwili, zemdlałem.
 

 



            Przeszukiwałem szafki w poszukiwaniu maści na stłuczenia, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć.
- B-Błażej! – usłyszałem krzyk Mikołaja.
            Myślałem, że po prostu się niecierpliwi więc odkrzyknąłem żeby chwilę zaczekał.
- Konrad! – zawołałem brata.
- No?
- Idź zobacz co z Mikołajem. – poleciłem.
            Chłopak pokiwał głową i ruszył po schodach na górę.
- Cholera! – przekląłem pod nosem. – Gdzie ta maść?
- Błażej! – usłyszałem przerażony krzyk Konrada.
- Co się stało? – zapytałem wychodząc przed schody.
- Mikołaj! On się wykrwawia!
- Co?!
            Nie zwlekając ani chwili dłużej pobiegłem na górę. Minąłem roztrzęsionego Konrada i wpadłem do pokoju. Mikołaj leżał nieprzytomny na łóżku, a z jego dłoni sączyła się krew. Musiałem zachować trzeźwość umysłu.
- Konrad, po apteczkę, już! – powiedziałem dosadnie.
            Podszedłem do chłopaka chwytając za skaleczoną dłoń. Krew nie lała się strumieniami, ale rana była paskudna. Myślę, że blondyn zemdlał ze strachu. Poklepałem go po policzku.
- Mikołaj, Mikołaj.
- Hm… - mruknął.
- Mikołaj, obudź się.
- Błażej… - szepnął niewyraźnie. – Spodnie…
- Spodnie? – zdziwiłem się.
- Lekarstwa…
- W spodniach masz lekarstwa? Ale jakie lekarstwa? – zastanawiałem się na głos.
            Po chwili do pokoju wszedł Konrad z apteczką w ręce. Odebrałem ją od chłopaka i poleciłem mu by poszukał leków, o których mówił Mikołaj.
- Mam! – powiedział podając mi woreczek z lekarstwami.
- To leki na hemofilie. – powiedziałem ze zdziwieniem.
- Hemofilie?
- Szybko! Trzeba mu opatrzyć tą ranę.
            Oczyściłem ranę i popryskałem lekarstwem w spreju wyciągniętym z woreczka. Przyłożyłem grubą warstwę waty i zawinąłem bandażem jednorazowym.
- Mów do niego. – poleciłem Konradowi gdy zauważyłem, że Mikołaj odzyskuje pełną świadomość.
            Chłopak otworzył oczy i popatrzył się po nas zdezorientowany.
- Już wszystko dobrze. – mówił Konrad.
            Popatrzył na swoją dłoń.
- To się nie zagoi! Trzeba po… - przerwał zauważając butelkę w spreju, którą trzymałem w ręce.
- Dlaczego nam nie powiedziałeś, że jesteś chory? – zapytałem spokojnie. – To się mogło źle skończyć.
- L-ludzie różnie reagują n-na tą chorobę… N-nie chcą mieć styczności z o-osobami chorymi.
- Ale nam mogłeś powiedzieć. – wtrącił się Konrad.
- P-przepraszam…
- Dobra… - zastanowiłem się chwilę.
            Łóżko było ubrudzone krwią, więc chory Mikołaj nie mógł tu spać.
- Konrad weź tą pościel do prania, a ty… - zwróciłem się do Mikołaja - …idziesz ze mną. – powiedziałem podnoszą chłopaka.
            Przeniosłem go do swojej sypialni gdyż aktualnie nie mieliśmy żadnej innej wolnej i czystej. Położyłem go na łóżku samemu siadając obok.
- T-to twój pokój? – zapytał rozglądając się wokoło.
- Tak, to moja sypialnia. Na razie tu zostaniesz.
- A ty? – zapytał spoglądając na mnie.
- Prześpię się na kanapie albo z Konradem, ale wątpię czy mnie do pokoju w ogóle wpuści.
            Mikołaj zaśmiał się wracając do oglądania mojego pokoju.
- To Konrad? – zapytał wskazując na zdjęcie stojące na szafce nocnej.
            Fotografia przedstawiała mnie i Konrada. Brat siedział na koniu i trzymał ręku pucharek.
- Tak, to on. – potwierdziłem.
- Prawie go nie poznałem z normalnymi włosami. Ile miał wtedy lat?
- Zdaje się, że piętnaście. To były zawody juniorów. Konrad wygrał.
- Wyglądacie na szczęśliwych. Czemu teraz tak nie jest?
- Konrad bardzo przeżył śmierć rodziców. Przez rok musiałem z nim chodzić do psychologa, a teraz… Choćbym nie wiem jak go błagał nie powie mi co go gryzie, ale jest światełko w tunelu.
- Jakie? – zapytał zaciekawiony.
- Ty.
- Ja?
- Tak, ty. Jesteś tu jeden dzień, a Konrad już jest weselszy. Wiesz… On jest typem introwertyka. Siedzi w domu, nigdzie nie wychodzi…
- Nie jeździ?
            Pokręciłem głową.
- Przestał po śmierci rodziców, ale nie mógł sobie odmówić fotografowania swojego konia. Czasem wydaje mi się, że Piorun to jego jedyny znajomy.
- Piorun?
- Jego ogier. Na pewno jak wyzdrowiejesz to ci go pokaże.
            Wstałem przeciągając się.
- Dobra młody, idę się umyć bo jeszcze nie zdążyłem tego zrobić po treningu. Na pewno śmierdzę.
            Mikołaj zaśmiał się. Miał śliczny śmiech. Taki dźwięczny
- Nie, nie bardzo.
- Idź spać. – uśmiechnąłem się do niego wychodząc. – Dobranoc.
- Dobranoc.
            Ten chłopak sprawiał, że miękłem. Konrad zapewne miałby ze mnie ubaw widząc mnie w takim stanie.

10 komentarzy:

  1. No i pięknie, cieszę się że mogłam przeczytać ten rozdział, ale cały czas mam niedosyt pomimo że był długi to ciągle mi mało, do zobaczenia za tydzień:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. hmm, teraz się już następnego nie mogę doczekać :(
    związek, kolejny świetny związek <3
    wennyyyy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie się zapowiada nie mogę się doczekać dalszych części. Życzę Ci powodzenia, komentarzy które będą wyrażać jedynie słowa aprobaty oraz dużo, dużo weny do pisania następnych rozdziałowa. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się ,że rozdział ci się spodobał. Mam nadzieję że kolejne również ci przypadną do gustu *.*
      Pozdrawiam OfeliaRose

      Usuń
  4. Zacznę może od tego, że przepraszam, że nie napisałam pod Prologiem, lecz stwierdziłam, że po samym prologu nie ma czego komentować. Obiecałam więc sobie, że napiszę pod następnym postem :)
    Postacie ciekawe, osobowości fascynujące, historia wciągająca, a sam rozdział czarujący :) Bardzo przyjemnie się czytało, czekam na następny :3
    Pozdrawiam,
    Oli <33

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaa!! Moja kochana , BYŁA ale nadal ULUBIONA beta do mnie zajrzała <3
    i skomentowała, i się spodobało (chyba~~chyba na pewno >.< )
    Dziękuje Oli *.*
    OfeliaRose

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam ;)
    Właśnie znalazłam ten blog i po przeczytaniu prologu i pierwszego rozdziału mogę spokojnie stwierdzić, że historia zapowiada się bardzo fajnie i ciekawie.
    Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    pojawienie się Mikołaja u nich, jest dobrą rzeczą, Błażej mięknie, a Konrad staje się weselszy, a sam Mikołaj poznaje co to troska...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Mmm...Nie lubię pisać komentarzy, dlatego napiszę krótko: JESZCZE !

    Pozdrawiam, Bleyla

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)