czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 14 "Wyjazd z niespodzianką"

Rozdział 14




- Gabriel jesteś pewny, że masz wszystko? – Zapytałem niepewnie patrząc na jego walizki.
- Tak, mam wszystko. A ty jesteś pewny, że sobie poradzisz? Może jednak pojechałbyś na ten czas do moich rodziców?
Pokręciłem głową.
- Gabi, daj spokój. Wszystko będzie dobrze. – Powiedziałem pocierając dłonią brzuch.
Mimo że chciałem zapewnić mojego męża, że wszystko jest dobrze to wcale tak nie czułem. Od jakiegoś czasu miałem wrażenie, że mój szczeniak jest jakby słabszy i coś jest nie tak. Byłem nawet u lekarza, ale gdy powiedział, że nie widzi nieprawidłowości postanowiłem nie niepokoić Gabriela.
- Będę za wami tęsknić. – Powiedział przytulając mnie ciasno. - A teraz chodź, idziemy zjeść kolację i do łóżka.
- Dobrze. Ale rano nim wyjdziesz obudzisz mnie?
- Mickey, ale ja muszę wyjść o szóstej…
- Obudzisz mnie, prawda? – Zapytałem ponownie
- Dobrze, obudzę. – Zgodził się całując mnie w czoło.
Po kolacji poszliśmy do salonu. Obejrzeliśmy film i wzięliśmy wspólną kąpiel.
- Mój śliczny. – Mruknął cicho Gabriel przytulając mnie.
Woda była ciepła, więc z miłą chęcią odprężyłem się w jego ramionach, starając się nacieszyć jego obecnością. W końcu Gabriel miał wyjechać na miesiąc. Miałem tylko nadzieję, że zdąży wrócić nim Aaron postanowi się z nami zobaczyć.
- Rany! Jak ja wytrzymam bez ciebie tyle czasu? – Zapytałem głaszcząc się po brzuchu.
Maluszek poruszył się i kopnął, ale znów miałem to dziwne przeczucie, że coś jest nie tak.
- Mickey, przecież wiesz, że mogę zostać. Odwołam ten wyjazd i…
- I stracisz kontrakt na ważny projekt. – Dokończyłem za niego. – Ten wyjazd był planowany od przeszło pół roku! Przecież nie mogłeś przewidzieć, że wypadnie w czasie, gdy ja będę w ciąży i do porodu zostanie zaledwie miesiąc. Będzie dobrze, a w razie, czego będę dzwonił do twoich rodziców bądź Nicka.
- No i oczywiście codziennie rozmowa przez Skype. – Przypomniał poruszając ostrożnie dłonią po moim brzuchu
 Uśmiechnąłem się.
- Oczywiście, że tak.
Po kąpieli i serii przyjemności w wannie oraz w łóżku, ułożyłem się wygodnie na poduszkach. Mimo że seksu nam nie było wolno uprawiać ze względu na zbliżający się poród to nadal miałem chętkę i nie mogłem na to nic poradzić.
Gdy koło mnie położył się Gabriel od razu się do niego przytuliłem.
- Będę do was codziennie dzwonił. Zobaczysz, że ten miesiąc minie bardzo szybko.
Mąż jakby czytał mi w myślach. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, a teraz śpij.




Rano obudził mnie dotyk na policzku i szept.
- Mickey? Skarbie, będę już wychodził.
Otworzyłem od razu oczy i usiadłem na łóżku.
- Już? – Zapytałem płaczliwie.
- Tak. Dawaj buziaka i nie płacz, dobrze?
Kiwnąłem głową i z chęcią wpiłem się w jego usta.
- Będę tęsknić. Kocham cię.
- Ja ciebie też. A teraz kładź się z powrotem i prześpij się jeszcze. Musicie być wypoczęci. – Powiedział, a gdy się położyłem pochylił się i pocałował jeszcze mój brzuch.
Chwilę później wyszedł.


Pierwszy tydzień minął mi względnie spokojnie. Odwiedził mnie Nick z Aprilem, mama Gabriela i jego brat. Poza tym rudy kociak przychodził do mnie po szkole. Ostatnio wolał spędzać czas ze mną niż z nadopiekuńczym Nickiem.
Była środa. Gdy obudziłem się rano czułem, że coś jest nie tak. Aaron był wyjątkowo spokojny. Jego ruchy były ledwo wyczuwalne.
- Co jest, szczeniaczku? Pokaż, jaki jesteś silny. – Powiedziałem cicho głaszcząc brzuch.
Nie czując żadnej reakcji poszedłem zjeść śniadanie, a potem wziąłem prysznic. Liczyłem, że to rozbudzi malucha, ale nic z tego. Przerażony jak nigdy sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do lekarza.
- Doktor Jack Sully przy telefonie.
- Dzień dobry. Z tej strony Mickey Moor. Mam pewien problem… Nie wiem już, co mam robić. – Powiedziałem płaczliwie.
- O, co chodzi? Dostałeś skurczy, Mickey?
- Nie… Ja po prostu nie czuję malucha. Prawie w ogóle się nie porusza. Nie wiem, co się dzieje.
- Spokojnie, Mickey. Wiesz, dziecko może spać. Przecież nie jest powiedziane, że będzie spać tylko w nocy, a w dzień szaleć i się kotłować. Rozumiem jednak twój niepokój. Jeżeli do wieczora sytuacja się nie zmieni dzwoń na pogotowie. Zostaniesz skierowany na przyspieszone badania, dobrze? – Zapytał lekarz spokojnym głosem.
- W porządku. Dziękuję.
Po rozmowie z lekarzem ugotowałem i zjadłem obiad. A także posiedziałem trochę z Aprilem. Chłopak wymknął się Nickowi po tym jak ten zaczął się na niego wściekać. Ponoć jakiś chłopak wyznał mu uczucia całując go, a Nick to widział i zaczął swój wykład o tym, że April jest jeszcze na to za mały. Nie dziwiłem się, że miał żal do Nicka. Mężczyzna niby go zna, a jednak tak szybko doszedł do błędnego wniosku.
Dzięki Aprilowi byłem, choć przez chwilę spokojniejszy. Gdy Nick wieczorem przyjechał po kociaka był już opanowany i skory do rozmów pokojowych. Po ich wyjściu, gdy znów zostałem sam, moje zmartwienia powróciły ze zdwojoną siłą. Bałem się. Niby lekarz miał racje, bo maluch był dość ruchliwy w nocy, ale przez te nieprzyjemne przeczucia teraz byłem zwyczajnie przerażony. W tym momencie nie pragnąłem niczego innego jak przytulić się do Gabriela.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła osiemnasta, więc postanowiłem zadzwonić do mojego męża. Chciałem mu powiedzieć, co mnie martwi. Chciałem by mnie pocieszył, by sprawił, że przestanę się bać.
Włączyłem Skype, a gdy zobaczyłem, że jest dostępny od razu zadzwoniłem. Po chwili zobaczyłem jego uśmiechniętą twarz.
- Mickey! I jak się dziś czujecie? Jak się ma nasz maluszek?
Zakręciło mi się w głowie. Chcąc się położyć odłączyłem słuchawki, pogłośniłem dźwięk i ułożyłem się na kanapie.
- Gabriel… - Zacząłem niepewnie.
- Skarbie, co jest?
Nagle to poczułem. Wyraźne kopnięcie. Spojrzałem na mojego męża i z niedowierzaniem wybuchnąłem płaczem.
- Co się…?
- Poruszył się… W-wreszcie się poruszył.







- Mickey, nie płacz proszę. – Powiedziałem uśmiechając się do kamery.
- J-jak mam nie płakać skoro mały poruszył się pierwszy raz od rana? – Zapytał przecierając oczy.
- Jak to pierwszy raz? – Zmartwiłem się.
- Już dawno miałem ci powiedzieć, ale nie chciałem cię martwić…
- Powiedzieć, o czym?
- Już od jakiegoś czasu mam wrażenie, że Aaron jest jakby słabszy. Byłem nawet u lekarza.
- Co ci powiedział?
- Że nie widzi żadnych poważnych zmian i żebym się nie martwił. Ale Gabriel, ja naprawdę mam wrażenie, że coś z nim nie tak.
- Mickey… Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Bo wiedziałem, że masz wyjazd i nie chciałem cię niepokoić, ale dzisiaj… Dzisiaj naprawdę się wystraszyłem. Dopiero, gdy mały usłyszał twój głos to się poruszył.
- Może po prostu tęskni za tatusiem? – Spróbowałem zażartować by rozluźnić atmosferę.
- Może masz rację. – Zachichotał. – Chciałbym byś mnie teraz przytulił.
- Poczekaj chwilę, już wsiadam w samochód. – Zaśmiałem się.
- Małemu chyba spodobał się ten pomysł. – Powiedział głaszcząc się po brzuchu. – Znów zaczął kopać.
- No widzisz? Może tak naprawdę nic mu nie jest tylko ty za bardzo się martwisz. Rozumiem, że to nasze pierwsze dziecko i twoja pierwsza ciąża, ale myślę, że najlepiej będzie jak przestaniesz się tak zamartwiać. Wiesz, że mały stresuje się razem z tobą.
- Tak wiem. Przepraszam. – Szepnął spuszczając głowę.
- Spokojnie, nie musisz mnie przepraszać.
- Gabriel, bardzo mi cię brakuje.
- Ja też za tobą tęsknię. I za Aaronkiem również. Słyszysz mały? Tatuś cię kocha.
                Mickey zaśmiał się i pogłaskał swój brzuch.
- Na pewno usłyszał.
- Cieszę…
                Nagle rozdzwonił się mój telefon. Przeprosiłem Mickey’ego i spojrzałem na wyświetlacz.
- Kochanie to mój kolega z pracy. Muszę odebrać.
- Okay, poczekam.
                Odebrałem połączenie. Okazało się, że przedstawiciele firmy, która zleciła nam projekt chcą się spotkać z nami jeszcze dziś na kolacji.
- Kotku… Muszę już iść. Szef wynajmującej nas firmy chce się spotkać jeszcze dzisiaj.
- Ach, rozumiem. No to trudno.
- Przepraszam, ale jeśli spotkamy się z nim dzisiaj będziemy mogli wrócić szybciej do domu. – Powiedziałem by poprawić mu humor.
- Naprawdę?! – Ucieszył się.
- Tak, naprawdę. A teraz dawaj buziaka na pożegnanie.
                Daliśmy sobie wirtualnego buziaka. Zakończyłem rozmowę i szybko przebrałem się w odświętne ciuchy. Miałem tylko nadzieję, że to spotkanie nie będzie trwało długo.



                Dzień przed moim powrotem do domu chciałem zadzwonić do Mickey’ego i porozmawiać z nim. Zapytać jak się czuje on i dziecko. Ale coś było nie tak. Próbowałem się do niego dodzwonić parę razy jednak nikt nie odpowiadał. Spróbowałem, więc zadzwonić na jego komórkę, ale i tu była cisza.
              Byłem już poważnie zaniepokojony. Nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. Chodziłem zdenerwowany po całym pokoju, co chwilę próbując się dodzwonić do męża. Jednak w pewnym momencie zadzwonił do mnie Nick. Zdziwiony odebrałem telefon.
- Halo? – Zapytałem niepewnie.
- Gabriel?
- Tak, coś się stało?
- W pewnym sensie…
- Nick, powiedzże!
- Mickey rodzi.
                To jedno zdanie wstrząsnęło moim światem.
- J-jak to? – Zapytałem głupio. – Wszystko z nim w porządku?
- Nie wiem, lekarze nie chcą udzielić nam żadnych informacji. Zbieraj swoje cztery litery i jak najszybciej przyjeżdżaj z powrotem do Sydney!
- T-tak!






Tego dnia byłem naprawdę podekscytowany. Gabriel wczoraj mówił, że już w piątek będzie z powrotem w domu. Zacząłem szykować jego ulubione ciasto. Gdy blaszka wylądowała w piekarniku poszedłem wziąć kąpiel. Ciepła woda rozluźniła mnie i spowodowała, że czułem się o wiele lepiej. Pogłaskałem się po brzuchu. Mój szczeniak był dzisiaj wyjątkowo ruchliwy. Ale to powodowało tylko, że czułem się szczęśliwszy. Bo wiedziałem, że ma się dobrze.
To się stało, gdy postawiłem ciasto na stole. Nagły skurcz. Ogromnie bolesny. Złapałem się za brzuch.
- Oh! Co się dzieje, skarbie? – Potarłem dłonią brzuch siadając na krześle, ale znów to poczułem. – Oh! O-o Boże! Zaczęło się, a z nami nie ma twojego taty.
Z jakiegoś powodu chciało mi się płakać, ale wiedziałem, że muszę być silny. Odetchnąłem głęboko i powoli podniosłem się. Mimo tego, że skurcze, co chwilę wracały jakoś doczłapałem się do salonu i zadzwoniłem do Nicka.
- No, co tam, Mickey? - Usłyszałem pogodny głos mężczyzny.
Odetchnąłem głęboko.
- Nick, jesteś teraz zajęty?
- Nie, właśnie wracamy z Aprilem do domu, a co się stało?
- Bo ja… Ja chyba ro… Ach! Cholera, chyba właśnie zacząłem rodzić… A-a Gabriela nie ma i nie wiem, do kogo mam dzwonić i… Uh… O Boże! Wody mi odeszły! – Powiedziałem, gdy zobaczyłem jak coś moczy mi spodnie i przy okazji kanapę, na której siedziałem.
- Spokojnie Mickey. Za dziesięć minut będziemy.
- Czekam na was i dziękuję.
Oboje pojawili się po niecałych dziesięciu minutach. April zabrał moją torbę z sypialni na dół, natomiast Nick wziął mnie na ręce mimo moich protestów.
- Przestań, się wiercić. Gabi urwie mi głowę, jeśli coś się wam stanie. Poza tym widać, że nie dasz rady sam się poruszać,
Zostałem posadzony na tylnim siedzeniu, a obok mnie usiadł April.
- Posłuchaj kociaku, jazda do szpitala zajmie nam około pół godziny. Przez ten czas patrz na swój zegarek i spróbuj wyłapać, co ile Mickey ma skurcze, dobrze?
Rudzielec kiwnął poważnie głową. W tym momencie ciężko było w nim zobaczyć tego małego kiciusia. Złapał moją dłoń i spojrzał na swój nadgarstek. Powiem szczerze, że nie pamiętam wiele z jazdy. Wiem tylko, że skurcze, z co dziesięciu minut zmieniły się, na co dwie.
Do szpitala dotarliśmy w czterdzieści minut przez korki, a po pojawieniu się w recepcji od razu zostałem posadzony na wózek i wzięty na badania. 
- Nick, zadzwoń do Gabriela. Ja chcę go tutaj! Boję się, nie chcę być sam!
Blondyn uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. 
- Nie bój się. Zaraz do niego zadzwonię. No i my z Aprilem tu zostajemy, więc nie martw się. Będzie dobrze.
Po tych słowach zostałem wzięty na badanie USG, podczas którego lekarz dopatrzył się nieprawidłowości. To tylko spowodowało moje większe zdenerwowanie, a gdy usłyszałem, że trzeba zrobić cesarkę o mało nie straciłem przytomności. Wszystko działo się tak szybko. Pielęgniarka przebrała mnie i zawiozła na salę. Podali mi leki usypiające i to było tyle…
Gdy się obudziłem było ciemno, a ja byłem w innej sali niż zapamiętałem przed zaśnięciem. Rozejrzałem się i dostrzegłem podsypiającego na krześle Nicka z Aprilem na kolanach. Poruszyłem się lekko.
- Nick? – Odezwałem się cicho.
Mężczyzna obudził się od razu. Spojrzał na mnie z uśmiechem i sięgnął po przycisk wzywający lekarza.
- Jak się czujesz? – Zapytał niepewnie.
- Dobrze. Gdzie mój szczeniak?
- Pańskie dziecko jest w inkubatorze na sali obserwacyjnej. – Powiedział lekarz, który właśnie wszedł do sali. – Przeszedł ciężką operację, poza tym urodził się dwa tygodnie przed terminem, co w przypadku ciąży u zwierzołaków jest dość dużym odstępem czasowym. Miał problemy z oddychaniem.
- Słucham? Jaka operacja? Jakie problemy? Niech pan zacznie mówić dokładnie! – Zażądałem przestraszony.
- Chłopiec urodził się ważąc zaledwie kilogram, mając problemy z oddychaniem oraz kompletnie nierozwiniętą prawą rączką od łokcia do dłoni. Wcześniej nie można było tego zdiagnozować, bo maluch był dość ruchliwy i dość sprawnie skrywał ten problem.
- A, co z tym zabiegiem? – Zapytałem czując jak wszystko we mnie obumiera.
- Musieliśmy amputować rączkę. – Oznajmił doktor, a ja po prostu nie mogłem nie wybuchnąć płaczem.
Usłyszałem żałosne miauknięcie, co mogło oznaczać, że April wszystko słyszał.
- Chcę zobaczyć moje dziecko. – Powiedziałem do lekarza.
- Przykro mi, ale nie możemy go tu przynieść. Jest bardzo słaby. Nie mamy pewności czy przeżyje przemianę.
Warknąłem na mężczyznę wściekle obnażając kły. 
- Chcę do niego pójść! To moje dziecko. Moje, moje, moje! – Zaczynałem popadać w histerię, ale nie mogłem nic z tym zrobić.
Myślałem tylko o mojej kruszynie. O Aaronie.
- W porządku. Przyprowadzę wózek inwalidzki. – Skapitulował lekarz i wyszedł, a ja poczułem jak nagle czyjeś drobne ramiona obejmują mnie i przytulają mocno.
To April, nadal przejęty przytulał mnie. Czując kociaka koło siebie przytuliłem go równie mocno.
- Nie płacz, Mickey. Będzie dobrze! Na pewno! A ta rączka to nic. I tak będzie śliczny i kochany. – Powiedział, a ja mimo wszystko uśmiechnąłem się.
- Śliczny mówisz? Dziękuję, kociaku. A teraz pora na was. Wyglądasz na zmęczonego. – Powiedziałem patrząc wyczekująco na Nicka.
- Przecież cię nie zostawimy! Gabriel powinien dojechać tu z samego rana. Pocze…
- Nick, jedź do domu. – Przerwałem mu. – April jest zmęczony. Powinieneś pomyśleć o nim. Zadzwoń do Gabriela i powiedz mu… A zresztą nic mu nie mów tylko wspomnij, że jesteśmy w szpitalu i, w której sali ma mnie szukać. Nie protestuj. Nie byłeś po pracy w domu, a April jest po szkole. Nic nie jedliście. Proszę, jedźcie, ale ostrożnie. Nakarm kociaka i połóż go spać.
Nick po chwili ociągania zebrał się zabierając smutnego Aprila ze sobą. Po chwili również pojawił się lekarz. Zawiózł mnie do sali gdzie w inkubatorze zobaczyłem moją kruszynkę. Był malusi. Jego skóra była praktycznie prześwitująca, a prawy łokieć był owinięty bandażem. Zapłakałem z bólem
- Moje maleństwo. Przepraszam, to moja wina. Jestem złym tatusiem. Powinienem wiedzieć, że coś jest nie tak. – Powiedziałem cicho wkładając dłoń do środka by pogłaskać synka po jego ciemnym meszku na główce. 
Siedziałem tam dobre dwie godziny, gdy maluszek nagle zrobił się niespokojny. Zaczął się wiercić i kwilić cicho. Obok mnie od razu pojawił się lekarz i zaczął wywozić mnie z sali.
- Nie, nie! Nie mogę go zostawić! Jeśli go zostawię on odejdzie! Nie! – Krzyczałem zdesperowany płacząc i próbując zejść z krzesła, ale podszedł do mnie sanitariusz i przytrzymał na krześle, a lekarz podał mi środek uspokajający.
Zostałem zawieziony na moją salę gdzie miałem czekać na wieści. Czas jaki tam spędziłem był najgorszym w całym moim życiu. Czułem się jakby ktoś rozrywał mi serce. Kawałek po kawałku. Potrzebowałem Gabriela. By był obok mnie. Ale jedyne, co mi zostało to mieć nadzieję, że zobaczę jeszcze mojego szczeniaczka. Moje maleństwo. 
- Nie możecie mi go odebrać! On jest mój! – Krzyknąłem w przestrzeń, gdy drzwi na salę nagle się otworzyły.
Zobaczyłem lekarza z dumnym uśmiechem na twarzy i małym kocykiem w rękach. 
- O Boże… T-to m-moje dziecko? – Zapytałem przez łzy.
Mężczyzna kiwnął głową i podał mi szczeniaka. Był malusi i drobny, ale żył.
- Jest słaby, ale wytrwały. Teraz już będzie dobrze. Będzie rósł, nadrabiał wagę i będzie szczęśliwym szczeniaczkiem. A ten ubytek wcale nie będzie mu przeszkadzał. Zobaczy pan. To będzie naprawdę szczęśliwe dziecko. – Powiedział lekarz z uśmiechem.
Po chwili przyszła pielęgniarka z łóżkiem dla szczeniąt, ale gdy chciała mi zabrać szczeniaka zawarczałem wściekle.
- Spokojnie. Możesz go trzymać. Rano przyjdzie pielęgniarka by pokazać ci jak go karmić. A teraz radzę się przespać. W razie jakiegoś problemu wciśnij przycisk przy łóżku, a pielęgniarka od razu się zjawi.
Gdy oboje wyszli ułożyłem się wygodniej na poduszkach. Nie miałem jednak zamiaru zasypiać ani wypuszczać małego z ramion.





                Całą drogę do Sydney pokonałem w szaleńczym tempie. Po drodze dzwonił do mnie Nick z wiadomością, że Mickey już się obudził po operacji. Nie powiedział nic o dziecku, co bardzo mnie zmartwiło.
                Do szpitala dotarłem o piątej rano. Słońce powoli budziło do życia zaspane jeszcze miasto. Wpadłem do budynku jak burza. Wzbudziłem nie lada sensację, ponieważ wszędzie panowała cisza, którą ja zakłóciłem. Podbiegłem do recepcji i oparłem ręce o ladę dysząc ciężko.
- Dzień dobry. – Przywitałem się szybko. – Szukam męża. Zdaje się, że został tu przyjęty wczoraj późnym popołudniem. Rodził. – Dodałem reflektując się.
- Już sprawdzam w systemie. – Powiedziała młoda pielęgniarka i uruchomiła komputer. – Proszę podać imię i nazwisko męża.
- Mickey Moor.
                Kobieta wpisała dane w komputer.
- Pański mąż leży na oddziale położniczym. – Poinformowała. – Proszę się udać na trzecie piętro i zapytać jedną z tamtejszych pielęgniarką o dalsze wskazówki. – Uśmiechnęła się.
- Dziękuję bardzo. – Powiedziałem i biegiem puściłem się w kierunku schodów.
                Nie miałem czasu czekać na windę. Chciałem jak najszybciej znaleźć się przy Mickey’m i naszym synku.
                I znów. Na trzecie piętro wpadłem cały zdyszany. Na moje nieszczęście na korytarzu nie zauważyłem żadnej pielęgniarki czy położnej. Musiałem, więc na własną rękę odnaleźć salę, w której leżał Mickey.
                Chodziłem od sali do sali zaglądając przez szyby czy w środku nie ma mojego męża z dzieckiem. Znalazłem ich dopiero na samym końcu korytarza. Stanąłem przy szybie i uśmiechnąłem się szeroko na widok mojego męża. Siedział na szpitalnym łóżku przykryty białą pościelą, a na rękach trzymał małe zawiniątko. Z tego miejsca nie byłem w stanie nic zobaczyć, więc chciałem jak najszybciej wejść do środka. Zatrzymał mnie jednak lekarz prowadzący, który właśnie robił poranny obchód, gdyż zbliżała się szósta.
- Dzień dobry. – Przywitał się. – Pan pewnie jest mężem Mickey’ego i ojcem Aarona, tak?
- Tak, to ja. Dziękuję panu bardzo za opiekę nad nimi.
- Ach! Nie trzeba dziękować. To należy do moich obowiązków. Na pewno chciałby pan zobaczyć syna. Proszę niech pan wejdzie. – Wskazał na drzwi. – Zostawię was na chwilę samych, a później przyjdę zbadać naszego małego pacjenta. – Uśmiechnął się. – A! Za niedługo powinna przyjść pielęgniarka z mlekiem dla Aarona.
- Dziękuję. – Również się uśmiechnąłem.
                Odczekałem jeszcze moment przed wejściem do pokoju, po czym nacisnąłem lekko klamkę. Drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Wszedłem do środka i spojrzałem na Mickey’ego. On również na mnie spoglądał z coraz większym uśmiechem na twarzy.
- Gabriel. – Szepnął.
- Już jestem kochanie. – Powiedziałem podchodząc do łóżka. – Przepraszam, że to tak długo trwało. – Pochyliłem się i pocałowałem męża.
                Usiadłem na krześle obok i zajrzałem między jego ramiona. Spod niebieskiego kocyka widać było jedynie łepek szczeniaczka. Był śliczny. Miał ciemnoczekoladową sierść i oklapnięte uszka.
- Jakiś ty uroczy. – Powiedziałem i pogłaskałem malucha po główce.
- Gabriel, ja muszę ci coś powiedzieć. – Szepnął Mickey i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Co się stało? – Zmartwiłem się.
                Biały westchną ciężko i delikatnie odsłonił kocyk okrywający Aarona. Moim oczom ukazało się małe i kruche ciałko mojego syna. Jednak to, co przykuło moją uwagę to jego prawa łapka… A raczej jej brak. Zamiast niej był tam tylko biały opatrunek.
- Przepraszam cię Gabriel. – Wyszeptał Mickey, a po jego policzkach popłynęły łzy.
- Ale, co się stało? – Zapytałem nic nie rozumiejąc.
- Mały urodził się z kompletnie nierozwiniętą prawą rączką. Lekarz musiał ją amputować od łokcia w dół. – Rozpłakał się. – To wszystko moja wina! Bardzo, bardzo przepraszam!
- Ej, ej, ej. – Przygarnąłem go do siebie. – Spokojnie. – Zacząłem głaskać go po plecach. – Damy sobie radę.
- Ale to moja wina! To przeze mnie mały jest skazany na życie bez jednej ręki. Co ze mnie za ojciec?
- Wspaniały. Najwspanialszy na świecie. Aaron nie mógłby mieć lepszego, rozumiesz? – Zapytałem spoglądając mu w oczy.
                Biały pokiwał tylko głową i pociągnął nosem.
- A teraz nie płacz już. Zobacz. – Wskazałem na szczeniaka. – Zaczął się budzić.
                Mały zaczął się wiercić na kocyku i delikatnie podnosić główkę niuchając. Szukał znajomego zapachu.
- Tu jestem, skarbie. – Odezwał się Mickey i przysunął twarz do jego pyszczka.
                Aaronek poniuchał go, a następnie liznął jego nos. Biały zachichotał cicho.
- No widzisz? On nawet nie zauważył, że czegoś mu brakuje.
- Otacza go słodkie pole niewiedzy, ale to nie będzie trwało wiecznie. Boję się, że gdy będzie starszy będzie miał wiele nieprzyjemności ze strony rówieśników.
- Ale kochanie! Nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość. Poza tym dobrze wiesz, że nigdy bym nie pozwolił by mojemu aniołkowi stała się krzywda. – Powiedziałem i pomiziałem malucha po brzuszku, gdy obrócił się na plecki.
- Zaborczy tatuś? – Zaśmiał się Mickey.
- Jeśli tylko będzie taka potrzeba. – Mruknąłem nie zaprzestając głaskania synka.
                Nagle do sali wszedł lekarz, a zaraz za nim pielęgniarka.
- Dzień dobry, Mickey. – Przywitał się doktor. – Jak się czujesz?
- Dobrze, dziękuję doktorze. – Uśmiechnął się białowłosy.
- Cieszę się, a jak ma się nasz rodzynek? – Zapytał mężczyzna zerkając na wiercącego się malucha. – Widzę, że bardzo ruchliwy. To dobry znak. Będziemy musieli zrobić mu jeszcze parę badań i zapewne zostawić na jakiś tydzień w szpitalu, ale tak to, to wszystko będzie dobrze. Nim się obejrzycie mały dogoni swoich rówieśników. Na razie musimy zadbać by nabrał odpowiednio na wadze i żeby szycie na ranie się zabliźniło. – Powiedział jednocześnie notując wszystko na tabliczce przy łóżku Mickey’ego. – Mickey, ciebie już dziś popołudniu będę mógł wypisać, chociaż i tak pewnie nie zmuszę cię do powrotu do domu. – Skrzywił się spoglądając na mojego męża.
- Zgadł pan. – Wyszczerzył się biały. – Nie ruszę się stąd choćby na krok. Nie bez mojego synka. – Powiedział i przytulił szczeniaczka do siebie.
- Wiedziałem. No dobrze, nic na to nie poradzę. – Lekarz wzruszył ramionami. – A teraz pora nakarmić naszego rodzynka. Musi nabrać trochę ciałka. Siostro. – Kiwnął głową pielęgniarce, która zaraz podała Mickey’emu butelkę niekapkę z ciepłym mlekiem.
                Mojemu mężowi nie trzeba było nic tłumaczyć. Wiedział jak karmić takie maluchy. W końcu był tatusiem.
- Jaki łakomczuch. – Powiedziałem obserwując, z jakim zapałem Aaron zasysa smoczek od butelki.
- Zgadnij, po kim tak ma. – Mickey spojrzał na mnie znacząco.
- Nie moja wina, że tak dobrze gotujesz. – Spojrzałem na niego niewinnie.
                Biały zaśmiał się i spojrzał z powrotem na Aarona.
- No już kochanie. Wypiłeś wszystko. – Zwrócił się do szczeniaka, który, mimo że butelka była pusta dalej próbował ssać.
                Kiedy Mickey zabrał mu butelkę mały zaczął głośno skomleć.
- Oj, oj. Cichutko syneczku. – Powiedziałem i przystawiłem do jego pyszczka mały palec swojej dłoni.
                Szczeniak od razu zaczął go ssać uspokajając się trochę.
- No proszę, jaki grzeczny malec. – Powiedziałem i drugą ręką zaczął głaskać go po zaokrąglonym brzuszku.
                Uśmiechnąłem się szeroko obserwując jak mały z zapałem zasysa się na moim palcu sądząc, że wypłynie z niego choćby kropelka mleka.
- Jest zupełnie taki sam, jak ty, gdy byłeś mały. – Powiedziałem spoglądając na męża.
                Mickey uśmiechnął się tylko do mnie, a następnie pocałował w policzek.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.



                Tydzień później mogliśmy już zabrać małego do domu. W szpitalu ściągnęli mu szwy, a rany bardzo ładnie się zagoiły i nie musieliśmy już zakładać małemu opatrunków. Aaron przybrał na masie i urósł trochę. Mickey przestał się już obwiniać za jego kalectwo i postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy by mały mógł rozwijać się jak każdy inny piesek.
- Cały czas cię obserwuję. – Zauważył Mickey, gdy jechaliśmy do domu.
                Odkąd mały otworzył oczy obserwował wszystko z wielkim zainteresowaniem.
- Może podoba mu się jak tatuś prowadzi samochód. – Uśmiechnąłem się do małego, na co ten zamerdał wesoło małym ogonkiem.
- Raczej zastanawia się, co ty w ogóle robisz i dlaczego nie poświęcasz mu należytej uwagi.
- Oj, przepraszam syneczku, ale tatuś musi patrzeć na drogę by bezpiecznie dowieść cię do domku. – Powiedziałem i jedną ręką poczochrałem Aarona po główce.
                Pisnął szczęśliwy i polizał wewnętrzną część mojej dłoni.
- Zaczepiasz tatę, gdy prowadzi, diabełku. – Zaśmiał się Mickey.
                Ja również się uśmiechnąłem. W tej chwili byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.






Od powrotu do domu minęły dopiero dwa dni. Była noc, a ja usłyszałem skomlenie. Od razu zerwałem się chcąc iść do mojego szczeniaka, ale Gabriel mnie powstrzymał.
- Leż. Już do niego idę.
- Nie! – Powiedziałem lekko spanikowany.
Niby przestałem się obwiniać i tak przejmować. Niby wiedziałem, że Gabriel poradzi sobie z małym, ale jednak gdzieś w środku został ten żal i niepewność, że jeśli do niego nie wstanę to go już nie zobaczę.
- Skarbie, uspokój się. Połóż się spać, ja do niego pójdę. Przez cały pobyt w szpitalu nie spuszczałeś małego z oka. Pielęgniarki naskarżyły mi na ciebie mówiąc, że praktycznie nic nie spałeś. Wczoraj w nocy też ciągle do niego wstawałeś. – Pochylił się nade mną kładąc mnie z powrotem na poduszki i całują w czoło. – Śpij.
Mimo że tak bardzo nie chciałem to zmęczenie dało o sobie znać. Ostatnie, co widziałem to Gabriel głaszczący naszą małą kuleczkę i niosący ją do jego kuwetki. 


Rano obudziło mnie delikatne lizanie po nosie. Uchyliłem oczy i zobaczyłem między mną, a Gabim naszego synka merdającego wesoło ogonkiem. Maluchowi było dość ciężko utrzymać równowagę, bo był jeszcze słaby i nie miał łapki, ale nie wydawał się tym w ogóle przejmować.
- Cześć, kruszyno. Już nie śpisz? Ale ze mnie tatuś. Żeby nie obudzić się razem z tobą. – Powiedziałem pół żartem, pół serio głaszcząc małego i przygarniając do siebie. 
- Jesteś po prostu zmęczonym tatusiem. Leżcie, a ja przyniosę jego mleczko. – Powiedział mój mąż.
Pocałował mnie delikatnie w usta, po czym cmoknął malucha między uszkami i wstał z łóżka. Gdy wrócił z butelką położyłem się na plecach by ułożyć Aarona na moim torsie. Już na samym początku zauważyłem, że maluch lubi jeść będąc blisko mnie. Gabriel położył go na mnie, a ja przystawiłem małemu butelkę do pyszczka, do której od razu się przyssał. Zachichotałem tylko. Brunet przysunął się do nas i objął mnie obserwując w ciszy szczeniaka.
- Bliskość tatusia, jedzonko… Chyba więcej mu do szczęścia nie trzeba.
- Przynajmniej na razie.
- Mickey, nawet nie zaczynaj. On będzie szczęśliwy. I bardzo kochany. A kiedyś znajdzie swojego właściciela albo właścicielkę.
- Nie, mały będzie miał męża. Mówię ci. – Powiedziałem z przekonaniem w głosie.
Gdy Aaron nie wyczuł więcej mleka w butelce zaczął ssać moją koszulkę. Uśmiechnąłem się czule.
- Kochanie, nie ma już więcej mleczka, a z mojej koszulki go nie dostaniesz. – Przewróciłem malucha na brzuszek i zacząłem go po nim miziać by mieć pewność, że zaczął trawić.
To mu się spodobało. Po chwili znów zasnął. Zerknąłem na Gabiego, który od razu mnie pocałował.
- My też możemy pospać. Nick z Aprilem przyjadą dopiero koło czternastej.
Zadowolony przytuliłem się do niego sprawdzając jeszcze czy mojemu szczeniakowi jest dobrze i zasnąłem.


Piętnaście po drugiej pojawili się u nas Nick z Aprilem. Kociak, gdy tylko zobaczył Aarona uśmiechnął się szeroko.
- Ale słodziak. Ostatnio zakładaliśmy się z Chesterem jak będzie wyglądał. Mogę mu zrobić zdjęcie? Bo Chester mi nie uwierzy i nie wypłaci wygranej. – Powiedział z szerokim uśmiechem.
Minął zaledwie tydzień, a on znów można było powiedzieć, że wygląda inaczej. Oczy miał w koci sposób zmrużone, włosy jeszcze bardziej puszyły się wkoło jego twarzy, a jego głos przestawał być z każdym dniem tak dziecinny.
- Pewnie, strzelaj fotkę. A tak z ciekawości o ile się założyliście? – Zapytałem zerkają na rudzielca, który pochylał się nad małym wypinając lekko.
Zerknąłem na Nicka, który wyglądał na dość skrępowanego i nieudolnie próbował nie patrzeć na kociaka. No, ale cóż… Wyglądał coraz lepiej. A zresztą, koty szybciej dojrzewały niż psy. Między Aprilem, a Chesterem nie dało się już dostrzec różnicy, mimo że psiak miał już ponad rok, a April jeszcze nie.
- O stówkę.
Blondyn zszokowany zakrztusił się kawą, którą mój mąż mu podał.
- Ile? 
- Stówkę. – Powiedział uśmiechając się szeroko. – Gdybym przegrał musiałbym mu dać z moich odłożonych kieszonkowych, bądź tych, które zarobiłem chodząc razem z nim do pracy.
No tak. April od niedawna chodził wyprowadzać psy razem z bernardynem.
- A tak to, jestem o stówkę do przodu. – Powiedział i wysłał zdjęcie do Chestera.
Odpowiedź była szybka.
- Cholera jasna, serio? Przegrałem zakład? Will, zabieraj te usta…
Wyraźnie było słychać lekko skrępowany głos bernardyna, ale rudy przewrócił tylko oczami.
- Ja to mam szczęście. Zawsze, kiedy do ciebie dzwonię wy się wymieniacie śliną. Przyklej mu taśmę do ust i proszę się przy mnie nie seksić! Spaczasz mój umysł dziecka. – Powiedział robiąc niewinną minę.
Wybuchnąłem śmiechem. Przypominał w tym momencie mnie i moich znajomych ze szkoły.
- To trzeba było nie wysyłać SMS’a i… Oh, cholera! Zabieraj łapska albo cię pogryzę i nie będzie to miłe. Dobra ja kończę. W poniedziałek dam ci kasę.
- Spoko. Tylko wiesz… Wyglądaj jakoś przyzwoicie w poniedziałek, a nie jak wyciągnięty prosto z łóżka.
- Wolałem jak byłeś słodkim, półrocznym kociakiem. – Powiedział jeszcze Chester nim się rozłączył.
April schował telefon do kieszeni i zaczął podskakiwać.
- Będę miał kaskę! Będę miał kaskę! A ta wkurzona mina Chestera będzie niezapomniana. – Powiedział, po czym zatrzymał się i spojrzał na Nicka.
- Gdzie jest prezent?
- Zapomniałem go zabrać. Jest w aucie. – Powiedział blondyn.
Wyglądał na naprawdę zszokowanego. No cóż, ciężko przywyknąć do aż tak drastycznych zmian w swoim pupilu.
- No, nie! Serio już masz sklerozę? Zaraz wracam. – Powiedział i czym prędzej wyszedł z mieszkania.
Spojrzeliśmy z Gabim na Nicka.
- No, no. Masz sklerozę?
- Tak, bo zapomniałem wcześniej pojechać do sklepu dla zwierzołaków i April mnie opieprzył, że jedziemy do was, że mam być ojcem chrzestnym, i nic nie kupiłem. Skończyło się na tym, że pojechaliśmy jeszcze na zakupy. Sam wybrał prezent. Nie wspominając o tym, że zostawił mnie przy kasie i wyszedł ze sklepu, a ochroniarz widząc to parsknął, że jestem pod pantoflem. – Powiedział Nick z krzywą miną.
Zachichotałem rozbawiony. 
- Przyzwyczajaj się stary, ja mam tak cały czas.
- Hej! – Odezwałem oburzony szturchając Gabiego.
Wcale nie jestem taki zły.
- A tak poza tym radzisz sobie z tymi jego szybkimi zmianami? – Zapytałem blondyna, który westchnął.
- Jakoś. Dopiero był małą kicią, a teraz na każdym kroku pokazuje pazurki i rządzi się w całym domu. – Powiedział parskając.
Po chwili wrócił April niosąc ze sobą piłkę, dużego pluszaka i sznurkowy gryzak. 
- April czy to nie lekka przesada? – Zapytałem rozbawiony, ale ten tylko pokręcił głową.
- Oczywiście, że nie. – Powiedział i zaczął się bawić z malcem, który szybko zainteresował się jego ogonem.
Uśmiechnąłem się. Może mój maluch będzie jednak szczęśliwy?
- A jak wy sobie radzicie? – Zapytał Nick przyglądając się szczeniakowi, który zadowolony z uwagi kogoś nowego nie patrzył już na nas.
April zmienił się w kota, więc mój szczeniak był wniebowzięty.
- Świetnie. A mały jest strasznie słodki i przywiązany do Mickey’ego jak nie wiem, co. – Powiedział Gabirel rozbawiony.
- On dobrze wie, kto go karmił do tej pory i miział. – Powiedział rozbawiony mężczyzna.
- Byłeś ostatnio u swoich rodziców? – Zapytałem zaciekawiony chcąc zmienić temat. 
- Byłem, skończyło się kolejną kłótnią z mamą. Ponoć widziała Aprila w galerii i stwierdziła, że wyglądał jak by się sprzedawał. Po ogromnej awanturze i powiedzeniu jej, że jak nie odpuści to nie ma syna wróciłem do domu. – Powiedział niby obojętnie.
Zerknąłem na Aprila i Aarona. Szczeniak właśnie próbował gryźć Aprila w ucho. Kot po chwili delikatnie przewrócił go na plecy i zaczął miziać po brzuchu. Psiak rozluźnił się i po chwili zasnął. April znów stanął na dwóch nogach i z uśmiechem podniósł mojego malucha. Nie rozumiałem jak ta kobieta może mówić takie rzeczy o tym chłopaku. Aaron znów znalazł się na moich kolanach, a gdy poczuł mnie blisko siebie przytulił się bardziej.
- Ale on jest zabawny. Może nie mówi jeszcze składnie, ale jest strasznie słodki. Opowiadał mi jak to lubi poranki z wami i, że często z wami śpi, i w ogóle. Jest tak szczęśliwy, że nie masz się czym przejmować, Mickey. A ciebie to ubóstwia.
- Serio? Chciałem się ostatnio zmienić, ale nie mogłem ze względu na to, że minął dopiero tydzień od porodu. – Powiedziałem, ale tak naprawdę byłem zadowolony.
Zerknąłem na Gabiego.
- Mówiłem ci. Najlepszy tatuś na świecie. – Uśmiechnął się całując mnie w policzek, a ja nareszcie poczułem się spokojny.

8 komentarzy:

  1. Taaaaak!!! Nareszcie rozdział o Mickey'u ^^ Szkoda, że ich syn urodził się niepełnosprawny, ale nie mogło być ciągle tak różowo. Pozdrawiam i czekam na nexta :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam, że ktoś się obrazi za tą rączkę i jestem pozytywnie zaskoczona, że przyjęłaś to tak spokojnie.
      #freak

      Usuń
    2. Brak ręki to jeszcze nie tragedia, zresztą może nosić protezę. Gorzej jakby był ślepy, z zespołem Downa, sparaliżowany lub z wadą serca, nerek, płuc (np. mukowiscydoza). Przy tym wszystkim brak ręki to pikuś :)

      Usuń
  2. po prostu brak mi słów.;) fantastyczne;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział trochę smutny ale zarazem i radosny bo w końcu mały Aaron pojawił się na świecie ;) Szkoda, że brakuje mu rączki ale najważniejsze, że radzi sonie z tym i ma tak kochającą go rodzinkę, że na pewno będzie go we wszystkim wspierać i mu pomagać ;)

    No i nie mogę się doczekać kiedy w końcu nasz April dorośnie ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. jeszcze tylko 4 godziny;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny rozdział. Poryczałam się jak ostatnia beksa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    och jak się bardzo zmienił April, Nick pod pantoflem, i ten zakład, ojć mały nie ma rączki, ale na pewno będzie szczęsliwy z takimi rodzicami jak i przyjaciółmi..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)