Rozdział 14
- Gabriel jesteś pewny, że
masz wszystko? – Zapytałem niepewnie patrząc na jego walizki.
- Tak, mam wszystko. A ty
jesteś pewny, że sobie poradzisz? Może jednak pojechałbyś na ten czas do moich
rodziców?
Pokręciłem głową.
- Gabi, daj spokój. Wszystko
będzie dobrze. – Powiedziałem pocierając dłonią brzuch.
Mimo że chciałem zapewnić
mojego męża, że wszystko jest dobrze to wcale tak nie czułem. Od jakiegoś czasu
miałem wrażenie, że mój szczeniak jest jakby słabszy i coś jest nie tak. Byłem
nawet u lekarza, ale gdy powiedział, że nie widzi nieprawidłowości postanowiłem
nie niepokoić Gabriela.
- Będę za wami tęsknić. – Powiedział
przytulając mnie ciasno. - A teraz chodź, idziemy zjeść kolację i do łóżka.
- Dobrze. Ale rano nim
wyjdziesz obudzisz mnie?
- Mickey, ale ja muszę wyjść o
szóstej…
- Obudzisz mnie, prawda? – Zapytałem
ponownie
- Dobrze, obudzę. – Zgodził
się całując mnie w czoło.
Po kolacji poszliśmy do
salonu. Obejrzeliśmy film i wzięliśmy wspólną kąpiel.
- Mój śliczny. – Mruknął cicho
Gabriel przytulając mnie.
Woda była ciepła, więc z miłą
chęcią odprężyłem się w jego ramionach, starając się nacieszyć jego obecnością.
W końcu Gabriel miał wyjechać na miesiąc. Miałem tylko nadzieję, że zdąży
wrócić nim Aaron postanowi się z nami zobaczyć.
- Rany! Jak ja wytrzymam bez
ciebie tyle czasu? – Zapytałem głaszcząc się po brzuchu.
Maluszek poruszył się i kopnął,
ale znów miałem to dziwne przeczucie, że coś jest nie tak.
- Mickey, przecież wiesz, że
mogę zostać. Odwołam ten wyjazd i…
- I stracisz kontrakt na ważny
projekt. – Dokończyłem za niego. – Ten wyjazd był planowany od przeszło pół
roku! Przecież nie mogłeś przewidzieć, że wypadnie w czasie, gdy ja będę w
ciąży i do porodu zostanie zaledwie miesiąc. Będzie dobrze, a w razie, czego
będę dzwonił do twoich rodziców bądź Nicka.
- No i oczywiście codziennie
rozmowa przez Skype. – Przypomniał poruszając ostrożnie dłonią po moim brzuchu
Uśmiechnąłem się.
- Oczywiście, że tak.
Po kąpieli i serii
przyjemności w wannie oraz w łóżku, ułożyłem się wygodnie na poduszkach. Mimo
że seksu nam nie było wolno uprawiać ze względu na zbliżający się poród to
nadal miałem chętkę i nie mogłem na to nic poradzić.
Gdy koło mnie położył się
Gabriel od razu się do niego przytuliłem.
- Będę do was codziennie
dzwonił. Zobaczysz, że ten miesiąc minie bardzo szybko.
Mąż jakby czytał mi w myślach.
Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, a teraz śpij.
Rano obudził mnie dotyk na
policzku i szept.
- Mickey? Skarbie, będę już
wychodził.
Otworzyłem od razu oczy i
usiadłem na łóżku.
- Już? – Zapytałem płaczliwie.
- Tak. Dawaj buziaka i nie
płacz, dobrze?
Kiwnąłem głową i z chęcią
wpiłem się w jego usta.
- Będę tęsknić. Kocham cię.
- Ja ciebie też. A teraz kładź
się z powrotem i prześpij się jeszcze. Musicie być wypoczęci. – Powiedział, a
gdy się położyłem pochylił się i pocałował jeszcze mój brzuch.
Chwilę później wyszedł.
Pierwszy tydzień minął mi
względnie spokojnie. Odwiedził mnie Nick z Aprilem, mama Gabriela i jego brat.
Poza tym rudy kociak przychodził do mnie po szkole. Ostatnio wolał spędzać czas
ze mną niż z nadopiekuńczym Nickiem.
Była środa. Gdy obudziłem się
rano czułem, że coś jest nie tak. Aaron był wyjątkowo spokojny. Jego ruchy były
ledwo wyczuwalne.
- Co jest, szczeniaczku? Pokaż,
jaki jesteś silny. – Powiedziałem cicho głaszcząc brzuch.
Nie czując żadnej reakcji
poszedłem zjeść śniadanie, a potem wziąłem prysznic. Liczyłem, że to rozbudzi
malucha, ale nic z tego. Przerażony jak nigdy sięgnąłem po telefon i
zadzwoniłem do lekarza.
- Doktor Jack Sully przy telefonie.
- Dzień dobry. Z tej strony
Mickey Moor. Mam pewien problem… Nie wiem już, co mam robić. – Powiedziałem
płaczliwie.
- O, co chodzi? Dostałeś skurczy,
Mickey?
- Nie… Ja po prostu nie czuję
malucha. Prawie w ogóle się nie porusza. Nie wiem, co się dzieje.
- Spokojnie, Mickey. Wiesz,
dziecko może spać. Przecież nie jest powiedziane, że będzie spać tylko w nocy,
a w dzień szaleć i się kotłować. Rozumiem jednak twój niepokój. Jeżeli do
wieczora sytuacja się nie zmieni dzwoń na pogotowie. Zostaniesz skierowany na
przyspieszone badania, dobrze? – Zapytał lekarz spokojnym głosem.
- W porządku. Dziękuję.
Po rozmowie z lekarzem ugotowałem
i zjadłem obiad. A także posiedziałem trochę z Aprilem. Chłopak wymknął się
Nickowi po tym jak ten zaczął się na niego wściekać. Ponoć jakiś chłopak wyznał
mu uczucia całując go, a Nick to widział i zaczął swój wykład o tym, że April jest jeszcze na to za mały. Nie dziwiłem się, że miał żal do Nicka. Mężczyzna niby go
zna, a jednak tak szybko doszedł do błędnego wniosku.
Dzięki
Aprilowi byłem, choć przez chwilę spokojniejszy. Gdy Nick wieczorem przyjechał po
kociaka był już opanowany i skory do rozmów pokojowych. Po ich wyjściu, gdy
znów zostałem sam, moje zmartwienia powróciły ze zdwojoną siłą. Bałem się. Niby
lekarz miał racje, bo maluch był dość ruchliwy w nocy, ale przez te
nieprzyjemne przeczucia teraz byłem zwyczajnie przerażony. W tym momencie nie
pragnąłem niczego innego jak przytulić się do Gabriela.
Spojrzałem
na zegarek. Dochodziła osiemnasta, więc postanowiłem zadzwonić do mojego męża.
Chciałem mu powiedzieć, co mnie martwi. Chciałem by mnie pocieszył, by
sprawił, że przestanę się bać.
Włączyłem
Skype, a gdy zobaczyłem, że jest dostępny od razu zadzwoniłem. Po chwili
zobaczyłem jego uśmiechniętą twarz.
-
Mickey! I jak się dziś czujecie? Jak się ma nasz maluszek?
Zakręciło
mi się w głowie. Chcąc się położyć odłączyłem słuchawki, pogłośniłem dźwięk i ułożyłem
się na kanapie.
-
Gabriel… - Zacząłem niepewnie.
-
Skarbie, co jest?
Nagle
to poczułem. Wyraźne kopnięcie. Spojrzałem na mojego męża i z niedowierzaniem wybuchnąłem
płaczem.
-
Co się…?
-
Poruszył się… W-wreszcie się poruszył.
- Mickey, nie płacz proszę. –
Powiedziałem uśmiechając się do kamery.
- J-jak mam nie płakać skoro
mały poruszył się pierwszy raz od rana? – Zapytał przecierając oczy.
- Jak to pierwszy raz? –
Zmartwiłem się.
- Już dawno miałem ci
powiedzieć, ale nie chciałem cię martwić…
- Powiedzieć, o czym?
- Już od jakiegoś czasu mam
wrażenie, że Aaron jest jakby słabszy. Byłem nawet u lekarza.
- Co ci powiedział?
- Że nie widzi żadnych
poważnych zmian i żebym się nie martwił. Ale Gabriel, ja naprawdę mam wrażenie,
że coś z nim nie tak.
- Mickey… Dlaczego mi nie
powiedziałeś?
- Bo wiedziałem, że masz
wyjazd i nie chciałem cię niepokoić, ale dzisiaj… Dzisiaj naprawdę się
wystraszyłem. Dopiero, gdy mały usłyszał twój głos to się poruszył.
- Może po prostu tęskni za
tatusiem? – Spróbowałem zażartować by rozluźnić atmosferę.
- Może masz rację. –
Zachichotał. – Chciałbym byś mnie teraz przytulił.
- Poczekaj chwilę, już wsiadam
w samochód. – Zaśmiałem się.
- Małemu chyba spodobał się
ten pomysł. – Powiedział głaszcząc się po brzuchu. – Znów zaczął kopać.
- No widzisz? Może tak
naprawdę nic mu nie jest tylko ty za bardzo się martwisz. Rozumiem, że to nasze
pierwsze dziecko i twoja pierwsza ciąża, ale myślę, że najlepiej będzie jak
przestaniesz się tak zamartwiać. Wiesz, że mały stresuje się razem z tobą.
- Tak wiem. Przepraszam. –
Szepnął spuszczając głowę.
- Spokojnie, nie musisz mnie
przepraszać.
- Gabriel, bardzo mi cię
brakuje.
- Ja też za tobą tęsknię. I za
Aaronkiem również. Słyszysz mały? Tatuś cię kocha.
Mickey
zaśmiał się i pogłaskał swój brzuch.
- Na pewno usłyszał.
- Cieszę…
Nagle
rozdzwonił się mój telefon. Przeprosiłem Mickey’ego i spojrzałem na wyświetlacz.
- Kochanie to mój kolega z
pracy. Muszę odebrać.
- Okay, poczekam.
Odebrałem
połączenie. Okazało się, że przedstawiciele firmy, która zleciła nam projekt
chcą się spotkać z nami jeszcze dziś na kolacji.
- Kotku… Muszę już iść. Szef
wynajmującej nas firmy chce się spotkać jeszcze dzisiaj.
- Ach, rozumiem. No to trudno.
- Przepraszam, ale jeśli
spotkamy się z nim dzisiaj będziemy mogli wrócić szybciej do domu. –
Powiedziałem by poprawić mu humor.
- Naprawdę?! – Ucieszył się.
- Tak, naprawdę. A teraz dawaj
buziaka na pożegnanie.
Daliśmy
sobie wirtualnego buziaka. Zakończyłem rozmowę i szybko przebrałem się w
odświętne ciuchy. Miałem tylko nadzieję, że to spotkanie nie będzie trwało
długo.
Dzień
przed moim powrotem do domu chciałem zadzwonić do Mickey’ego i porozmawiać z
nim. Zapytać jak się czuje on i dziecko. Ale coś było nie tak. Próbowałem się
do niego dodzwonić parę razy jednak nikt nie odpowiadał. Spróbowałem, więc
zadzwonić na jego komórkę, ale i tu była cisza.
Byłem
już poważnie zaniepokojony. Nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. Chodziłem zdenerwowany
po całym pokoju, co chwilę próbując się dodzwonić do męża. Jednak w pewnym
momencie zadzwonił do mnie Nick. Zdziwiony odebrałem telefon.
- Halo? – Zapytałem niepewnie.
- Gabriel?
- Tak, coś się stało?
- W pewnym sensie…
- Nick, powiedzże!
- Mickey rodzi.
To
jedno zdanie wstrząsnęło moim światem.
- J-jak to? – Zapytałem
głupio. – Wszystko z nim w porządku?
- Nie wiem, lekarze nie chcą udzielić nam żadnych informacji. Zbieraj
swoje cztery litery i jak najszybciej przyjeżdżaj z powrotem do Sydney!
- T-tak!
Tego
dnia byłem naprawdę podekscytowany. Gabriel wczoraj mówił, że już w piątek
będzie z powrotem w domu. Zacząłem szykować jego ulubione ciasto. Gdy blaszka
wylądowała w piekarniku poszedłem wziąć kąpiel. Ciepła woda rozluźniła mnie i spowodowała,
że czułem się o wiele lepiej. Pogłaskałem się po brzuchu. Mój szczeniak był
dzisiaj wyjątkowo ruchliwy. Ale to powodowało tylko, że czułem się
szczęśliwszy. Bo wiedziałem, że ma się dobrze.
To
się stało, gdy postawiłem ciasto na stole. Nagły skurcz. Ogromnie bolesny.
Złapałem się za brzuch.
-
Oh! Co się dzieje, skarbie? – Potarłem dłonią brzuch siadając na krześle, ale
znów to poczułem. – Oh! O-o Boże! Zaczęło się, a z nami nie ma twojego taty.
Z
jakiegoś powodu chciało mi się płakać, ale wiedziałem, że muszę być silny. Odetchnąłem
głęboko i powoli podniosłem się. Mimo tego, że skurcze, co chwilę wracały jakoś
doczłapałem się do salonu i zadzwoniłem do Nicka.
-
No, co tam, Mickey? - Usłyszałem
pogodny głos mężczyzny.
Odetchnąłem
głęboko.
-
Nick, jesteś teraz zajęty?
- Nie, właśnie wracamy z Aprilem do domu,
a co się stało?
-
Bo ja… Ja chyba ro… Ach! Cholera, chyba właśnie zacząłem rodzić… A-a Gabriela
nie ma i nie wiem, do kogo mam dzwonić i… Uh… O Boże! Wody mi odeszły! – Powiedziałem,
gdy zobaczyłem jak coś moczy mi spodnie i przy okazji kanapę, na której
siedziałem.
- Spokojnie Mickey. Za dziesięć minut
będziemy.
-
Czekam na was i dziękuję.
Oboje
pojawili się po niecałych dziesięciu minutach. April zabrał moją torbę z sypialni
na dół, natomiast Nick wziął mnie na ręce mimo moich protestów.
-
Przestań, się wiercić. Gabi urwie mi głowę, jeśli coś się wam stanie. Poza tym
widać, że nie dasz rady sam się poruszać,
Zostałem
posadzony na tylnim siedzeniu, a obok mnie usiadł April.
-
Posłuchaj kociaku, jazda do szpitala zajmie nam około pół godziny. Przez ten
czas patrz na swój zegarek i spróbuj wyłapać, co ile Mickey ma skurcze, dobrze?
Rudzielec
kiwnął poważnie głową. W tym momencie ciężko było w nim zobaczyć tego małego kiciusia.
Złapał moją dłoń i spojrzał na swój nadgarstek. Powiem szczerze, że nie pamiętam wiele z jazdy. Wiem tylko, że skurcze,
z co dziesięciu minut zmieniły się, na co dwie.
Do
szpitala dotarliśmy w czterdzieści minut przez korki, a po pojawieniu się w
recepcji od razu zostałem posadzony na wózek i wzięty na badania.
-
Nick, zadzwoń do Gabriela. Ja chcę go tutaj! Boję się, nie chcę być sam!
Blondyn
uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.
-
Nie bój się. Zaraz do niego zadzwonię. No i my z Aprilem tu zostajemy, więc nie
martw się. Będzie dobrze.
Po
tych słowach zostałem wzięty na badanie USG, podczas którego lekarz dopatrzył
się nieprawidłowości. To tylko spowodowało moje większe zdenerwowanie, a gdy
usłyszałem, że trzeba zrobić cesarkę o mało nie straciłem przytomności.
Wszystko działo się tak szybko. Pielęgniarka przebrała mnie i zawiozła na salę. Podali mi leki usypiające i to było tyle…
Gdy
się obudziłem było ciemno, a ja byłem w innej sali niż zapamiętałem przed
zaśnięciem. Rozejrzałem się i dostrzegłem podsypiającego na krześle Nicka z Aprilem
na kolanach. Poruszyłem się lekko.
-
Nick? – Odezwałem się cicho.
Mężczyzna
obudził się od razu. Spojrzał na mnie z uśmiechem i sięgnął po przycisk wzywający
lekarza.
-
Jak się czujesz? – Zapytał niepewnie.
-
Dobrze. Gdzie mój szczeniak?
-
Pańskie dziecko jest w inkubatorze na sali obserwacyjnej. – Powiedział lekarz,
który właśnie wszedł do sali. – Przeszedł ciężką operację, poza tym urodził się
dwa tygodnie przed terminem, co w przypadku ciąży u zwierzołaków jest dość dużym
odstępem czasowym. Miał problemy z oddychaniem.
-
Słucham? Jaka operacja? Jakie problemy? Niech pan zacznie mówić dokładnie! –
Zażądałem przestraszony.
-
Chłopiec urodził się ważąc zaledwie kilogram, mając problemy z oddychaniem oraz
kompletnie nierozwiniętą prawą rączką od łokcia do dłoni. Wcześniej nie można
było tego zdiagnozować, bo maluch był dość ruchliwy i dość sprawnie skrywał ten
problem.
-
A, co z tym zabiegiem? – Zapytałem czując jak wszystko we mnie obumiera.
-
Musieliśmy amputować rączkę. – Oznajmił doktor, a ja po prostu nie mogłem nie
wybuchnąć płaczem.
Usłyszałem
żałosne miauknięcie, co mogło oznaczać, że April wszystko słyszał.
-
Chcę zobaczyć moje dziecko. – Powiedziałem do lekarza.
-
Przykro mi, ale nie możemy go tu przynieść. Jest bardzo słaby. Nie mamy
pewności czy przeżyje przemianę.
Warknąłem
na mężczyznę wściekle obnażając kły.
-
Chcę do niego pójść! To moje dziecko. Moje, moje, moje! – Zaczynałem popadać w histerię,
ale nie mogłem nic z tym zrobić.
Myślałem
tylko o mojej kruszynie. O Aaronie.
-
W porządku. Przyprowadzę wózek inwalidzki. – Skapitulował lekarz i wyszedł, a
ja poczułem jak nagle czyjeś drobne ramiona obejmują mnie i przytulają mocno.
To
April, nadal przejęty przytulał mnie. Czując kociaka koło siebie przytuliłem go
równie mocno.
-
Nie płacz, Mickey. Będzie dobrze! Na pewno! A ta rączka to nic. I tak będzie
śliczny i kochany. – Powiedział, a ja mimo wszystko uśmiechnąłem się.
-
Śliczny mówisz? Dziękuję, kociaku. A teraz pora na was. Wyglądasz na
zmęczonego. – Powiedziałem patrząc wyczekująco na Nicka.
-
Przecież cię nie zostawimy! Gabriel powinien dojechać tu z samego rana. Pocze…
-
Nick, jedź do domu. – Przerwałem mu. – April jest zmęczony. Powinieneś pomyśleć
o nim. Zadzwoń do Gabriela i powiedz mu… A zresztą nic mu nie mów tylko
wspomnij, że jesteśmy w szpitalu i, w której sali ma mnie szukać. Nie protestuj.
Nie byłeś po pracy w domu, a April jest po szkole. Nic nie jedliście. Proszę,
jedźcie, ale ostrożnie. Nakarm kociaka i połóż go spać.
Nick
po chwili ociągania zebrał się zabierając smutnego Aprila ze sobą. Po chwili również pojawił się lekarz. Zawiózł mnie do
sali gdzie w inkubatorze zobaczyłem moją kruszynkę. Był malusi. Jego skóra była
praktycznie prześwitująca, a prawy łokieć był owinięty bandażem.
Zapłakałem z bólem
-
Moje maleństwo. Przepraszam, to moja wina. Jestem złym tatusiem. Powinienem
wiedzieć, że coś jest nie tak. – Powiedziałem cicho wkładając dłoń do środka by
pogłaskać synka po jego ciemnym meszku na główce.
Siedziałem
tam dobre dwie godziny, gdy maluszek nagle zrobił się niespokojny. Zaczął się wiercić
i kwilić cicho. Obok mnie od razu pojawił się lekarz i zaczął wywozić mnie z sali.
-
Nie, nie! Nie mogę go zostawić! Jeśli go zostawię on odejdzie! Nie! –
Krzyczałem zdesperowany płacząc i próbując zejść z krzesła, ale podszedł do mnie
sanitariusz i przytrzymał na krześle, a lekarz podał mi środek uspokajający.
Zostałem
zawieziony na moją salę gdzie miałem czekać na wieści. Czas jaki tam spędziłem
był najgorszym w całym moim życiu. Czułem się jakby ktoś rozrywał mi serce.
Kawałek po kawałku. Potrzebowałem Gabriela. By był obok mnie. Ale jedyne, co mi
zostało to mieć nadzieję, że zobaczę jeszcze mojego szczeniaczka. Moje
maleństwo.
-
Nie możecie mi go odebrać! On jest mój! – Krzyknąłem w przestrzeń, gdy drzwi na
salę nagle się otworzyły.
Zobaczyłem
lekarza z dumnym uśmiechem na twarzy i małym kocykiem w rękach.
-
O Boże… T-to m-moje dziecko? – Zapytałem przez łzy.
Mężczyzna
kiwnął głową i podał mi szczeniaka. Był malusi i drobny, ale żył.
-
Jest słaby, ale wytrwały. Teraz już będzie dobrze. Będzie rósł, nadrabiał wagę
i będzie szczęśliwym szczeniaczkiem. A ten ubytek wcale nie będzie mu przeszkadzał.
Zobaczy pan. To będzie naprawdę szczęśliwe dziecko. – Powiedział lekarz z
uśmiechem.
Po
chwili przyszła pielęgniarka z łóżkiem dla szczeniąt, ale gdy chciała mi zabrać
szczeniaka zawarczałem wściekle.
-
Spokojnie. Możesz go trzymać. Rano przyjdzie pielęgniarka by pokazać ci jak go
karmić. A teraz radzę się przespać. W razie jakiegoś problemu wciśnij
przycisk przy łóżku, a pielęgniarka od razu się zjawi.
Gdy
oboje wyszli ułożyłem się wygodniej na poduszkach. Nie miałem jednak zamiaru
zasypiać ani wypuszczać małego z ramion.
Całą
drogę do Sydney pokonałem w szaleńczym tempie. Po drodze dzwonił do mnie Nick z
wiadomością, że Mickey już się obudził po operacji. Nie powiedział nic o
dziecku, co bardzo mnie zmartwiło.
Do
szpitala dotarłem o piątej rano. Słońce powoli budziło do życia zaspane jeszcze
miasto. Wpadłem do budynku jak burza. Wzbudziłem nie lada sensację, ponieważ
wszędzie panowała cisza, którą ja zakłóciłem. Podbiegłem do recepcji i oparłem
ręce o ladę dysząc ciężko.
- Dzień dobry. – Przywitałem
się szybko. – Szukam męża. Zdaje się, że został tu przyjęty wczoraj późnym
popołudniem. Rodził. – Dodałem reflektując się.
- Już sprawdzam w systemie. –
Powiedziała młoda pielęgniarka i uruchomiła komputer. – Proszę podać imię i
nazwisko męża.
- Mickey Moor.
Kobieta
wpisała dane w komputer.
- Pański mąż leży na oddziale
położniczym. – Poinformowała. – Proszę się udać na trzecie piętro i zapytać
jedną z tamtejszych pielęgniarką o dalsze wskazówki. – Uśmiechnęła się.
- Dziękuję bardzo. –
Powiedziałem i biegiem puściłem się w kierunku schodów.
Nie
miałem czasu czekać na windę. Chciałem jak najszybciej znaleźć się przy
Mickey’m i naszym synku.
I
znów. Na trzecie piętro wpadłem cały zdyszany. Na moje nieszczęście na
korytarzu nie zauważyłem żadnej pielęgniarki czy położnej. Musiałem, więc na
własną rękę odnaleźć salę, w której leżał Mickey.
Chodziłem
od sali do sali zaglądając przez szyby czy w środku nie ma mojego męża z
dzieckiem. Znalazłem ich dopiero na samym końcu korytarza. Stanąłem przy szybie
i uśmiechnąłem się szeroko na widok mojego męża. Siedział na szpitalnym łóżku
przykryty białą pościelą, a na rękach trzymał małe zawiniątko. Z tego miejsca
nie byłem w stanie nic zobaczyć, więc chciałem jak najszybciej wejść do środka.
Zatrzymał mnie jednak lekarz prowadzący, który właśnie robił poranny obchód,
gdyż zbliżała się szósta.
- Dzień dobry. – Przywitał
się. – Pan pewnie jest mężem Mickey’ego i ojcem Aarona, tak?
- Tak, to ja. Dziękuję panu
bardzo za opiekę nad nimi.
- Ach! Nie trzeba dziękować.
To należy do moich obowiązków. Na pewno chciałby pan zobaczyć syna. Proszę
niech pan wejdzie. – Wskazał na drzwi. – Zostawię was na chwilę samych, a
później przyjdę zbadać naszego małego pacjenta. – Uśmiechnął się. – A! Za
niedługo powinna przyjść pielęgniarka z mlekiem dla Aarona.
- Dziękuję. – Również się
uśmiechnąłem.
Odczekałem
jeszcze moment przed wejściem do pokoju, po czym nacisnąłem lekko klamkę. Drzwi
ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Wszedłem do środka i spojrzałem na Mickey’ego.
On również na mnie spoglądał z coraz większym uśmiechem na twarzy.
- Gabriel. – Szepnął.
- Już jestem kochanie. –
Powiedziałem podchodząc do łóżka. – Przepraszam, że to tak długo trwało. –
Pochyliłem się i pocałowałem męża.
Usiadłem
na krześle obok i zajrzałem między jego ramiona. Spod niebieskiego kocyka widać
było jedynie łepek szczeniaczka. Był śliczny. Miał ciemnoczekoladową sierść i
oklapnięte uszka.
- Jakiś ty uroczy. –
Powiedziałem i pogłaskałem malucha po główce.
- Gabriel, ja muszę ci coś
powiedzieć. – Szepnął Mickey i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Co się stało? – Zmartwiłem
się.
Biały
westchną ciężko i delikatnie odsłonił kocyk okrywający Aarona. Moim oczom
ukazało się małe i kruche ciałko mojego syna. Jednak to, co przykuło moją uwagę
to jego prawa łapka… A raczej jej brak. Zamiast niej był tam tylko biały
opatrunek.
- Przepraszam cię Gabriel. –
Wyszeptał Mickey, a po jego policzkach popłynęły łzy.
- Ale, co się stało? –
Zapytałem nic nie rozumiejąc.
- Mały urodził się z
kompletnie nierozwiniętą prawą rączką. Lekarz musiał ją amputować od łokcia w
dół. – Rozpłakał się. – To wszystko moja wina! Bardzo, bardzo przepraszam!
- Ej, ej, ej. – Przygarnąłem
go do siebie. – Spokojnie. – Zacząłem głaskać go po plecach. – Damy sobie radę.
- Ale to moja wina! To przeze
mnie mały jest skazany na życie bez jednej ręki. Co ze mnie za ojciec?
- Wspaniały. Najwspanialszy na
świecie. Aaron nie mógłby mieć lepszego, rozumiesz? – Zapytałem spoglądając mu
w oczy.
Biały
pokiwał tylko głową i pociągnął nosem.
- A teraz nie płacz już.
Zobacz. – Wskazałem na szczeniaka. – Zaczął się budzić.
Mały
zaczął się wiercić na kocyku i delikatnie podnosić główkę niuchając. Szukał
znajomego zapachu.
- Tu jestem, skarbie. –
Odezwał się Mickey i przysunął twarz do jego pyszczka.
Aaronek
poniuchał go, a następnie liznął jego nos. Biały zachichotał cicho.
- No widzisz? On nawet nie
zauważył, że czegoś mu brakuje.
- Otacza go słodkie pole
niewiedzy, ale to nie będzie trwało wiecznie. Boję się, że gdy będzie starszy
będzie miał wiele nieprzyjemności ze strony rówieśników.
- Ale kochanie! Nie wybiegajmy
tak daleko w przyszłość. Poza tym dobrze wiesz, że nigdy bym nie pozwolił by
mojemu aniołkowi stała się krzywda. – Powiedziałem i pomiziałem malucha po
brzuszku, gdy obrócił się na plecki.
- Zaborczy tatuś? – Zaśmiał
się Mickey.
- Jeśli tylko będzie taka
potrzeba. – Mruknąłem nie zaprzestając głaskania synka.
Nagle
do sali wszedł lekarz, a zaraz za nim pielęgniarka.
- Dzień dobry, Mickey. –
Przywitał się doktor. – Jak się czujesz?
- Dobrze, dziękuję doktorze. –
Uśmiechnął się białowłosy.
- Cieszę się, a jak ma się
nasz rodzynek? – Zapytał mężczyzna zerkając na wiercącego się malucha. – Widzę,
że bardzo ruchliwy. To dobry znak. Będziemy musieli zrobić mu jeszcze parę
badań i zapewne zostawić na jakiś tydzień w szpitalu, ale tak to, to wszystko
będzie dobrze. Nim się obejrzycie mały dogoni swoich rówieśników. Na razie
musimy zadbać by nabrał odpowiednio na wadze i żeby szycie na ranie się zabliźniło. –
Powiedział jednocześnie notując wszystko na tabliczce przy łóżku Mickey’ego. –
Mickey, ciebie już dziś popołudniu będę mógł wypisać, chociaż i tak pewnie nie
zmuszę cię do powrotu do domu. – Skrzywił się spoglądając na mojego męża.
- Zgadł pan. – Wyszczerzył się
biały. – Nie ruszę się stąd choćby na krok. Nie bez mojego synka. – Powiedział
i przytulił szczeniaczka do siebie.
- Wiedziałem. No dobrze, nic
na to nie poradzę. – Lekarz wzruszył ramionami. – A teraz pora nakarmić naszego
rodzynka. Musi nabrać trochę ciałka. Siostro. – Kiwnął głową pielęgniarce,
która zaraz podała Mickey’emu butelkę niekapkę z ciepłym mlekiem.
Mojemu
mężowi nie trzeba było nic tłumaczyć. Wiedział jak karmić takie maluchy. W
końcu był tatusiem.
- Jaki łakomczuch. –
Powiedziałem obserwując, z jakim zapałem Aaron zasysa smoczek od butelki.
- Zgadnij, po kim tak ma. – Mickey
spojrzał na mnie znacząco.
- Nie moja wina, że tak dobrze
gotujesz. – Spojrzałem na niego niewinnie.
Biały
zaśmiał się i spojrzał z powrotem na Aarona.
- No już kochanie. Wypiłeś
wszystko. – Zwrócił się do szczeniaka, który, mimo że butelka była pusta dalej
próbował ssać.
Kiedy
Mickey zabrał mu butelkę mały zaczął głośno skomleć.
- Oj, oj. Cichutko syneczku. –
Powiedziałem i przystawiłem do jego pyszczka mały palec swojej dłoni.
Szczeniak
od razu zaczął go ssać uspokajając się trochę.
- No proszę, jaki grzeczny
malec. – Powiedziałem i drugą ręką zaczął głaskać go po zaokrąglonym brzuszku.
Uśmiechnąłem
się szeroko obserwując jak mały z zapałem zasysa się na moim palcu sądząc, że
wypłynie z niego choćby kropelka mleka.
- Jest zupełnie taki sam, jak
ty, gdy byłeś mały. – Powiedziałem spoglądając na męża.
Mickey
uśmiechnął się tylko do mnie, a następnie pocałował w policzek.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Tydzień
później mogliśmy już zabrać małego do domu. W szpitalu ściągnęli mu szwy, a
rany bardzo ładnie się zagoiły i nie musieliśmy już zakładać małemu opatrunków.
Aaron przybrał na masie i urósł trochę. Mickey przestał się już obwiniać za
jego kalectwo i postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy by mały mógł
rozwijać się jak każdy inny piesek.
- Cały czas cię obserwuję. – Zauważył
Mickey, gdy jechaliśmy do domu.
Odkąd
mały otworzył oczy obserwował wszystko z wielkim zainteresowaniem.
- Może podoba mu się jak tatuś
prowadzi samochód. – Uśmiechnąłem się do małego, na co ten zamerdał wesoło
małym ogonkiem.
- Raczej zastanawia się, co ty
w ogóle robisz i dlaczego nie poświęcasz mu należytej uwagi.
- Oj, przepraszam syneczku,
ale tatuś musi patrzeć na drogę by bezpiecznie dowieść cię do domku. –
Powiedziałem i jedną ręką poczochrałem Aarona po główce.
Pisnął
szczęśliwy i polizał wewnętrzną część mojej dłoni.
- Zaczepiasz tatę, gdy
prowadzi, diabełku. – Zaśmiał się Mickey.
Ja
również się uśmiechnąłem. W tej chwili byłem najszczęśliwszym człowiekiem na
ziemi.
Od
powrotu do domu minęły dopiero dwa dni. Była noc, a ja usłyszałem
skomlenie. Od razu zerwałem się chcąc iść do mojego szczeniaka, ale Gabriel mnie
powstrzymał.
-
Leż. Już do niego idę.
-
Nie! – Powiedziałem lekko spanikowany.
Niby
przestałem się obwiniać i tak przejmować. Niby wiedziałem, że Gabriel poradzi
sobie z małym, ale jednak gdzieś w środku został ten żal i niepewność, że jeśli
do niego nie wstanę to go już nie zobaczę.
-
Skarbie, uspokój się. Połóż się spać, ja do niego pójdę. Przez cały pobyt w
szpitalu nie spuszczałeś małego z oka. Pielęgniarki naskarżyły mi na ciebie
mówiąc, że praktycznie nic nie spałeś. Wczoraj w nocy też ciągle do niego
wstawałeś. – Pochylił się nade mną kładąc mnie z powrotem na poduszki i całują w czoło. – Śpij.
Mimo
że tak bardzo nie chciałem to zmęczenie dało o sobie znać. Ostatnie, co
widziałem to Gabriel głaszczący naszą małą kuleczkę i niosący ją do jego
kuwetki.
Rano
obudziło mnie delikatne lizanie po nosie. Uchyliłem oczy i zobaczyłem między
mną, a Gabim naszego synka merdającego wesoło ogonkiem. Maluchowi było dość
ciężko utrzymać równowagę, bo był jeszcze słaby i nie miał łapki, ale nie
wydawał się tym w ogóle przejmować.
-
Cześć, kruszyno. Już nie śpisz? Ale ze mnie tatuś. Żeby nie obudzić się razem z
tobą. – Powiedziałem pół żartem, pół serio głaszcząc małego i przygarniając do
siebie.
-
Jesteś po prostu zmęczonym tatusiem. Leżcie, a ja przyniosę jego mleczko. – Powiedział
mój mąż.
Pocałował
mnie delikatnie w usta, po czym cmoknął malucha między uszkami i wstał z
łóżka. Gdy wrócił z butelką położyłem się na plecach by ułożyć Aarona na
moim torsie. Już na samym początku zauważyłem, że maluch lubi jeść będąc blisko
mnie. Gabriel położył go na mnie, a ja przystawiłem małemu butelkę do pyszczka,
do której od razu się przyssał. Zachichotałem tylko. Brunet przysunął się do
nas i objął mnie obserwując w ciszy szczeniaka.
-
Bliskość tatusia, jedzonko… Chyba więcej mu do szczęścia nie trzeba.
-
Przynajmniej na razie.
-
Mickey, nawet nie zaczynaj. On będzie szczęśliwy. I bardzo kochany. A kiedyś
znajdzie swojego właściciela albo właścicielkę.
-
Nie, mały będzie miał męża. Mówię ci. – Powiedziałem z przekonaniem w głosie.
Gdy
Aaron nie wyczuł więcej mleka w butelce zaczął ssać moją koszulkę. Uśmiechnąłem
się czule.
-
Kochanie, nie ma już więcej mleczka, a z mojej koszulki go nie dostaniesz. –
Przewróciłem malucha na brzuszek i zacząłem go po nim miziać by mieć pewność,
że zaczął trawić.
To
mu się spodobało. Po chwili znów zasnął. Zerknąłem na Gabiego, który od
razu mnie pocałował.
-
My też możemy pospać. Nick z Aprilem przyjadą dopiero koło czternastej.
Zadowolony
przytuliłem się do niego sprawdzając jeszcze czy mojemu szczeniakowi jest
dobrze i zasnąłem.
Piętnaście
po drugiej pojawili się u nas Nick z Aprilem. Kociak, gdy tylko zobaczył Aarona
uśmiechnął się szeroko.
-
Ale słodziak. Ostatnio zakładaliśmy się z Chesterem jak będzie wyglądał. Mogę
mu zrobić zdjęcie? Bo Chester mi nie uwierzy i nie wypłaci wygranej. – Powiedział
z szerokim uśmiechem.
Minął
zaledwie tydzień, a on znów można było powiedzieć, że wygląda inaczej. Oczy
miał w koci sposób zmrużone, włosy jeszcze bardziej puszyły się wkoło jego
twarzy, a jego głos przestawał być z każdym dniem tak dziecinny.
-
Pewnie, strzelaj fotkę. A tak z ciekawości o ile się założyliście? – Zapytałem
zerkają na rudzielca, który pochylał się nad małym wypinając lekko.
Zerknąłem
na Nicka, który wyglądał na dość skrępowanego i nieudolnie próbował nie patrzeć
na kociaka. No, ale cóż… Wyglądał coraz lepiej. A zresztą, koty szybciej
dojrzewały niż psy. Między Aprilem, a Chesterem nie dało się już dostrzec różnicy,
mimo że psiak miał już ponad rok, a April jeszcze nie.
-
O stówkę.
Blondyn
zszokowany zakrztusił się kawą, którą mój mąż mu podał.
-
Ile?
-
Stówkę. – Powiedział uśmiechając się szeroko. – Gdybym przegrał musiałbym mu
dać z moich odłożonych kieszonkowych, bądź tych, które zarobiłem chodząc razem
z nim do pracy.
No
tak. April od niedawna chodził wyprowadzać psy razem z bernardynem.
-
A tak to, jestem o stówkę do przodu. – Powiedział i wysłał zdjęcie do Chestera.
Odpowiedź
była szybka.
- Cholera jasna, serio? Przegrałem
zakład? Will, zabieraj te usta…
Wyraźnie
było słychać lekko skrępowany głos bernardyna, ale rudy przewrócił tylko
oczami.
-
Ja to mam szczęście. Zawsze, kiedy do ciebie dzwonię wy się wymieniacie śliną.
Przyklej mu taśmę do ust i proszę się przy mnie nie seksić! Spaczasz mój umysł
dziecka. – Powiedział robiąc niewinną minę.
Wybuchnąłem
śmiechem. Przypominał w tym momencie mnie i moich znajomych ze szkoły.
- To trzeba było nie wysyłać SMS’a i… Oh,
cholera! Zabieraj łapska albo cię pogryzę i nie będzie to miłe. Dobra ja
kończę. W poniedziałek dam ci kasę.
-
Spoko. Tylko wiesz… Wyglądaj jakoś przyzwoicie w poniedziałek, a nie jak
wyciągnięty prosto z łóżka.
- Wolałem jak byłeś słodkim, półrocznym
kociakiem. – Powiedział jeszcze
Chester nim się rozłączył.
April
schował telefon do kieszeni i zaczął podskakiwać.
-
Będę miał kaskę! Będę miał kaskę! A ta wkurzona mina Chestera będzie
niezapomniana. – Powiedział, po czym zatrzymał się i spojrzał na Nicka.
-
Gdzie jest prezent?
-
Zapomniałem go zabrać. Jest w aucie. – Powiedział blondyn.
Wyglądał
na naprawdę zszokowanego. No cóż, ciężko przywyknąć do aż tak drastycznych
zmian w swoim pupilu.
-
No, nie! Serio już masz sklerozę? Zaraz wracam. – Powiedział i czym prędzej
wyszedł z mieszkania.
Spojrzeliśmy
z Gabim na Nicka.
-
No, no. Masz sklerozę?
-
Tak, bo zapomniałem wcześniej pojechać do sklepu dla zwierzołaków i April mnie
opieprzył, że jedziemy do was, że mam być ojcem chrzestnym, i nic nie kupiłem.
Skończyło się na tym, że pojechaliśmy jeszcze na zakupy. Sam wybrał prezent.
Nie wspominając o tym, że zostawił mnie przy kasie i wyszedł ze sklepu, a
ochroniarz widząc to parsknął, że jestem pod pantoflem. – Powiedział Nick z
krzywą miną.
Zachichotałem
rozbawiony.
-
Przyzwyczajaj się stary, ja mam tak cały czas.
-
Hej! – Odezwałem oburzony szturchając Gabiego.
Wcale
nie jestem taki zły.
-
A tak poza tym radzisz sobie z tymi jego szybkimi zmianami? – Zapytałem
blondyna, który westchnął.
-
Jakoś. Dopiero był małą kicią, a teraz na każdym kroku pokazuje pazurki i
rządzi się w całym domu. – Powiedział parskając.
Po
chwili wrócił April niosąc ze sobą piłkę, dużego pluszaka i sznurkowy
gryzak.
-
April czy to nie lekka przesada? – Zapytałem rozbawiony, ale ten tylko pokręcił
głową.
-
Oczywiście, że nie. – Powiedział i zaczął się bawić z malcem, który szybko
zainteresował się jego ogonem.
Uśmiechnąłem
się. Może mój maluch będzie jednak szczęśliwy?
-
A jak wy sobie radzicie? – Zapytał Nick przyglądając się szczeniakowi, który
zadowolony z uwagi kogoś nowego nie patrzył już na nas.
April
zmienił się w kota, więc mój szczeniak był wniebowzięty.
-
Świetnie. A mały jest strasznie słodki i przywiązany do Mickey’ego jak nie wiem,
co. – Powiedział Gabirel rozbawiony.
-
On dobrze wie, kto go karmił do tej pory i miział. – Powiedział rozbawiony
mężczyzna.
-
Byłeś ostatnio u swoich rodziców? – Zapytałem zaciekawiony chcąc zmienić
temat.
-
Byłem, skończyło się kolejną kłótnią z mamą. Ponoć widziała Aprila w galerii i
stwierdziła, że wyglądał jak by się sprzedawał. Po ogromnej awanturze i
powiedzeniu jej, że jak nie odpuści to nie ma syna wróciłem do domu. – Powiedział
niby obojętnie.
Zerknąłem
na Aprila i Aarona. Szczeniak właśnie próbował gryźć Aprila w ucho. Kot po
chwili delikatnie przewrócił go na plecy i zaczął miziać po brzuchu. Psiak
rozluźnił się i po chwili zasnął. April znów stanął na dwóch nogach i z
uśmiechem podniósł mojego malucha. Nie rozumiałem jak ta kobieta może mówić takie
rzeczy o tym chłopaku. Aaron znów znalazł się na moich kolanach, a gdy poczuł
mnie blisko siebie przytulił się bardziej.
-
Ale on jest zabawny. Może nie mówi jeszcze składnie, ale jest strasznie słodki.
Opowiadał mi jak to lubi poranki z wami i, że często z wami śpi, i w ogóle.
Jest tak szczęśliwy, że nie masz się czym przejmować, Mickey. A ciebie to ubóstwia.
-
Serio? Chciałem się ostatnio zmienić, ale nie mogłem ze względu na to, że minął
dopiero tydzień od porodu. – Powiedziałem, ale tak naprawdę byłem zadowolony.
Zerknąłem
na Gabiego.
- Mówiłem ci. Najlepszy tatuś
na świecie. – Uśmiechnął się całując mnie w policzek, a ja nareszcie poczułem
się spokojny.
Taaaaak!!! Nareszcie rozdział o Mickey'u ^^ Szkoda, że ich syn urodził się niepełnosprawny, ale nie mogło być ciągle tak różowo. Pozdrawiam i czekam na nexta :D
OdpowiedzUsuńMyślałam, że ktoś się obrazi za tą rączkę i jestem pozytywnie zaskoczona, że przyjęłaś to tak spokojnie.
Usuń#freak
Brak ręki to jeszcze nie tragedia, zresztą może nosić protezę. Gorzej jakby był ślepy, z zespołem Downa, sparaliżowany lub z wadą serca, nerek, płuc (np. mukowiscydoza). Przy tym wszystkim brak ręki to pikuś :)
Usuńpo prostu brak mi słów.;) fantastyczne;)
OdpowiedzUsuńRozdział trochę smutny ale zarazem i radosny bo w końcu mały Aaron pojawił się na świecie ;) Szkoda, że brakuje mu rączki ale najważniejsze, że radzi sonie z tym i ma tak kochającą go rodzinkę, że na pewno będzie go we wszystkim wspierać i mu pomagać ;)
OdpowiedzUsuńNo i nie mogę się doczekać kiedy w końcu nasz April dorośnie ;)
Pozdrawiam
jeszcze tylko 4 godziny;)
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział. Poryczałam się jak ostatnia beksa.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch jak się bardzo zmienił April, Nick pod pantoflem, i ten zakład, ojć mały nie ma rączki, ale na pewno będzie szczęsliwy z takimi rodzicami jak i przyjaciółmi..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia