Zapraszam na dalszą historię małego Aarona.
One Shot ma niestety tylko 15 stron i 6 843 wyrazy.
Drugi One Shot jest znacznie dłuższy, zapewniam!
Krótka legenda:
- znaczek jena to wypowiedzi Leona
- znaczek wona to wypowiedzi Aarona
Za wszystkie błędy przepraszam.
#freak
One Shot ma niestety tylko 15 stron i 6 843 wyrazy.
Drugi One Shot jest znacznie dłuższy, zapewniam!
Krótka legenda:
- znaczek jena to wypowiedzi Leona
- znaczek wona to wypowiedzi Aarona
Za wszystkie błędy przepraszam.
#freak
One Shot No.1
¥
Lipiec 2014
Siedziałem
w klasie. Miałem na sobie białą koszulę i czarne, eleganckie spodnie. Za jakąś
godzinę miało się odbyć uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego dla półrocznych
dzieci. Rodzice z dzieciakami powoli zaczynali się zbierać przed wejściem do
szkoły. Widziałem wiele nowych, uroczych buziek szczeniaków i małych kotków.
Widziałem również już te starsze, bardziej dojrzałe twarze naszych wychowanków,
którzy za niedługo będą kończyć naszą szkołę. Jednak nie mogłem dostrzec tej
jednej, od jakiegoś czasu najdroższej mi twarzyczki.
Westchnąłem
ciężko przeczesując palcami włosy i jeszcze raz wyjrzałem przez okno z
nadzieją, że ujrzę Aarona. Ku mojemu rozczarowaniu nigdzie go nie było. „Może
rodzice zapisali go do innej szkoły?” – pomyślałem posępnie.
Wziąłem
do ręki teczkę z listą moich nowych uczniów i wyszedłem z klasy. Nie
przeglądałem jeszcze nazwisk nowych dzieci. Będę je wyczytywał dopiero po
uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego. W głębi duszy miałem ogromną nadzieję,
że Aaron jest w mojej klasie.
W
auli zgromadziło się wiele rodzin z małymi dziećmi, które zapewne nigdy
wcześniej nie były w tak zatłoczonym miejscu. Większość z nim stała bardzo
blisko swoich rodziców, trzymając ich za ręce i rozglądając się niepewnie
dookoła.
Przeciskałem
się przez tłum uśmiechając się przepraszająco do wszystkich. Gdy dostałem się
na środek auli przywitałem się z resztą nauczycieli i dyrektorem Benem, który
miał wygłosić mowę na rozpoczęcie.
Mówił
bardzo życzliwym i miłym głosem, uśmiechając się do wszystkich. Odkąd odnalazł
swojego wnuka jego zachowanie uległo wielkiej zmianie.
Po
zakończonej przemowie odbyły się występy przygotowane przez uczniów starszych
klas, a potem na środek kolejno wychodzili wychowawcy i wyczytywali nazwiska
swoich nowych uczniów. W tym miesiącu mieliśmy znacznie więcej nowych dzieci,
więc trzeba było utworzyć więcej pierwszych klas. Mnie przypadła ostatnia klasa
– IE. Była to klasa o rozszerzeniu językowym. Osobiście nie byłem za dobry w te
klocki. Byłem wuefistą, a moje maluchy miały mieć dodatkowe lekcje z języka
francuskiego. Wiedziałem, że będę mógł je wspierać tylko mentalnie, ale
wierzyłem, że dzieciaki dadzą sobie radę.
Gdy
przyszła moja kolej sala już prawie opustoszała. Nie rozglądałem się zbytnio
tylko podszedłem do mikrofonu. Przywitałem się i zacząłem odczytywać nazwiska
nowych uczniów. Jakież było moje zdziwienie, gdy z listy wyczytałem to
najważniejsze dla mnie nazwisko.
- Aaron Moor – wypowiedziałem
do mikrofonu podnosząc wzrok na zebranych.
Widziałem
go. Stał z tyłu z rodzicami i uśmiechał się do mnie słodziutko. Mimowolnie
odpowiedziałem na uśmiech, ale zaraz znów przywołałem się do porządku i
odczytałem listę do końca. Zaprosiłem dzieci wraz z rodzicami do swojej sali.
Poprosiłem dzieciaki by wybrały sobie miejsca, w których będą siedzieć już do
końca roku szkolnego. Następnie usłyszałem szczęśliwie piski i dzieciaki
rozbiegły się po całej sali szukając dogodnego dla siebie miejsca. Obserwowałem
je z uśmiechem. Ławki były podwójne, więc każdy miał swojego sąsiada. No,
prawie każdy…
Podczas,
gdy wszyscy zajęli już sobie miejsca Aaron chodził po sali i nadal szukał
swojego. Widziałem jak podszedł do jednego chłopca, obok którego nikt nie
siedział i zapytał czy może z nim usiąść, ale ten udał, że go w ogóle nie widzi.
Odwrócił głowę w stronę okna i udawał, że jest tam coś bardzo ciekawego. Serce
mi ścisnęło na ten widok. Małemu zadrżała warga od powstrzymywanego płaczu.
Opuścił smętnie uszy i ogon, po czym udał się do ostatniej wolnej ławki na
samym końcu sali.
Miałem
ogromną ochotę podejść i przytulić go, ale nie mogłem tego zrobić. Nie w tamtym
momencie.
Zaprosiłem
do środka rodziców i poprosiłem by stanęli z tyłu klasy. Wygłosiłem wyuczoną na
pamięci formułkę, po czym pożegnałem się ze wszystkimi mówiąc, że czekam na
nich jutro o ósmej. Poczekałem aż wszyscy opuszczą salę, po czym podszedłem do
Aarona i jego rodziców.
- Serdecznie
witam w mojej klasie – przywitałem się z uśmiechem podając dłoń wyższemu
mężczyźnie.
- Dzień
dobry.
Wymieniliśmy
uściski dłoni. Dopiero teraz dostrzegłem, że mały ma łzy w oczkach. Ścisnęło
mnie w sercu. Ukucnąłem przed nim i przetarłem mu dłonią policzki.
- Nie płacz
Aaron – powiedziałem uśmiechając się by dodać mu otuchy.
- A-ale
dlaczego n-nikt nie c-chaił ze m-mną usiąść? – wychlipał.
Westchnąłem
i spojrzałem bezradny na jego rodziców. W takiej chwili nawet białowłosy
mężczyzna nie ciskał we mnie piorunami, a łączył się w bólu ze swoim synkiem.
- Widzisz
Aaronku… Jesteś troszkę inny niż wszyscy, a niektórzy boją się odmienności.
- I-inny? –
pociągnął nosem.
- Wyjątkowy
– uśmiechnąłem się ciepło.
- N-naprawdę?
– zapytał chcąc się upewnić.
- Tak, w
stu procentach wyjątkowy – poczochrałem go po włoskach. – A teraz nie płacz
już, dobrze?
Chłopczyk
pokiwał głową i przetarł policzki rękawem.
- Oj kochanie,
nie wycieraj się rękawem – odezwał się biały szukając czegoś w swojej torbie. –
Proszę – podał mu chusteczkę. – Wysmarkaj nosek.
- Tato… - szepnął
Aaron rumieniąc się uroczo, ale wziął od ojca chusteczkę.
Uśmiechnąłem
się i podniosłem z ziemi.
- No to do
jutra, Aaron. Mam nadzieję, że jesteś już spakowany?
- Tak! – pokiwał
energicznie głową. – Mam plecak z Olafem z „Kariny Lodu”!
Zaśmiałem
się.
- Musisz mi
go koniecznie pokazać.
Szczeniak
zamerdał wesoło ogonkiem i uśmiechnął się szeroko. Tak… Ten widok zdecydowanie
będzie moim ulubionym.
Stałem
na korytarzu przed klasą i czekałem aż zbiorą się tu wszyscy moi podopieczni.
Musiałem pokazać im gdzie znajdują się ich szafki i sala gimnastyczna.
Patrzyłem na roześmiane buzie już zgromadzonych dzieciaków. Jedne pokazywały
sobie swoje nowe przybory szkolne, plecaki czy nowe buty po szkole, a inne po
prostu rozmawiały śmiejąc się, co chwilę.
Zerknąłem
na zegarek. Powoli dochodziła ósma. Rozejrzałem się. Byli prawie wszyscy.
Prawie… Wciąż nigdzie nie widziałem Aarona. Dobrze, że pierwszą lekcję mieli ze
mną. Nie musiałem się stresować, że dostanę burę od dyrektora za nie
odstawienie dzieciaków na lekcję.
W
końcu pojawił się. Równo z dzwonkiem. Podbiegł pod klasę. Plecak, który wydawał
się być większy od niego podskakiwał mu na plecach. Stanął z samego tyłu
oddychając ciężko.
- Dzień
dobry, eklerki! – przywitałem się z uśmiechem.
Dzieci
zachichotały i zwróciły buźki w moją stronę.
- Jak
pewnie pamiętacie jestem waszym wychowawcą. Mam na imię Leon Rain i uczę
wychowania fizycznego. Musicie mi wybaczyć, ale nie znam
jeszcze waszych imion na pamięć, więc byłbym wdzięczny gdybyście mi się teraz
przedstawili.
Cała
klasa pokiwała gorliwie główkami. Uśmiechnąłem się i otworzyłem dziennik.
- Będę wyczytywał
wasze imiona alfabetycznie. Jeśli kogoś wyczytam proszę by podniósł
rączkę, dobrze?
- Tak! – odpowiedzieli
chórkiem.
Zaśmiałem
się pod nosem. Małe dzieci są takie urocze… Zacząłem odczytywać listę z
dziennika. Po każdym wyczytanym nazwisku unosiła się jedna mała rączka.
Podnosiłem na moment głowę by spojrzeć, która to osoba i czytałem dalej. Gdy
wyczytałem Aarona uśmiech mimowolnie wkradł się na moje usta. Uniosłem głowę i
zerknąłem na chłopca. Trzymał w górze lewą rączkę, a na jego twarzy błąkał się
cień uśmiechu.
Nie
chcą wzbudzać w reszcie klasy jakiejś zazdrości wróciłem do odczytywania
nazwisk. Następnie każdemu dałem do rączki kluczyk do szafki. Znajdowały się
naprzeciwko klasy i były przydzielone zgodnie z numerkami z dziennika.
Dzieci
ochoczo ustawiły się w kolejce po kluczyk, a następnie poszły szukać swojej
szafki.
- Proszę
Aaron – powiedziałem z uśmiechem podając mu kluczyk.
Był
ostatni w kolejce.
- Twój
numerek to osiem. Zapamiętasz?
Mały
pokiwał głową i również udał się w poszukiwaniu swojej szafki. Zmarszczyłem
brwi. Coś było nie tak. Koniecznie musiałem dowiedzieć się, co.
Całe
przedpołudnie starałem się obserwować Aarona. Nadzorowałem czy nikt mu nie
dokucza i czy dobrze się czuje w naszej szkole. Nic złego jednak się nie wydarzyło.
Do czasu…
Problemy
zaczęły się na stołówce w czasie lunchu. Miałem tam akurat dyżur, więc mogłem
swobodnie obserwować szczeniaka.
Pierwszy
problem pojawił się z zabraniem tacy z jedzeniem do stolika. Mały zupełnie nie
mógł sobie poradzić z uniesieniem jej jedną rączką. Na szczęście pojawił się
jakiś miły rudzielec ze starszej klasy i pomógł małemu zanieść tacę do wolnego
stolika. Chłopcy musieli się znać, gdyż Aaron zaczął wesoło merdać ogonkiem na
widok rudego kota. Jednak… Kocur nie usiadł z nim. Otworzył mu jedynie soczek i
mówiąc coś na pożegnanie odszedł w kierunku swoich znajomych. Mały nie przejął
się tym zbytnio. Ochoczo zabrał się za jedzenie machając jednocześnie nogami w
powietrzu.
Odetchnął
cicho i odwróciłem wzrok. W końcu miałem dyżur. Nie mogłem skupiać się
wyłącznie na Aaronie. Rozejrzałem się po stołówce. Starsi uczniowie siedzieli
przy oszklonej ścianie bardziej z tyłu sali. Natomiast dzieciaki znacznie
bliżej środka. Starsze koty znające już teren i wiedzące, na co mogą sobie pozwolić
zmieniały się i w swojej kociej postaci wygrzewały się w promieniach zimowego
słońca.
Uśmiechnąłem
się widząc pogodne twarze. Jednak mój dobry nastrój nie trwał długo. Nagle
usłyszałem głośny trzask, a zaraz potem brzdęknięcie. Skierowałem spojrzenie w
stronę źródła hałasu i zamarłem. Wokół stolika Aarona stali jacyś chłopcy i
śmiali się z niego, podczas gdy on próbował przetrzeć oczy z jogurtu, który
wylali mu na włosy i twarz. Taca z resztkami jedzenia leżała obok stolika na
ziemi.
- Patrzcie,
jaki kaleka! – wykrzyknął najwyższy chłopak i wytknął Aarona palcem. – Nawet
sam sobie twarzy nie umie wytrzeć!
Krew
się we mnie zagotowała. Z bojową miną ruszyłem w ich stronę.
- Czy wy
się chłopcy czasem nie zapomnieliście? – warknąłem stając za krzesłem Aarona.
Cała
banda psów pokuliła po sobie uszy i podkuliła ogony.
- Do
dyrektora! Migiem! – krzyknąłem, a cała piątka od razu wybiegła ze stołówki.
Odprowadziłem
ich gniewnym spojrzeniem, po czym wziąłem głęboki wdech i spojrzałem na Aarona.
Mały zdążył już sobie przetrzeć jedno oko, które w tamtym momencie spoglądało
na mnie smutno.
- Aaron… Błagam
cię… Nie płacz – powiedziałem przytulając go.
Nie
zwracałem uwagi na to, że jest upaprany jogurtem.
- Chodź do
łazienki. Umyję cię, a potem zadzwonimy po twojego tatę, zgoda?
Szczeniak
pokiwał głową wycierając piąstką oczy.
- Aaron?!
Co się stało?! – wykrzyknął rudy kot, który pomagał wcześniej Aaronowi.
Podbiegł
do nas i ukucnął przed chłopcem. Wyciągnął z kieszeni spodni chusteczki i
zaczął wycierać twarz szczeniaka. Odwrócił się na chwilę w moją stronę.
- Zajmę się
nim. Pan niech zawiadomi jego rodziców – powiedział pomagając małemu wstać.
- A-ale…! –
nie zdążyłem zaprotestować, bo rudy już wynosił Aarona na rękach ze stołówki.
Naburmuszyłem
się jak małe dziecko, ale poszedłem wykonać telefon do rodziców Aarona.
₩
Pociągnąłem nosem. Siedziałem
w gabinecie dziadka Aprila. Kot trzymał mnie na kolanach i czekał razem ze mną
na tatusia, pan Leon też. Natomiast dyrektor Ben rozmawiał z chłopcami, którzy
mi dokuczyli.
- Co to za zachowanie wobec
młodszego kolegi?! To niedopuszczalne! Wyzywać kolegę, oblać go jogurtem i
szydzić z niego? A czym on się różni od was?
Zrobiło mi się przykro.
Bardzo. Po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy. Nagle drzwi do gabinetu się otworzyły,
a w nich pojawił się tatuś.
- Aaron? – wszedł do gabinetu
i spojrzał na mnie, a ja się popłakałem i podbiegłem do niego.
- Tatusiu, oddaj mnie! Nie
chcę być już takim wyjątkowym chłopcem! Czemu nie mogę być inny?! Normalny!
Tatusiu, wymień mnie bym miał dwie rączki! – krzyknąłem i przytuliłem się do
niego mocno.
- Skarbie, nie płacz. Słyszysz
szczeniaczku? Wszystko będzie dobrze – powiedział tato i pocałował mnie w
czoło.
- Nie będzie! Nikt mnie nie
lubi! Nikt nie chce ze mną siedzieć w klasie! Słyszałem jak się chwalili, że rodzice
dostali zgłoszenia od właścicieli! I słyszałem jak mówili, że takiej kaleki jak
ja to nikt nie będzie chciał! Dlaczego ja jestem kaleką tatusiu?
Tatuś zrobił się biały na
twarzy równocześnie, gdy tato Gabriel pojawił się w gabinecie.
- Synku nie myśl tak. Słyszysz?
Wszyscy cię kochają, wiesz? Ja, tato, April, wujek Nick, Chester z Willem,
babcia, dziadzio, wujek i ciocia… Gabriel, błagam zrób coś! – powiedział nagle
tatuś płaczliwie.
- Chłopcy możecie iść. Powiadomię
waszych właścicieli o tej sytuacji. A jutro macie tu wrócić i przeprosicie Aarona.
Dzisiaj już dajcie mu spokój. Co najważniejsze chcę byście od tej pory mu
pomagali.
Pokiwali głowami i wyszli, ale
ja i tak czułem się źle. April po chwili wyszedł razem ze swoim dziadkiem, a my
zostaliśmy sami.
- Aaron, jak możesz tak mówić?
Nie myśl tak. Słyszysz aniołku?
Tata Gabriel złapał mnie za
rączkę, a my z tatusiem usiedliśmy na krześle.
- Ale ja mówię prawdę. Nikt
mnie nie lubi! Przecież widzieliście wczoraj! A dzisiaj gdybyście nie
porozmawiali z Aprilem, tak słyszałem jak z nim rozmawialiście, to bym nie był
w stanie wziąć lunchu do stolika! Siedziałem sam bo nikt nie chciał ze mną
usiąść! Tato, jestem beznadziejny! Nie udałem się! Nie mogę wam pomagać… -
poczułem, że znowu mam łzy w oczkach. – Nie jestem dobrym synkiem.
-
Aaron – nagle odezwał się pan Leon.
Spojrzałem
na niego niepewnie.
-
Posłuchaj, ja wiem, że to jak dzieci zachowały się wczoraj było nie miłe. Tak
samo jak dziś w stołówce, ale po prostu dzieci nie potrafią zrozumieć jak
bardzo jesteś wyjątkowy i uroczy. Nawet, jeśli nie masz rączki. I wcale jej nie
potrzebujesz. Jak będziesz czegoś potrzebować siedząc w szkole to ci pomogę,
dobrze? Zobaczysz, że będzie lepiej. To dopiero pierwszy dzień. Poznasz jeszcze
mnóstwo osób – powiedział z uśmiechem, a ja wstałem z kolan tatusia i
przytuliłem się do pana Leona.
-
Obiecujesz?
-
Aaron nie mówi się do nauczyciela… - tatuś już chciał mnie skarcić, ale Leon
uśmiechnął się tylko.
-
Tak, obiecuję karmelku. To, co? Mogę do ciebie tak mówić?
Pokiwałem
gorliwie głową i się uśmiechnąłem.
-
Ładnie! Podoba mi się!
-
Cieszę się. Posłuchaj zaraz zaczną się lekcje. Nie musisz już dzisiaj na nie wracać.
Możesz iść do domku. A za to jutro, w czasie lunchu, będziesz mógł przyjść do
mojego gabinetu zjeść. I jeśli będziesz chciał możesz zaprosić tego rudego
kota.
Spojrzałem
w górę i zamerdałem wesoło ogonem.
-
Naprawdę?! Jejku, dziękuję. A czy Chester i Fiodor też będą mogli przyjść? –
zapytałem niepewnie.
-
Oczywiście. To, co? Widzimy się jutro o ósmej rano, a potem w czasie lunchu,
tak karmelku?
Zamerdałem
ogonkiem o wiele weselszy niż wcześniej.
-
Tak! Dziękuję! – powiedziałem i uściskałem Leona.
Potem
dałem mu buziaka w policzek tak jak zawsze daję tatusiowi.
-
Do jutra! – powiedziałem i odwróciłem się w stronę rodziców by zobaczyć jak
tatuś zaciska usta i bierze mnie na ręce.
Zawarczał
w stronę Leosia! I wyszedł z gabinetu.
Następnego
dnia rano przyjechałem do szkoły razem z Aprilem i wujkiem Nickiem. Byłem naprawdę
podekscytowany.
-
Będę mógł zjeść lunch w gabinecie Leona! I on do mnie mówi karmelek! –
zamerdałem ogonem, gdy wysiadłem z samochodu.
Wujek
pocałował się jeszcze z Aprilem, – fuj! – po czym poczochrał mnie po włosach i
odjechał.
-
Dobrze, dobrze. Spokojnie.
April
zaśmiał się i zaprowadził mnie pod moją klasę. Dzieci przyglądały nam się
zaskoczone. Kot jednak udawał, że togo nie widzi. Równo z dzwonkiem pojawił się
Leon, a April poszedł pod swoją klasę.
-
Dzień dobry, eklerki – po wejściu do klasy zajęliśmy miejsca i… koło mnie ktoś
usiadł.
Spojrzałem
niepewnie na kota o jasnobrązowych włosach z białymi i czarnymi pasemkami.
-
Cześć. Jestem Tedy, a ty to Aaron, prawda?
Kiwnąłem
głową.
-
Tak. Czemu koło mnie siedzisz? Znaczy się… To bardzo miłe! I cieszę się, serio!
Po prostu wczoraj nikt nie chciał ze mną usiąść – powiedziałem cicho.
-
Wiesz, po prostu ktoś przed wczoraj, gdy zaczęliśmy szkołę, wspomniał, że przez
ciebie można stracić rączkę, ale rozmawiałem wczoraj z tatą i on powiedział mi,
że to tylko bardzo niemiłe plotki, więc postanowiłem się odezwać. I nie martw
się. Jak reszta zobaczy, że nic mi nie jest to na pewno będą chcieli cię
poznać.
Zamerdałem
zachwycony tą myślą.
-
Naprawdę?! Super! – powiedziałem podekscytowany.
W
czasie lunchu spotkałem się z Aprilem, Chesterem i Fiodorem.
-
To, co? Idziemy młody?
Kiwnąłem
energicznie głową. Podszedłem niepewnie do drzwi i zapukałem. Gdy usłyszałem
ciche proszę wszedłem do pokoju i wykrzyknąłem.
-
Dzień dobry!
¥
Październik 2014
Siedzieliśmy
z Aaronem na ławce w parku w pobliżu jego domu. Opierałem się wygodnie o ławkę
jedną ręką obejmując Aarona, który opowiadał mi o swoim rodzeństwie, które
niedawno przyszło na świat. Słuchałem go z lekkim uśmiechem na twarzy dłonią
bawiąc się jego czarnym kucykiem.
-
Mówię ci, Yuki i Timmy są jak Ying i Yang.
-
Tacy sami, a jednak różni?
-
Dokładnie – uśmiechnął się. – Yuki jest cały biały. Jak tato Mickey, a Timmy ma
sierść w odcieniu mlecznej czekolady. Jedną łapkę na białą – zachichotał. –
Wygląda jakby pogubił resztę skarpetek i została mu tylko jedna.
Uśmiechnąłem
się słysząc to porównanie.
-
Cóż za twórcze porównanie.
- A
dziękuję – zwrócił się w moją stronę.
Wyszczerzyłem
się do niego.
-
Na, co masz ochotę? – zapytałem.
Chłopak
westchnął i wyciągnął się na ławce zamykając oczy, a twarz kierując w stronę
słońca. Zmarszczył brwi, po czym sięgnął po moje okulary. Założył je na nos i
uśmiechnął się.
-
Tak lepiej – mruknął opierając głowę na moim ramieniu.
- A
gdzie masz swoje, królewiczu? Teraz mnie razi słońce – burknąłem.
-
Jesteś dorosły, dziecku odmówisz? – zapytał z niewinnym uśmiechem.
Nie
mogłem się nie uśmiechnąć. Aaron był taki czarujący.
-
Nie jesteś już taki mały – dźgnąłem go w bok.
-
Jak nie? Mam dopiero dziesięć miesięcy.
-
Ale nie wyglądasz.
- Co
z tego?
Pokręciłem
z uśmiechem głową.
-
Chcesz żebym cię traktował jak dziecko? Żebym cię niuniał, przytulał i
rozpieszczał?
-
Brzmi całkiem fajnie.
Uśmiechnąłem
się drapieżnie.
-
Ciesz się, że masz dopiero te dziesięć miesięcy, bo inaczej… - zrobiłem pauzę.
Aaron
zarumienił się po czubki uszu. Oddech mu przyspieszył, a usta delikatnie się
otworzyły. Ściągnąłem mu okulary i odwróciłem jego twarz ku sobie.
- Bo
inaczej, co? – dopytał szeptem.
Nachyliłem
się do jego ucha i szepnąłem.
-
Plus osiemnaście, karmelku. Plus osiemnaście – uśmiechnąłem się.
-
Ej! To niesprawiedliwe! – oburzył się Aaron klepiąc mnie w klatkę piersiową. –
Powiedz mi! Chcę wiedzieć!
-
Gdybym ci powiedział twój ojciec zesłałby na mnie wojsko. Poza tym małe pieski
nie powinny rozmawiać o takich rzeczach.
-
Nie jestem mały!
-
Przed chwilą mówiłeś, co innego.
- Ah!
Okay! Obejdę się ze smakiem. – odwrócił się z powrotem w stronę słońca i
założył okulary.
-
Nie obrażaj się – mruknąłem dotykając nosem jego policzka. – Obiecuję, że jak
tylko skończysz dwa lata to wszystko ci powiem i pokażę.
-
Pokażesz?
- O
tak, karmelku, pokażę.
-
Podsycasz moją ciekawość. Jak będziesz tak gadał to w życiu nie wytrzymam do
swoich drugich urodzin.
-
Bądź grzeczny to pomyślę nad skróceniem tego czasu.
Chłopak
uśmiechnął się.
- Ja
zawsze jestem grzeczny.
- Ta…
-
Nie wierzysz mi? – wyprostował się i spojrzał na mnie.
-
Oczywiście, że ci wierzę, ale… Czy aby na pewno jesteś zawsze grzeczny?
- A
kiedy niby nie jestem?
- A
kłótnie z rodzicami? Buntowanie się? Wracanie późno do domu?
- To
ostatnie to akurat twoja wina – bąknął pod nosem.
Zaśmiałem
się.
-
Dobrze, późne powroty biorę na siebie, ale reszta?
Aaron
westchnął głośno i opadł na moje ramię. Zerknął na mnie, zacisnął usta w wąską
linię, po czym burknął.
-
Dobra. Nie zawsze jestem aniołkiem.
- Ty
przeważnie jesteś diabełkiem.
- No
wiesz, co? – dźgnął mnie w bok. – Myślę, że powinniśmy już wracać.
-
Masz rację – powiedziałem zerkając na zegarek. – Pewnie chcesz się pobawić
jeszcze z braćmi zanim pójdą spać, hm?
-
Bardzo – przyznał. – A w ogóle to rozmawiałem wczoraj z tatą Gabrielem i
powiedział, że możesz dziś zostać u nas na noc – zarumienił się przy końcu
zdania.
- Naprawdę?
-
Tak.
- A
co z Mickey’m?
-
Tato powiedział, że się nim zajmie.
Zachichotałem.
Już ja wiem jak Gabriel mógł przekonać Mickey’ego do tego pomysłu.
- Z,
czego rżysz?
-
Plus osiemnaście, karmelku – wyszczerzyłem się.
- Oh,
przestań już z tym plus osiemnaście, bo się zdenerwuję i nie będziesz u mnie
nocował! – zagroził.
-
Dobrze, dobrze. Przepraszam karmelku – pocałowałem go w szyję, po czym
przejechałem po niej nosem wdychając jego słodki zapach.
-
Mm… - zamruczał jak kot i odepchnął mnie. – Lepiej już chodźmy – wstał z ławki
i podał mi dłoń.
-
Jak sobie życzysz – uśmiechnąłem się i wstałem łapiąc go za rękę.
₩
Gdy
tylko przekroczyliśmy próg domu do naszych uszu dobiegły odgłosy kłótni.
-
Gabriel, urwę ci jaja! Jak Boga kocham! Jak mogłeś na to pozwolić!? Nigdy
więcej nie dam ci się podejść w ten sposób! Było miło, pocałunki, seks, a potem
wyciąganie ode mnie tego, czego się chce, co?!
Uderzyłem
głową w ścianę.
-
Tato! Ja naprawdę nie chcę wiedzieć jak ojcu udało się cię namówić na zostanie
Leona u nas! Wystarczy, że mam świadomość, że jakoś się dorobiliście moich
braci i to na pewno nie z kapusty!
Tato
Mickey pojawił się w przedpokoju.
-
O, wróciłeś – poczochrał mnie po głowie i od razu chciał mi pomóc zdjąć kurtkę.
Cofnąłem
się lekko.
-
Spokojnie, poradzę sobie.
Zdjąłem
rękaw z mojej prawej „ręki”, ale gdy miałem zdjąć z lewej było mi ciężej.
Dlaczego? Bo nie mam, czym. Leon podszedł do mnie i przytrzymał mi rękaw by
było mi łatwiej. Tato skrzywił się niezadowolony. Poszliśmy do salonu gdzie
Yuki i Timmy gryźli spodnie taty Gabriela. Zachichotałem.
-
Widzę, że twoje spodnie nadal są smaczne.
Maluchy
od razu do nas podbiegły i zaczęły mnie zaczepiać. Usiadłem na podłodze i
pozwoliłem braciom wdrapać się na moje kolana.
-
Ha! Ale starszy brat i tak najlepszy! – powiedziałem z uśmiechem.
Tato
uśmiechnął się szeroko.
-
No i właśnie, dlatego starszy brat zostanie dzisiaj z braćmi, co? Jest godzina
siedemnasta. O dziewiętnastej trzeba ich nakarmić i będą mogli iść spać. My
wrócimy koło dwudziestej.
-
Aha, rozumiem, że runda druga na przeprosiny? – zapytałem złośliwie.
Wiedziałem,
że tato chce mi zagospodarować jakoś czas bym nie mógł bezpośrednio zająć się
Leonem.
-
Aaron! Jak ty się wyrażasz?
-
Ni jak! Jak chcecie to okay. Zostanę z nimi, ale ja dobrze wiem, dlaczego to
robisz, tato! – powiedziałem nadymając policzki.
Białowłosy
westchnął tylko i pocałował mnie w czoło. Mimo że byłem zły, a on podenerwowany
to i tak to zrobił. Jak zawsze. Spuściłem lekko głowę, bo zrobiło mi się
głupio. Gdy tato wyszedł od razu odezwał się tato Gabriel.
-
Nie możesz mu odpuścić? Wiesz, że on zawsze będzie cię niańczył, martwiąc się
czy sobie poradzisz, czy wszystko jest w porządku. Będzie chciał byś mieszkał
tu już zawsze, by mógł się tobą opiekować – powiedział z łagodnym uśmiechem.
Opuściłem
uszy.
-
Ale to nie sprawiedliwe! Nie może traktować mnie normalnie? Dlaczego nie mogę
wyjść sam na zakupy do galerii tylko z Aprilem? Zawsze musi iść z nami. Czemu
nie mogę zrobić sobie jakiegoś kolczyka? – zapytałem cicho.
-
Aaron, pewnych rzeczy nie przeskoczysz. Twój tatuś nigdy nie odpuści, bo cię
kocha. Dla niego nie ważne czy urodziły się bliźniaki, czy kiedyś pojawią się
inne szczeniaki. Zawsze będziesz jego maluszkiem. Na którego czekał. Którego
tak bardzo chciał. Który urodził się dwa tygodnie przed czasem. O którego
martwił się całą noc, obawiając, że nie przeżyje. Dla niego jesteś największym
skarbem, zawsze małym. Nic na to nie poradzisz, słońce. Ale wiesz, co? Z tym
kolczykiem możemy coś wskórać. Najwyżej później mi się oberwie.
Leon
parsknął słysząc to.
-
Gdzie byś chciał?
-
Na języku – powiedziałem podekscytowany machając ogonem. – Mogę? Proszę tato!
Ojciec
westchnął ciężko.
-
Boże, że przyszło mi to w ogóle do głowy. Mickey mi łeb urwie. No, ale niech
będzie. Ale na pewno na języku? Leon, jesteś nauczycielem. Wyperswaduj mu to.
-
A co ja mogę? Karmelek chce i wiadomo, że to dostanie – powiedział ze śmiechem.
Wyszczerzyłem
się szeroko.
-
Fajnie sobie wszystko ustaliliście.
Wszyscy
odwróciliśmy by zobaczyć tatę Mickey’ego.
-
Tatusiu! Nie bądź taki. Dlaczego nie? No proszę!
-
Porozmawiamy potem, dobrze? Może się zgodzę – powiedział uśmiechając się jak to
on tylko potrafił.
Podniosłem
się do góry i przytuliłem się do niego.
-
Dziękuję!
-
Jeszcze nic nie powiedziałem! – zastrzegł ze śmiechem.
-
Ale ja wiem, że się zgodzisz. Wiem, że mnie kochasz.
Tata
dał mi tylko całusa w policzek i odsunął się.
-
No dobra. Pójdziemy w poniedziałek. A teraz idziemy z twoim tatą do kina. Tak
jak mówiłem. O dziewiętnastej mleko, a potem bliźniaki do wyrka.
Kiwnąłem
głową, dałem obu rodzicom po całusie i zamknąłem za nimi drzwi.
-
To, co chłopaki? W chowanego?!
Yukki
i Timmy entuzjastycznie zaszczekali, więc zmieniłem się i po chwili zacząłem
się z nimi bawić. Psiaki były bardziej niż chętne by się zemną bawić. Biegały,
szczekały, gryzły mnie nie raz i zaczepiały. Ale równiusio o godzinie dziewiętnastej
zaczęły skomleć o butelki. Zmieniłem się i odezwałem z pewnością w
głosie.
-
Mają zegarki w głowach. Wiedzą, że czas na kolacje.
Leon
pomógł mi zagrzać mleko dla mojego rodzeństwa oraz ich nakarmić. Co najgorsze,
gdy przyszedł czas na usypianie nie tylko Yukki i Timmy zasnęli, ale ja również.
Nawet nie wiem kiedy się to stało. Po prostu obudziłem się niesiony przez Leona
do łóżka oraz przez głos taty.
-
A ty gdzie go dotykasz?
-
Mickey, a jak ma go inaczej zanieść do jego pokoju? Przecież nikt nie zapomina,
a w szczególności Leon, że Aaron to wciąż dziecko. Uspokój się, bo będziesz skomlał
jak mały się zbuntuje i po pierwszych urodzinach będzie chciał się wyprowadzić.
A teraz chodź. Naszykujemy sofę w pokoju Aarona dla Leona i też idziemy spać.
Potem
słyszałem jeszcze krzątanie, ale w końcu zasnąłem na dobre.
Obudziłem
się w nocy. Było ciemno, a mi było zimno i do tego bałem się. Podniosłem się z
łóżka i czym prędzej podszedłem do sofy.
-
Leon – potrząsnąłem ramieniem mężczyzny. – Leon, Leoś ja się boję – wyszeptałem
płaczliwie.
Mężczyzna
podniósł się i spojrzał na mnie
-
Aaron? Nie śpisz? Co się stało, karmelku?
Pokręciłem
głową i przetarłem oczy.
-
Miałem zły sen i do tego mi zimno. Mogę spać z tobą? Przytulisz mnie?
Leon
westchnął tylko i z uśmiechem odsunął kołdrę.
-
Wskakuj. Najwyżej twój tato będzie jutro na mnie znów krzyczał.
Uśmiechnąłem
się i zamerdałem ogonem by następnie ułożyć się na brzuchu i torsie mężczyzny,
i zadowolony zasnąć. Rano nie obyło się
bez oburzonych spojrzeń taty i dogryzaniu Leonowi, ale ogólnie nie było źle. No
i co najważniejsze, tatuś nie powiedział, że Leon nie zostanie więcej u
nas!
W
poniedziałek nadszedł mój upragniony dzień i tato Mickey zabrał mnie do studia
piercingu i tatuażu. Tato Gabriel został z bliźniakami i Leonem, który przywiózł
mnie po szkole do domu, a my poszliśmy na przekłuwanie języka.
Gdy
tylko wróciliśmy do domu, już po zabiegu, wbiegłem do salonu i uśmiechnąłem
się.
-
Mom! Mom kolcyk! – powiedziałem podekscytowany i wystawiłem język by pokazać
ładną świecącą kuleczkę.
Tato
zaśmiał się zerkając na Leona, który uderzył głową w stół.
-
Wykończysz mnie.
-
No co?
-
Plus osiemnaście, karmelku!
Skrzywiłem
się.
-
No Leoś!
-
Plus osiemnaście.
-
Deprawujesz mi syna?
Jak
tylko tato wszedł do salon znów się zaczęło. Ale zaczynało mnie to powoli bawić,
a nie złościć. Po prostu zacząłem się przyzwyczajać do myśli, że tak moje życie
już będzie wyglądać. Ale czy to zapowiada się aż tak źle?
¥
Kwiecień 2015
Siedziałem
w kuchni czytając gazetę. Aaron zajęty był robieniem ciasta. Stwierdziliśmy, że
mamy ochotę na coś słodkiego, więc Aaron zaproponował, że upiecze dla nas
ciasto. Kręcił się po kuchni śpiewając piosenki lecące w radiu.
Podniosłem
wzrok znad gazety, kiedy czarnowłosy zaczął ubijać jajka. Skupiłem się na jego
dłoni szybko potrząsającej trzepaczką. Chryste! Jak on ubijał te jajka! W
pewnym momencie przez swoją nieuwagę wylałem za siebie wodę.
-
Cholera! – zakląłem odsuwając się od stolika.
- Co
się stało? – zapytał Aaron odwracając się w moją stronę.
-
Nic takiego. Po prostu oblałem się wodą.
-
Ale z ciebie niezdara – zaśmiał się.
-
Śmiej się śmiej. Odpłacę się tym samym w przyszłości – burknąłem.
- Oj
no. Nie obrażaj się – podszedł do mnie podając mi ścierkę. – To tylko woda.
Zaraz wyschnie.
-
Mimo wszystko pójdę przebrać spodnie – powiedziałem wstając z krzesła.
Przeszedłem
do naszej sypialni i podszedłem do komody. W momencie, gdy wkładałem suchą parę
spodni rozdzwonił się mój telefon. Szybko odszukałem aparat w kieszeni mokrych
jeansów i odebrałem nie patrząc nawet, kto dzwoni.
-
Halo?
- Leon.
Od razu rozpoznałem głos –
dzwonił Gabriel.
-
Cześć Gabriel. Co słychać?
- Nie najlepiej… Jesteście teraz w domu?
Zmarszczyłem
brwi. Po głosie słychać było, że jest zdenerwowany.
-
Tak, jesteśmy. Czy coś stało?
- Tak.
Usłyszałem głośne
westchnięcie.
- Yuki jest w szpitalu.
Zamarłem.
-
Jak to Yuki jest w szpitalu? Co się stało? – zapytałem zaniepokojony.
- Wytłumaczę wam wszystko na miejscu, dobrze?
Proszę przyjedźcie.
-
Zaraz tam będziemy – powiedziałem i rozłączyłem się.
Wróciłem
do kuchni. Podszedłem do Aaron i wyjąłem z jego rąk miskę z ubitymi jajkami.
-
Idź się szybko ubrać. Jedziemy do szpitala – zarządziłem.
-
Ale co się stało? – zapytał nie rozumiejąc mojego zdenerwowania.
- Po
prostu mnie posłuchaj i idź się ubrać – warknąłem.
-
D-dobrze – wyjąkał słysząc mój ton.
Aaron
poszedł się ubrać, a ja schowałem jajka i ciasto do lodówki. Nie chciałem na
niego warczeć, ale nie miałem wyboru. Gdybym tego nie zrobił zapewne chciałby
wiedzieć, dlaczego jedziemy do szpitala, a nie chciałem mu jeszcze mówić, że
jego brat miał wypadek.
Po
dwudziestu minutach byliśmy już przed szpitalem.
-
Chodź – burknąłem wysiadając z auta.
Poczekałem
aż Aaron wygramoli się z samochodu i ruszyliśmy w stronę wejścia na ostry
dyżur. Od progu dobiegły nas głośne odgłosy krzątającej się służby zdrowia i
ratowników medycznych. Chwyciłem Aarona za rękę i pociągnąłem przez tłum w
stronę recepcji.
- Dzień
dobry – przywitała się szczupła blondynka za ladą. – W czym mogę pomóc?
-
Szukamy Yukiego Moor’a – powiedziałem ściskając mocniej dłoń Aarona.
-
Co?! – krzyknął czarnowłosy.
-
Aaron, proszę, uspokój się – szepnąłem zamykając oczy by się uspokoić.
-
Jak mam się uspokoić?! Mój brat jest w szpitalu, a ty nawet nie raczyłeś mi o
tym powiedzieć!
-
Nie chciałem cię stresować.
-
Wielkie dzięki! – wziął głęboki oddech i zwrócił się do pani recepcjonistki. –
Gdzie znajduje się mój brat?
Blondynka
wytłumaczyła nam gdzie mamy się udać. Aaron nie czekając na mnie szybkim
krokiem skierował się do windy, którą mieliśmy pojechać na pierwsze piętro.
Cholera… Wiedziałem, że jest na mnie wściekły. Ale… Chciałem dobrze.
-
Aaron! – wykrzyknął Timmy, gdy pojawiliśmy się w korytarzu przed salą
operacyjną.
Podbiegł
do brata i przytulił się do jego nóg.
-
Cześć młody – czarnowłosy pogłaskał go po głowie. – Gdzie jest twój niegrzeczny
brat?
- Tam
– wskazał na dwuskrzydłowe drzwi, nad którymi świecił się napis operacja. – Pan
doktor naprawia jego nóżkę.
-
Naprawdę?
Szczeniak
pokiwał głową, po czym pociągnął Aarona w stronę rodziców siedzących przed
salą.
-
Tato! Aaron przyszedł.
Mickey
podniósł się z miejsca i przytulił syna.
-
Tato, co się stało?
- Oh,
Aaron! To stało się tak szybko. Byliśmy z chłopcami na placu zabaw. Tylko na
chwilę spuściłem Yukiego z oczu, ale to wystarczyło by zdarzyło się
nieszczęście.
-
Ale, co się stało? – niecierpliwił się Aaron.
-
Yuki spadł z drabinki i złamał nogę.
-
Ale dlaczego go operują? Przecież przy złamaniu wystarczy założyć gips.
- To
było złamanie otwarte.
To
wyjaśniało operację.
-
Nie martw się tato – Aaron przytulił Mickey’ego. – Będzie dobrze.
-
Mam nadzieję – mężczyzna pociągnął nosem.
-
Jak się czujesz kochanie? – zapytał Mickey Yukiego.
Już
od jakieś godziny mały był po operacji. Został przewieziony na oddział dziecięcy
i teraz spokojnie odpoczywał po zabiegu.
-
Dobrze – wychrypiał. – Pić mi się chce.
-
Już ci przyniosę – powiedział Mickey i szybko wyszedł po wodę.
Aaron
podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju.
- No
i coś nawyprawiał? – zapytał z uśmiechem.
Młody
oblał się krwistym rumieńcem.
-
Jakoś tak wyszło – wymamrotał.
-
Spokojnie młody – poczochrał go po włosach. – Nastraszyłeś nas. Uważaj następnym
razem.
-
Okay!
Po
chwili wrócił Mickey z wodą i… lodami.
-
Lody? – zapytałem zwracając się do Gabriela.
On
jedynie uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
-
Proszę – powiedział Mickey podając synkowi miseczkę z lodami.
Yuki
zamachał wesoło ogonem i z wielką ochotą zaczął zajadać się lodami. Timmy
widząc łakoć podszedł do ojca i pociągnął go za rękaw.
-
Tato? – zapytał pociągając jego rękę.
Mickey
nie zareagował cały czas obserwując Yukiego.
-
Tato? – ponowił pytanie Timmy.
- O
co chodzi, Timmy? – niemal warknął w stronę dziecka.
Mały
skulił się kładąc uszy po sobie i chowając ogonek między nogami.
-
B-bo ja też c-chciałbym l-lody – wyjąkał patrząc na swoje stopy.
-
Twój brat ma złamaną nogę i jest po operacji. Pani pielęgniarka dała lody dla
niego, nie dla ciebie – wytłumaczył sucho.
Mały
Timmy wycofał się z opuszczoną głową. Stanął obok Gabriela i pociągnął nosem.
Musiało zrobić mu się przykro. Gabriel pogłaskał go po głowie.
-
Aaron? – przywołał do siebie czarnowłosego.
-
Słucham?
Mężczyzna
wyciągnął z kieszeni portfel i wręczył Aaronowi parę banknotów.
- Proszę,
weźcie Timmy’ego na lody – wyszeptał.
-
Nie ma sprawy. Chodź Timmy. Pójdziemy na lody – złapał szczeniaka za rękę i
wyprowadził z sali.
Wyszedłem
za nimi. Skierowaliśmy się do kawiarni naprzeciwko szpitala. Miałem nadzieję,
że Gabriel porozmawia z Mickey’m, bo nie powinien zachować się tak wobec syna.
Wiem, że martwi się o Yukiego, ale Timmy także jest jego dzieckiem.
Szczeniaczkiem, któremu zrobił przykrość.
₩
Byłem
zły. Jak tato mógł się tak zachować? Zawsze traktował nas po równo. Okazywał
miłość w równym stopniu, a tu nagle coś takiego. Zabrałem Timmy’ego ze szpitala
i podszedłem do najbliższej lodziarni. Zerknąłem na Leona.
-
Nie wierzę, że się tak zachował! Rozumiem, że się martwi, ale wiesz…
-
Wiem o co ci chodzi.
Westchnąłem
tylko i otworzyłem drzwi do kawiarni by mały mógł wejść do środka. Był smutny
to było widać na pierwszy rzut oka. Uszy miał opuszczone, a ogonek podkulony.
-
Hej, Timmy. Wybierz sobie lody i nie smuć się.
Szczeniak
wybrał sobie mały deser lodowy z żelkami, bitą śmietaną i kolorowymi cukierkami.
Leon kupił mi mrożoną latte i sernik, a sobie kawę. Usiedliśmy przy stole.
Zerknąłem na Timmy’ego.
-
Jedz maluchu - uśmiechnąłem się do małego, ale on zmarkotniał jeszcze bardziej.
-
A-a czy tatuś nadal mnie kocha? A może nie…? Czy to przez to, że jestem grzeczny?
I że nie mam włosów takich jak Yuki i tato?
Otworzyłem
szeroko oczy. Zwyczajnie mnie zatkało. Sięgnąłem po telefon i napisałem SMS’a do
taty.
„Gratuluję!
Timmy właśnie mnie zapytał czy go jeszcze kochasz. Wiem, że się martwisz o Yukiego,
ale nie zapominaj tato, że Yuki ma brata bliźniaka, który czuje się źle, gdy
go ignorujesz. Ja rozumiem, że Yuki miał wypadek, ale jakby nie patrzeć
on zawsze sam szuka kłopotów. A Timmy nic nie zrobił i jeszcze mu się dostało.”
Wysłałem
wiadomość i odezwałem się do mojego braciszka.
-
Posłuchaj Timmy. Tato cię kocha. Naprawdę. Po prostu bardzo się martwi o Yukiego.
Wiesz, że twój brat jest jak mała bomba. Wszystko popsuje, nabroi i w ogóle.
Ale to nie znaczy, że tata kocha go bardziej. Kocha cię tak samo mocno jak mnie
i Yukiego. Tyle, że cała sytuacja go zdenerwowała i dlatego się do ciebie tak
odezwał. Ale nie myśl już o tym. Zjedz lody i wracamy zobaczyć, co ten mały
wariat porabia – powiedziałem najłagodniej jak się tylko dało.
Mały
kiwnął głową i zjadł w końcu swoje lody. Potem zebraliśmy się i ruszyliśmy z
powrotem do szpitala. Jak się okazało przed salą Yukiego stał tata Mickey.
Wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać. Gdy tylko nas zaważył podszedł do nas
i wziął na ręce Timmy’ego.
-
Mój kochany szczeniaczek – pocałował go w policzek i powiedział spokojnie. –
Posłuchaj mnie skarbie. Kocham cię bardzo mocno. Nie mniej ani nie więcej niż
Yukiego czy Aarona. Nie chciałem by zrobiło ci się przykro, skarbie. Po prostu
martwiłem się o Yukiego i nie pomyślałem, że muszę pamiętać by dać całusa mojemu
drugiemu szczeniaczkowi, który był grzeczny. Dobrze, że chociaż ty jesteś
grzeczny, bo jakbyś był jak Yuki albo Aaron to bym miał za dużo roboty –
powiedział z uśmiechem przytulając małego, który rozpłakał się.
-
Tatusiu kocham cię – powiedział i znów zaczął płakać, co przykuło uwagę jednego
z lekarzy na oddziale.
Był
to młody mężczyzna, świeżo po studiach. Podszedł do nas i zerknął na Timmy’ego
by w następnym momencie uśmiechnąć się do niego i wyjąć z kieszeni lizaka.
-
Dlaczego taki śliczny szczeniaczek płacze? – zapytał podając mu słodycz.
Spojrzałem
na tatę, który otworzył szeroko oczy, a następnie warknął cicho.
-
To nie twój interes, doktorku.
Parsknąłem
śmiechem i zerknąłem na Leona.
-
Chyba będziesz miał już odpuszczone. Mój tatuś znalazł sobie nowy obiekt do
odstraszania.
-
Tatku, nie ładnie tak mówić. Zawsze mówiłeś, że do obcych zwraca się z
szacunkiem – powiedział Timmy z uśmiechem przyjmując lizaka.
Dwa
dni później siedziałem w domu rodziców z tatą Mickey’m, Aprilem i Chesterem.
Bliźniaki bawiły się w swoim pokoju, zadowolone z zabawek, jakie im przyniosłem.
-
Tak właściwie to po co to dzisiejsze spotkanie?
-
A, to ja wymyśliłem – powiedział April z uśmiechem głaszcząc swój okrągły
brzuch.
Chłopak
był już na początku czwartego miesiąca ciąży.
-
Chciałem zapytać czy pomożecie mi zorganizować urodziny Nicka. No, bo cóż… Mi
samemu będzie ciężko – powiedział z uśmiechem.
-
Yay! Jestem za! – wykrzyknąłem podekscytowany.
Tato
też z chęcią przytaknął. Kolejne dwie godziny ustalaliśmy całą zabawę. Było
sporo śmiechu i zabawy aż w końcu nadszedł czas na trudne pytanie.
-
A co z matką i siostrą Nicka? – zapytał tato niepewnie.
Spojrzałem
na Aprila.
-
Nie wiem. Wiecie… Rozmawiałem z Nickiem i on powiedział, że nie chce jej
widzieć. Nie chcę by był zły na mnie za zaproszenie jej, jeśli zdecydowałaby
się przyjechać – powiedział niepewnie kot pocierając swój brzuch.
Ja
oczywiście nie mogłem się powstrzymać by nie dotknąć jego brzuch.
-
Ale fajnie się rusza!
-
Ty się brzuchem tak nie interesuj, Aaron. Masz jeszcze czas na takie rzeczy.
Wszyscy
od razu parsknęliśmy śmiechem.
-
Ja się nie interesuję.
-
Ale możesz się interesować moim, bo będziesz ojcem chrzestnym. Co ty na to
Aaron?
Otworzyłem
szeroko oczy i pisnąłem zachwycony.
-
Tak! Dzięki April!
-
Tylko ty nie polub dzieci za bardzo – powiedział tato znów patrząc na mnie
znacząco.
Zaśmiałem
się tylko i pocałowałem go w policzek.
-
Spokojnie, nie musisz się martwić, że zostaniesz dziadkiem przez najbliższe dwa
lata.
-
Chyba cztery!
-
Mogą być i cztery – parsknąłem.
Tydzień
później nadeszły urodziny wujka Nicka. Przyszliśmy wszyscy łącznie z dziadkami
Aprila i… rodzicami wujka Nicka.
-
Mamo? A ty co tu robisz? Tato zabrałeś ją ze sobą?!
-
Przyjechała rano i powiedziała, że chce się z tobą zobaczyć, bo wciąż jesteś
jej dzieckiem.
Zawarczałem
pod nosem
-
Cholera – powiedziałem do Leona. – To jest najgorsza osoba, jaka mogła
przyjechać. W zeszłym roku na urodzinach wujka popchnęła Aprila na zastawiony
stół, a mnie na szafkę.
Mężczyzna
spojrzał na mnie zaskoczony.
-
Żartujesz?
- Niestety nie.
- Nick, wszystkiego
najlepszego, synku.
- Powiedziałem już, że nie
masz syna. Po co tu przyjechałaś?
W tym samym momencie wszedł April
z moim tatą.
- Dalej z nim jesteś? –
zapytała kobieta cicho, po czym skrzywiła się. – I on jest w ciąży?
Wszyscy spojrzeli nań
nieprzychylnie.
- Tak, masz z tym jakiś
problem? – zapytał Nick przytulając Aprila by zabrać od niego tort.
Świeczki zostały zapalone,
zdmuchnięte, a potem każdy dostał po kawałku ciasta. Matka wujka Nicka zerkała
na wszystkich spod byka.
- Ale jesteś już stary, Nick –
powiedział ze śmiechem Chester.
- Pff… No dzięki, złośliwcze.
Nikt nie musi mi uświadamiać ile mam już lat.
- Nic tylko spłodzić syna, posadzić
drzewo i wybudować dom – powiedział Leona ze śmiechem.
- No cóż… Ogrodem nie zarządzałem,
ale posadzone drzewo jakieś jest, domu może nie wybudowałem, ale kupiłem. Ale
jest jedna rzecz, którą na pewno zrobiłem – powiedział całując policzek Aprila,
który się zaczerwienił.
- A jesteś tego pewny? –
wymamrotała kobieta.
- Tak, jestem, mamo. Miło było
mi cię gościć, ale na ciebie chyba już czas, nie sądzisz?
Kobieta skrzywiła się, ale
przytaknęła i podniosła się z miejsca.
- Nie będę cię więcej
niepokoić – powiedziała całując wujka w policzek i wyszła.
Rozejrzałem się. Wszyscy
wyglądali na podirytowanych.
- Eh… Dobra, koniec z tymi krzywymi
minami. Tak chyba nie powinny wyglądać urodziny – powiedział April podnosząc
się z miejsca. – Komu jeszcze cia… Au! – pobladł raptownie i przysiadł z
powrotem na łóżku.
- Co jest, rudzielcu? –
zapytał tato Mickey siedząc najbliżej Aprila.
- Kurwa! Urodziłeś trójkę
dzieci i pytasz mnie co jest grane?! Au… To się chyba nazywa przedwczesna akcja
porodowa! – powiedział oddychając ciężko.
Później wszystko potoczyło się
szybko. Wujek zapakował wszystko co potrzebne do samochodu, ja z Chesterem pomogliśmy
Aprilowi się ubrać, a tato z Jeremy’m zaprowadzili go do samochodu. Gdy
odjechali pozostało nam wszystkim czekać na wieści.
Było koło godziny drugiej w
nocy wszyscy wciąż siedzieliśmy u wujka i Aprila w domu, gdy nagle obudził nas
telefon.
- Urodził się! Mały rudzielec.
Tłuściutki, śliczny i całkowicie zdrowy! – wykrzyknął podekscytowany Jeremy.
Wszyscy zachwyceni rano pojechaliśmy
do szpitala by zobaczyć małego, rudego kotka. Zadowolonego i najedzonego.
- Ale słodziak – powiedziałem
szczerząc się szeroko, dalej nie wierząc, że wpuścili nas wszystkich na salę.
Dwanaście osób weszło na raz.
No, ale cóż… Nie ja tu dowodzę.
- Te, te, te. Ty się tak nie
zachwycaj tylko odsuń trochę – powiedział tato Mickey od razu nastawiając uszy.
Zachichotałem.
- No dobra, masz rację. A właśnie…
Nikt nie potrzebuje konsultacji z lekarzem? Może pójdę po jakiegoś pediatrę? –
zapytałem złośliwie na co Chester i April parsknęli.
- Nawet mi się nie waż.
- Ale o co chodzi? – zapytał
dezorientowany tato Gabriel.
- Nie ważne. Potem ci wyjaśnię.
Każdy z nas mógł potrzymać
kociaka i pozachwycać się nim. Nawet ja w końcu się doczekałem i zaskakując
wszystkich wyjąłem z kieszeni małego pluszaczka w kształcie myszki.
- Skąd to masz?
- Och, ja się przygotowywałem
na odwiedziny już od tygodnia. Przezorny zawsze ubezpieczony – wyszczerzyłem
ząbki szeroko do Aprila, który od razu
odpowiedział na uśmiech.
- Ha! Dobrze wiedziałem kogo
wybrać na ojca chrzestnego!
- No ba, że tak. Może i jedną
rękę mam, ale jeszcze nie było rzeczy, której nie potrafiłbym zrobić –
powiedziałem z uśmiechem podając ogonem maluchowi zabawkę, która go od razu
zainteresowała.
- I co, Mickey? Mówiłem, że
będzie sobie radził ze wszystkim lepiej niż my.
- No mówiłeś, ale ma to
oczywiście po mnie.
Zaśmiałem się tylko patrząc na
rodziców. No cóż, dużo im zawdzięczałem. Przede wszystkim miłość i dom, ale
także to, że umiem sobie radzić i cieszyć z tego, co mam. Jestem szczeniakiem z
jedną ręką, ale z ogromnym szczęściem w kieszeni i miłością przy boku.
słodziutkie tylko nie wiem po co sie tam ta zołza jeszcze peta:-)
OdpowiedzUsuńNo i co tu dużo mówić (pisać), jednym słowem uroczo :3
OdpowiedzUsuńFajnie, że napisałaś one shot o Aaronie :D
Ciekawe o kim będzie następny :)
No to czekam do środy o 00:00 ;)
Wow,super.Główne opka były wspaniałe ale fajnie że dopisałaś małe coś:).Lubie one shoty!Też czekam na następny :).Angela.
OdpowiedzUsuńJak zawsze super;) ciekawe co będzie dalej;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny ,wywołujący mnóstwo pozytywnych emocji tekst.Koniec wzruszający,łezka kręci się w oku.Gratuluje.Życzę weny .Pozdrawiam Beata
OdpowiedzUsuńSuper podobało mi się opowiadanie szkoda że już się już zakończyło one shot fajny miło było poczytać o Aprilu i reszcie bohaterów o ich szczęściu i troskach czekam na kolejny one shot życzę weny Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRewelacyjne :)
OdpowiedzUsuńNa początku po płakałam się, a im dalej to uśmiech rósł na moich ustach :)
I z chęcią przeczytałabym coś więcej o Leonie i Aaronie, więc może coś napiszecie? :)
Czy w końcu karmelek doświadczy przyjemności +18?
Fajnie również byłoby przeczytać one- shoty opowiadające o bliźniakach i synku Aprila, którego nie znamy imienia.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Troszke tajemniczosci sie przyda. Nie sadzisz, ze gdybysmy wiedzieli o wszystkim, cale opowiadanie byloby udne? ;)
UsuńBardzo mi się podobał ten one-shot.
OdpowiedzUsuńMickey jest rozbrajający gdy rozmowa schodzi na jego Aarona i Leona oraz ich przyszłe wspólne życie ;) Cóż za zaborczy tatuś ;)
Już nie mogę doczekać się kolejnej historii...
Pozdrawiam
Hej,
OdpowiedzUsuńtekst piękny, biedny Aaron koledzy go tak strasznie potraktowali, Timmy, Mickey przesadziłeś, ale Arron pięknie mu wszystko powiedział i spotkał swojego opiekuna, już Leon jest bezpieczny, i April urodził słodkiego kociaka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia