czwartek, 22 października 2015

One Shot No.1

Zapraszam na dalszą historię małego Aarona.
One Shot ma niestety tylko 15 stron i 6 843 wyrazy.
Drugi One Shot jest znacznie dłuższy, zapewniam!

Krótka legenda:
- znaczek jena to wypowiedzi Leona
- znaczek wona to wypowiedzi Aarona

Za wszystkie błędy przepraszam.
#freak

One Shot No.1


¥
Lipiec 2014

                Siedziałem w klasie. Miałem na sobie białą koszulę i czarne, eleganckie spodnie. Za jakąś godzinę miało się odbyć uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego dla półrocznych dzieci. Rodzice z dzieciakami powoli zaczynali się zbierać przed wejściem do szkoły. Widziałem wiele nowych, uroczych buziek szczeniaków i małych kotków. Widziałem również już te starsze, bardziej dojrzałe twarze naszych wychowanków, którzy za niedługo będą kończyć naszą szkołę. Jednak nie mogłem dostrzec tej jednej, od jakiegoś czasu najdroższej mi twarzyczki.
                Westchnąłem ciężko przeczesując palcami włosy i jeszcze raz wyjrzałem przez okno z nadzieją, że ujrzę Aarona. Ku mojemu rozczarowaniu nigdzie go nie było. „Może rodzice zapisali go do innej szkoły?” – pomyślałem posępnie.
                Wziąłem do ręki teczkę z listą moich nowych uczniów i wyszedłem z klasy. Nie przeglądałem jeszcze nazwisk nowych dzieci. Będę je wyczytywał dopiero po uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego. W głębi duszy miałem ogromną nadzieję, że Aaron jest w mojej klasie.

               
                W auli zgromadziło się wiele rodzin z małymi dziećmi, które zapewne nigdy wcześniej nie były w tak zatłoczonym miejscu. Większość z nim stała bardzo blisko swoich rodziców, trzymając ich za ręce i rozglądając się niepewnie dookoła.
                Przeciskałem się przez tłum uśmiechając się przepraszająco do wszystkich. Gdy dostałem się na środek auli przywitałem się z resztą nauczycieli i dyrektorem Benem, który miał wygłosić mowę na rozpoczęcie.
                Mówił bardzo życzliwym i miłym głosem, uśmiechając się do wszystkich. Odkąd odnalazł swojego wnuka jego zachowanie uległo wielkiej zmianie.
                Po zakończonej przemowie odbyły się występy przygotowane przez uczniów starszych klas, a potem na środek kolejno wychodzili wychowawcy i wyczytywali nazwiska swoich nowych uczniów. W tym miesiącu mieliśmy znacznie więcej nowych dzieci, więc trzeba było utworzyć więcej pierwszych klas. Mnie przypadła ostatnia klasa – IE. Była to klasa o rozszerzeniu językowym. Osobiście nie byłem za dobry w te klocki. Byłem wuefistą, a moje maluchy miały mieć dodatkowe lekcje z języka francuskiego. Wiedziałem, że będę mógł je wspierać tylko mentalnie, ale wierzyłem, że dzieciaki dadzą sobie radę.
                Gdy przyszła moja kolej sala już prawie opustoszała. Nie rozglądałem się zbytnio tylko podszedłem do mikrofonu. Przywitałem się i zacząłem odczytywać nazwiska nowych uczniów. Jakież było moje zdziwienie, gdy z listy wyczytałem to najważniejsze dla mnie nazwisko.
- Aaron Moor – wypowiedziałem do mikrofonu podnosząc wzrok na zebranych.
                Widziałem go. Stał z tyłu z rodzicami i uśmiechał się do mnie słodziutko. Mimowolnie odpowiedziałem na uśmiech, ale zaraz znów przywołałem się do porządku i odczytałem listę do końca. Zaprosiłem dzieci wraz z rodzicami do swojej sali. Poprosiłem dzieciaki by wybrały sobie miejsca, w których będą siedzieć już do końca roku szkolnego. Następnie usłyszałem szczęśliwie piski i dzieciaki rozbiegły się po całej sali szukając dogodnego dla siebie miejsca. Obserwowałem je z uśmiechem. Ławki były podwójne, więc każdy miał swojego sąsiada. No, prawie każdy…
                Podczas, gdy wszyscy zajęli już sobie miejsca Aaron chodził po sali i nadal szukał swojego. Widziałem jak podszedł do jednego chłopca, obok którego nikt nie siedział i zapytał czy może z nim usiąść, ale ten udał, że go w ogóle nie widzi. Odwrócił głowę w stronę okna i udawał, że jest tam coś bardzo ciekawego. Serce mi ścisnęło na ten widok. Małemu zadrżała warga od powstrzymywanego płaczu. Opuścił smętnie uszy i ogon, po czym udał się do ostatniej wolnej ławki na samym końcu sali.
                Miałem ogromną ochotę podejść i przytulić go, ale nie mogłem tego zrobić. Nie w tamtym momencie.
                Zaprosiłem do środka rodziców i poprosiłem by stanęli z tyłu klasy. Wygłosiłem wyuczoną na pamięci formułkę, po czym pożegnałem się ze wszystkimi mówiąc, że czekam na nich jutro o ósmej. Poczekałem aż wszyscy opuszczą salę, po czym podszedłem do Aarona i jego rodziców.
- Serdecznie witam w mojej klasie – przywitałem się z uśmiechem podając dłoń wyższemu mężczyźnie.
- Dzień dobry.
Wymieniliśmy uściski dłoni. Dopiero teraz dostrzegłem, że mały ma łzy w oczkach. Ścisnęło mnie w sercu. Ukucnąłem przed nim i przetarłem mu dłonią policzki.
- Nie płacz Aaron – powiedziałem uśmiechając się by dodać mu otuchy.
- A-ale dlaczego n-nikt nie c-chaił ze m-mną usiąść? – wychlipał.
                Westchnąłem i spojrzałem bezradny na jego rodziców. W takiej chwili nawet białowłosy mężczyzna nie ciskał we mnie piorunami, a łączył się w bólu ze swoim synkiem.
- Widzisz Aaronku… Jesteś troszkę inny niż wszyscy, a niektórzy boją się odmienności.
- I-inny? – pociągnął nosem.
- Wyjątkowy – uśmiechnąłem się ciepło.
- N-naprawdę? – zapytał chcąc się upewnić.
- Tak, w stu procentach wyjątkowy – poczochrałem go po włoskach. – A teraz nie płacz już, dobrze?
                Chłopczyk pokiwał głową i przetarł policzki rękawem.
- Oj kochanie, nie wycieraj się rękawem – odezwał się biały szukając czegoś w swojej torbie. – Proszę – podał mu chusteczkę. – Wysmarkaj nosek.
- Tato… - szepnął Aaron rumieniąc się uroczo, ale wziął od ojca chusteczkę.
                Uśmiechnąłem się i podniosłem z ziemi.
- No to do jutra, Aaron. Mam nadzieję, że jesteś już spakowany?
- Tak! – pokiwał energicznie głową. – Mam plecak z Olafem z „Kariny Lodu”!
                Zaśmiałem się.
- Musisz mi go koniecznie pokazać.
                Szczeniak zamerdał wesoło ogonkiem i uśmiechnął się szeroko. Tak… Ten widok zdecydowanie będzie moim ulubionym.


                Stałem na korytarzu przed klasą i czekałem aż zbiorą się tu wszyscy moi podopieczni. Musiałem pokazać im gdzie znajdują się ich szafki i sala gimnastyczna. Patrzyłem na roześmiane buzie już zgromadzonych dzieciaków. Jedne pokazywały sobie swoje nowe przybory szkolne, plecaki czy nowe buty po szkole, a inne po prostu rozmawiały śmiejąc się, co chwilę.
                Zerknąłem na zegarek. Powoli dochodziła ósma. Rozejrzałem się. Byli prawie wszyscy. Prawie… Wciąż nigdzie nie widziałem Aarona. Dobrze, że pierwszą lekcję mieli ze mną. Nie musiałem się stresować, że dostanę burę od dyrektora za nie odstawienie dzieciaków na lekcję.
                W końcu pojawił się. Równo z dzwonkiem. Podbiegł pod klasę. Plecak, który wydawał się być większy od niego podskakiwał mu na plecach. Stanął z samego tyłu oddychając ciężko.
- Dzień dobry, eklerki! – przywitałem się z uśmiechem.
                Dzieci zachichotały i zwróciły buźki w moją stronę.
- Jak pewnie pamiętacie jestem waszym wychowawcą. Mam na imię Leon Rain i uczę
wychowania fizycznego. Musicie mi wybaczyć, ale nie znam jeszcze waszych imion na pamięć, więc byłbym wdzięczny gdybyście mi się teraz przedstawili.
                Cała klasa pokiwała gorliwie główkami. Uśmiechnąłem się i otworzyłem dziennik.
- Będę wyczytywał wasze imiona alfabetycznie. Jeśli kogoś wyczytam proszę by podniósł
rączkę, dobrze?
- Tak! – odpowiedzieli chórkiem.
                Zaśmiałem się pod nosem. Małe dzieci są takie urocze… Zacząłem odczytywać listę z dziennika. Po każdym wyczytanym nazwisku unosiła się jedna mała rączka. Podnosiłem na moment głowę by spojrzeć, która to osoba i czytałem dalej. Gdy wyczytałem Aarona uśmiech mimowolnie wkradł się na moje usta. Uniosłem głowę i zerknąłem na chłopca. Trzymał w górze lewą rączkę, a na jego twarzy błąkał się cień uśmiechu.
                Nie chcą wzbudzać w reszcie klasy jakiejś zazdrości wróciłem do odczytywania nazwisk. Następnie każdemu dałem do rączki kluczyk do szafki. Znajdowały się naprzeciwko klasy i były przydzielone zgodnie z numerkami z dziennika.
                Dzieci ochoczo ustawiły się w kolejce po kluczyk, a następnie poszły szukać swojej szafki.
- Proszę Aaron – powiedziałem z uśmiechem podając mu kluczyk.
                Był ostatni w kolejce.
- Twój numerek to osiem. Zapamiętasz?
                Mały pokiwał głową i również udał się w poszukiwaniu swojej szafki. Zmarszczyłem brwi. Coś było nie tak. Koniecznie musiałem dowiedzieć się, co.


                Całe przedpołudnie starałem się obserwować Aarona. Nadzorowałem czy nikt mu nie dokucza i czy dobrze się czuje w naszej szkole. Nic złego jednak się nie wydarzyło. Do czasu…
                Problemy zaczęły się na stołówce w czasie lunchu. Miałem tam akurat dyżur, więc mogłem swobodnie obserwować szczeniaka.
                Pierwszy problem pojawił się z zabraniem tacy z jedzeniem do stolika. Mały zupełnie nie mógł sobie poradzić z uniesieniem jej jedną rączką. Na szczęście pojawił się jakiś miły rudzielec ze starszej klasy i pomógł małemu zanieść tacę do wolnego stolika. Chłopcy musieli się znać, gdyż Aaron zaczął wesoło merdać ogonkiem na widok rudego kota. Jednak… Kocur nie usiadł z nim. Otworzył mu jedynie soczek i mówiąc coś na pożegnanie odszedł w kierunku swoich znajomych. Mały nie przejął się tym zbytnio. Ochoczo zabrał się za jedzenie machając jednocześnie nogami w powietrzu.
                Odetchnął cicho i odwróciłem wzrok. W końcu miałem dyżur. Nie mogłem skupiać się wyłącznie na Aaronie. Rozejrzałem się po stołówce. Starsi uczniowie siedzieli przy oszklonej ścianie bardziej z tyłu sali. Natomiast dzieciaki znacznie bliżej środka. Starsze koty znające już teren i wiedzące, na co mogą sobie pozwolić zmieniały się i w swojej kociej postaci wygrzewały się w promieniach zimowego słońca.
                Uśmiechnąłem się widząc pogodne twarze. Jednak mój dobry nastrój nie trwał długo. Nagle usłyszałem głośny trzask, a zaraz potem brzdęknięcie. Skierowałem spojrzenie w stronę źródła hałasu i zamarłem. Wokół stolika Aarona stali jacyś chłopcy i śmiali się z niego, podczas gdy on próbował przetrzeć oczy z jogurtu, który wylali mu na włosy i twarz. Taca z resztkami jedzenia leżała obok stolika na ziemi.
- Patrzcie, jaki kaleka! – wykrzyknął najwyższy chłopak i wytknął Aarona palcem. – Nawet
sam sobie twarzy nie umie wytrzeć!
                Krew się we mnie zagotowała. Z bojową miną ruszyłem w ich stronę.
- Czy wy się chłopcy czasem nie zapomnieliście? – warknąłem stając za krzesłem Aarona.
                Cała banda psów pokuliła po sobie uszy i podkuliła ogony.
- Do dyrektora! Migiem! – krzyknąłem, a cała piątka od razu wybiegła ze stołówki.
                Odprowadziłem ich gniewnym spojrzeniem, po czym wziąłem głęboki wdech i spojrzałem na Aarona. Mały zdążył już sobie przetrzeć jedno oko, które w tamtym momencie spoglądało na mnie smutno.
- Aaron… Błagam cię… Nie płacz – powiedziałem przytulając go.
                Nie zwracałem uwagi na to, że jest upaprany jogurtem.
- Chodź do łazienki. Umyję cię, a potem zadzwonimy po twojego tatę, zgoda?
                Szczeniak pokiwał głową wycierając piąstką oczy.
- Aaron?! Co się stało?! – wykrzyknął rudy kot, który pomagał wcześniej Aaronowi.
              Podbiegł do nas i ukucnął przed chłopcem. Wyciągnął z kieszeni spodni chusteczki i zaczął wycierać twarz szczeniaka. Odwrócił się na chwilę w moją stronę.
- Zajmę się nim. Pan niech zawiadomi jego rodziców – powiedział pomagając małemu wstać.
- A-ale…! – nie zdążyłem zaprotestować, bo rudy już wynosił Aarona na rękach ze stołówki.
                Naburmuszyłem się jak małe dziecko, ale poszedłem wykonać telefon do rodziców Aarona.



Pociągnąłem nosem. Siedziałem w gabinecie dziadka Aprila. Kot trzymał mnie na kolanach i czekał razem ze mną na tatusia, pan Leon też. Natomiast dyrektor Ben rozmawiał z chłopcami, którzy mi dokuczyli.
- Co to za zachowanie wobec młodszego kolegi?! To niedopuszczalne! Wyzywać kolegę, oblać go jogurtem i szydzić z niego? A czym on się różni od was?
Zrobiło mi się przykro. Bardzo. Po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy. Nagle drzwi do gabinetu się otworzyły, a w nich pojawił się tatuś.
- Aaron? – wszedł do gabinetu i spojrzał na mnie, a ja się popłakałem i podbiegłem do niego.
- Tatusiu, oddaj mnie! Nie chcę być już takim wyjątkowym chłopcem! Czemu nie mogę być inny?! Normalny! Tatusiu, wymień mnie bym miał dwie rączki! – krzyknąłem i przytuliłem się do niego mocno.
- Skarbie, nie płacz. Słyszysz szczeniaczku? Wszystko będzie dobrze – powiedział tato i pocałował mnie w czoło.
- Nie będzie! Nikt mnie nie lubi! Nikt nie chce ze mną siedzieć w klasie! Słyszałem jak się chwalili, że rodzice dostali zgłoszenia od właścicieli! I słyszałem jak mówili, że takiej kaleki jak ja to nikt nie będzie chciał! Dlaczego ja jestem kaleką tatusiu?
Tatuś zrobił się biały na twarzy równocześnie, gdy tato Gabriel pojawił się w gabinecie.
- Synku nie myśl tak. Słyszysz? Wszyscy cię kochają, wiesz? Ja, tato, April, wujek Nick, Chester z Willem, babcia, dziadzio, wujek i ciocia… Gabriel, błagam zrób coś! – powiedział nagle tatuś płaczliwie.
- Chłopcy możecie iść. Powiadomię waszych właścicieli o tej sytuacji. A jutro macie tu wrócić i przeprosicie Aarona. Dzisiaj już dajcie mu spokój. Co najważniejsze chcę byście od tej pory mu pomagali.
Pokiwali głowami i wyszli, ale ja i tak czułem się źle. April po chwili wyszedł razem ze swoim dziadkiem, a my zostaliśmy sami.
- Aaron, jak możesz tak mówić? Nie myśl tak. Słyszysz aniołku?
Tata Gabriel złapał mnie za rączkę, a my z tatusiem usiedliśmy na krześle.
- Ale ja mówię prawdę. Nikt mnie nie lubi! Przecież widzieliście wczoraj! A dzisiaj gdybyście nie porozmawiali z Aprilem, tak słyszałem jak z nim rozmawialiście, to bym nie był w stanie wziąć lunchu do stolika! Siedziałem sam bo nikt nie chciał ze mną usiąść! Tato, jestem beznadziejny! Nie udałem się! Nie mogę wam pomagać… - poczułem, że znowu mam łzy w oczkach. – Nie jestem dobrym synkiem.
- Aaron – nagle odezwał się pan Leon.
Spojrzałem na niego niepewnie.
- Posłuchaj, ja wiem, że to jak dzieci zachowały się wczoraj było nie miłe. Tak samo jak dziś w stołówce, ale po prostu dzieci nie potrafią zrozumieć jak bardzo jesteś wyjątkowy i uroczy. Nawet, jeśli nie masz rączki. I wcale jej nie potrzebujesz. Jak będziesz czegoś potrzebować siedząc w szkole to ci pomogę, dobrze? Zobaczysz, że będzie lepiej. To dopiero pierwszy dzień. Poznasz jeszcze mnóstwo osób – powiedział z uśmiechem, a ja wstałem z kolan tatusia i przytuliłem się do pana Leona.
- Obiecujesz?
- Aaron nie mówi się do nauczyciela… - tatuś już chciał mnie skarcić, ale Leon uśmiechnął się tylko.
- Tak, obiecuję karmelku. To, co? Mogę do ciebie tak mówić?
Pokiwałem gorliwie głową i się uśmiechnąłem.
- Ładnie! Podoba mi się!
- Cieszę się. Posłuchaj zaraz zaczną się lekcje. Nie musisz już dzisiaj na nie wracać. Możesz iść do domku. A za to jutro, w czasie lunchu, będziesz mógł przyjść do mojego gabinetu zjeść. I jeśli będziesz chciał możesz zaprosić tego rudego kota.
Spojrzałem w górę i zamerdałem wesoło ogonem.
- Naprawdę?! Jejku, dziękuję. A czy Chester i Fiodor też będą mogli przyjść? – zapytałem niepewnie.
- Oczywiście. To, co? Widzimy się jutro o ósmej rano, a potem w czasie lunchu, tak karmelku?
Zamerdałem ogonkiem o wiele weselszy niż wcześniej.
- Tak! Dziękuję! – powiedziałem i uściskałem Leona.
Potem dałem mu buziaka w policzek tak jak zawsze daję tatusiowi.
- Do jutra! – powiedziałem i odwróciłem się w stronę rodziców by zobaczyć jak tatuś zaciska usta i bierze mnie na ręce.
Zawarczał w stronę Leosia! I wyszedł z gabinetu.


Następnego dnia rano przyjechałem do szkoły razem z Aprilem i wujkiem Nickiem. Byłem naprawdę podekscytowany.
- Będę mógł zjeść lunch w gabinecie Leona! I on do mnie mówi karmelek! – zamerdałem ogonem, gdy wysiadłem z samochodu.
Wujek pocałował się jeszcze z Aprilem, – fuj! – po czym poczochrał mnie po włosach i odjechał.
- Dobrze, dobrze. Spokojnie.
April zaśmiał się i zaprowadził mnie pod moją klasę. Dzieci przyglądały nam się zaskoczone. Kot jednak udawał, że togo nie widzi. Równo z dzwonkiem pojawił się Leon, a April poszedł pod swoją klasę.
- Dzień dobry, eklerki – po wejściu do klasy zajęliśmy miejsca i… koło mnie ktoś usiadł.
Spojrzałem niepewnie na kota o jasnobrązowych włosach z białymi i czarnymi pasemkami.
- Cześć. Jestem Tedy, a ty to Aaron, prawda?
Kiwnąłem głową.
- Tak. Czemu koło mnie siedzisz? Znaczy się… To bardzo miłe! I cieszę się, serio! Po prostu wczoraj nikt nie chciał ze mną usiąść – powiedziałem cicho.
- Wiesz, po prostu ktoś przed wczoraj, gdy zaczęliśmy szkołę, wspomniał, że przez ciebie można stracić rączkę, ale rozmawiałem wczoraj z tatą i on powiedział mi, że to tylko bardzo niemiłe plotki, więc postanowiłem się odezwać. I nie martw się. Jak reszta zobaczy, że nic mi nie jest to na pewno będą chcieli cię poznać.
Zamerdałem zachwycony tą myślą.
- Naprawdę?! Super! – powiedziałem podekscytowany.
W czasie lunchu spotkałem się z Aprilem, Chesterem i Fiodorem.
- To, co? Idziemy młody?
Kiwnąłem energicznie głową. Podszedłem niepewnie do drzwi i zapukałem. Gdy usłyszałem ciche proszę wszedłem do pokoju i wykrzyknąłem.
- Dzień dobry!


¥

Październik 2014


                Siedzieliśmy z Aaronem na ławce w parku w pobliżu jego domu. Opierałem się wygodnie o ławkę jedną ręką obejmując Aarona, który opowiadał mi o swoim rodzeństwie, które niedawno przyszło na świat. Słuchałem go z lekkim uśmiechem na twarzy dłonią bawiąc się jego czarnym kucykiem.
                - Mówię ci, Yuki i Timmy są jak Ying i Yang.
                - Tacy sami, a jednak różni?
                - Dokładnie – uśmiechnął się. – Yuki jest cały biały. Jak tato Mickey, a Timmy ma sierść w odcieniu mlecznej czekolady. Jedną łapkę na białą – zachichotał. – Wygląda jakby pogubił resztę skarpetek i została mu tylko jedna.
                Uśmiechnąłem się słysząc to porównanie.
                - Cóż za twórcze porównanie.
                - A dziękuję – zwrócił się w moją stronę.
                Wyszczerzyłem się do niego.
                - Na, co masz ochotę? – zapytałem.
                Chłopak westchnął i wyciągnął się na ławce zamykając oczy, a twarz kierując w stronę słońca. Zmarszczył brwi, po czym sięgnął po moje okulary. Założył je na nos i uśmiechnął się.
                - Tak lepiej – mruknął opierając głowę na moim ramieniu.
                - A gdzie masz swoje, królewiczu? Teraz mnie razi słońce – burknąłem.
                - Jesteś dorosły, dziecku odmówisz? – zapytał z niewinnym uśmiechem.
                Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Aaron był taki czarujący.
                - Nie jesteś już taki mały – dźgnąłem go w bok.
                - Jak nie? Mam dopiero dziesięć miesięcy.
                - Ale nie wyglądasz.
                - Co z tego?
                Pokręciłem z uśmiechem głową.
                - Chcesz żebym cię traktował jak dziecko? Żebym cię niuniał, przytulał i rozpieszczał?
                - Brzmi całkiem fajnie.
                Uśmiechnąłem się drapieżnie.
                - Ciesz się, że masz dopiero te dziesięć miesięcy, bo inaczej… - zrobiłem pauzę.
                Aaron zarumienił się po czubki uszu. Oddech mu przyspieszył, a usta delikatnie się otworzyły. Ściągnąłem mu okulary i odwróciłem jego twarz ku sobie.
                - Bo inaczej, co? – dopytał szeptem.
                Nachyliłem się do jego ucha i szepnąłem.
                - Plus osiemnaście, karmelku. Plus osiemnaście – uśmiechnąłem się.
                - Ej! To niesprawiedliwe! – oburzył się Aaron klepiąc mnie w klatkę piersiową. – Powiedz mi! Chcę wiedzieć!
                - Gdybym ci powiedział twój ojciec zesłałby na mnie wojsko. Poza tym małe pieski nie powinny rozmawiać o takich rzeczach.
                - Nie jestem mały!
                - Przed chwilą mówiłeś, co innego.
                - Ah! Okay! Obejdę się ze smakiem. – odwrócił się z powrotem w stronę słońca i założył okulary.
                - Nie obrażaj się – mruknąłem dotykając nosem jego policzka. – Obiecuję, że jak tylko skończysz dwa lata to wszystko ci powiem i pokażę.
                - Pokażesz?
                - O tak, karmelku, pokażę.
                - Podsycasz moją ciekawość. Jak będziesz tak gadał to w życiu nie wytrzymam do swoich drugich urodzin.
                - Bądź grzeczny to pomyślę nad skróceniem tego czasu.
                Chłopak uśmiechnął się.
                - Ja zawsze jestem grzeczny.
                - Ta…
                - Nie wierzysz mi? – wyprostował się i spojrzał na mnie.
                - Oczywiście, że ci wierzę, ale… Czy aby na pewno jesteś zawsze grzeczny?
                - A kiedy niby nie jestem?
                - A kłótnie z rodzicami? Buntowanie się? Wracanie późno do domu?
                - To ostatnie to akurat twoja wina – bąknął pod nosem.
                Zaśmiałem się.
                - Dobrze, późne powroty biorę na siebie, ale reszta?
                Aaron westchnął głośno i opadł na moje ramię. Zerknął na mnie, zacisnął usta w wąską linię, po czym burknął.
                - Dobra. Nie zawsze jestem aniołkiem.
                - Ty przeważnie jesteś diabełkiem.
                - No wiesz, co? – dźgnął mnie w bok. – Myślę, że powinniśmy już wracać.
                - Masz rację – powiedziałem zerkając na zegarek. – Pewnie chcesz się pobawić jeszcze z braćmi zanim pójdą spać, hm?
                - Bardzo – przyznał. – A w ogóle to rozmawiałem wczoraj z tatą Gabrielem i powiedział, że możesz dziś zostać u nas na noc – zarumienił się przy końcu zdania.
                - Naprawdę?
                - Tak.
                - A co z Mickey’m?
                - Tato powiedział, że się nim zajmie.
                Zachichotałem. Już ja wiem jak Gabriel mógł przekonać Mickey’ego do tego pomysłu.
                - Z, czego rżysz?
                - Plus osiemnaście, karmelku – wyszczerzyłem się.
                - Oh, przestań już z tym plus osiemnaście, bo się zdenerwuję i nie będziesz u mnie nocował! – zagroził.
                - Dobrze, dobrze. Przepraszam karmelku – pocałowałem go w szyję, po czym przejechałem po niej nosem wdychając jego słodki zapach.
                - Mm… - zamruczał jak kot i odepchnął mnie. – Lepiej już chodźmy – wstał z ławki i podał mi dłoń.
                - Jak sobie życzysz – uśmiechnąłem się i wstałem łapiąc go za rękę.




Gdy tylko przekroczyliśmy próg domu do naszych uszu dobiegły odgłosy kłótni.
- Gabriel, urwę ci jaja! Jak Boga kocham! Jak mogłeś na to pozwolić!? Nigdy więcej nie dam ci się podejść w ten sposób! Było miło, pocałunki, seks, a potem wyciąganie ode mnie tego, czego się chce, co?!
Uderzyłem głową w ścianę.
- Tato! Ja naprawdę nie chcę wiedzieć jak ojcu udało się cię namówić na zostanie Leona u nas! Wystarczy, że mam świadomość, że jakoś się dorobiliście moich braci i to na pewno nie z kapusty!
Tato Mickey pojawił się w przedpokoju.
- O, wróciłeś – poczochrał mnie po głowie i od razu chciał mi pomóc zdjąć kurtkę.
Cofnąłem się lekko.
- Spokojnie, poradzę sobie.
Zdjąłem rękaw z mojej prawej „ręki”, ale gdy miałem zdjąć z lewej było mi ciężej. Dlaczego? Bo nie mam, czym. Leon podszedł do mnie i przytrzymał mi rękaw by było mi łatwiej. Tato skrzywił się niezadowolony. Poszliśmy do salonu gdzie Yuki i Timmy gryźli spodnie taty Gabriela. Zachichotałem. 
- Widzę, że twoje spodnie nadal są smaczne.
Maluchy od razu do nas podbiegły i zaczęły mnie zaczepiać. Usiadłem na podłodze i pozwoliłem braciom wdrapać się na moje kolana.
- Ha! Ale starszy brat i tak najlepszy! – powiedziałem z uśmiechem.
Tato uśmiechnął się szeroko.
- No i właśnie, dlatego starszy brat zostanie dzisiaj z braćmi, co? Jest godzina siedemnasta. O dziewiętnastej trzeba ich nakarmić i będą mogli iść spać. My wrócimy koło dwudziestej.
- Aha, rozumiem, że runda druga na przeprosiny? – zapytałem złośliwie.
Wiedziałem, że tato chce mi zagospodarować jakoś czas bym nie mógł bezpośrednio zająć się Leonem.
- Aaron! Jak ty się wyrażasz? 
- Ni jak! Jak chcecie to okay. Zostanę z nimi, ale ja dobrze wiem, dlaczego to robisz, tato! – powiedziałem nadymając policzki.
Białowłosy westchnął tylko i pocałował mnie w czoło. Mimo że byłem zły, a on podenerwowany to i tak to zrobił. Jak zawsze. Spuściłem lekko głowę, bo zrobiło mi się głupio. Gdy tato wyszedł od razu odezwał się tato Gabriel.
- Nie możesz mu odpuścić? Wiesz, że on zawsze będzie cię niańczył, martwiąc się czy sobie poradzisz, czy wszystko jest w porządku. Będzie chciał byś mieszkał tu już zawsze, by mógł się tobą opiekować – powiedział z łagodnym uśmiechem.
Opuściłem uszy.
- Ale to nie sprawiedliwe! Nie może traktować mnie normalnie? Dlaczego nie mogę wyjść sam na zakupy do galerii tylko z Aprilem? Zawsze musi iść z nami. Czemu nie mogę zrobić sobie jakiegoś kolczyka? – zapytałem cicho.
- Aaron, pewnych rzeczy nie przeskoczysz. Twój tatuś nigdy nie odpuści, bo cię kocha. Dla niego nie ważne czy urodziły się bliźniaki, czy kiedyś pojawią się inne szczeniaki. Zawsze będziesz jego maluszkiem. Na którego czekał. Którego tak bardzo chciał. Który urodził się dwa tygodnie przed czasem. O którego martwił się całą noc, obawiając, że nie przeżyje. Dla niego jesteś największym skarbem, zawsze małym. Nic na to nie poradzisz, słońce. Ale wiesz, co? Z tym kolczykiem możemy coś wskórać. Najwyżej później mi się oberwie.
Leon parsknął słysząc to.
- Gdzie byś chciał?
- Na języku – powiedziałem podekscytowany machając ogonem. – Mogę? Proszę tato!
Ojciec westchnął ciężko.
- Boże, że przyszło mi to w ogóle do głowy. Mickey mi łeb urwie. No, ale niech będzie. Ale na pewno na języku? Leon, jesteś nauczycielem. Wyperswaduj mu to.
- A co ja mogę? Karmelek chce i wiadomo, że to dostanie – powiedział ze śmiechem.
Wyszczerzyłem się szeroko.
- Fajnie sobie wszystko ustaliliście.
Wszyscy odwróciliśmy by zobaczyć tatę Mickey’ego.
- Tatusiu! Nie bądź taki. Dlaczego nie? No proszę!
- Porozmawiamy potem, dobrze? Może się zgodzę – powiedział uśmiechając się jak to on tylko potrafił.
Podniosłem się do góry i przytuliłem się do niego.
- Dziękuję!
- Jeszcze nic nie powiedziałem! – zastrzegł ze śmiechem.
- Ale ja wiem, że się zgodzisz. Wiem, że mnie kochasz.
Tata dał mi tylko całusa w policzek i odsunął się.
- No dobra. Pójdziemy w poniedziałek. A teraz idziemy z twoim tatą do kina. Tak jak mówiłem. O dziewiętnastej mleko, a potem bliźniaki do wyrka.
Kiwnąłem głową, dałem obu rodzicom po całusie i zamknąłem za nimi drzwi.
- To, co chłopaki? W chowanego?!
Yukki i Timmy entuzjastycznie zaszczekali, więc zmieniłem się i po chwili zacząłem się z nimi bawić. Psiaki były bardziej niż chętne by się zemną bawić. Biegały, szczekały, gryzły mnie nie raz i zaczepiały. Ale równiusio o godzinie dziewiętnastej zaczęły skomleć o butelki. Zmieniłem się i odezwałem z pewnością w głosie. 
- Mają zegarki w głowach. Wiedzą, że czas na kolacje.
Leon pomógł mi zagrzać mleko dla mojego rodzeństwa oraz ich nakarmić. Co najgorsze, gdy przyszedł czas na usypianie nie tylko Yukki i Timmy zasnęli, ale ja również. Nawet nie wiem kiedy się to stało. Po prostu obudziłem się niesiony przez Leona do łóżka oraz przez głos taty.
- A ty gdzie go dotykasz?
- Mickey, a jak ma go inaczej zanieść do jego pokoju? Przecież nikt nie zapomina, a w szczególności Leon, że Aaron to wciąż dziecko. Uspokój się, bo będziesz skomlał jak mały się zbuntuje i po pierwszych urodzinach będzie chciał się wyprowadzić. A teraz chodź. Naszykujemy sofę w pokoju Aarona dla Leona i też idziemy spać.
Potem słyszałem jeszcze krzątanie, ale w końcu zasnąłem na dobre.


Obudziłem się w nocy. Było ciemno, a mi było zimno i do tego bałem się. Podniosłem się z łóżka i czym prędzej podszedłem do sofy.
- Leon – potrząsnąłem ramieniem mężczyzny. – Leon, Leoś ja się boję – wyszeptałem płaczliwie.
Mężczyzna podniósł się i spojrzał na mnie
- Aaron? Nie śpisz? Co się stało, karmelku?
Pokręciłem głową i przetarłem oczy.
- Miałem zły sen i do tego mi zimno. Mogę spać z tobą? Przytulisz mnie?
Leon westchnął tylko i z uśmiechem odsunął kołdrę.
- Wskakuj. Najwyżej twój tato będzie jutro na mnie znów krzyczał.
Uśmiechnąłem się i zamerdałem ogonem by następnie ułożyć się na brzuchu i torsie mężczyzny, i zadowolony zasnąć. Rano nie obyło się bez oburzonych spojrzeń taty i dogryzaniu Leonowi, ale ogólnie nie było źle. No i co najważniejsze, tatuś nie powiedział, że Leon nie zostanie więcej u nas! 


W poniedziałek nadszedł mój upragniony dzień i tato Mickey zabrał mnie do studia piercingu i tatuażu. Tato Gabriel został z bliźniakami i Leonem, który przywiózł mnie po szkole do domu, a my poszliśmy na przekłuwanie języka.
Gdy tylko wróciliśmy do domu, już po zabiegu, wbiegłem do salonu i uśmiechnąłem się.
- Mom! Mom kolcyk! – powiedziałem podekscytowany i wystawiłem język by pokazać ładną świecącą kuleczkę.
Tato zaśmiał się zerkając na Leona, który uderzył głową w stół.
- Wykończysz mnie.
- No co?
- Plus osiemnaście, karmelku!
Skrzywiłem się.
- No Leoś!
- Plus osiemnaście.
- Deprawujesz mi syna?
Jak tylko tato wszedł do salon znów się zaczęło. Ale zaczynało mnie to powoli bawić, a nie złościć. Po prostu zacząłem się przyzwyczajać do myśli, że tak moje życie już będzie wyglądać. Ale czy to zapowiada się aż tak źle? 



¥

Kwiecień 2015

                Siedziałem w kuchni czytając gazetę. Aaron zajęty był robieniem ciasta. Stwierdziliśmy, że mamy ochotę na coś słodkiego, więc Aaron zaproponował, że upiecze dla nas ciasto. Kręcił się po kuchni śpiewając piosenki lecące w radiu.
                Podniosłem wzrok znad gazety, kiedy czarnowłosy zaczął ubijać jajka. Skupiłem się na jego dłoni szybko potrząsającej trzepaczką. Chryste! Jak on ubijał te jajka! W pewnym momencie przez swoją nieuwagę wylałem za siebie wodę.
                - Cholera! – zakląłem odsuwając się od stolika.
                - Co się stało? – zapytał Aaron odwracając się w moją stronę.
                - Nic takiego. Po prostu oblałem się wodą.
                - Ale z ciebie niezdara – zaśmiał się.
                - Śmiej się śmiej. Odpłacę się tym samym w przyszłości – burknąłem.
                - Oj no. Nie obrażaj się – podszedł do mnie podając mi ścierkę. – To tylko woda. Zaraz wyschnie.
                - Mimo wszystko pójdę przebrać spodnie – powiedziałem wstając z krzesła.
                Przeszedłem do naszej sypialni i podszedłem do komody. W momencie, gdy wkładałem suchą parę spodni rozdzwonił się mój telefon. Szybko odszukałem aparat w kieszeni mokrych jeansów i odebrałem nie patrząc nawet, kto dzwoni.
                - Halo?
                - Leon.
Od razu rozpoznałem głos – dzwonił Gabriel.
                - Cześć Gabriel. Co słychać?
                - Nie najlepiej… Jesteście teraz w domu?
                Zmarszczyłem brwi. Po głosie słychać było, że jest zdenerwowany.
                - Tak, jesteśmy. Czy coś stało?
                - Tak.
Usłyszałem głośne westchnięcie.
- Yuki jest w szpitalu.
                Zamarłem.
                - Jak to Yuki jest w szpitalu? Co się stało? – zapytałem zaniepokojony.
                - Wytłumaczę wam wszystko na miejscu, dobrze? Proszę przyjedźcie.
                - Zaraz tam będziemy – powiedziałem i rozłączyłem się.
                Wróciłem do kuchni. Podszedłem do Aaron i wyjąłem z jego rąk miskę z ubitymi jajkami.
                - Idź się szybko ubrać. Jedziemy do szpitala – zarządziłem.
                - Ale co się stało? – zapytał nie rozumiejąc mojego zdenerwowania.
                - Po prostu mnie posłuchaj i idź się ubrać – warknąłem.
                - D-dobrze – wyjąkał słysząc mój ton.
                Aaron poszedł się ubrać, a ja schowałem jajka i ciasto do lodówki. Nie chciałem na niego warczeć, ale nie miałem wyboru. Gdybym tego nie zrobił zapewne chciałby wiedzieć, dlaczego jedziemy do szpitala, a nie chciałem mu jeszcze mówić, że jego brat miał wypadek.



                Po dwudziestu minutach byliśmy już przed szpitalem.
                - Chodź – burknąłem wysiadając z auta.
                Poczekałem aż Aaron wygramoli się z samochodu i ruszyliśmy w stronę wejścia na ostry dyżur. Od progu dobiegły nas głośne odgłosy krzątającej się służby zdrowia i ratowników medycznych. Chwyciłem Aarona za rękę i pociągnąłem przez tłum w stronę recepcji.
                - Dzień dobry – przywitała się szczupła blondynka za ladą. – W czym mogę pomóc?
                - Szukamy Yukiego Moor’a – powiedziałem ściskając mocniej dłoń Aarona.
                - Co?! – krzyknął czarnowłosy.
                - Aaron, proszę, uspokój się – szepnąłem zamykając oczy by się uspokoić.
                - Jak mam się uspokoić?! Mój brat jest w szpitalu, a ty nawet nie raczyłeś mi o tym powiedzieć!
                - Nie chciałem cię stresować.
                - Wielkie dzięki! – wziął głęboki oddech i zwrócił się do pani recepcjonistki. – Gdzie znajduje się mój brat?
                Blondynka wytłumaczyła nam gdzie mamy się udać. Aaron nie czekając na mnie szybkim krokiem skierował się do windy, którą mieliśmy pojechać na pierwsze piętro. Cholera… Wiedziałem, że jest na mnie wściekły. Ale… Chciałem dobrze.



                - Aaron! – wykrzyknął Timmy, gdy pojawiliśmy się w korytarzu przed salą operacyjną.
                Podbiegł do brata i przytulił się do jego nóg.
                - Cześć młody – czarnowłosy pogłaskał go po głowie. – Gdzie jest twój niegrzeczny brat?
              - Tam – wskazał na dwuskrzydłowe drzwi, nad którymi świecił się napis operacja. – Pan doktor naprawia jego nóżkę.
                - Naprawdę?
                Szczeniak pokiwał głową, po czym pociągnął Aarona w stronę rodziców siedzących przed salą.
                - Tato! Aaron przyszedł.
                Mickey podniósł się z miejsca i przytulił syna.
                - Tato, co się stało?
                - Oh, Aaron! To stało się tak szybko. Byliśmy z chłopcami na placu zabaw. Tylko na chwilę spuściłem Yukiego z oczu, ale to wystarczyło by zdarzyło się nieszczęście.
                - Ale, co się stało? – niecierpliwił się Aaron.
                - Yuki spadł z drabinki i złamał nogę.
                - Ale dlaczego go operują? Przecież przy złamaniu wystarczy założyć gips.
                - To było złamanie otwarte.
                To wyjaśniało operację.
                - Nie martw się tato – Aaron przytulił Mickey’ego. – Będzie dobrze.
                - Mam nadzieję – mężczyzna pociągnął nosem.
               



                - Jak się czujesz kochanie? – zapytał Mickey Yukiego.
                Już od jakieś godziny mały był po operacji. Został przewieziony na oddział dziecięcy i teraz spokojnie odpoczywał po zabiegu.
                - Dobrze – wychrypiał. – Pić mi się chce.
                - Już ci przyniosę – powiedział Mickey i szybko wyszedł po wodę.
                Aaron podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju.
                - No i coś nawyprawiał? – zapytał z uśmiechem.
                Młody oblał się krwistym rumieńcem.
                - Jakoś tak wyszło – wymamrotał.
                - Spokojnie młody – poczochrał go po włosach. – Nastraszyłeś nas. Uważaj następnym razem.
                - Okay!
                Po chwili wrócił Mickey z wodą i… lodami.
                - Lody? – zapytałem zwracając się do Gabriela.
                On jedynie uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
                - Proszę – powiedział Mickey podając synkowi miseczkę z lodami.
                Yuki zamachał wesoło ogonem i z wielką ochotą zaczął zajadać się lodami. Timmy widząc łakoć podszedł do ojca i pociągnął go za rękaw.
                - Tato? – zapytał pociągając jego rękę.
                Mickey nie zareagował cały czas obserwując Yukiego.
                - Tato? – ponowił pytanie Timmy.
                - O co chodzi, Timmy? – niemal warknął w stronę dziecka.
                Mały skulił się kładąc uszy po sobie i chowając ogonek między nogami.
                - B-bo ja też c-chciałbym l-lody – wyjąkał patrząc na swoje stopy.
                - Twój brat ma złamaną nogę i jest po operacji. Pani pielęgniarka dała lody dla niego, nie dla ciebie – wytłumaczył sucho.
              Mały Timmy wycofał się z opuszczoną głową. Stanął obok Gabriela i pociągnął nosem. Musiało zrobić mu się przykro. Gabriel pogłaskał go po głowie.
                - Aaron? – przywołał do siebie czarnowłosego.
                - Słucham?
                Mężczyzna wyciągnął z kieszeni portfel i wręczył Aaronowi parę banknotów.
                - Proszę, weźcie Timmy’ego na lody – wyszeptał.
                - Nie ma sprawy. Chodź Timmy. Pójdziemy na lody – złapał szczeniaka za rękę i wyprowadził z sali.
                Wyszedłem za nimi. Skierowaliśmy się do kawiarni naprzeciwko szpitala. Miałem nadzieję, że Gabriel porozmawia z Mickey’m, bo nie powinien zachować się tak wobec syna. Wiem, że martwi się o Yukiego, ale Timmy także jest jego dzieckiem. Szczeniaczkiem, któremu zrobił przykrość.



Byłem zły. Jak tato mógł się tak zachować? Zawsze traktował nas po równo. Okazywał miłość w równym stopniu, a tu nagle coś takiego. Zabrałem Timmy’ego ze szpitala i podszedłem do najbliższej lodziarni. Zerknąłem na Leona.
- Nie wierzę, że się tak zachował! Rozumiem, że się martwi, ale wiesz…
- Wiem o co ci chodzi.
Westchnąłem tylko i otworzyłem drzwi do kawiarni by mały mógł wejść do środka. Był smutny to było widać na pierwszy rzut oka. Uszy miał opuszczone, a ogonek podkulony.
- Hej, Timmy. Wybierz sobie lody i nie smuć się.
Szczeniak wybrał sobie mały deser lodowy z żelkami, bitą śmietaną i kolorowymi cukierkami. Leon kupił mi mrożoną latte i sernik, a sobie kawę. Usiedliśmy przy stole. Zerknąłem na Timmy’ego.
- Jedz maluchu - uśmiechnąłem się do małego, ale on zmarkotniał jeszcze bardziej.
- A-a czy tatuś nadal mnie kocha? A może nie…? Czy to przez to, że jestem grzeczny? I że nie mam włosów takich jak Yuki i tato?
Otworzyłem szeroko oczy. Zwyczajnie mnie zatkało. Sięgnąłem po telefon i napisałem SMS’a do taty.
„Gratuluję! Timmy właśnie mnie zapytał czy go jeszcze kochasz. Wiem, że się martwisz o Yukiego, ale nie zapominaj tato, że Yuki ma brata bliźniaka, który czuje się źle, gdy  go ignorujesz. Ja rozumiem, że Yuki miał wypadek, ale jakby nie patrzeć on zawsze sam szuka kłopotów. A Timmy nic nie zrobił i jeszcze mu się dostało.”
Wysłałem wiadomość i odezwałem się do mojego braciszka.
- Posłuchaj Timmy. Tato cię kocha. Naprawdę. Po prostu bardzo się martwi o Yukiego. Wiesz, że twój brat jest jak mała bomba. Wszystko popsuje, nabroi i w ogóle. Ale to nie znaczy, że tata kocha go bardziej. Kocha cię tak samo mocno jak mnie i Yukiego. Tyle, że cała sytuacja go zdenerwowała i dlatego się do ciebie tak odezwał. Ale nie myśl już o tym. Zjedz lody i wracamy zobaczyć, co ten mały wariat porabia – powiedziałem najłagodniej jak się tylko dało.
Mały kiwnął głową i zjadł w końcu swoje lody. Potem zebraliśmy się i ruszyliśmy z powrotem do szpitala. Jak się okazało przed salą Yukiego stał tata Mickey. Wyglądał jakby się miał zaraz rozpłakać. Gdy tylko nas zaważył podszedł do nas i wziął na ręce Timmy’ego.
- Mój kochany szczeniaczek – pocałował go w policzek i powiedział spokojnie. – Posłuchaj mnie skarbie. Kocham cię bardzo mocno. Nie mniej ani nie więcej niż Yukiego czy Aarona. Nie chciałem by zrobiło ci się przykro, skarbie. Po prostu martwiłem się o Yukiego i nie pomyślałem, że muszę pamiętać by dać całusa mojemu drugiemu szczeniaczkowi, który był grzeczny. Dobrze, że chociaż ty jesteś grzeczny, bo jakbyś był jak Yuki albo Aaron to bym miał za dużo roboty – powiedział z uśmiechem przytulając małego, który rozpłakał się. 
- Tatusiu kocham cię – powiedział i znów zaczął płakać, co przykuło uwagę jednego z lekarzy na oddziale.
Był to młody mężczyzna, świeżo po studiach. Podszedł do nas i zerknął na Timmy’ego by w następnym momencie uśmiechnąć się do niego i wyjąć z kieszeni lizaka.
- Dlaczego taki śliczny szczeniaczek płacze? – zapytał podając mu słodycz.
Spojrzałem na tatę, który otworzył szeroko oczy, a następnie warknął cicho.
- To nie twój interes, doktorku.
Parsknąłem śmiechem i zerknąłem na Leona.
- Chyba będziesz miał już odpuszczone. Mój tatuś znalazł sobie nowy obiekt do odstraszania. 
- Tatku, nie ładnie tak mówić. Zawsze mówiłeś, że do obcych zwraca się z szacunkiem – powiedział Timmy z uśmiechem przyjmując lizaka. 


Dwa dni później siedziałem w domu rodziców z tatą Mickey’m, Aprilem i Chesterem. Bliźniaki bawiły się w swoim pokoju, zadowolone z zabawek, jakie im przyniosłem. 
- Tak właściwie to po co to dzisiejsze spotkanie?
- A, to ja wymyśliłem – powiedział April z uśmiechem głaszcząc swój okrągły brzuch.
Chłopak był już na początku czwartego miesiąca ciąży.
- Chciałem zapytać czy pomożecie mi zorganizować urodziny Nicka. No, bo cóż… Mi samemu będzie ciężko – powiedział z uśmiechem.
- Yay! Jestem za! – wykrzyknąłem podekscytowany.
Tato też z chęcią przytaknął. Kolejne dwie godziny ustalaliśmy całą zabawę. Było sporo śmiechu i zabawy aż w końcu nadszedł czas na trudne pytanie.
- A co z matką i siostrą Nicka? – zapytał tato niepewnie.
Spojrzałem na Aprila.
- Nie wiem. Wiecie… Rozmawiałem z Nickiem i on powiedział, że nie chce jej widzieć. Nie chcę by był zły na mnie za zaproszenie jej, jeśli zdecydowałaby się przyjechać – powiedział niepewnie kot pocierając swój brzuch.
Ja oczywiście nie mogłem się powstrzymać by nie dotknąć jego brzuch.
- Ale fajnie się rusza!
- Ty się brzuchem tak nie interesuj, Aaron. Masz jeszcze czas na takie rzeczy.
Wszyscy od razu parsknęliśmy śmiechem. 
- Ja się nie interesuję.
- Ale możesz się interesować moim, bo będziesz ojcem chrzestnym. Co ty na to Aaron?
Otworzyłem szeroko oczy i pisnąłem zachwycony.
- Tak! Dzięki April!
- Tylko ty nie polub dzieci za bardzo – powiedział tato znów patrząc na mnie znacząco.
Zaśmiałem się tylko i pocałowałem go w policzek.
- Spokojnie, nie musisz się martwić, że zostaniesz dziadkiem przez najbliższe dwa lata.
- Chyba cztery!
- Mogą być i cztery – parsknąłem.


Tydzień później nadeszły urodziny wujka Nicka. Przyszliśmy wszyscy łącznie z dziadkami Aprila i… rodzicami wujka Nicka.
- Mamo? A ty co tu robisz? Tato zabrałeś ją ze sobą?!
- Przyjechała rano i powiedziała, że chce się z tobą zobaczyć, bo wciąż jesteś jej dzieckiem.
Zawarczałem pod nosem
- Cholera – powiedziałem do Leona. – To jest najgorsza osoba, jaka mogła przyjechać. W zeszłym roku na urodzinach wujka popchnęła Aprila na zastawiony stół, a mnie na szafkę.
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony.
- Żartujesz?
- Niestety nie.
- Nick, wszystkiego najlepszego, synku.
- Powiedziałem już, że nie masz syna. Po co tu przyjechałaś?
W tym samym momencie wszedł April z moim tatą.
- Dalej z nim jesteś? – zapytała kobieta cicho, po czym skrzywiła się. – I on jest w ciąży?
Wszyscy spojrzeli nań nieprzychylnie.
- Tak, masz z tym jakiś problem? – zapytał Nick przytulając Aprila by zabrać od niego tort.
Świeczki zostały zapalone, zdmuchnięte, a potem każdy dostał po kawałku ciasta. Matka wujka Nicka zerkała na wszystkich spod byka.
- Ale jesteś już stary, Nick – powiedział ze śmiechem Chester.
- Pff… No dzięki, złośliwcze. Nikt nie musi mi uświadamiać ile mam już lat.
- Nic tylko spłodzić syna, posadzić drzewo i wybudować dom – powiedział Leona ze śmiechem.
- No cóż… Ogrodem nie zarządzałem, ale posadzone drzewo jakieś jest, domu może nie wybudowałem, ale kupiłem. Ale jest jedna rzecz, którą na pewno zrobiłem – powiedział całując policzek Aprila, który się zaczerwienił.
- A jesteś tego pewny? – wymamrotała kobieta.
- Tak, jestem, mamo. Miło było mi cię gościć, ale na ciebie chyba już czas, nie sądzisz?
Kobieta skrzywiła się, ale przytaknęła i podniosła się z miejsca.
- Nie będę cię więcej niepokoić – powiedziała całując wujka w policzek i wyszła.
Rozejrzałem się. Wszyscy wyglądali na podirytowanych. 
- Eh… Dobra, koniec z tymi krzywymi minami. Tak chyba nie powinny wyglądać urodziny – powiedział April podnosząc się z miejsca. – Komu jeszcze cia… Au! – pobladł raptownie i przysiadł z powrotem na łóżku.
- Co jest, rudzielcu? – zapytał tato Mickey siedząc najbliżej Aprila.
- Kurwa! Urodziłeś trójkę dzieci i pytasz mnie co jest grane?! Au… To się chyba nazywa przedwczesna akcja porodowa! – powiedział oddychając ciężko.
Później wszystko potoczyło się szybko. Wujek zapakował wszystko co potrzebne do samochodu, ja z Chesterem pomogliśmy Aprilowi się ubrać, a tato z Jeremy’m zaprowadzili go do samochodu. Gdy odjechali pozostało nam wszystkim czekać na wieści.

Było koło godziny drugiej w nocy wszyscy wciąż siedzieliśmy u wujka i Aprila w domu, gdy nagle obudził nas telefon.
- Urodził się! Mały rudzielec. Tłuściutki, śliczny i całkowicie zdrowy! – wykrzyknął podekscytowany Jeremy.
Wszyscy zachwyceni rano pojechaliśmy do szpitala by zobaczyć małego, rudego kotka. Zadowolonego i najedzonego.
- Ale słodziak – powiedziałem szczerząc się szeroko, dalej nie wierząc, że wpuścili nas wszystkich na salę.
Dwanaście osób weszło na raz. No, ale cóż… Nie ja tu dowodzę.
- Te, te, te. Ty się tak nie zachwycaj tylko odsuń trochę – powiedział tato Mickey od razu nastawiając uszy.
Zachichotałem.
- No dobra, masz rację. A właśnie… Nikt nie potrzebuje konsultacji z lekarzem? Może pójdę po jakiegoś pediatrę? – zapytałem złośliwie na co Chester i April parsknęli.
- Nawet mi się nie waż.
- Ale o co chodzi? – zapytał dezorientowany tato Gabriel.
- Nie ważne. Potem ci wyjaśnię.
Każdy z nas mógł potrzymać kociaka i pozachwycać się nim. Nawet ja w końcu się doczekałem i zaskakując wszystkich wyjąłem z kieszeni małego pluszaczka w kształcie myszki.
- Skąd to masz?
- Och, ja się przygotowywałem na odwiedziny już od tygodnia. Przezorny zawsze ubezpieczony – wyszczerzyłem ząbki szeroko do Aprila,  który od razu odpowiedział na uśmiech.
- Ha! Dobrze wiedziałem kogo wybrać na ojca chrzestnego! 
- No ba, że tak. Może i jedną rękę mam, ale jeszcze nie było rzeczy, której nie potrafiłbym zrobić – powiedziałem z uśmiechem podając ogonem maluchowi zabawkę, która go od razu zainteresowała.
- I co, Mickey? Mówiłem, że będzie sobie radził ze wszystkim lepiej niż my.
- No mówiłeś, ale ma to oczywiście po mnie.

Zaśmiałem się tylko patrząc na rodziców. No cóż, dużo im zawdzięczałem. Przede wszystkim miłość i dom, ale także to, że umiem sobie radzić i cieszyć z tego, co mam. Jestem szczeniakiem z jedną ręką, ale z ogromnym szczęściem w kieszeni i miłością przy boku. 

10 komentarzy:

  1. słodziutkie tylko nie wiem po co sie tam ta zołza jeszcze peta:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i co tu dużo mówić (pisać), jednym słowem uroczo :3
    Fajnie, że napisałaś one shot o Aaronie :D
    Ciekawe o kim będzie następny :)
    No to czekam do środy o 00:00 ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow,super.Główne opka były wspaniałe ale fajnie że dopisałaś małe coś:).Lubie one shoty!Też czekam na następny :).Angela.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak zawsze super;) ciekawe co będzie dalej;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny ,wywołujący mnóstwo pozytywnych emocji tekst.Koniec wzruszający,łezka kręci się w oku.Gratuluje.Życzę weny .Pozdrawiam Beata

    OdpowiedzUsuń
  6. Super podobało mi się opowiadanie szkoda że już się już zakończyło one shot fajny miło było poczytać o Aprilu i reszcie bohaterów o ich szczęściu i troskach czekam na kolejny one shot życzę weny Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Rewelacyjne :)
    Na początku po płakałam się, a im dalej to uśmiech rósł na moich ustach :)
    I z chęcią przeczytałabym coś więcej o Leonie i Aaronie, więc może coś napiszecie? :)
    Czy w końcu karmelek doświadczy przyjemności +18?
    Fajnie również byłoby przeczytać one- shoty opowiadające o bliźniakach i synku Aprila, którego nie znamy imienia.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszke tajemniczosci sie przyda. Nie sadzisz, ze gdybysmy wiedzieli o wszystkim, cale opowiadanie byloby udne? ;)

      Usuń
  8. Bardzo mi się podobał ten one-shot.
    Mickey jest rozbrajający gdy rozmowa schodzi na jego Aarona i Leona oraz ich przyszłe wspólne życie ;) Cóż za zaborczy tatuś ;)
    Już nie mogę doczekać się kolejnej historii...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    tekst piękny, biedny Aaron koledzy go tak strasznie potraktowali, Timmy, Mickey przesadziłeś, ale Arron pięknie mu wszystko powiedział i spotkał swojego opiekuna, już Leon jest bezpieczny, i April urodził słodkiego kociaka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)