czwartek, 12 listopada 2015

Short Story 1.1

Zapraszam do poznania zupełnie odrębnej historii. Ciekawe czy ktoś jeszcze pamięta uprzejmego sprzedawcę ze sklepu jubilerskiego? Jeśli nie to nic. Będziecie mieli czas na poznanie Alana i jego historii.
Z góry przepraszam za błędy i dziękuję za komentarze.
Miłego czytania!
#freak


Short Story 1.1

"Second chance,
Second love,
Second life..."

Lou

Jechaliśmy autem. Wraz z Petrem postanowiliśmy pojechać do naszego domku nad oceanem. Mojemu mężowi został ostatni weekend urlopu, a że za oknami się rozpogodziło postanowiliśmy wykorzystać ten czas.
- Jak tam nasz kociak? – zapytał mnie mężczyzna uśmiechając się czule.
Poczułem jak stado motyli zaczyna się poruszać w moim brzuchu.
- W porządku. Jak zwykle kopie rozbrykany – powiedziałem z uśmiechem głaszcząc się po brzuchu.
Spojrzałem na zegarek. Zostały nam jeszcze dwie godziny podróży, więc postanowiłem się zdrzemnąć. 
Musiałem naprawdę zasnąć, bo nagle ocucił mnie głośny grzmot. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się zdezorientowany. Za oknem wiał wiatr, a deszcz uderzał z ogromną siłą o szyby samochodu. Co jakiś czas niebo rozświetlały błyskawice. 
- O Boże, co za burza. Peter, daleko jeszcze? – zapytałem cicho zdenerwowany.
Mężczyzna nie odrywając wzroku od jezdni odezwał się.
- Tak, spory kawałek, ale niedaleko powinna byś stacja benzynowa tam się zatrzymamy i przeczekamy tę ulewę. Nie denerwuj się, Lou.
Odetchnąłem głęboko kiwając głową. Ścisnąłem delikatnie jego dłoń, którą zaściskał na sprzęgle by i on się tak nie denerwował. 
Byliśmy już blisko stacji, gdy przed nami uderzył piorun. Poczułem skurcz, gdy przerażenie chwyciło mnie za gardło. Peter zaskoczony spróbował zahamować, przez co samochód wpadł w poślizg. Widziałem jak desperacko próbuje zatrzymać pojazd. Zacisnąłem dłonie mocno przerażony tym, co się dzieje.
- Spokojnie Lou, nic wam nie będzie – powiedział manewrując kierownicą tak, że to jego strona samochodu uderzyła z całej siły w drzewo, a nie moja.
Pasy ścisnęły mnie mocno, a poduszki powietrzne naparły mocno na brzuch aż wydałem z siebie przerażony okrzyk. Nagle wszystko ustało. Odetchnąłem drżąco czując ból brzucha, pleców i prawej nogi. Odwróciłem głowę w bok i zobaczyłem…
- Nie! Peter! O Boże! Nie, błagam! Peter?! Odezwij się!
Mój mąż siedział bezwładnie na siedzeniu z głową wykręconą pod dziwnym kontem. Z jego ust leciała krew, a jego klatka piersiowa nie poruszała się. Zacząłem na oślep, nerwowo próbować odpiąć pasy, wysiąść z samochodu, zrobić cokolwiek.
- Ratunku! Niech ktoś nam pomoże! Mój mąż umiera! Błagam! – krzyczałem.
Do mojej świadomości nie docierał fakt, że Peter już nie żyje, a burza zagłusza moje krzyki. Poczułem ogromny ból w brzuchu oraz silne skurcze, a następnie poczułem jak coś moczy moje nogi.
- Boże, nie mów, że poród zaczął się wcześniej – powiedziałem nerwowo dotykając moich mokrych spodni, ale na dłoni zobaczyłem… krew. – Nie! Maleństwo, zostań ze mną. Słyszysz kociaku? Wszystko będzie dobrze. Musisz jeszcze chwilę wytrzymać – błagałem kurczowo obejmując swój brzuch ramionami.
Gdzieś w podświadomości czułem, że jest za późno. Ból był nie do zniesienia, a świadomość, co się właśnie stało przygniotła mnie na tyle, że po chwili otoczyła mnie ciemność…


Zerwałem się z łóżka jak oparzony. Znów ten koszmar. Objąłem ramionami brzuch, mimo że wiedziałem, że mojego kociaka już przy mnie nie ma, a mój mąż nie obejmie mnie za chwilę ramieniem. Minął już rok od ich śmierci, a mi wciąż ciężko było zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Wziąłem drżący oddech by po chwili wydać z siebie cichy szloch. W takich momentach jak ten to zawsze pomagało. Pozwolić sobie na chwilę słabości. Bo każdy takie ma. A ja miałem takie bardzo często. Odkąd zostałem zupełnie sam. Peter zawsze powtarzał, że nikomu nie jest pisana samotność i starałem się wierzyć, że mój mąż miał rację. Że moje serce zaakceptuje jeszcze kogoś, gdy przyjdzie na to czas. Gdy odnajdę osobę godną zastąpienia Petera…

Była godzina szesnasta, a ja właśnie pożegnałem się z rudowłosym kociakiem i jego właścicielem, który kupił mu wisiorek przynależności. Mimo zmęczenia po ciężkiej nocy uśmiechnąłem się patrząc na nich. Bo nie ma nic piękniejszego od zwierzołaka kochanego przez wybranka serca. I nie ważne było czy to jest nieświadomy swojego wyboru maluch czy zawstydzony nastolatek. 
Westchnąłem chcąc usiąść z powrotem na krześle, gdy nagle drzwi do sklepu znów się otworzyły, a w nich pojawił się on. Mój partner. Człowiek, który samym swoim wyglądem, sposobem poruszania się, spojrzeniem poruszył moje serce.


Sebastian

                Chodziłem po centrum handlowym od paru godzin, cały czas gorączkowo rozglądając się za odpowiednim prezentem dla swojego siostrzeńca. Oczywiście zapomniałem o imprezce z okazji jego drugiego miesiąca na świecie i musiałem szukać prezentu na ostatnią chwilę.
                Warknąłem zdenerwowany wychodząc z kolejnego sklepu. Wszędzie było pełno ładnych rzeczy, ale żadna z nich nie wydała mi się odpowiednia. Zakupów nie ułatwiał mi fakt, że w sklepach było pełno rodziców z dzieciakami. Owszem, lubiłem małe dzieci, ale dzisiaj naprawdę nie było mi na rękę stanie w kilometrowej kolejce za kilkanaściorgiem małych dzieci. Jedne płakały, bo rodzice nie chcieli im czegoś kupić, drugie piszczały ucieszone, a jeszcze inne biegały po całym sklepie. Chyba wyglądałem trochę dziwnie wchodząc do tych wszystkich sklepów dla dzieci sam. Parę razy zrobiło mi się nawet głupio pod wpływem spojrzeń ojców i matek, ale nie mogłem odpuścić. Dziś wieczorem miało się odbyć przyjęcie, więc musiałem znaleźć prezent dla małego Jimmy’ego.
                Westchnąłem zrezygnowany. Nie znalazłem prezentu dla siostrzeńca, bolały mnie nogi i głowa, a do tego skończył mi się wybór sklepów dla dzieci. Prawie straciłem nadzieję na kupno idealnego prezentu, gdy nagle dostrzegłem sklep jubilerski. Właśnie wychodził z niego młody mężczyzna z młodym kocurkiem na rękach. Nagle w głowie zaświeciła mi się lampka. Podszedłem do wystawy sklepu i szybko przeleciałem wzrokiem po wystawionych świecidełkach. Moją uwagę przykuła czerwona obróżka ze srebrnym wisiorkiem w kształcie psa. Jimmy był owczarkiem australijskim i jeszcze się nie zmienił, więc ta obróżka była idealnym prezentem. Z doświadczenia wiedziałem, że mały uwielbia świecące się rzeczy. Raz nawet próbował mi wyrwać guzik ze spodni!
                Zaśmiałem się na to wspomnienie, po czym wszedłem do sklepu. W środku było znacznie ciszej. Nie było tu ruchu tak jak w innych sklepach. Zapewne ze względu na ceny.
                Rozglądnąłem się po sklepie aż w końcu mój wzrok zatrzymał się na młodym kocie stojącym za ladą. Sierść na jego uszach była w szarym kolorze, tak samo jak włosy. Oczy miał duże, niebieskie. Jego usta były ładnie wykrojone w kolorze blado-różanym. Chłopak nie był szczupły, ale też nie był gruby. Po prostu w paru miejscach miał urocze krągłości.
 Zauważyłem, że również mi się przygląda. Gdy spojrzał mi w oczy przeszedł mnie dziwny dreszcz. Płuca skurczyły się wypuszczając całe powietrze. Mimo przechodzących po plecach dreszczy poczułem nagłe uderzenie gorąca. Atmosfera w sklepie zrobiła się cięższa. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Pierwszy raz w życiu czułem coś takiego.
- Dzień dobry – odezwał się niepewnie kot, po czym odchrząknął. – W czym mogę pomóc?
Dopiero po chwili zorientowałem się, że wpatruję się w chłopaka z otwartymi ustami. Zreflektowałem się szybko, po czym podszedłem do lady.
- Na wystawie zauważyłem czerwoną obróżkę ze srebrnym medalikiem. Chciałbym ją kupić – powiedziałem opierając się o ladę.
Nie wiem, czemu, ale chłopak zarumienił się lekko, gdy zmniejszyłem odległość między nami. Odgarnął przydługie pasma włosów za uszy, po czym wyszedł na chwilę na zaplecze.
- Proszę – powiedział wykładając przede mną parę egzemplarzy obróżek. – Są w różnych kolorach, więc niekoniecznie musi pan decydować się na czerwoną.
- Dziękuję, ale czerwona będzie idealna.
- W takim razie proszę mi powiedzieć, jakiej długości ma być pasek.
- Długość…? – zapytałem drapiąc się po karku.
- Nie wie pan?
- Nie – uśmiechnąłem się przepraszająco.
- No dobrze. Nic nie szkodzi. W takim razie proszę mi powiedzieć, w jakim wieku mniej więcej jest pański syn? Wnioskując po kolorze to chłopiec.
- Tak, tak. Chłopiec, ale nie syn – wyjaśniłem. – To dla siostrzeńca.
- Oh… proszę wybaczyć w takim razie – powiedział zakłopotany i znów odgarnął włosy za uszy.
„Odruch nerwowy” – pomyślałem.
- Więc… W jakim wieku jest siostrzeniec?
- Ma dwa miesiące.
- W takim razie dziecięca ósemka powinna wystarczyć – powiedział i położył przede mną odpowiednią obróżkę. – Zapakować?
- Ładnie proszę – uśmiechnąłem się do niego.
I znowu. Zarumienił się i odgarnął włosy. Zabrał obróżkę i zapakował do ozdobnego pudełeczka ze wstążką.
- Proszę – wręczył mi zapakowany prezent.
Gdy odbierałem od niego pudełko musnąłem delikatnie jego palce. Chłopak niczym oparzony zabrał dłoń. Zachichotałem i podałem mu kartę kredytową. Wbiłem pin, a kot podał mi rachunek.
- Mam nadzieję, że siostrzeńcowi się spodoba – uśmiechnął się ciepło.
- Na pewno. Dziękuję za pomoc.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Do widzenia – mrugnąłem do niego.
Chłopak spłoną rumieńcem i znów odgarnął swoje szare włosy.
- Do widzenia – powiedział cicho.
Wychodząc ze sklepu miałem nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Chłopak był bardzo w moim stylu. Nigdy nie lubiłem bardzo chudych chłopaków, więc krągłości szarowłosego w ogóle mi nie przeszkadzały. Więcej… Nakręcały mnie jeszcze bardziej.


Lou

Po wyjściu mężczyzny ze sklepu wciąż nie mogłem się pozbierać. Było to dla mnie duże zaskoczenie. Partner, tak nagle. Nie myślałem, że znajdę go zaledwie rok po śmierci mojej jedynej rodziny. Odruchowo skierowałem dłoń w stronę brzucha, ale zatrzymałem się w połowie drogi przygryzając wargę.
Do końca dnia byłem kłębkiem nerwów. Nie mogłem na to nic poradzić. Westchnąłem ciężko, gdy skończyłem prace i spojrzałem na wisiorek smętnie wiszący na mojej szyi. Do tej pory nie wiedziałem, dlaczego tak jest, ale odkąd Peter umarł zawieszka wydawała się pociemnieć, a kamień przestał błyszczeć. Jednak wciąż była dla mnie cenna. Pokręciłem głową by przestać się dołować i po tym jak upewniłem się, że zamknąłem sklep, wyszedłem z galerii. 
Do domu nie miałem daleko, a przynajmniej odkąd przeprowadziłem się do nowego mieszkania. Po wypadku nie byłem w stanie mieszkać w domku moim i Petera, więc postanowiłem je sprzedać i zamieszkać gdzieś indziej. Idąc chodnikiem rozglądałem się, jak zwykle z zaciekawieniem oglądając domki i niewielkie budynki mieszkalne, które mijałem. Gdy miałem przejść na drugą stronę by wejść do swojej klatki zobaczyłem małego szczeniaczka popiskującego cicho. Mały najwyraźniej utknął w dziurze, przez którą próbował się przecisnąć. Gdy spojrzałem na podwórko zobaczyłem, że kilka osób szuka czegoś, a raczej kogoś. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym przykucnąłem przy maluszku.
- No i co? Zachciało się ucieczek?
Maluch śmiesznie oklapł, jakby zmęczony tą sytuacją. Zachichotałem tylko i ostrożnie wyjąłem go z dziury odplątując go przy okazji z gałęzi. Stanąłem na nogi i zawołałem.
- Ta mała zguba to chyba wasza, prawda? – zapytałem zerkając na szczeniaczka by dostrzec na jego szyjce… czerwoną obróżkę?
- O Boże, Jimmy! Tak się bałam. Dziękuję – powiedziała kobieta zwracając się do mnie.
Następnie otworzyła furtkę przede mną i gestem dłoni wskazała bym wszedł na podwórko.
Zrobiłem to z ociąganiem, a następnie podałem jej małą popiskującą kulkę.
- Nawet nie wie pan jak się wystraszyłam. Jimmy zawsze szuka sposobu by wyjść na zewnątrz, dlatego gdy chciałam wypuścić jego wujka z domu mały czmychnął z domu.
Kiwnąłem głową.
- Och, rozumiem. Maluch jest przygód spragniony – powiedziałem ze śmiechem, który ugrzązł mi w gardle, gdy znów dostrzegłem jego.
- To pan! Co pan tu ro… Jimmy się znalazł!
- Tak, ten pan go znalazł za płotem – powiedziała kobieta z uśmiechem, a ja znów nerwowo zaczesałem włosy za ucho.
- To cudownie. Dziękujemy za pomoc. Sebastian – powiedział nagle wyciągając dłoń w moją stronę.
Znów nerwowo zagarnąłem włosy za ucho i powiedziałem cicho.
- Lou.
Kobieta, z tego, co się zorientowałem siostra Sebastiana, przyglądała nam się uważnie, po czym zwróciła się w moja stronę.
- Ja jestem Alexandra. Co powiesz na kawę? Za znalezienie tego łobuza?
Zamyśliłem się na chwilę, ale wizja spędzenia czasu z moim nowym partnerem była zbyt kusząca, więc przytaknąłem ostrożnie. W środku zostałem przedstawiony ojcu Jimmy’ego oraz mamie Sebastiana, która przyszła odwiedzić swojego wnuczka.
Gdy wszyscy zasiedliśmy już przy stole na powrót uwaga wszystkich została skierowana w moją stronę. 
- Hm… Mieszkasz gdzieś niedaleko, Lou? Wcześniej nie widziałam cię tutaj – zapytała Alex zerkając na mnie z nad swojego kubka herbaty.
- Mieszkam tu już od pół roku, ale jestem dość zamkniętą osobą, jeśli mogę to tak określić.
- Naprawdę? Nie wydajesz się taki być – powiedziała, na co ja tylko się uśmiechnąłem, chcąc coś powiedzieć, ale poczułem, że ktoś ciągnie mnie za nogawkę spodni.
Spojrzałem w dół i uśmiechnąłem się widząc szczeniaka.
- Jimmy, co ty…?
- Och, nie musisz się złościć na małego. Nic się nie stało, prawda maluszku? – zapytałem z czułym uśmiechem podnosząc szczeniaczka na swoje kolana.
Zerknąłem na Sebastiana, który uśmiechnął się do mnie.
- Widzę, że masz miękkie serce do dzieci. Pewnie swoje też tak rozpieszczasz, co? – zapytał ojciec małego kociaka. – Mąż w domu z maluszkiem pewnie czeka?
Słysząc to pytanie zamarłem, czując nieprzyjemne ukłucie w sercu. Zacisnąłem mocno wargi i, gdy pogłaskałem małego postawiłem go na ziemi by po chwili odezwać się cicho.
- Niestety nie. Zarówno mój mąż jak i moje nienarodzone dziecko nie żyją od roku – powiedziałem spuszczając głowę i poprawiając nerwowo włosy.
Poczułem wyraźnie, że wszyscy zamarli.
- O Boże, przepraszam. Nie powinniśmy cię tak o wszystko wypytywać – powiedziała matka Sebastiana.
- Proszę się nie przejmować. Naprawdę. Już się pozbierałem po tamtym wydarzeniu. Po prostu wciąż ciężko o tym mówić, więc może zmieńmy temat.
Wszyscy chętnie na to przystali. Niedługo po tym w salonie, co chwilę słychać było tylko śmiech. Naprawdę czułem się z nimi dobrze i nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz tak dobrze się bawiłem. Oprócz rozmów z dorosłymi pobawiłem się z Jimmy’m. Gdy wieczorem wychodziłem od nich z kolejnym zaproszeniem na spotkanie nie mogłem się nie uśmiecha i go nie przyjąć.
Gdy już miałem przejść na drugą stronę by wrócić wreszcie do swojego mieszkania usłyszałem nawoływanie za sobą. Jak się okazało był to Sebastian. Wołał mnie z pogodnym uśmiechem.
- Alan, wiem, że moja siostra zaprosiła cię do nich, ale ja również chciałbym cię zaprosić by wyjść gdzieś we dwoje.  By zapełnić te luki w twoim sercu,  byś nie był już sam, bym cię mógł lepiej poznać i po prostu bym mógł cie mieć dla siebie. Pociągasz mnie, a szczególnie te twoje krągłości. Takie piękne i miękkie. Poza tym ja już wiem. Rozmawiałem z szwagrem i wiem, że jestem twoim partnerem, prawda?
Kiwnąłem niepewnie głową.
- Cieszy mnie to, piękny. To, co? Spotkamy się jutro? Może przyjadę po ciebie o osiemnastej?
Znów kiwnąłem zamroczony głową. Mężczyzna uśmiechnął się tylko czule, pocałował mnie w policzek, a następnie zostawił samego, rozdygotanego na chodniku. A co najlepsze, nic nie mogłem z tym zrobić. Byłem tak skrępowany, jak jeszcze nigdy. A równocześnie przeszczęśliwy. Ścisnąłem wisiorek na mojej szyi i uśmiechnąłem się pod nosem. Dlaczego? Bo zwyczajnie, jak małolatę, zamurowało mnie od kłębiących się we mnie emocji.  
Ale wiedziałem jedno, los znów się do mnie uśmiechnął i nie mogłem się doczekać, co mi jeszcze przyniesie.


Sebastian

             Następnego dnia równo o osiemnastej stawiłem się pod drzwiami mieszkania Lou. Zapukałem parę razy. Nie musiałem długo czekać. Już po chwili drzwi otworzyły się, a w progu stanął odrobinę skrępowany Lou.
            - Witaj, piękny – przywitałem się i uśmiechnąłem zawadiacko.
            - Cześć – powiedział cicho.
             Lou był ubrany w czarne rurki i białą luźną koszulkę. Zapewne chciał ukryć swoje krągłości. Nie przeszkadzało mi to, chociaż wolałbym by Lou niczego się nie wstydził.
            - Ślicznie wyglądasz.
            - Dziękuję – odparł zawstydzony i odgarnął włosy. – Idziemy?
            - Tak – uśmiechnąłem się i podałem mu dłoń.
             Chłopak zawahał się, ale po chwili chwycił moją dłoń.

               
            - Jak tu ładnie. – Zachwycał się Lou, gdy weszliśmy do restauracji.
             Wybrałem spokojną knajpkę byśmy mogli spokojnie porozmawiać i bliżej się poznać.
            - Cieszę się, że ci się podoba – uśmiechnąłem się prowadząc chłopaka do stolika.
             Zajęliśmy miejsce przy dużym akwarium z kolorowymi karpiami Koi.
            - Na, co masz ochotę? – zapytałem przeglądając kartę.
            - Zadowolę się sałatką owocową – powiedział cicho.
             Westchnąłem zirytowany. Odłożyłem kartę i spojrzałem na Lou.
            - Lou, proszę, nie zachowuj się tak.
            - Nie wiem, o co ci chodzi – szepnął spuszczając głowę.
            - Doskonale wiesz. Przecież powiedziałem ci, że nie przeszkadza mi twoja waga.
            - Tylko tak mówisz. Każdy chce mieć szczupłego, ładnego partnera, a nie kota z nadwagą – mruknął cicho
            - Naprawdę tak myślisz? – zapytałem zdziwiony. – A twój mąż? Też tak myślał?
            - Peter? – spojrzał na mnie z lekką obawą w oczach. – Peter… Peter mnie kochał. Mnie i nasze nienarodzone dziecko.
- Więc, dlaczego uważasz, że ja nie chciałbym cię takiego jakim jesteś?
Lou spłonił się lekko.
- Nie wiem. Proszę, wybacz mi.
Uśmiechnąłem się ciepło.
- Nie ma sprawy. Chcę jednak byś czuł się przy mnie swobodnie. Nie ograniczaj się. Bądź po prostu sobą.
Chłopak rozpromienił się.
- Dobrze – uśmiechnął się szeroko.
- Cieszę się. Więc? Na, co masz ochotę? – zapytałem ponownie podnosząc swoją kartę.
- Wezmę sałatkę z duszonym kurczakiem i oliwkami.
- Brzmi smakowicie – przyznałem. – Może ja też się skuszę?
Lou zaśmiał się serdecznie.
- Chciałbym jeszcze herbatę.
- Nie ma sprawy.
Gdy przyszedł kelner złożyliśmy zamówienie.
- Piękne są te karpie – zagadnął Lou obserwując akwarium.
- Ty jesteś piękny – powiedziałem uśmiechając się.
Lou zarumienił się soczyście i spuścił głowę.
- Wyglądasz słodko, gdy się rumienisz.
- Przestań – mruknął.
- Dlaczego? Wyglądasz uroczo, gdy się rumienisz – postawiłem na swoim.



Wszystko działo się tak szybko. Jedliśmy spokojnie kolację, gdy nagle Lou zaczął się dusić. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Ktoś ze stolika obok wezwał pogotowie. Ja natomiast potrafiłem tylko być obok niego i modlić się o jak najszybsze przybycie karetki. Nawet nie zwróciłem uwagi na moment jej przybycia. Widziałem tylko jak ratownicy kładą Lou na nosze i zabierając do szpitala. Potem przed oczami migały mi urywki obrazów, gdy jechałem do szpitala.
- Szukam Lou Johnsona – rzuciłem w stronę pielęgniarki siedzącej za biurkiem w szpitalu.
- Jest na sali segregacji – odpowiedziała i wróciła do swoich obowiązków.
Czym prędzej udałem się w tamtym kierunku. Nie zwracając uwagi za zakaz wchodzenia na salę, wparowałem do środka. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Mój wzrok zatrzymał się na szarowłosym kocie leżącym w kącie sali.
- Lou – wyszeptałem z niemałą ulgą i skierowałem się w jego stronę.
- Sebastian – uśmiechnął się chłopak zauważając mnie.
- Jak się czujesz, piękny? – zapytałem siadając na krześle obok jego łóżka.
- Dużo lepiej. Nie potrzebnie się martwiłeś.
- Niepotrzebnie? – prychnąłem. – Prawie udusiłeś się na moich oczach!
Lou spłonił się lekko i opuścił głowę.
- Przepraszam – szepnął odgarniając włosy za ucho.
- Za, co ty mnie przepraszasz? – zaśmiałem się.
Chłopak również się uśmiechnąłem.
- Tak właściwie to, co się stało? Jesteś na coś uczulony? – zapytałem przyglądając się mu.
- Właśnie nie i dlatego sam nie wiem, dlaczego tak się stało. Zaraz ma przyjść lekarz z wynikami moich badań i wyjaśnić mi to całe zajście.
Rzeczywiście, po chwili pojawił się przy nas lekarz.
- Panie Johnson, mam już wszystkie wyniki. Z tego, co widać jest pan w pełni zdrowy i na nic nie uczulony, ale proszę mi powiedzieć czy zażywa pan może jakieś leki, które mogłyby być powodem ataku duszności?
Lou zamyślił się na chwilę, po czym cały czerwony na twarzy rzekł.
- Jedyne leki, jakie zażywam to tabletki na hamowanie dni płodnych.
Otworzyłem szeroko oczy. „To taki lek istnieje?”
- Ale z tego, co widzę ma pan partnera – zauważył lekarz.
- Tak, ale wiem to dopiero od dwóch dni – wytłumaczył.
- Aha. W każdym bądź razie… - odchrząknął. – Widocznie lek zmieszany z jakąś ostrą przyprawą wywołał silną reakcję alergiczną.
- O, mamo – westchnął Lou.
- Dobra wiadomość jest taka, że jeszcze dziś wróci pan do domu, a zła, że musi pan na jakiś czas odstawić leki.
- Co? Ale ja nie mogę! – zaprotestował szarowłosy. – Przecież po tak długim okresie hamowania okres płodny może nastąpić w każdym momencie! Ja przecież muszę chodzić do pracy!
- Panie Johnson, proszę się o nic nie martwić. Jestem pewny, że pana partner się panem zajmie – powiedziawszy to odszedł.
Lou spojrzał na mnie spanikowanym spojrzeniem. Ja jedynie gapiłem się na niego z otwartymi ustami. Jakoś nie mogłem przetrawić słów lekarza.


Lou

Przez całą drogę nie odezwałem się ani słowem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Cała sytuacja była naprawdę krępująca. No, bo cholera, co miałem zrobić? Odstawić leki i poprosić Sebastiana by zamieszkał ze mną, jako mój partner? Po to by jak nadejdą dni płodne pieprzył mnie, bo mi się będzie chciało? Przecież to jest jakiś koszmar. Sama myśl, że miałbym mieć dni płodne teraz, gdy nie ma przy mnie Petera przyprawiała mnie o mdłości. Zwykła dziwka prosząca o ruchanie. Właśnie takie słowa cisnęły mi się na usta. Nie mogłem być niczym więcej, jeśli miałbym się łasić podczas dni płodnym marząc tylko o seksie. Podczas gdy mój mąż nie żyje. Moje dziecko nie żyje. I nie ma znaczenia, że minął już rok. Wciąż będzie znaczyć to samo, bo moja żałoba się nie zakończyła i długo jeszcze się nie zakończy. Mimo że wiele osób mówiło mi, mówi bym żył dalej to ja wciąż w głębi serca ich opłakuję. Moją rodzinę…
- Lou, czemu płaczesz?
Zaskoczony spojrzałem na Sebastiana. Płaczę. Dotknąłem swojego policzka by poczuć na palcach mokrą ciecz, którą definitywnie były moje łzy.
- Ee… nie wiem. Chyba za bardzo przejąłem się tym lekarzem – powiedziałem cicho.
- Wiesz, że jeżeli lekarz mówi, że to konieczne to musisz odstawić te leki. Właściwie, czemu zacząłeś je brać?
Przygryzłem wargę. Spojrzałem za szybę. Staliśmy już przed moim blokiem. Miałem możliwość ucieczki, a jednak postanowiłem odpowiedzieć.
- A, co? Miałem się tarzać w pościeli jak jakaś kurwa tydzień po śmierci mojego męża i dziecka? Masturbować się by, choć w małym stopniu pohamować pożądanie i ulżyć sobie? Poroniłem, w takiej sytuacji moja kocia strona od razu by się prosiła o ponowny kontakt by znów spodziewać się dziecka, a ja tak nie mogłem. Sama myśl powodowała u mnie mdłości. Straciłem dziecko, a moje kocie „ja” chciało by je od razu zastąpić. A moje serce od razu wiedziało, że nic mi nie zastąpi mojego Ariela. Mojego maluszka… - znów odruchowo chciałem dotknąć brzucha. – Żałoba do czegoś zobowiązuje – powiedziałem, po czym nie patrząc na niego wysiadłem z auta.


Po odstawieniu leków nie musiałem długo czekać na pojawienie się dni płodnych. Mój organizm jakby tylko czekał na ten dzień. Gdy tylko zrozumiałem, co się ze mną dzieję od razu napisałem do Sebastiana, że nie najlepiej się czuję, że się „przeziębiłem” i raczej przez następne kilka dni nie będziemy się widzieć. Potem były na zmianę wyrzuty sumienia, pożądanie, nieograniczona chęć dotyku, seksu, znów wyrzuty sumienia, pragnienie, ogromne pragnienie posiadania dziecka… I tak bez końca. Ciągło się to tak przez ponad tydzień. Nie byłem w stanie prawie w ogóle nic jeść. Byłem kompletnie nieprzygotowany na pojawienie się moich dni płodnych i nie zrobiłem zakupów. Tak więc, gdy się zobaczyłem w lustrze wreszcie byłem w szoku. W przeciągu tygodnia udało mi się zgubić te pozostałości po ciąży i nawet więcej. Byłem o wiele szczuplejszy, drobniejszy. Nie straciłem jednak tych „pięknych krągłości” jak to nazywa je Sebastian. Te miękkie linie w mojej figurze leżały w mojej naturze. Westchnąłem ciężko i po przeszukaniu szafy znalazłem sporą ilość ubrań, które nosiłem przed ciążą. Przymierzyłem wszystko po kolei, starając się podobierać koszulki do spodni. Swetry do koszulek i inne takie, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Zaskoczony odłożyłem jeansy na łóżko naciągnąłem na siebie dresowe spodnie i koszulkę, którą miałem wcześniej na sobie i poszedłem do drzwi. Na progu, jak się okazało, stał Sebastian.
- Nie odezwałeś się wczoraj ani dziś. Martwiłem się… O rany, jak to się stało?
- Ale co? – zapytałem zaskoczony poprawiając nerwowo włosy, które wysunęły się spod kitki.
- Jak mogłeś schudnąć tyle tak nagle?
Poczerwieniałem nagle.
- Wiesz, ostatnio siedziałem chory w domu i nie mogłem pójść na zaku…
- To czemu nie zadzwoniłeś? Coś bym ci przywiózł.
- Bo nie mogłem. To przez to, co mi dolegało – powiedziałem cicho.
Sebastian zrozumiał. Przeczesał lekko moje włosy i powiedział z uśmiechem.
- Rozumiem, że nie bierzesz już leków? To dobrze. Nie chciałbym by coś ci stało. No i w samą porę przyszedłem z tym – powiedział, a ja dopiero teraz zauważyłem, że przyszedł z siatką pełna jakiś produktów.
- Co planujesz ugotować? – zapytałem wpuszczając go do środka.
- Spaghetti, ale nie w normalnym sosie. Planuję zrobić sos serowy.
Kiwnąłem głową i zamarłem na chwilę, gdy zobaczyłem jak mężczyzna zaczyna się krzątać po kuchni. To mi przypomniało jak Peter często gotował w naszym domu.
- Coś nie tak?
- Nie, zwykła myśl.
- Wspomnienia, co? A co powiesz na to, Lou, że opowiesz mi coś o sobie? I nie mam na myśli, że tylko o sobie, ale o swoim mężu też. Jak żyliście, o swoim dzieciństwie przy nm. Chcę poznać twoją historię. Nie boję się faktu, że miałeś kogoś. Raczej czuję się szczęśliwy, wręcz zaszczycony, że wybrałeś mnie. Że jestem godny by zastąpić w przyszłości twojego męża, gdy mi zaufasz.

A ja? Słysząc to nie potrafiłem mu odmówić. Czułem się naprawdę szczęśliwy, gdy Sebastian to powiedział. W ten sposób opowiedziałem mu jak Peter znalazł mnie w koszu na śmieci. Jak się mną opiekował. Jak mu kiedyś pomalowałem koszule by były bardziej kolorowe. Jak się z nim kłóciłem o kolczyk na karku, a potem o tatuaż na plecach, które w końcu sobie zrobiłem, o sklepie, mojej teściowej, o naszym domku nad oceanem… troszkę też o moim kociaku. A w zamian Sebastian opowiedział mi o swojej rodzinie. Wieczorem, gdy siedzieliśmy na kanapie, opierałem głowę o jego kolana. Mężczyzna natomiast głaskał mnie po głowie, a ja po raz pierwszy czułem się jak w prawdziwym domu. Jak w swoim domu i nie mogłem powstrzymać szczęśliwego uśmiechu. Zasnąłem nawet nie wiem, kiedy, odprowadzony cichym szeptem Sebastiana oraz jego słodkim zapachem i dotykiem.

15 komentarzy:

  1. Ciekawe czy Lou by sie zakochal w Sebastianie gdyby Peter nadal zyl: )
    Dla mnie to dziwne, ze po dwoch dniach od razu sie przytulaja i nie wiadomo co. Rozumiem, ze wiedza, ze sa dla siebie partnerami, ale mogliby sie poznac, a nie od razu z tekstami ,,to co piekny idziemy tam?" Brzmi jakby Sebastian wyrywal prostytutke. Akcja toczy sie za szybko dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz wydaje mi się że w tym opowiadaniu jest pewna zależność pomiędzy partnerem a opiekunem . Partner jest ci przydzielony do końca życia ,a opiekun ma za zadanie cię wychować . Oczywiście nie wyklucza to że opiekun to też twój partner . Podkreślam że tylko mi się tak WYDAJE , jedyna osobą która może nam odpowiedzieć to sama autorka. Po drugie jest to short story , więc nie dziwnym jest że akcja leci szybko . Decyzja autorki a my nie powinniśmy tego podważać lecz cieszyć się że tworzy dla NAS �� pozdrawiam ~Bunns

      Usuń
    2. Dezyzje autorek, bo z tego co wiem to tworza dwie ;)

      Usuń
    3. Dzięki za info . Od samego początku byłam w przeświadczeniu że jest tutaj tylko jedna autorka. Właściwie dalej nie jestem w stanie pojąć tego że dwie osoby są w stanie tworzyć razem tekst . Sama pisząc nie lubię gdy ktoś mi się wtrąca az do momentu korekty .

      Usuń
  2. Zaciekawiło mnie *.*
    Mam nadzieje, że to będzie równie ciekawe i spodoba mi się jak twoje poprzednie opowiadania :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczęło się dramatycznie, ale skończyło się szczęśliwie :)
    Mam nadzieję, że Sebastian pomoże Lou pogodzić się ze stratą męża i dziecka.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super to jutro druga część:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Płakałam jak to czytałam;) Jestem ciekawa co będzie dalej; )

    OdpowiedzUsuń
  6. swietne, serio :)
    bardzo podobało mi się to że Lou nie jest jakoś strasznie chudy tylko taki właśnie 'z kragłościami' naprawdę. W ogóle bardzo śliczne jest to imię... Lou :") trochę kojarzy mi się z Louisem z 1D...
    czekam na koleją część z niecierpliwością... szkoda że tydzień trwa tak długo :D

    ps. czy planujecie na tym blogu kolejne dłuższe opowiadanie? czy raczej nie?

    pozdrawiam, kawaiikisu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bój się, penis sebastiana bedzie oczywiscie duzy jak z pornola i maly Lou bedzie piszczec z bolu jak bedzie w niego wchodzil ;*

      Usuń
    2. mam nadzieje

      Usuń
  7. Historia zapowiada się dosyć ciekawie ;)
    Fajnie, że Lou po tak bolesnej stracie nie załamał się całkowicie i gdy spotkał Sebastiana to postanowił dać im szansę ;)
    Czekam na dalsze części tego opowiadania...

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    zastanawiłam się kim jest, a później mnie olśniło... bosko, że napisałyście i o nim coś...
    Peter robił wszystko, aby przeżyli, ale niestety się nie udało i brak pomocy, smutno tak by miał chociaż synka przy sobie, Sebastian się stara i może uda mu się ukoić ten ból...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)