Zapraszam do poznania zupełnie odrębnej historii. Ciekawe czy ktoś jeszcze pamięta uprzejmego sprzedawcę ze sklepu jubilerskiego? Jeśli nie to nic. Będziecie mieli czas na poznanie Alana i jego historii.
Z góry przepraszam za błędy i dziękuję za komentarze.
Miłego czytania!
#freak
Short Story 1.1
"Second chance,
Second love,
Second life..."
Lou
Jechaliśmy
autem. Wraz z Petrem postanowiliśmy pojechać do naszego domku nad oceanem.
Mojemu mężowi został ostatni weekend urlopu, a że za oknami się rozpogodziło
postanowiliśmy wykorzystać ten czas.
- Jak
tam nasz kociak? – zapytał mnie mężczyzna uśmiechając się czule.
Poczułem
jak stado motyli zaczyna się poruszać w moim brzuchu.
- W
porządku. Jak zwykle kopie rozbrykany – powiedziałem z uśmiechem głaszcząc się
po brzuchu.
Spojrzałem
na zegarek. Zostały nam jeszcze dwie godziny podróży, więc postanowiłem się
zdrzemnąć.
Musiałem
naprawdę zasnąć, bo nagle ocucił mnie głośny grzmot. Otworzyłem oczy i rozejrzałem
się zdezorientowany. Za oknem wiał wiatr, a deszcz uderzał z ogromną siłą o
szyby samochodu. Co jakiś czas niebo rozświetlały błyskawice.
- O
Boże, co za burza. Peter, daleko jeszcze? – zapytałem cicho zdenerwowany.
Mężczyzna
nie odrywając wzroku od jezdni odezwał się.
- Tak,
spory kawałek, ale niedaleko powinna byś stacja benzynowa tam się zatrzymamy i
przeczekamy tę ulewę. Nie denerwuj się, Lou.
Odetchnąłem
głęboko kiwając głową. Ścisnąłem delikatnie jego dłoń, którą zaściskał na
sprzęgle by i on się tak nie denerwował.
Byliśmy
już blisko stacji, gdy przed nami uderzył piorun. Poczułem skurcz, gdy
przerażenie chwyciło mnie za gardło. Peter zaskoczony spróbował zahamować, przez
co samochód wpadł w poślizg. Widziałem jak desperacko próbuje zatrzymać pojazd.
Zacisnąłem dłonie mocno przerażony tym, co się dzieje.
- Spokojnie Lou, nic wam nie będzie – powiedział manewrując kierownicą tak, że to jego
strona samochodu uderzyła z całej siły w drzewo, a nie moja.
Pasy
ścisnęły mnie mocno, a poduszki powietrzne naparły mocno na brzuch aż wydałem z
siebie przerażony okrzyk. Nagle wszystko ustało. Odetchnąłem drżąco czując ból
brzucha, pleców i prawej nogi. Odwróciłem głowę w bok i zobaczyłem…
-
Nie! Peter! O Boże! Nie, błagam! Peter?! Odezwij się!
Mój
mąż siedział bezwładnie na siedzeniu z głową wykręconą pod dziwnym kontem. Z
jego ust leciała krew, a jego klatka piersiowa nie poruszała się. Zacząłem na oślep,
nerwowo próbować odpiąć pasy, wysiąść z samochodu, zrobić cokolwiek.
-
Ratunku! Niech ktoś nam pomoże! Mój mąż umiera! Błagam! – krzyczałem.
Do
mojej świadomości nie docierał fakt, że Peter już nie żyje, a burza zagłusza
moje krzyki. Poczułem ogromny ból w brzuchu oraz silne skurcze, a następnie
poczułem jak coś moczy moje nogi.
- Boże,
nie mów, że poród zaczął się wcześniej – powiedziałem nerwowo dotykając moich
mokrych spodni, ale na dłoni zobaczyłem… krew. – Nie! Maleństwo, zostań ze mną.
Słyszysz kociaku? Wszystko będzie dobrze. Musisz jeszcze chwilę wytrzymać –
błagałem kurczowo obejmując swój brzuch ramionami.
Gdzieś
w podświadomości czułem, że jest za późno. Ból był nie do zniesienia, a
świadomość, co się właśnie stało przygniotła mnie na tyle, że po chwili
otoczyła mnie ciemność…
Zerwałem
się z łóżka jak oparzony. Znów ten koszmar. Objąłem ramionami brzuch, mimo że
wiedziałem, że mojego kociaka już przy mnie nie ma, a mój mąż nie obejmie mnie
za chwilę ramieniem. Minął już rok od ich śmierci, a mi wciąż ciężko było
zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Wziąłem drżący oddech by po chwili wydać z
siebie cichy szloch. W takich momentach jak ten to zawsze pomagało. Pozwolić
sobie na chwilę słabości. Bo każdy takie ma. A ja miałem takie bardzo często. Odkąd
zostałem zupełnie sam. Peter zawsze powtarzał, że nikomu nie jest pisana
samotność i starałem się wierzyć, że mój mąż miał rację. Że moje serce
zaakceptuje jeszcze kogoś, gdy przyjdzie na to czas. Gdy odnajdę osobę godną
zastąpienia Petera…
Była
godzina szesnasta, a ja właśnie pożegnałem się z rudowłosym kociakiem i jego
właścicielem, który kupił mu wisiorek przynależności. Mimo zmęczenia po
ciężkiej nocy uśmiechnąłem się patrząc na nich. Bo nie ma nic piękniejszego od
zwierzołaka kochanego przez wybranka serca. I nie ważne było czy to jest
nieświadomy swojego wyboru maluch czy zawstydzony nastolatek.
Westchnąłem
chcąc usiąść z powrotem na krześle, gdy nagle drzwi do sklepu znów się
otworzyły, a w nich pojawił się on. Mój partner. Człowiek, który samym swoim
wyglądem, sposobem poruszania się, spojrzeniem poruszył moje serce.
Sebastian
Chodziłem
po centrum handlowym od paru godzin, cały czas gorączkowo rozglądając się za
odpowiednim prezentem dla swojego siostrzeńca. Oczywiście zapomniałem o imprezce
z okazji jego drugiego miesiąca na świecie i musiałem szukać prezentu na
ostatnią chwilę.
Warknąłem
zdenerwowany wychodząc z kolejnego sklepu. Wszędzie było pełno ładnych rzeczy,
ale żadna z nich nie wydała mi się odpowiednia. Zakupów nie ułatwiał mi fakt,
że w sklepach było pełno rodziców z dzieciakami. Owszem, lubiłem małe dzieci,
ale dzisiaj naprawdę nie było mi na rękę stanie w kilometrowej kolejce za kilkanaściorgiem
małych dzieci. Jedne płakały, bo rodzice nie chcieli im czegoś kupić, drugie
piszczały ucieszone, a jeszcze inne biegały po całym sklepie. Chyba wyglądałem
trochę dziwnie wchodząc do tych wszystkich sklepów dla dzieci sam. Parę razy
zrobiło mi się nawet głupio pod wpływem spojrzeń ojców i matek, ale nie mogłem
odpuścić. Dziś wieczorem miało się odbyć przyjęcie, więc musiałem znaleźć
prezent dla małego Jimmy’ego.
Westchnąłem
zrezygnowany. Nie znalazłem prezentu dla siostrzeńca, bolały mnie nogi i głowa,
a do tego skończył mi się wybór sklepów dla dzieci. Prawie straciłem nadzieję
na kupno idealnego prezentu, gdy nagle dostrzegłem sklep jubilerski. Właśnie
wychodził z niego młody mężczyzna z młodym kocurkiem na rękach. Nagle w głowie
zaświeciła mi się lampka. Podszedłem do wystawy sklepu i szybko przeleciałem
wzrokiem po wystawionych świecidełkach. Moją uwagę przykuła czerwona obróżka ze
srebrnym wisiorkiem w kształcie psa. Jimmy był owczarkiem australijskim i
jeszcze się nie zmienił, więc ta obróżka była idealnym prezentem. Z
doświadczenia wiedziałem, że mały uwielbia świecące się rzeczy. Raz nawet
próbował mi wyrwać guzik ze spodni!
Zaśmiałem
się na to wspomnienie, po czym wszedłem do sklepu. W środku było znacznie
ciszej. Nie było tu ruchu tak jak w innych sklepach. Zapewne ze względu na
ceny.
Rozglądnąłem
się po sklepie aż w końcu mój wzrok zatrzymał się na młodym kocie stojącym za
ladą. Sierść na jego uszach była w szarym kolorze, tak samo jak włosy. Oczy
miał duże, niebieskie. Jego usta były ładnie wykrojone w kolorze blado-różanym.
Chłopak nie był szczupły, ale też nie był gruby. Po prostu w paru miejscach
miał urocze krągłości.
Zauważyłem, że również mi się przygląda. Gdy
spojrzał mi w oczy przeszedł mnie dziwny dreszcz. Płuca skurczyły się
wypuszczając całe powietrze. Mimo przechodzących po plecach dreszczy poczułem
nagłe uderzenie gorąca. Atmosfera w sklepie zrobiła się cięższa. Nie
wiedziałem, co ze sobą zrobić. Pierwszy raz w życiu czułem coś takiego.
- Dzień dobry – odezwał się
niepewnie kot, po czym odchrząknął. – W czym mogę pomóc?
Dopiero po chwili zorientowałem
się, że wpatruję się w chłopaka z otwartymi ustami. Zreflektowałem się szybko,
po czym podszedłem do lady.
- Na wystawie zauważyłem czerwoną
obróżkę ze srebrnym medalikiem. Chciałbym ją kupić – powiedziałem opierając się
o ladę.
Nie wiem, czemu, ale chłopak
zarumienił się lekko, gdy zmniejszyłem odległość między nami. Odgarnął
przydługie pasma włosów za uszy, po czym wyszedł na chwilę na zaplecze.
- Proszę – powiedział wykładając
przede mną parę egzemplarzy obróżek. – Są w różnych kolorach, więc
niekoniecznie musi pan decydować się na czerwoną.
- Dziękuję, ale czerwona będzie
idealna.
- W takim razie proszę mi
powiedzieć, jakiej długości ma być pasek.
- Długość…? – zapytałem drapiąc
się po karku.
- Nie wie pan?
- Nie – uśmiechnąłem się
przepraszająco.
- No dobrze. Nic nie szkodzi. W
takim razie proszę mi powiedzieć, w jakim wieku mniej więcej jest pański syn?
Wnioskując po kolorze to chłopiec.
- Tak, tak. Chłopiec, ale nie syn
– wyjaśniłem. – To dla siostrzeńca.
- Oh… proszę wybaczyć w takim
razie – powiedział zakłopotany i znów odgarnął włosy za uszy.
„Odruch nerwowy” – pomyślałem.
- Więc… W jakim wieku jest
siostrzeniec?
- Ma dwa miesiące.
- W takim razie dziecięca ósemka
powinna wystarczyć – powiedział i położył przede mną odpowiednią obróżkę. –
Zapakować?
- Ładnie proszę – uśmiechnąłem
się do niego.
I znowu. Zarumienił się i
odgarnął włosy. Zabrał obróżkę i zapakował do ozdobnego pudełeczka ze wstążką.
- Proszę – wręczył mi zapakowany
prezent.
Gdy odbierałem od niego pudełko
musnąłem delikatnie jego palce. Chłopak niczym oparzony zabrał dłoń. Zachichotałem
i podałem mu kartę kredytową. Wbiłem pin, a kot podał mi rachunek.
- Mam nadzieję, że siostrzeńcowi
się spodoba – uśmiechnął się ciepło.
- Na pewno. Dziękuję za pomoc.
- Cała przyjemność po mojej
stronie.
- Do widzenia – mrugnąłem do
niego.
Chłopak spłoną rumieńcem i znów
odgarnął swoje szare włosy.
- Do widzenia – powiedział cicho.
Wychodząc ze sklepu miałem
nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Chłopak był bardzo w moim stylu.
Nigdy nie lubiłem bardzo chudych chłopaków, więc krągłości szarowłosego w ogóle
mi nie przeszkadzały. Więcej… Nakręcały mnie jeszcze bardziej.
Lou
Po
wyjściu mężczyzny ze sklepu wciąż nie mogłem się pozbierać. Było to dla mnie
duże zaskoczenie. Partner, tak nagle. Nie myślałem, że znajdę go zaledwie rok
po śmierci mojej jedynej rodziny. Odruchowo skierowałem dłoń w stronę brzucha,
ale zatrzymałem się w połowie drogi przygryzając wargę.
Do
końca dnia byłem kłębkiem nerwów. Nie mogłem na to nic poradzić. Westchnąłem
ciężko, gdy skończyłem prace i spojrzałem na wisiorek smętnie wiszący na mojej
szyi. Do tej pory nie wiedziałem, dlaczego tak jest, ale odkąd Peter umarł
zawieszka wydawała się pociemnieć, a kamień przestał błyszczeć. Jednak wciąż
była dla mnie cenna. Pokręciłem głową by przestać się dołować i po tym jak
upewniłem się, że zamknąłem sklep, wyszedłem z galerii.
Do
domu nie miałem daleko, a przynajmniej odkąd przeprowadziłem się do nowego
mieszkania. Po wypadku nie byłem w stanie mieszkać w domku moim i Petera, więc
postanowiłem je sprzedać i zamieszkać gdzieś indziej. Idąc chodnikiem
rozglądałem się, jak zwykle z zaciekawieniem oglądając domki i niewielkie
budynki mieszkalne, które mijałem. Gdy miałem przejść na drugą stronę by wejść
do swojej klatki zobaczyłem małego szczeniaczka popiskującego cicho. Mały
najwyraźniej utknął w dziurze, przez którą próbował się przecisnąć. Gdy spojrzałem
na podwórko zobaczyłem, że kilka osób szuka czegoś, a raczej kogoś. Uśmiechnąłem
się pod nosem, po czym przykucnąłem przy maluszku.
- No
i co? Zachciało się ucieczek?
Maluch
śmiesznie oklapł, jakby zmęczony tą sytuacją. Zachichotałem tylko i ostrożnie
wyjąłem go z dziury odplątując go przy okazji z gałęzi. Stanąłem na nogi i
zawołałem.
-
Ta mała zguba to chyba wasza, prawda? – zapytałem zerkając na szczeniaczka by
dostrzec na jego szyjce… czerwoną obróżkę?
- O
Boże, Jimmy! Tak się bałam. Dziękuję – powiedziała kobieta zwracając się do
mnie.
Następnie
otworzyła furtkę przede mną i gestem dłoni wskazała bym wszedł na podwórko.
Zrobiłem
to z ociąganiem, a następnie podałem jej małą popiskującą kulkę.
-
Nawet nie wie pan jak się wystraszyłam. Jimmy zawsze szuka sposobu by wyjść na
zewnątrz, dlatego gdy chciałam wypuścić jego wujka z domu mały czmychnął z
domu.
Kiwnąłem
głową.
- Och,
rozumiem. Maluch jest przygód spragniony – powiedziałem ze śmiechem, który
ugrzązł mi w gardle, gdy znów dostrzegłem jego.
-
To pan! Co pan tu ro… Jimmy się znalazł!
- Tak,
ten pan go znalazł za płotem – powiedziała kobieta z uśmiechem, a ja znów
nerwowo zaczesałem włosy za ucho.
- To
cudownie. Dziękujemy za pomoc. Sebastian – powiedział nagle wyciągając dłoń w
moją stronę.
Znów
nerwowo zagarnąłem włosy za ucho i powiedziałem cicho.
- Lou.
Kobieta,
z tego, co się zorientowałem siostra Sebastiana, przyglądała nam się uważnie,
po czym zwróciła się w moja stronę.
- Ja
jestem Alexandra. Co powiesz na kawę? Za znalezienie tego łobuza?
Zamyśliłem
się na chwilę, ale wizja spędzenia czasu z moim nowym partnerem była zbyt
kusząca, więc przytaknąłem ostrożnie. W środku zostałem przedstawiony ojcu
Jimmy’ego oraz mamie Sebastiana, która przyszła odwiedzić swojego wnuczka.
Gdy
wszyscy zasiedliśmy już przy stole na powrót uwaga wszystkich została
skierowana w moją stronę.
-
Hm… Mieszkasz gdzieś niedaleko, Lou? Wcześniej nie widziałam cię tutaj –
zapytała Alex zerkając na mnie z nad swojego kubka herbaty.
- Mieszkam
tu już od pół roku, ale jestem dość zamkniętą osobą, jeśli mogę to tak
określić.
-
Naprawdę? Nie wydajesz się taki być – powiedziała, na co ja tylko się
uśmiechnąłem, chcąc coś powiedzieć, ale poczułem, że ktoś ciągnie mnie za nogawkę
spodni.
Spojrzałem
w dół i uśmiechnąłem się widząc szczeniaka.
- Jimmy,
co ty…?
- Och,
nie musisz się złościć na małego. Nic się nie stało, prawda maluszku? –
zapytałem z czułym uśmiechem podnosząc szczeniaczka na swoje kolana.
Zerknąłem
na Sebastiana, który uśmiechnął się do mnie.
-
Widzę, że masz miękkie serce do dzieci. Pewnie swoje też tak rozpieszczasz, co?
– zapytał ojciec małego kociaka. – Mąż w domu z maluszkiem pewnie czeka?
Słysząc
to pytanie zamarłem, czując nieprzyjemne ukłucie w sercu. Zacisnąłem mocno
wargi i, gdy pogłaskałem małego postawiłem go na ziemi by po chwili odezwać się
cicho.
- Niestety
nie. Zarówno mój mąż jak i moje nienarodzone dziecko nie żyją od roku –
powiedziałem spuszczając głowę i poprawiając nerwowo włosy.
Poczułem
wyraźnie, że wszyscy zamarli.
-
O Boże, przepraszam. Nie powinniśmy cię tak o wszystko wypytywać – powiedziała
matka Sebastiana.
- Proszę
się nie przejmować. Naprawdę. Już się pozbierałem po tamtym wydarzeniu. Po
prostu wciąż ciężko o tym mówić, więc może zmieńmy temat.
Wszyscy
chętnie na to przystali. Niedługo po tym w salonie, co chwilę słychać było
tylko śmiech. Naprawdę czułem się z nimi dobrze i nie mogłem sobie przypomnieć,
kiedy ostatni raz tak dobrze się bawiłem. Oprócz rozmów z dorosłymi pobawiłem
się z Jimmy’m. Gdy wieczorem wychodziłem od nich z kolejnym zaproszeniem na
spotkanie nie mogłem się nie uśmiecha i go nie przyjąć.
Gdy
już miałem przejść na drugą stronę by wrócić wreszcie do swojego mieszkania
usłyszałem nawoływanie za sobą. Jak się okazało był to Sebastian. Wołał
mnie z pogodnym uśmiechem.
- Alan,
wiem, że moja siostra zaprosiła cię do nich, ale ja również chciałbym cię
zaprosić by wyjść gdzieś we dwoje. By zapełnić te luki w twoim sercu,
byś nie był już sam, bym cię mógł lepiej poznać i po prostu bym mógł cie
mieć dla siebie. Pociągasz mnie, a szczególnie te twoje krągłości. Takie piękne
i miękkie. Poza tym ja już wiem. Rozmawiałem z szwagrem i wiem, że jestem twoim
partnerem, prawda?
Kiwnąłem
niepewnie głową.
-
Cieszy mnie to, piękny. To, co? Spotkamy się jutro? Może przyjadę po ciebie o
osiemnastej?
Znów
kiwnąłem zamroczony głową. Mężczyzna uśmiechnął się tylko czule, pocałował mnie
w policzek, a następnie zostawił samego, rozdygotanego na chodniku. A co najlepsze,
nic nie mogłem z tym zrobić. Byłem tak skrępowany, jak jeszcze nigdy. A równocześnie
przeszczęśliwy. Ścisnąłem wisiorek na mojej szyi i uśmiechnąłem się pod nosem.
Dlaczego? Bo zwyczajnie, jak małolatę, zamurowało mnie od kłębiących się we
mnie emocji.
Ale
wiedziałem jedno, los znów się do mnie uśmiechnął i nie mogłem się doczekać, co
mi jeszcze przyniesie.
Sebastian
Następnego
dnia równo o osiemnastej stawiłem się pod drzwiami mieszkania Lou. Zapukałem
parę razy. Nie musiałem długo czekać. Już po chwili drzwi otworzyły się, a w
progu stanął odrobinę skrępowany Lou.
-
Witaj, piękny – przywitałem się i uśmiechnąłem zawadiacko.
- Cześć
– powiedział cicho.
Lou był
ubrany w czarne rurki i białą luźną koszulkę. Zapewne chciał ukryć swoje
krągłości. Nie przeszkadzało mi to, chociaż wolałbym by Lou niczego się nie
wstydził.
-
Ślicznie wyglądasz.
-
Dziękuję – odparł zawstydzony i odgarnął włosy. – Idziemy?
- Tak –
uśmiechnąłem się i podałem mu dłoń.
Chłopak
zawahał się, ale po chwili chwycił moją dłoń.
- Jak
tu ładnie. – Zachwycał się Lou, gdy weszliśmy do restauracji.
Wybrałem
spokojną knajpkę byśmy mogli spokojnie porozmawiać i bliżej się poznać.
-
Cieszę się, że ci się podoba – uśmiechnąłem się prowadząc chłopaka do stolika.
Zajęliśmy
miejsce przy dużym akwarium z kolorowymi karpiami Koi.
- Na,
co masz ochotę? – zapytałem przeglądając kartę.
-
Zadowolę się sałatką owocową – powiedział cicho.
Westchnąłem
zirytowany. Odłożyłem kartę i spojrzałem na Lou.
- Lou,
proszę, nie zachowuj się tak.
- Nie
wiem, o co ci chodzi – szepnął spuszczając głowę.
-
Doskonale wiesz. Przecież powiedziałem ci, że nie przeszkadza mi twoja waga.
- Tylko
tak mówisz. Każdy chce mieć szczupłego, ładnego partnera, a nie kota z nadwagą
– mruknął cicho
-
Naprawdę tak myślisz? – zapytałem zdziwiony. – A twój mąż? Też tak myślał?
-
Peter? – spojrzał na mnie z lekką obawą w oczach. – Peter… Peter mnie kochał.
Mnie i nasze nienarodzone dziecko.
- Więc, dlaczego uważasz, że ja
nie chciałbym cię takiego jakim jesteś?
Lou spłonił się lekko.
- Nie wiem. Proszę, wybacz mi.
Uśmiechnąłem się ciepło.
- Nie ma sprawy. Chcę jednak byś
czuł się przy mnie swobodnie. Nie ograniczaj się. Bądź po prostu sobą.
Chłopak rozpromienił się.
- Dobrze – uśmiechnął się szeroko.
- Cieszę się. Więc? Na, co masz
ochotę? – zapytałem ponownie podnosząc swoją kartę.
- Wezmę sałatkę z duszonym
kurczakiem i oliwkami.
- Brzmi smakowicie – przyznałem.
– Może ja też się skuszę?
Lou zaśmiał się serdecznie.
- Chciałbym jeszcze herbatę.
- Nie ma sprawy.
Gdy przyszedł kelner złożyliśmy
zamówienie.
- Piękne są te karpie – zagadnął
Lou obserwując akwarium.
- Ty jesteś piękny – powiedziałem
uśmiechając się.
Lou zarumienił się soczyście i spuścił
głowę.
- Wyglądasz słodko, gdy się
rumienisz.
- Przestań – mruknął.
- Dlaczego? Wyglądasz uroczo, gdy
się rumienisz – postawiłem na swoim.
Wszystko działo się tak szybko.
Jedliśmy spokojnie kolację, gdy nagle Lou zaczął się dusić. Nie wiedziałem, co
mam zrobić. Ktoś ze stolika obok wezwał pogotowie. Ja natomiast potrafiłem
tylko być obok niego i modlić się o jak najszybsze przybycie karetki. Nawet nie
zwróciłem uwagi na moment jej przybycia. Widziałem tylko jak ratownicy kładą
Lou na nosze i zabierając do szpitala. Potem przed oczami migały mi urywki
obrazów, gdy jechałem do szpitala.
- Szukam Lou Johnsona – rzuciłem
w stronę pielęgniarki siedzącej za biurkiem w szpitalu.
- Jest na sali segregacji – odpowiedziała
i wróciła do swoich obowiązków.
Czym prędzej udałem się w tamtym
kierunku. Nie zwracając uwagi za zakaz wchodzenia na salę, wparowałem do
środka. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Mój wzrok zatrzymał się na
szarowłosym kocie leżącym w kącie sali.
- Lou – wyszeptałem z niemałą
ulgą i skierowałem się w jego stronę.
- Sebastian – uśmiechnął się
chłopak zauważając mnie.
- Jak się czujesz, piękny? – zapytałem
siadając na krześle obok jego łóżka.
- Dużo lepiej. Nie potrzebnie się
martwiłeś.
- Niepotrzebnie? – prychnąłem. –
Prawie udusiłeś się na moich oczach!
Lou spłonił się lekko i opuścił
głowę.
- Przepraszam – szepnął
odgarniając włosy za ucho.
- Za, co ty mnie przepraszasz? –
zaśmiałem się.
Chłopak również się uśmiechnąłem.
- Tak właściwie to, co się stało?
Jesteś na coś uczulony? – zapytałem przyglądając się mu.
- Właśnie nie i dlatego sam nie
wiem, dlaczego tak się stało. Zaraz ma przyjść lekarz z wynikami moich badań i
wyjaśnić mi to całe zajście.
Rzeczywiście, po chwili pojawił
się przy nas lekarz.
- Panie Johnson, mam już
wszystkie wyniki. Z tego, co widać jest pan w pełni zdrowy i na nic nie
uczulony, ale proszę mi powiedzieć czy zażywa pan może jakieś leki, które
mogłyby być powodem ataku duszności?
Lou zamyślił się na chwilę, po
czym cały czerwony na twarzy rzekł.
- Jedyne leki, jakie zażywam to
tabletki na hamowanie dni płodnych.
Otworzyłem szeroko oczy. „To taki
lek istnieje?”
- Ale z tego, co widzę ma pan
partnera – zauważył lekarz.
- Tak, ale wiem to dopiero od
dwóch dni – wytłumaczył.
- Aha. W każdym bądź razie… - odchrząknął.
– Widocznie lek zmieszany z jakąś ostrą przyprawą wywołał silną reakcję
alergiczną.
- O, mamo – westchnął Lou.
- Dobra wiadomość jest taka, że
jeszcze dziś wróci pan do domu, a zła, że musi pan na jakiś czas odstawić leki.
- Co? Ale ja nie mogę! – zaprotestował
szarowłosy. – Przecież po tak długim okresie hamowania okres płodny może
nastąpić w każdym momencie! Ja przecież muszę chodzić do pracy!
- Panie Johnson, proszę się o nic
nie martwić. Jestem pewny, że pana partner się panem zajmie – powiedziawszy to
odszedł.
Lou spojrzał na mnie spanikowanym
spojrzeniem. Ja jedynie gapiłem się na niego z otwartymi ustami. Jakoś nie
mogłem przetrawić słów lekarza.
Lou
Przez
całą drogę nie odezwałem się ani słowem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć.
Cała sytuacja była naprawdę krępująca. No, bo cholera, co miałem zrobić?
Odstawić leki i poprosić Sebastiana by zamieszkał ze mną, jako mój partner? Po
to by jak nadejdą dni płodne pieprzył mnie, bo mi się będzie chciało? Przecież
to jest jakiś koszmar. Sama myśl, że miałbym mieć dni płodne teraz, gdy nie ma
przy mnie Petera przyprawiała mnie o mdłości. Zwykła dziwka prosząca o
ruchanie. Właśnie takie słowa cisnęły mi się na usta. Nie mogłem być niczym
więcej, jeśli miałbym się łasić podczas dni płodnym marząc tylko o seksie.
Podczas gdy mój mąż nie żyje. Moje dziecko nie żyje. I nie ma znaczenia, że
minął już rok. Wciąż będzie znaczyć to samo, bo moja żałoba się nie zakończyła
i długo jeszcze się nie zakończy. Mimo że
wiele osób mówiło mi, mówi bym żył dalej to ja wciąż w głębi serca ich opłakuję.
Moją rodzinę…
- Lou,
czemu płaczesz?
Zaskoczony
spojrzałem na Sebastiana. Płaczę. Dotknąłem swojego policzka by poczuć na
palcach mokrą ciecz, którą definitywnie były moje łzy.
- Ee… nie wiem. Chyba za bardzo
przejąłem się tym lekarzem – powiedziałem cicho.
- Wiesz, że jeżeli lekarz mówi,
że to konieczne to musisz odstawić te leki. Właściwie, czemu zacząłeś je brać?
Przygryzłem wargę. Spojrzałem za
szybę. Staliśmy już przed moim blokiem. Miałem możliwość ucieczki, a jednak
postanowiłem odpowiedzieć.
- A, co? Miałem się tarzać w
pościeli jak jakaś kurwa tydzień po śmierci mojego męża i dziecka? Masturbować
się by, choć w małym stopniu pohamować pożądanie i ulżyć sobie? Poroniłem, w
takiej sytuacji moja kocia strona od razu by się prosiła o ponowny kontakt by
znów spodziewać się dziecka, a ja tak nie mogłem. Sama myśl powodowała u mnie
mdłości. Straciłem dziecko, a moje kocie „ja” chciało by je od razu zastąpić. A
moje serce od razu wiedziało, że nic mi nie zastąpi mojego Ariela. Mojego
maluszka… - znów odruchowo chciałem dotknąć brzucha. – Żałoba do czegoś
zobowiązuje – powiedziałem, po czym nie patrząc na niego wysiadłem z auta.
Po odstawieniu leków nie musiałem
długo czekać na pojawienie się dni płodnych. Mój organizm jakby tylko czekał na
ten dzień. Gdy tylko zrozumiałem, co się ze mną dzieję od razu napisałem do
Sebastiana, że nie najlepiej się czuję, że się „przeziębiłem” i raczej przez
następne kilka dni nie będziemy się widzieć. Potem były na zmianę wyrzuty
sumienia, pożądanie, nieograniczona chęć dotyku, seksu, znów wyrzuty sumienia,
pragnienie, ogromne pragnienie posiadania dziecka… I tak bez końca. Ciągło
się to tak przez ponad tydzień. Nie byłem w stanie prawie w ogóle nic jeść.
Byłem kompletnie nieprzygotowany na pojawienie się moich dni płodnych i nie zrobiłem
zakupów. Tak więc, gdy się zobaczyłem w lustrze wreszcie byłem w szoku. W
przeciągu tygodnia udało mi się zgubić te pozostałości po ciąży i nawet więcej.
Byłem o wiele szczuplejszy, drobniejszy. Nie straciłem jednak tych „pięknych
krągłości” jak to nazywa je Sebastian. Te miękkie linie w mojej figurze leżały
w mojej naturze. Westchnąłem ciężko i po przeszukaniu szafy znalazłem sporą
ilość ubrań, które nosiłem przed ciążą. Przymierzyłem wszystko po kolei,
starając się podobierać koszulki do spodni. Swetry do koszulek i inne takie,
gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Zaskoczony odłożyłem jeansy na łóżko
naciągnąłem na siebie dresowe spodnie i koszulkę, którą miałem wcześniej na
sobie i poszedłem do drzwi. Na progu, jak się okazało, stał Sebastian.
- Nie odezwałeś się wczoraj ani
dziś. Martwiłem się… O rany, jak to się stało?
- Ale co? – zapytałem zaskoczony
poprawiając nerwowo włosy, które wysunęły się spod kitki.
- Jak mogłeś schudnąć tyle tak
nagle?
Poczerwieniałem nagle.
- Wiesz, ostatnio siedziałem
chory w domu i nie mogłem pójść na zaku…
- To czemu nie zadzwoniłeś? Coś
bym ci przywiózł.
- Bo nie mogłem. To przez to, co
mi dolegało – powiedziałem cicho.
Sebastian zrozumiał. Przeczesał
lekko moje włosy i powiedział z uśmiechem.
- Rozumiem, że nie bierzesz już
leków? To dobrze. Nie chciałbym by coś ci stało. No i w samą porę przyszedłem z
tym – powiedział, a ja dopiero teraz zauważyłem, że przyszedł z siatką pełna
jakiś produktów.
- Co planujesz ugotować? –
zapytałem wpuszczając go do środka.
- Spaghetti, ale nie w normalnym
sosie. Planuję zrobić sos serowy.
Kiwnąłem głową i zamarłem na
chwilę, gdy zobaczyłem jak mężczyzna zaczyna się krzątać po kuchni. To mi
przypomniało jak Peter często gotował w naszym domu.
- Coś nie tak?
- Nie, zwykła myśl.
- Wspomnienia, co? A co powiesz
na to, Lou, że opowiesz mi coś o sobie? I nie mam na myśli, że tylko o sobie,
ale o swoim mężu też. Jak żyliście, o swoim dzieciństwie przy nm. Chcę poznać
twoją historię. Nie boję się faktu, że miałeś kogoś. Raczej czuję się
szczęśliwy, wręcz zaszczycony, że wybrałeś mnie. Że jestem godny by zastąpić w
przyszłości twojego męża, gdy mi zaufasz.
A ja? Słysząc to nie potrafiłem
mu odmówić. Czułem się naprawdę szczęśliwy, gdy Sebastian to powiedział. W ten
sposób opowiedziałem mu jak Peter znalazł mnie w koszu na śmieci. Jak się mną
opiekował. Jak mu kiedyś pomalowałem koszule by były bardziej kolorowe. Jak się
z nim kłóciłem o kolczyk na karku, a potem o tatuaż na plecach, które w końcu
sobie zrobiłem, o sklepie, mojej teściowej, o naszym domku nad oceanem… troszkę
też o moim kociaku. A w zamian Sebastian opowiedział mi o swojej rodzinie.
Wieczorem, gdy siedzieliśmy na kanapie, opierałem głowę o jego kolana. Mężczyzna
natomiast głaskał mnie po głowie, a ja po raz pierwszy czułem się jak w prawdziwym
domu. Jak w swoim domu i nie mogłem powstrzymać szczęśliwego uśmiechu. Zasnąłem
nawet nie wiem, kiedy, odprowadzony cichym szeptem Sebastiana oraz jego słodkim
zapachem i dotykiem.
Ciekawe czy Lou by sie zakochal w Sebastianie gdyby Peter nadal zyl: )
OdpowiedzUsuńDla mnie to dziwne, ze po dwoch dniach od razu sie przytulaja i nie wiadomo co. Rozumiem, ze wiedza, ze sa dla siebie partnerami, ale mogliby sie poznac, a nie od razu z tekstami ,,to co piekny idziemy tam?" Brzmi jakby Sebastian wyrywal prostytutke. Akcja toczy sie za szybko dla mnie.
Wiesz wydaje mi się że w tym opowiadaniu jest pewna zależność pomiędzy partnerem a opiekunem . Partner jest ci przydzielony do końca życia ,a opiekun ma za zadanie cię wychować . Oczywiście nie wyklucza to że opiekun to też twój partner . Podkreślam że tylko mi się tak WYDAJE , jedyna osobą która może nam odpowiedzieć to sama autorka. Po drugie jest to short story , więc nie dziwnym jest że akcja leci szybko . Decyzja autorki a my nie powinniśmy tego podważać lecz cieszyć się że tworzy dla NAS �� pozdrawiam ~Bunns
UsuńDezyzje autorek, bo z tego co wiem to tworza dwie ;)
UsuńDzięki za info . Od samego początku byłam w przeświadczeniu że jest tutaj tylko jedna autorka. Właściwie dalej nie jestem w stanie pojąć tego że dwie osoby są w stanie tworzyć razem tekst . Sama pisząc nie lubię gdy ktoś mi się wtrąca az do momentu korekty .
UsuńZaciekawiło mnie *.*
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że to będzie równie ciekawe i spodoba mi się jak twoje poprzednie opowiadania :3
Zaczęło się dramatycznie, ale skończyło się szczęśliwie :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Sebastian pomoże Lou pogodzić się ze stratą męża i dziecka.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Super to jutro druga część:-)
OdpowiedzUsuńZa tydzień, kochana.
Usuń#freak
Płakałam jak to czytałam;) Jestem ciekawa co będzie dalej; )
OdpowiedzUsuńChcę więcej 😊
OdpowiedzUsuńswietne, serio :)
OdpowiedzUsuńbardzo podobało mi się to że Lou nie jest jakoś strasznie chudy tylko taki właśnie 'z kragłościami' naprawdę. W ogóle bardzo śliczne jest to imię... Lou :") trochę kojarzy mi się z Louisem z 1D...
czekam na koleją część z niecierpliwością... szkoda że tydzień trwa tak długo :D
ps. czy planujecie na tym blogu kolejne dłuższe opowiadanie? czy raczej nie?
pozdrawiam, kawaiikisu
Nie bój się, penis sebastiana bedzie oczywiscie duzy jak z pornola i maly Lou bedzie piszczec z bolu jak bedzie w niego wchodzil ;*
Usuńmam nadzieje
UsuńHistoria zapowiada się dosyć ciekawie ;)
OdpowiedzUsuńFajnie, że Lou po tak bolesnej stracie nie załamał się całkowicie i gdy spotkał Sebastiana to postanowił dać im szansę ;)
Czekam na dalsze części tego opowiadania...
Pozdrawiam
Hej,
OdpowiedzUsuńzastanawiłam się kim jest, a później mnie olśniło... bosko, że napisałyście i o nim coś...
Peter robił wszystko, aby przeżyli, ale niestety się nie udało i brak pomocy, smutno tak by miał chociaż synka przy sobie, Sebastian się stara i może uda mu się ukoić ten ból...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia