czwartek, 26 listopada 2015

Short Story 1.3

Short Story 1.3

"Second chance,
Second life,
Second love..."


Lou

Przechadzałem się nerwowo po moim nowym domu. Od naszego wspólnego wyjazdu minęły cztery miesiące, a od czterech miesięcy mieszkałem z Sebastianem. Po tym jak się zbliżyliśmy do siebie nie umiałem wrócić do swojego pustego mieszkania. Tak więc teraz mieszkam w bogatej dzielnicy na obrzeżach Sydney razem z Sebastianem i wszystko jest okay. A raczej było. Od kilku dni nie najlepiej się czuję. A do tego dni płodne powinny mi się zacząć już cztery dni temu. Do tej pory pojawiały się  idealnie, co do dnia. Czekaliśmy na nie z Sebastianem, szczególnie on czekał bym bez skrępowań oddawał się w jego ramiona gdyż normalnie było to dla mnie dość trudne. Mimo rozmowy z moim partnerem wciąż wstydziłem się pokazywać mu swoje ciało i jedyne momenty, gdy wstyd mnie opuszczał były, gdy moja kocia strona przejmowała nade mną kontrolę. Ale teraz coś było nie tak. 
Wyjaśnienie tej sytuacji, jakie podpowiadał mi mój umysł, przerażało mnie. Ja po prostu nie byłem gotowy. Bałem się ponownej straty i poczucia pustki. Nie chciałem znów odruchowo przykładać ręki do brzucha, wpatrywać się utęsknieniem za dziećmi i siłą woli powstrzymywać się od chęci znalezienia jakiegoś dziecka, gdy tylko usłyszę jego płacz. Wiedziałem, że nie mogę tylko podejrzewać i gdybać. Dlatego poszedłem do apteki pod domem i kupiłem trzy testy ciążowe. 
I co? Wszystkie pozytywne. To spowodowało, że moje przerażenie wzrosło. Dlatego właśnie teraz krążyłem nerwowo po nowym mieszkaniu nie wiedząc, co mam zrobić, a przede wszystkim jak mam rozmawiać z Sebastianem i jak mu to powiedzieć.
- Lou, wszystko okay? – mężczyzna pojawił się z nikąd, a ja mało nie zszedłem na zawał.
- O Boże, nie strasz mnie tak.
- Przepraszam kotku. Wszystko w porządku? – zapytał podchodząc  do mnie i całując mnie w usta.
- Tak… Tak, jest ok. Zaraz nałożę obiad tylko pójdę najpierw gdzieś zadzwonić, w porządku?
Seba kiwnął głową i po tym jak musnął moje usta wyszedł do kuchni. Ja natomiast poszedłem do naszej sypialni by wykonać telefon do kliniki. Gdy umówiłem się na wizytę zszedłem z powrotem na dół. 
- Sebastian, jesteś jutro zajęty? – zapytałem niepewnie.
- Nie, a coś się stało? – zapytał przyjmując ode mnie talerz z jedzeniem, który mu podałem.
- Nie, po prostu chcę z tobą jutro iść w pewne miejsce i potrzebuję byś był wolny.
- Och, w porządku. Powiedz tylko, o której i nie będzie żadnego problemu.
Uśmiechnąłem się do niego z wdzięcznością i pocałowałem w usta.



Następnego dnia Sebastian urwał się z pracy dużo wcześniej by pojechać ze mną tam gdzie chciałem. Gdy zapytał mnie o cel podróży podałem mu tylko adres. Z początku mężczyzna kompletnie nie zorientował się w sytuacji, ale gdy weszliśmy do kliniki  dla zwierzołaków spojrzał na mnie zmartwiony.
- Boże, Lou, jesteś chory?
Nie odpowiedziałem mu tylko stanąłem przy biurku recepcjonistki. 
- Dzień doby, w czym mogę pomóc?
- Jestem umówiony na wizytę z doktor Hill.
- Och, w porządku. Oddział ginekologiczno-położniczy znajduje się na pierwszym piętrze. Drzwi gabinetu doktor Hill znajdzie pan po lewej stronie.
Kiwnąłem głową i pociągnąłem osłupiałego Sebastiana na górę by po godzinie badań, rozmowy oraz przepisaniu leków wrócić z uśmiechniętym od ucha do ucha Sebastianem do auta.
- Nie wierzę, że będziemy mieć kociaka. Naszego synka. Boże Lou, nie wyobrażasz sobie jak sie cieszę.
Przygasłem trochę słysząc tą radość.
- Lou, o co chodzi?
- Boje się, bo co jeśli znów je stracę?
- Nie stracisz. Obiecuję, że o was zadbam. Nie martw się na zapas. Będzie dobrze.
Szkoda ze nie wiedzieliśmy jak dalekie będzie to od prawdy.


Sebastian

              Odkąd dowiedziałem się, że zostanę ojcem byłem bardzo podekscytowany. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym będę mógł wziąć mojego synka na ręce, ale musiałem uzbroić się w cierpliwość jeszcze na dwa miesiące. Lou był dopiero w trzecim miesiącu ciąży. Brzuch ciążowy był już dobrze widoczny. Zawsze, gdy gdzieś razem wychodziliśmy byłem dumny ze swojej ‘’roboty’’ i nie ukrywałem tego. Lou nie zawsze był z tego zadowolony, ale nigdy nie narzekał. Chociaż ostatnimi czasy zauważyłem, że Lou zmarkotniał i coraz rzadziej wychodził z domu. Właściwie to wychodził tylko do pracy. Resztę dnia spędzał w domu. Gdy chciałem się dowiedzieć, o co chodzi zbył mnie mówiąc, że wszystko w porządku i, że po prostu nie chce się przemęczać.
              Wracałem z pracy. Była trzecia popołudniu. Postanowiłem po drodze zrobić zakupy, więc zatrzymałem się przy centrum handlowym. Zrobiłem zakupy, a gdy przechodziłem obok sklepu dla dzieci na wystawie zauważyłem manekin małego kotka, a na nim urocze, czarno-białe ubranko z kapturem z uszami pandy. Nie mogłem się oprzeć i je kupiłem. Byłem pewny, że nasz synek będzie w tym wyglądał prze słodko.
              Gdy wróciłem do domu od razu pokazałem Lou mój nowy zakup. Kot uśmiechnął się i pokręcił głową.
              - Nie mogłeś się oprzeć, prawda? – zapytał oglądając ubranko.
              - Lou! Wykazałbyś trochę więcej emocji! Przecież to jest przeurocze! – zachwycałem się.
              - Tak samo mówiłeś przy ostatnich pięciu.
              Uśmiechnąłem się głupio i pocałowałem Lou w policzek.
              - Jak było w pracy? – zapytał odkładając ubranko na bok.
              Westchnąłem ciężko i opadłem głową na jego kolana przy okazji całując jego brzuch.
              - Nudno. Dużo papierkowej roboty. Brakowało mi ciebie.
              - Czyli codzienna rutyna – podsumował przeczesując palcami moje włosy. – Powinieneś iść do fryzjera. Kudły ci urosły.
              - Myślałem, że lubisz za nie ciągnąć podczas seksu – uśmiechnąłem się zawadiacko, a Lou zarumienił się i trzepnął mnie w ucho.
              - Zboczeniec.
              - I tak mnie kochasz – podniosłem się. – Kupiłem kurczaka, skusisz się?
              - Z wielką chęcią.
              - Poczekaj chwilę. Zaraz przyniosę – powiedziałem i poszedłem do kuchni nałożyć dla nas dwie porcję.
              Położyłem talerze, kubki z sokiem i sałatkę na tacy, i zaniosłem do salonu.
              - Podano do stołu – powiedziałem siadając obok Lou. – Smacznego, skarbie.
              - Nawzajem.
             

              - Jak myślisz, na jaki kolor powinniśmy pomalować ściany? – zapytał Lou oglądając kolory farb.
              - Myślę, że błękit będzie najlepszy.
              Lou zastanowił się dłuższą chwilę.
              - Może pomalujmy na błękitno, ale na jednej ze ścian namalujmy falę z delfinami. Co ty na to? – spojrzał na mnie z uśmiechem.
              Nie mogłem nie odwzajemnić tego uroczego uśmiechu.
              - Oczywiście, skarbie.
              - No to najpierw musimy znaleźć malarza. On nam powie jakich kolorów będzie potrzebował.
              - To morze dziś kupimy tylko ten dywan i zasłony, które chciałeś?
              - Okay, chodźmy – skierował się w stronę innego działu.
              Ostatecznie ze sklepu wyszliśmy z nowymi zasłonami, dywanem i lampką nocną do pokoju dziecka.

              Gdy podjechaliśmy pod dom zauważyłem jakąś grupkę młodzieży kręcącą się niedaleko naszego domu. Nie umknęło mej uwadze nagłe spięcie Lou.
              - Kochanie, wszystko dobrze? – zapytałem kładąc dłoń na jego kolanie.
              Chłopak odchrząknął i uśmiechnął się.
              - Tak, chodźmy do domu. Jestem zmęczony.
              Wiedziałem, że nie mówi prawdy, ale nie chciałem na niego naciskać. Mimo wszystko wiedziałem, że będę musiał z nim jeszcze porozmawiać.


Lou

Zdaniem każdego w około na smutnego? I niby jak to możliwe skoro czekam na upragnione dziecko? No właśnie, bardzo możliwe. Z początku było wszystko pięknie i cudownie. Sebastian wychodził z siebie by nasz synek miał wszystko, gdy się urodzi. Ja sam też o to się starałem. I niby nadal jest dobrze z wyjątkiem tego, że przytyłem. I tak jak przy pierwszej ciąży się cieszyłem, że wreszcie widać moje maleństwo tak teraz wcale. A to przez to, że jakiś czas temu, gdy wyszedłem z domu, zaczepiła mnie grupa chłopaków. Byli chamscy, napastliwi i bałem się ich.
-Cześć księżniczko! Jakiś ty śliczny, a jaka dupcia tylko szkoda, że takiś gruby – powiedział jeden z nich pchając mnie na ścianę.
Zadrżałem przestraszony obejmując ramionami mój brzuch.
- Proszę, zostawcie mnie. Nie róbcie nic mi ani mojemu dziecku! Proszę! – powiedziałem naprawdę spanikowany.
Przełknąłem ciężko ślinę.
- A, ty jesteś w ciąży niuniek! Ha,ha, ha! My mamusi nie bijemy – powiedział, a potem pociągnął mnie mocno do góry. – Ale też nie damy spokoju. Uważaj klusko, bo zaczną się dla ciebie ciężkie czasy.
Tak to się właśnie zaczęło. Minął już tydzień, a oni nie odpuścili. Ciągle mnie zaczepiali, nie raz popychali, a przede wszystkim grozili, że jeśli ktoś się o tym dowie to skrzywdzą moje dziecko, a na to nie mogłem pozwolić. Do tej pory Sebastian o niczym się nie dowiedział, a ja z każdym spotkaniem z mężczyznami obawiałem się o zdrowie mojego maluszka.
- Lou, wszystko dobrze? Znów wyglądasz na spiętego – powiedział mój chłopak dotykając mojej dłoni
- Tak, jest okay. Chodź wreszcie wybrać dodatki do pokoju. Cudownie wyszły te malowidła na ścianie, nie uważasz? – zapytałem wkładając w swój głos jak najwięcej entuzjazmu i radości.
Nie chciałem martwic Sebastiana, a równocześnie nie mogłem mu nic powiedzieć. Westchnąłem i pociągnąłem go w stronę działu z pościelami, kocami i innymi miękkimi rzeczami. Tam wybrałem kila ładnych poduszek w kilku odcieniach błękitu, dwa kocyki oraz cztery ręczniczki.
- Zadowolony?
- Tak! – powiedziałem przytulając się do jego boku i choć na chwilę zapominając o swoich kłopotach.



To się stało pod koniec  czwartego miesiąca. Wracałem z pracy. Miał to być mój ostatni dzień przed odejściem na urlop przedporodowy, a następnie „tacieżyński” jak to mój przyjaciel zawsze mówił. Byłem już praktycznie pod swoim domem, gdy ich usłyszałem.
- Och, witaj piękna klusko i jak dziś się czujesz? Głód nie doskwiera? Biorąc pod uwagę to jak wyglądasz to raczej nie, co? – zapytał jeden z nich popychając mnie nagle.
Straciłem równowagę i klapnąłem na tyłku spanikowany.
- Czego znów chcecie do cholery?!
Uderzenie w policzek szybko mnie uciszyło. Chłopak podciągnął mnie do góry by potem znów pchnąć.
- O wiem! Daj nam trochę kasy. Tobie głód nie grozi.
Trzęsącymi się dłońmi chciałem sięgnąć do kieszeni kurtki, gdy usłyszałem znajomy głos.
- Hej! Czego wy, kurwa, od niego chcecie?!
- Cholera, spływamy! Policzymy się z tobą jeszcze, klusko. Następnym razem.
Uciekli, a przede mną stanął Sebastian.
- Boże, Lou, wszystko dobrze? – zapytał podnosząc mnie do góry. – Ty ich znasz? Często się tu kręcą – powiedział otrzepując mnie z brudu, a mi zatrzęsły się nogi.
- Znam, bo zaczepiają mnie od dłuższego czasu, bo jestem gruby.
- Co? I nic nie mówiłeś?! – zapytał zdenerwowany mężczyzna, a ja poczułem nagle ból w dole brzucha i, że robi mi się nie dobrze.
- Sebastian, źle się czuję.
I to by było na tyle. Zemdlałem.



- Lou? – uchyliłem powieki i dostrzegłem Sebastiana po mojej prawej stronie.
- Hej…
- O Boże! Lou, jak się czujesz?
- Dobrze, ale co z dzieckiem? – zapytałem spanikowany.
- Wszystko dobrze, po prostu ze zdenerwowania i nerwów przesunęło ci się łożysko i lekarze postanowili, że zostaniesz w szpitalu na weekend.
Kiwnąłem głową, a po moich policzkach pociekły łzy. Sebastian przytulił mnie, a ja pociągnąłem nosem.
- Przepraszam.
- To nic. Ważne, że jesteście cali.


Sebastian

                Przez cały pobyt Lou w szpitalu spędzałem tam niemal każdą wolną chwilę. Lekarz wypisał go niecałe trzy tygodnie przed porodem.
                - Ostrożnie, kochanie – powiedziałem pomagając Lou wysiąść z samochodu.
                - Sebastian! Nie jestem umierający tylko w ciąży! – skarcił mnie. – Umiem sam wysiąść z auta.
                - Przepraszam, kotu, ale martwię się o was. Fakt, że przesunęło ci się łożysko jeszcze bardziej mnie martwi. Zresztą sam wiesz, co mówił lekarz. Zero wysiłku fizycznego.
                - Wysiadanie z auta też zaliczasz do wysiłków fizycznych? – spojrzał na mnie jak na wariata.
                - Może – uśmiechnąłem się. – Chodźmy – wziąłem go za rękę i poprowadziłem w stronę domu.
                W środku wysłałem Lou do salonu na kanapę.
                - Masz ochotę na herbatę? – zapytałem.
                - Poproszę – uśmiechnął się. – A! Seba? – zagadnął zanim wyszedłem do kuchni.
                - Słucham?
                - Mam prośbę.
                - Dla ciebie wszystko.
                - Obiecałem twojej mamie, że zamówię jej naszyjnik z białego złota. Mój kolega, który zastępuje mnie w sklepie powiadomił mnie, że wczoraj przyszła paczka. Mógłbyś ją odebrać?
                - Oczywiście, że tak. Pojadę jak tylko zrobię ci herbaty, dobrze?
                - Mhm. Dziękuję – posłał mi uroczy uśmiech.



                Tak jak obiecałem, popołudniu pojechałem do galerii odebrać paczkę dla mamy. W drodze powrotnej zatrzymałem się przed supermarketem by uzupełnić zakupy z rana. Pod sklepem jednak mój dobry humor wyparował. Dlaczego? Koło supermarketu stała moja ‘’ukochana’’ grupka chłopaków. To przez nich mój chłopak trafił do szpitala. To przez nich przesunęło się łożysko. To przez nich mojemu synkowi groziła śmierć.
                Kierowany nagłym napadem wściekłości ruszyłem w ich stronę. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Zajęci byli jaraniem papierochów. Dopiero, gdy popchnąłem jednego z nich na ścianę otrzeźwieli trochę.
                - Co jest?! – zdenerwował się popchnięty chłopak. – Ty! – wskazał mnie palcem. – Patrzcie! To facet tej kluski, która nam nie chciał kasy dać! – zaśmiał się, a cała grupka mu zawtórowała.
                - Nie masz prawa obrażać mojego chłopaka! – warknąłem. – Zdajesz sobie sprawę, że wasze zachowanie prawie pozbawiło życia małemu, niczemu niewinnemu dziecku? Zdajesz sobie z tego sprawę? – spojrzałem twardo w oczy chłopaka, któremu odrobinę zrzedła mina.
                - Ja… Ja… - powtarzał jak zacięta płyta.
                - Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. Pamiętajcie, że wiem gdzie was znaleźć i następny taki wybryk, na kimkolwiek, skończy się dla was w sądzie. Rozumiemy się? – spojrzałem na wszystkich.
                Chłopcy pokiwali gorliwie głowami.
                - A teraz spadajcie i nie chcę was tu więcej widzieć! – pogoniłem ich.
                Gdy zniknęli mi z oczu uśmiechnąłem z tryumfem. Zrobiłem zamierzone zakupy i wróciłem do Lou.
                - Lou? – zawołałem, gdy nie zauważyłem go w salonie.
                - Jestem w kuchni! – odkrzyknął.
                Przeszedłem do kuchni. Lou kręcił się koło piecyka przewracając coś na patelni.
                - Cóż to za smakowite zapachy? – zapytałem całując chłopaka w policzek.
                - Mamy – pogłaskał się po brzuchu – ochotę na naleśniki.
                Zaśmiałem się i ponownie pocałowałem Lou.
                - A tatuś też może liczyć na porcję naleśników? – zapytałem.
                - Oczywiście – uśmiechnął się Lou. – Co kupiłeś?
                - Trochę owoców i warzyw. No i składniki na jutrzejszy obiad. A! Muszę ci powiedzieć, że nie musisz się już obawiać tej bandy dzieciaków, która cię prześladowała.
                - Hm? Czemu? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Gadaj coś narobił? Będą konsekwencję czy zakopałeś ciała?
                Parsknąłem śmiechem.
                - Ty to masz wyobraźnię – pokręciłem głową. – Pogadałem sobie z nim i może… pogroziłem trochę? Ale tylko trochę! – zaznaczyłem, gdy zobaczyłem jego przerażoną minę.
                - Zaczynam się martwić.
                - Nie masz, czym. Poza tym, nie wolno ci się denerwować, pamiętasz?
                - Tak, tak. Pamiętam.
                - No to kończ smażyć te naleśniki. Zjemy je oglądając jakiś film, okay?
                - Okay.


Lou

Do narodzin mojego kociaka zostały już tylko dwa tygodnie. Mimo początkowych obaw i problemów związanych z przesunięciem się łożyska wszystko szło powoli ku szczęśliwemu końcowi. Znaczy zdarzały mi się chwile, gdy się gorzej czułem, a raz nawet plamiłem krwią jednak jakoś się to wszystko toczyło. A przynajmniej do dzisiaj.
Rano jak zwykle wstałem koło godziny siódmej gdyż duży, okrągły, pełen mojego maleństwa brzuch nie pozwalał mi się wygodnie ułożyć. Plecy wciąż bolały, a nogi puchły.
- Lou, powinieneś się jeszcze położyć – powiedział Sebastian, gdy tylko mnie zobaczył.
- Jest w porządku, po prostu bolą mnie plecy i pojawiają się próbne skurcze, o których wspominał lekarz, więc sam rozumiesz – powiedziałem siadając na krześle. – Mogę liczyć na jakieś śniadanko?
- Oczywiście, że tak – powiedział całując mnie w czoło i biorąc się za szykowanie mi posiłku.
Już po chwili przede mną stał talerz pełen pysznych, puszystych naleśników polanych polewą toffi.
- O rany, właśnie to chciałem zjeść! Skąd wiedziałeś? – zapytałem biorąc pierwszy kęs.
- Jestem twoim partnerem i po prostu to wiem – powiedział ze śmiechem muskając moje usta.
Odsunął się ode mnie i ubrał marynarkę.
- Będę wychodzić do pracy, skarbie, ale pamiętaj, gdyby coś się działo dzwoń. W porządku?
Pokiwałem gorliwie głową.
- Oczywiście.



Po wyjściu Sebastiana do pracy nie miałem zbytnio, co robić, więc po sprzątnięciu po sobie poszedłem na górę się położyć. Noc była dla mnie naprawdę wyjątkowo ciężka. Nawet nie zauważyłem, kiedy zmorzył mnie sen.
Obudziłem się czując ból w dole brzucha oraz w plecach. Jęknąłem przeciągle wyginając lekko plecy.
- Och, co jest kociaku? Dlaczego tak kopiesz tatusia? – zapytałem żartobliwie, niepewnie przesuwając dłonią po brzuchu.
Gdy ból znów się pojawił, a nawet nasilił, pisnąłem żałośnie rozumiejąc, że to nie są już skurcze Braxtona-Hicksa tylko normalne skurcze. Bardzo bolesne i zabierające mi oddech. Zrozumiałem, że właśnie zaczynam rodzić. Dwa tygodnie za wcześnie, będąc na łóżku w swojej sypialni kompletnie sam.
Gdy wreszcie mogłem odetchnąć podniosłem się ostrożnie i sięgnąłem po telefon. Za pierwszym razem Seba nie odebrał.
- Co jest, do cholery, ważniejsze ode mnie rodzącego twoje dziecko?! – warknąłem do telefonu, mimo że mężczyzna mnie nie słyszał.
Próbowałem jeszcze trzy razy nim wreszcie się dodzwoniłem ,a raczej zrobił to Sebastian.
- Co się dzieję, Lou, że tyle razy dzwoniłeś?
- To się dzieję, że zacząłem rodzić twoje dziecko, dupku! – powiedziałem, a następnie zabrakło mi powietrza.
Kompletnie nie wiedziałem, co się dzieję. Czytałem już nie jedna książkę o porodach i wiedziałem, że to, co się działo nie jest normalne.
- Nie mogę oddychać… Co się dzieję…? – wycharczałem, gdy wreszcie skurcz odszedł.
- Boże, Lou! Będę z tobą za chwilę, przysięgam! – powiedział rozłączając się, a ja zostałem sam walcząc z bólem, strachem i brakiem powietrza.



Nie wiem ile czekałem na Sebastiana, ale gdy wreszcie pojawił się w domu zamiauczałem ocierając łzy z policzków.
- Lou, piękny, już jestem i już was zabieram do szpitala. Będzie dobrze, zobaczysz – powiedział ostrożnie mnie sadzając.
Następnie powoli nałożył buty na moje stopy, podniósł mnie do góry i zaniósł do samochodu. Gdy zapinał moje pasy chciałem coś powiedzieć, ale poczułem kolejny skurcz.
- Aa! Sebastian, rusz się, coś jest nie tak! To nie powinno tak wyglądać. Błagam, jedźmy już – powiedziałem krztusząc się łzami.
Zacisnąłem mocno dłonie na siedzeniu przy kolejnym skurczu i modliłem się by wszystko było w porządku.



Gdy dojechaliśmy na miejsce od razu zostałem przesadzony na wózek inwalidzki i przewieziony na salę gdzie od razu przyjął mnie lekarz.
- No i jak się masz, Lou?
- Cudownie. Czując ogromny ból i walcząc o każdy oddech, doktorze.
Lekarz zmarszczył brwi i przyjrzał mi się uważnie, a następnie zlecił kilka badań. Gdy miał już wyniki przyszedł do mnie z nietęgą miną.
- Należy natychmiast wziąć cię na blok operacyjny. Twoje łożysko się odkleiło, a dziecko przez swoje gwałtowne ruchy zabiera ci powietrze. To bardzo niebezpieczna sytuacja dla was, więc musimy przystąpić do procedury cesarskiego cięcia – powiedział, a ja kiwnąłem słabo głową czując kolejny skurcz.
- Sebastian, będziesz przez ten cały czas przy mnie?
- Jeśli będzie to dozwolone…
- Proszę się nie martwić. To nie jest jakaś wielka operacja tylko przyspieszony poród i będzie mógł pan być z nami.
Uśmiechnąłem się słysząc to, a Sebastian ucałował moje czoło chwytając moja dłoń.
- W takim razie będę przy was przez cały czas.


Sebastian

                - Seba? – szepnął Lou, gdy leżał już na stole operacyjnym i był przygotowywany do zabiegu.
                - Słucham, kochanie? – zapytałem uśmiechając się do niego i głaskając go po policzku, chcąc w ten sposób dodać mu otuchy.
                - Boję się. Co jeśli naszemu synkowi coś się stanie?
                - Nawet tak nie myśl. Są tu wyszkoleni lekarze, którzy zrobią wszystko, co w ich mocy byście obaj wyszli z tego cało.
                - Poczułeś to Lou? – odezwał się nagle lekarz.
                Kot zmarszczył brwi i zerknął ponad zieloną zasłonę, która zasłaniała jego brzuch.
                - Co miałem poczuć? – zapytał zdziwiony.
                Lekarz kiwnął głową i zwrócił się do asystującej mu pielęgniarki.
                - Znieczulenie zaczęło działać. Możemy przystąpić do cięcia. Musimy się pospieszyć.
                Pielęgniarka kiwnęła głową i przygotowała potrzebny sprzęt. Lou słysząc, że się zaczyna mocniej ścisnął moją dłoń i zacisnął powieki.
                - Spokojnie kochanie – szepnąłem pochylając się do niego.
                Pocałowałem go w czoło i przytuliłem do niego swój policzek. W tym czasie lekarz rozpoczął zabieg. Nieprzerwanie szeptałem uspokajające słówka do Lou i głaskałem go po głowie. Gdy usłyszałem płacz dziecka nie mogłem posiąść się z radości. Spojrzałem na Lou. Uśmiechał się do mnie. Wyprostowałem się i spojrzałem na pielęgniarkę trzymającą w rękach małe niemowlę. Obmywała je właśnie z krwi. Gdy skończyła owinęła chłopca w zielony kocyk i podała mi.
                - Gratulację – powiedziała uśmiechając się.
                Podziękowałem przejmując od niej dziecko. Spojrzałem na syna, na małego Aidana. Chłopczyk wiercił się i marudził pod nosem.
                - Jest śliczny. Spójrz Lou – odwróciłem się w stronę swojego chłopaka.
                Jednak kot nie zareagował. Leżał w bezruchu. Nagle odezwał się lekarz.
                - Cholera! Mamy krwotok! – krzyknął.
                Wszystko działo się tak szybko. Usłyszałem dźwięk sygnalizujący zatrzymanie akcji serce, a chwilę później podeszła do mnie pielęgniarka, która kazała mi opuścić salę. Zapierałem się, ale mimo to musiałem wyjść. Ostatnie, co widziałem to lekarz próbujący przywrócić akcję serca Lou i pielęgniarkę, która tamowała krwotok.
                Zostałem sam z płaczącym dzieckiem na rękach. Byłem tak wstrząśnięty, że zdawałem się nie słyszeć głośnego płaczu syna. Nie zauważyłem, kiedy, ale po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.

                - Lou…

/*\

Umrze czy nie?

16 komentarzy:

  1. Nawet fajne i szkoda, że zakończyło się w tak ciekawym momencie, ale nie sądzisz, że motyw "ciąży z zaskoczenia" robi się już nudny? Nadal jestem zdania, że pierwsze wasze/twoje opowiadanie i kilka pierwszych rozdziałów drugiego były najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Chociaż może być ciekawie gdy dziecko przyjdzie na świat i tak jak ktoś już napisał też mam wrażenie, że ten cały "gang" jeszcze się pojawi, może już jako troszku łagodniejsi ;)
      Nie uśmiercaj Lou, co?

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. No jestem zaskoczony zakonczeniem.
    Jak teraz sobie mysle, to lubie happy endy i szkoda by bylo, zeby Lou umieral. Rozumiem sie rozstac, ale za smiercia nie jestem xD


    Damiann (bez logowania)

    OdpowiedzUsuń
  3. No ty cholero jedna co to było za pytanie na końcu w moim cukierkowym świecie złe historie nie powinny sie zdarzać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Smutam i smutam i smutam.........
    Wy podłe i zue , jak tak można?

    OdpowiedzUsuń
  5. No wiecie co, żeby w takim momencie przerwać. Jak tak można? Przez tydzień będę się zastanawiać co się stanie, czy Lou nie umrze. Mam nadzieję, że go nie zabijecie, MUSI ŻYĆ. Mają tworzyć szczęśliwą rodzinkę.
    Coś mi się wydaje, że rola dryblasów jeszcze pojawi się w tym opowiadaniu, może Aidan znajdzie wśród nich swojego partnera?
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć, Ofeliowa Różo i Mały Freaku :). Przeczytałam oba Wasze opowiadania i muszę powiedzieć, że są sympatyczne. Ogólnie lubię mpreg a u Was jest go dużo a pomysł ze zwierzołakami jest interesujący, chociaż nie do końca dopracowany. Jednak zaznaczyłyście zaraz na początku, że to tylko zabawa i fantazja, więc nie czepiam się szczegółów. Zwierzołacza opowieść podoba mi się, ponieważ nie do końca jest w niej wszystko puchate, uszate i różowe. Są problemy, konflikty, bolesne sytuacje i dobrze. Gdyby było inaczej, to byłaby już kompletna bajka. A tak, nie jest źle. Może mogłybyście więcej uwagi poświęcić różnicom pomiędzy ludźmi a zwierzołakami, ich kulturze i miejscu w społeczności, bo całą wiedzę podajecie właściwie w pigułce, ale aż tak bardzo tego nie brakuje.
    A teraz słów kilka o tym konkretnym rozdziale - zauważyłam jeden błąd ortograficzny ("morze" a powinno być "może", tak wynika z kontekstu), złą odmianę w scenie pomiędzy Sebastianem a dresami ("wasze zachowanie prawie pozbawiło życia małemu, niczemu niewinnemu dziecku?", powinno być "wasze zachowanie prawie pozbawiło życia małego, niczemu niewinnego dziecka?") i w scenie, kiedy Lou opowiada o swoim samopoczuciu ("Zdaniem każdego w około na smutnego?") brakuje części zdania. Prawdopodobnie powinno być ("Zdaniem każdego w około wyglądałem na smutnego?"). Tyle wyłapałam, chociaż są też błędy interpunkcyjne.
    I jeszcze jedna sprawa, coś, z czym nie mogę się zgodzić - Lou jest zaczepiany przez dresów i nie mówi o tym Sebastianowi ani nikomu innemu. Wydaje się Wam prawdopodobne, że w sytuacji, kiedy jest w ciąży, dodatkowo po tym, kiedy stracił pierwsze dziecko w traumatycznych okolicznościach, kot, ze swoim instynktem opiekuńczym, pozwoli na stworzenie jakiegokolwiek zagrożenia dla swojego maleństwa? Każda matka Wam powie, że w takich okolicznościach od razu byłaby awantura - wiedziałby Sebastian a gdyby nic się nie zmieniło, to jeszcze dodatkowo policja. Przynajmniej takie jest moje zdanie. Dobra, to tyle, bo głupio się tak rozpisywać w pierwszym komentarzu :). Czekam na następne rozdziały tej historii i na kolejne opowiadanie. Na pewno będę odwiedzać Waszego bloga.:)
    Pozdrawiam, Tazkiel

    OdpowiedzUsuń
  7. Lou przeżyje prawda?

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział bardzo fajny.
    Mam nadzieję, że Lou przeżyje, w końcu po tym co przeszedł zasługuje na szczęśliwe życie ze swoją rodzinką ;)
    A poza tym bardzo mocno liczę na happy end (nawet jeśli w całej historii jest wiele smutnych i złych momentów to jednak najważniejsze, że wszystko kończy się szczęśliwie ;))

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Napiszcie dwa rozdziały z tym że Lou przeżyje a drugi że zmarł.Tak chyba wyjdzie na kompromis.Ale wolę żeby żył.

    OdpowiedzUsuń
  10. Lou przeżył tak wiele tragedii w swoim niedługim życiu, że zabijanie go teraz, gdy wreszcie mógł być naprawdę szczęśliwy, byłoby prawdziwą zbrodnią.

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej,
    nie, nie proszę niech Lou nie umiera, mamy małego, uroczego kociaka, co za ludzie mógł o nic powiedzieć Sebastianowi..
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)