Short Story 1.3
"Second chance,
Second life,
Second love..."
Lou
Przechadzałem
się nerwowo po moim nowym domu. Od naszego wspólnego wyjazdu minęły cztery
miesiące, a od czterech miesięcy mieszkałem z Sebastianem. Po tym jak się
zbliżyliśmy do siebie nie umiałem wrócić do swojego pustego
mieszkania. Tak więc teraz mieszkam w bogatej dzielnicy na obrzeżach
Sydney razem z Sebastianem i wszystko jest okay. A raczej było. Od kilku dni
nie najlepiej się czuję. A do tego dni płodne powinny mi się zacząć już cztery
dni temu. Do tej pory pojawiały się idealnie, co do dnia. Czekaliśmy na
nie z Sebastianem, szczególnie on czekał bym bez skrępowań oddawał się w jego
ramiona gdyż normalnie było to dla mnie dość trudne. Mimo rozmowy z moim
partnerem wciąż wstydziłem się pokazywać mu swoje ciało i jedyne momenty, gdy
wstyd mnie opuszczał były, gdy moja kocia strona przejmowała nade mną kontrolę.
Ale teraz coś było nie tak.
Wyjaśnienie
tej sytuacji, jakie podpowiadał mi mój umysł, przerażało mnie. Ja po prostu nie
byłem gotowy. Bałem się ponownej straty i poczucia pustki. Nie chciałem znów
odruchowo przykładać ręki do brzucha, wpatrywać się utęsknieniem za dziećmi i
siłą woli powstrzymywać się od chęci znalezienia jakiegoś dziecka, gdy tylko
usłyszę jego płacz. Wiedziałem, że nie mogę tylko podejrzewać i gdybać. Dlatego
poszedłem do apteki pod domem i kupiłem trzy testy ciążowe.
I co? Wszystkie pozytywne. To spowodowało, że moje przerażenie wzrosło. Dlatego właśnie teraz krążyłem nerwowo po nowym mieszkaniu nie wiedząc, co mam zrobić, a przede wszystkim jak mam rozmawiać z Sebastianem i jak mu to powiedzieć.
I co? Wszystkie pozytywne. To spowodowało, że moje przerażenie wzrosło. Dlatego właśnie teraz krążyłem nerwowo po nowym mieszkaniu nie wiedząc, co mam zrobić, a przede wszystkim jak mam rozmawiać z Sebastianem i jak mu to powiedzieć.
- Lou,
wszystko okay? – mężczyzna pojawił się z nikąd, a ja mało nie zszedłem na
zawał.
- O
Boże, nie strasz mnie tak.
- Przepraszam
kotku. Wszystko w porządku? – zapytał podchodząc do mnie i całując mnie w
usta.
-
Tak… Tak, jest ok. Zaraz nałożę obiad tylko pójdę najpierw gdzieś zadzwonić, w porządku?
Seba
kiwnął głową i po tym jak musnął moje usta wyszedł do kuchni. Ja natomiast
poszedłem do naszej sypialni by wykonać telefon do kliniki. Gdy umówiłem
się na wizytę zszedłem z powrotem na dół.
- Sebastian,
jesteś jutro zajęty? – zapytałem niepewnie.
- Nie,
a coś się stało? – zapytał przyjmując ode mnie talerz z jedzeniem, który mu
podałem.
- Nie,
po prostu chcę z tobą jutro iść w pewne miejsce i potrzebuję byś był wolny.
- Och,
w porządku. Powiedz tylko, o której i nie będzie żadnego problemu.
Uśmiechnąłem
się do niego z wdzięcznością i pocałowałem w usta.
Następnego
dnia Sebastian urwał się z pracy dużo wcześniej by pojechać ze mną tam gdzie
chciałem. Gdy zapytał mnie o cel podróży podałem mu tylko adres. Z początku mężczyzna kompletnie nie zorientował się w
sytuacji, ale gdy weszliśmy do kliniki dla zwierzołaków spojrzał na mnie
zmartwiony.
- Boże,
Lou, jesteś chory?
Nie
odpowiedziałem mu tylko stanąłem przy biurku recepcjonistki.
- Dzień
doby, w czym mogę pomóc?
-
Jestem umówiony na wizytę z doktor Hill.
- Och,
w porządku. Oddział ginekologiczno-położniczy znajduje się na pierwszym piętrze.
Drzwi gabinetu doktor Hill znajdzie pan po lewej stronie.
Kiwnąłem
głową i pociągnąłem osłupiałego Sebastiana na górę by po godzinie badań,
rozmowy oraz przepisaniu leków wrócić z uśmiechniętym od ucha do ucha
Sebastianem do auta.
- Nie
wierzę, że będziemy mieć kociaka. Naszego synka. Boże Lou, nie wyobrażasz sobie
jak sie cieszę.
Przygasłem
trochę słysząc tą radość.
-
Lou, o co chodzi?
-
Boje się, bo co jeśli znów je stracę?
- Nie
stracisz. Obiecuję, że o was zadbam. Nie martw się na zapas. Będzie dobrze.
Szkoda
ze nie wiedzieliśmy jak dalekie będzie to od prawdy.
Sebastian
Odkąd
dowiedziałem się, że zostanę ojcem byłem bardzo podekscytowany. Nie mogłem się
doczekać momentu, w którym będę mógł wziąć mojego synka na ręce, ale musiałem
uzbroić się w cierpliwość jeszcze na dwa miesiące. Lou był dopiero w trzecim
miesiącu ciąży. Brzuch ciążowy był już dobrze widoczny. Zawsze, gdy gdzieś
razem wychodziliśmy byłem dumny ze swojej ‘’roboty’’ i nie ukrywałem tego. Lou
nie zawsze był z tego zadowolony, ale nigdy nie narzekał. Chociaż ostatnimi
czasy zauważyłem, że Lou zmarkotniał i coraz rzadziej wychodził z domu.
Właściwie to wychodził tylko do pracy. Resztę dnia spędzał w domu. Gdy chciałem
się dowiedzieć, o co chodzi zbył mnie mówiąc, że wszystko w porządku i, że po
prostu nie chce się przemęczać.
Wracałem
z pracy. Była trzecia popołudniu. Postanowiłem po drodze zrobić zakupy, więc
zatrzymałem się przy centrum handlowym. Zrobiłem zakupy, a gdy przechodziłem
obok sklepu dla dzieci na wystawie zauważyłem manekin małego kotka, a na nim
urocze, czarno-białe ubranko z kapturem z uszami pandy. Nie mogłem się oprzeć i
je kupiłem. Byłem pewny, że nasz synek będzie w tym wyglądał prze słodko.
Gdy
wróciłem do domu od razu pokazałem Lou mój nowy zakup. Kot uśmiechnął się i
pokręcił głową.
-
Nie mogłeś się oprzeć, prawda? – zapytał oglądając ubranko.
-
Lou! Wykazałbyś trochę więcej emocji! Przecież to jest przeurocze! – zachwycałem
się.
-
Tak samo mówiłeś przy ostatnich pięciu.
Uśmiechnąłem
się głupio i pocałowałem Lou w policzek.
-
Jak było w pracy? – zapytał odkładając ubranko na bok.
Westchnąłem
ciężko i opadłem głową na jego kolana przy okazji całując jego brzuch.
-
Nudno. Dużo papierkowej roboty. Brakowało mi ciebie.
-
Czyli codzienna rutyna – podsumował przeczesując palcami moje włosy. –
Powinieneś iść do fryzjera. Kudły ci urosły.
-
Myślałem, że lubisz za nie ciągnąć podczas seksu – uśmiechnąłem się zawadiacko,
a Lou zarumienił się i trzepnął mnie w ucho.
-
Zboczeniec.
-
I tak mnie kochasz – podniosłem się. – Kupiłem kurczaka, skusisz się?
-
Z wielką chęcią.
-
Poczekaj chwilę. Zaraz przyniosę – powiedziałem i poszedłem do kuchni nałożyć
dla nas dwie porcję.
Położyłem
talerze, kubki z sokiem i sałatkę na tacy, i zaniosłem do salonu.
-
Podano do stołu – powiedziałem siadając obok Lou. – Smacznego, skarbie.
-
Nawzajem.
-
Jak myślisz, na jaki kolor powinniśmy pomalować ściany? – zapytał Lou oglądając
kolory farb.
-
Myślę, że błękit będzie najlepszy.
Lou
zastanowił się dłuższą chwilę.
-
Może pomalujmy na błękitno, ale na jednej ze ścian namalujmy falę z delfinami.
Co ty na to? – spojrzał na mnie z uśmiechem.
Nie
mogłem nie odwzajemnić tego uroczego uśmiechu.
-
Oczywiście, skarbie.
-
No to najpierw musimy znaleźć malarza. On nam powie jakich kolorów będzie
potrzebował.
-
To morze dziś kupimy tylko ten dywan i zasłony, które chciałeś?
-
Okay, chodźmy – skierował się w stronę innego działu.
Ostatecznie
ze sklepu wyszliśmy z nowymi zasłonami, dywanem i lampką nocną do pokoju
dziecka.
Gdy
podjechaliśmy pod dom zauważyłem jakąś grupkę młodzieży kręcącą się niedaleko
naszego domu. Nie umknęło mej uwadze nagłe spięcie Lou.
-
Kochanie, wszystko dobrze? – zapytałem kładąc dłoń na jego kolanie.
Chłopak
odchrząknął i uśmiechnął się.
-
Tak, chodźmy do domu. Jestem zmęczony.
Wiedziałem,
że nie mówi prawdy, ale nie chciałem na niego naciskać. Mimo wszystko
wiedziałem, że będę musiał z nim jeszcze porozmawiać.
Lou
Zdaniem każdego w około na
smutnego? I niby jak to możliwe skoro czekam na upragnione dziecko? No właśnie,
bardzo możliwe. Z początku było wszystko pięknie i cudownie. Sebastian wychodził
z siebie by nasz synek miał wszystko, gdy się urodzi. Ja sam też o to się
starałem. I niby nadal jest dobrze z wyjątkiem tego, że przytyłem. I tak jak
przy pierwszej ciąży się cieszyłem, że wreszcie widać moje maleństwo tak teraz
wcale. A to przez to, że jakiś czas temu, gdy wyszedłem z domu, zaczepiła mnie
grupa chłopaków. Byli chamscy, napastliwi i bałem się ich.
-Cześć księżniczko! Jakiś ty
śliczny, a jaka dupcia tylko szkoda, że takiś gruby – powiedział jeden z nich pchając
mnie na ścianę.
Zadrżałem przestraszony obejmując
ramionami mój brzuch.
- Proszę, zostawcie mnie. Nie
róbcie nic mi ani mojemu dziecku! Proszę! – powiedziałem naprawdę spanikowany.
Przełknąłem ciężko ślinę.
- A, ty jesteś w ciąży niuniek!
Ha,ha, ha! My mamusi nie bijemy – powiedział, a potem pociągnął mnie mocno do
góry. – Ale też nie damy spokoju. Uważaj klusko, bo zaczną się dla ciebie
ciężkie czasy.
Tak to się właśnie zaczęło. Minął
już tydzień, a oni nie odpuścili. Ciągle mnie zaczepiali, nie raz popychali, a
przede wszystkim grozili, że jeśli ktoś się o tym dowie to skrzywdzą moje
dziecko, a na to nie mogłem pozwolić. Do tej pory Sebastian o niczym się nie
dowiedział, a ja z każdym spotkaniem z mężczyznami obawiałem się o zdrowie
mojego maluszka.
- Lou, wszystko dobrze? Znów wyglądasz
na spiętego – powiedział mój chłopak dotykając mojej dłoni
- Tak,
jest okay. Chodź wreszcie wybrać dodatki do pokoju. Cudownie wyszły te malowidła
na ścianie, nie uważasz? – zapytałem wkładając w swój głos jak najwięcej entuzjazmu
i radości.
Nie
chciałem martwic Sebastiana, a równocześnie nie mogłem mu nic powiedzieć.
Westchnąłem i pociągnąłem go w stronę działu z pościelami, kocami i innymi
miękkimi rzeczami. Tam wybrałem kila ładnych poduszek w kilku odcieniach
błękitu, dwa kocyki oraz cztery ręczniczki.
- Zadowolony?
- Tak!
– powiedziałem przytulając się do jego boku i choć na chwilę zapominając o
swoich kłopotach.
To
się stało pod koniec czwartego miesiąca. Wracałem z pracy. Miał to być
mój ostatni dzień przed odejściem na urlop przedporodowy, a następnie
„tacieżyński” jak to mój przyjaciel zawsze mówił. Byłem już praktycznie pod
swoim domem, gdy ich usłyszałem.
- Och,
witaj piękna klusko i jak dziś się czujesz? Głód nie doskwiera? Biorąc pod
uwagę to jak wyglądasz to raczej nie, co? – zapytał jeden z nich popychając mnie
nagle.
Straciłem
równowagę i klapnąłem na tyłku spanikowany.
- Czego
znów chcecie do cholery?!
Uderzenie
w policzek szybko mnie uciszyło. Chłopak podciągnął mnie do góry by potem znów
pchnąć.
- O
wiem! Daj nam trochę kasy. Tobie głód nie grozi.
Trzęsącymi
się dłońmi chciałem sięgnąć do kieszeni kurtki, gdy usłyszałem znajomy głos.
- Hej!
Czego wy, kurwa, od niego chcecie?!
- Cholera,
spływamy! Policzymy się z tobą jeszcze, klusko. Następnym razem.
Uciekli,
a przede mną stanął Sebastian.
- Boże,
Lou, wszystko dobrze? – zapytał podnosząc mnie do góry. – Ty ich znasz? Często się
tu kręcą – powiedział otrzepując mnie z brudu, a mi zatrzęsły się nogi.
-
Znam, bo zaczepiają mnie od dłuższego czasu, bo jestem gruby.
- Co?
I nic nie mówiłeś?! – zapytał zdenerwowany mężczyzna, a ja poczułem nagle ból w
dole brzucha i, że robi mi się nie dobrze.
- Sebastian,
źle się czuję.
I
to by było na tyle. Zemdlałem.
-
Lou? – uchyliłem powieki i dostrzegłem Sebastiana po mojej prawej stronie.
-
Hej…
-
O Boże! Lou, jak się czujesz?
- Dobrze,
ale co z dzieckiem? – zapytałem spanikowany.
- Wszystko
dobrze, po prostu ze zdenerwowania i nerwów przesunęło ci się łożysko i lekarze
postanowili, że zostaniesz w szpitalu na weekend.
Kiwnąłem
głową, a po moich policzkach pociekły łzy. Sebastian przytulił mnie, a ja pociągnąłem
nosem.
-
Przepraszam.
- To
nic. Ważne, że jesteście cali.
Sebastian
Przez cały pobyt Lou w szpitalu spędzałem tam niemal
każdą wolną chwilę. Lekarz wypisał go niecałe trzy tygodnie przed porodem.
- Ostrożnie, kochanie – powiedziałem pomagając Lou
wysiąść z samochodu.
- Sebastian! Nie jestem umierający tylko w ciąży! – skarcił
mnie. – Umiem sam wysiąść z auta.
- Przepraszam, kotu, ale martwię się o was. Fakt, że
przesunęło ci się łożysko jeszcze bardziej mnie martwi. Zresztą sam wiesz, co
mówił lekarz. Zero wysiłku fizycznego.
- Wysiadanie z auta też zaliczasz do wysiłków
fizycznych? – spojrzał na mnie jak na wariata.
- Może – uśmiechnąłem się. – Chodźmy – wziąłem go za
rękę i poprowadziłem w stronę domu.
W środku wysłałem Lou do salonu na kanapę.
- Masz ochotę na herbatę? – zapytałem.
- Poproszę – uśmiechnął się. – A! Seba? – zagadnął
zanim wyszedłem do kuchni.
- Słucham?
- Mam prośbę.
- Dla ciebie wszystko.
- Obiecałem twojej mamie, że zamówię jej naszyjnik z
białego złota. Mój kolega, który zastępuje mnie w sklepie powiadomił mnie, że
wczoraj przyszła paczka. Mógłbyś ją odebrać?
- Oczywiście, że tak. Pojadę jak tylko zrobię ci
herbaty, dobrze?
- Mhm. Dziękuję – posłał mi uroczy uśmiech.
Tak jak obiecałem, popołudniu pojechałem do galerii
odebrać paczkę dla mamy. W drodze powrotnej zatrzymałem się przed supermarketem
by uzupełnić zakupy z rana. Pod sklepem jednak mój dobry humor wyparował.
Dlaczego? Koło supermarketu stała moja ‘’ukochana’’ grupka chłopaków. To przez
nich mój chłopak trafił do szpitala. To przez nich przesunęło się łożysko. To
przez nich mojemu synkowi groziła śmierć.
Kierowany nagłym napadem wściekłości ruszyłem w ich
stronę. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Zajęci byli jaraniem papierochów.
Dopiero, gdy popchnąłem jednego z nich na ścianę otrzeźwieli trochę.
- Co jest?! – zdenerwował się popchnięty chłopak. –
Ty! – wskazał mnie palcem. – Patrzcie! To facet tej kluski, która nam nie
chciał kasy dać! – zaśmiał się, a cała grupka mu zawtórowała.
- Nie masz prawa obrażać mojego chłopaka! – warknąłem.
– Zdajesz sobie sprawę, że wasze zachowanie prawie pozbawiło życia małemu,
niczemu niewinnemu dziecku? Zdajesz sobie z tego sprawę? – spojrzałem twardo w
oczy chłopaka, któremu odrobinę zrzedła mina.
- Ja… Ja… - powtarzał jak zacięta płyta.
- Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy.
Pamiętajcie, że wiem gdzie was znaleźć i następny taki wybryk, na kimkolwiek,
skończy się dla was w sądzie. Rozumiemy się? – spojrzałem na wszystkich.
Chłopcy pokiwali gorliwie głowami.
- A teraz spadajcie i nie chcę was tu więcej widzieć!
– pogoniłem ich.
Gdy zniknęli mi z oczu uśmiechnąłem z tryumfem.
Zrobiłem zamierzone zakupy i wróciłem do Lou.
- Lou? – zawołałem, gdy nie zauważyłem go w salonie.
- Jestem w kuchni! – odkrzyknął.
Przeszedłem do kuchni. Lou kręcił się koło piecyka
przewracając coś na patelni.
- Cóż to za smakowite zapachy? – zapytałem całując
chłopaka w policzek.
- Mamy – pogłaskał się po brzuchu – ochotę na
naleśniki.
Zaśmiałem się i ponownie pocałowałem Lou.
- A tatuś też może liczyć na porcję naleśników? – zapytałem.
- Oczywiście – uśmiechnął się Lou. – Co kupiłeś?
- Trochę owoców i warzyw. No i składniki na
jutrzejszy obiad. A! Muszę ci powiedzieć, że nie musisz się już obawiać tej
bandy dzieciaków, która cię prześladowała.
- Hm? Czemu? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Gadaj
coś narobił? Będą konsekwencję czy zakopałeś ciała?
Parsknąłem śmiechem.
- Ty to masz wyobraźnię – pokręciłem głową. –
Pogadałem sobie z nim i może… pogroziłem trochę? Ale tylko trochę! – zaznaczyłem,
gdy zobaczyłem jego przerażoną minę.
- Zaczynam się martwić.
- Nie masz, czym. Poza tym, nie wolno ci się
denerwować, pamiętasz?
- Tak, tak. Pamiętam.
- No to kończ smażyć te naleśniki. Zjemy je oglądając
jakiś film, okay?
- Okay.
Lou
Do
narodzin mojego kociaka zostały już tylko dwa tygodnie. Mimo początkowych obaw
i problemów związanych z przesunięciem się łożyska wszystko szło powoli ku szczęśliwemu
końcowi. Znaczy zdarzały mi się chwile, gdy się gorzej czułem, a raz nawet
plamiłem krwią jednak jakoś się to wszystko toczyło. A przynajmniej do dzisiaj.
Rano
jak zwykle wstałem koło godziny siódmej gdyż duży, okrągły, pełen mojego
maleństwa brzuch nie pozwalał mi się wygodnie ułożyć. Plecy wciąż bolały, a
nogi puchły.
- Lou,
powinieneś się jeszcze położyć – powiedział Sebastian, gdy tylko mnie zobaczył.
- Jest
w porządku, po prostu bolą mnie plecy i pojawiają się próbne skurcze, o których
wspominał lekarz, więc sam rozumiesz – powiedziałem siadając na krześle. – Mogę
liczyć na jakieś śniadanko?
- Oczywiście,
że tak – powiedział całując mnie w czoło i biorąc się za szykowanie mi posiłku.
Już
po chwili przede mną stał talerz pełen pysznych, puszystych naleśników polanych
polewą toffi.
- O
rany, właśnie to chciałem zjeść! Skąd wiedziałeś? – zapytałem biorąc pierwszy
kęs.
- Jestem
twoim partnerem i po prostu to wiem – powiedział ze śmiechem muskając moje
usta.
Odsunął
się ode mnie i ubrał marynarkę.
-
Będę wychodzić do pracy, skarbie, ale pamiętaj, gdyby coś się działo dzwoń. W
porządku?
Pokiwałem
gorliwie głową.
- Oczywiście.
Po
wyjściu Sebastiana do pracy nie miałem zbytnio, co robić, więc po sprzątnięciu
po sobie poszedłem na górę się położyć. Noc była dla mnie naprawdę wyjątkowo
ciężka. Nawet nie zauważyłem, kiedy zmorzył mnie sen.
Obudziłem
się czując ból w dole brzucha oraz w plecach. Jęknąłem przeciągle wyginając
lekko plecy.
- Och,
co jest kociaku? Dlaczego tak kopiesz tatusia? – zapytałem żartobliwie, niepewnie
przesuwając dłonią po brzuchu.
Gdy
ból znów się pojawił, a nawet nasilił, pisnąłem żałośnie rozumiejąc, że to nie
są już skurcze Braxtona-Hicksa tylko normalne
skurcze. Bardzo bolesne i zabierające mi oddech. Zrozumiałem, że właśnie zaczynam
rodzić. Dwa tygodnie za wcześnie, będąc na łóżku w swojej sypialni kompletnie
sam.
Gdy
wreszcie mogłem odetchnąć podniosłem się ostrożnie i sięgnąłem po telefon. Za
pierwszym razem Seba nie odebrał.
- Co
jest, do cholery, ważniejsze ode mnie rodzącego twoje dziecko?! – warknąłem do
telefonu, mimo że mężczyzna mnie nie słyszał.
Próbowałem
jeszcze trzy razy nim wreszcie się dodzwoniłem ,a raczej zrobił to Sebastian.
-
Co się dzieję, Lou, że tyle razy dzwoniłeś?
- To
się dzieję, że zacząłem rodzić twoje dziecko, dupku! – powiedziałem, a
następnie zabrakło mi powietrza.
Kompletnie
nie wiedziałem, co się dzieję. Czytałem już nie jedna książkę o porodach i
wiedziałem, że to, co się działo nie jest normalne.
-
Nie mogę oddychać… Co się dzieję…? – wycharczałem, gdy wreszcie skurcz odszedł.
-
Boże, Lou! Będę z tobą za chwilę, przysięgam! – powiedział rozłączając się, a
ja zostałem sam walcząc z bólem, strachem i brakiem powietrza.
Nie
wiem ile czekałem na Sebastiana, ale gdy wreszcie pojawił się w domu zamiauczałem
ocierając łzy z policzków.
- Lou,
piękny, już jestem i już was zabieram do szpitala. Będzie dobrze,
zobaczysz – powiedział ostrożnie mnie sadzając.
Następnie
powoli nałożył buty na moje stopy, podniósł mnie do góry i zaniósł do
samochodu. Gdy zapinał moje pasy chciałem coś powiedzieć, ale poczułem kolejny
skurcz.
-
Aa! Sebastian, rusz się, coś jest nie tak! To nie powinno tak wyglądać. Błagam,
jedźmy już – powiedziałem krztusząc się łzami.
Zacisnąłem
mocno dłonie na siedzeniu przy kolejnym skurczu i modliłem się by wszystko było
w porządku.
Gdy
dojechaliśmy na miejsce od razu zostałem przesadzony na wózek inwalidzki i
przewieziony na salę gdzie od razu przyjął mnie lekarz.
- No
i jak się masz, Lou?
-
Cudownie. Czując ogromny ból i walcząc o każdy oddech, doktorze.
Lekarz
zmarszczył brwi i przyjrzał mi się uważnie, a następnie zlecił kilka badań. Gdy
miał już wyniki przyszedł do mnie z nietęgą miną.
-
Należy natychmiast wziąć cię na blok operacyjny. Twoje łożysko się odkleiło, a dziecko
przez swoje gwałtowne ruchy zabiera ci powietrze. To bardzo niebezpieczna
sytuacja dla was, więc musimy przystąpić do procedury cesarskiego cięcia –
powiedział, a ja kiwnąłem słabo głową czując kolejny skurcz.
- Sebastian,
będziesz przez ten cały czas przy mnie?
-
Jeśli będzie to dozwolone…
-
Proszę się nie martwić. To nie jest jakaś wielka operacja tylko przyspieszony poród
i będzie mógł pan być z nami.
Uśmiechnąłem
się słysząc to, a Sebastian ucałował moje czoło chwytając moja dłoń.
- W
takim razie będę przy was przez cały czas.
Sebastian
- Seba? – szepnął Lou, gdy leżał już na stole
operacyjnym i był przygotowywany do zabiegu.
- Słucham, kochanie? – zapytałem uśmiechając się do
niego i głaskając go po policzku, chcąc w ten sposób dodać mu otuchy.
- Boję się. Co jeśli naszemu synkowi coś się stanie?
- Nawet tak nie myśl. Są tu wyszkoleni lekarze,
którzy zrobią wszystko, co w ich mocy byście obaj wyszli z tego cało.
- Poczułeś to Lou? – odezwał się nagle lekarz.
Kot zmarszczył brwi i zerknął ponad zieloną zasłonę,
która zasłaniała jego brzuch.
- Co miałem poczuć? – zapytał zdziwiony.
Lekarz kiwnął głową i zwrócił się do asystującej mu
pielęgniarki.
- Znieczulenie zaczęło działać. Możemy przystąpić do
cięcia. Musimy się pospieszyć.
Pielęgniarka kiwnęła głową i przygotowała potrzebny
sprzęt. Lou słysząc, że się zaczyna mocniej ścisnął moją dłoń i zacisnął
powieki.
- Spokojnie kochanie – szepnąłem pochylając się do
niego.
Pocałowałem go w czoło i przytuliłem do niego swój
policzek. W tym czasie lekarz rozpoczął zabieg. Nieprzerwanie szeptałem
uspokajające słówka do Lou i głaskałem go po głowie. Gdy usłyszałem płacz
dziecka nie mogłem posiąść się z radości. Spojrzałem na Lou. Uśmiechał się do
mnie. Wyprostowałem się i spojrzałem na pielęgniarkę trzymającą w rękach małe
niemowlę. Obmywała je właśnie z krwi. Gdy skończyła owinęła chłopca w zielony
kocyk i podała mi.
- Gratulację – powiedziała uśmiechając się.
Podziękowałem przejmując od niej dziecko. Spojrzałem
na syna, na małego Aidana. Chłopczyk wiercił się i marudził pod nosem.
- Jest śliczny. Spójrz Lou – odwróciłem się w stronę
swojego chłopaka.
Jednak kot nie zareagował. Leżał w bezruchu. Nagle
odezwał się lekarz.
- Cholera! Mamy krwotok! – krzyknął.
Wszystko działo się tak szybko. Usłyszałem dźwięk
sygnalizujący zatrzymanie akcji serce, a chwilę później podeszła do mnie
pielęgniarka, która kazała mi opuścić salę. Zapierałem się, ale mimo to
musiałem wyjść. Ostatnie, co widziałem to lekarz próbujący przywrócić akcję
serca Lou i pielęgniarkę, która tamowała krwotok.
Zostałem sam z płaczącym dzieckiem na rękach. Byłem
tak wstrząśnięty, że zdawałem się nie słyszeć głośnego płaczu syna. Nie
zauważyłem, kiedy, ale po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Lou…
/*\
Umrze czy nie?
Nawet fajne i szkoda, że zakończyło się w tak ciekawym momencie, ale nie sądzisz, że motyw "ciąży z zaskoczenia" robi się już nudny? Nadal jestem zdania, że pierwsze wasze/twoje opowiadanie i kilka pierwszych rozdziałów drugiego były najlepsze.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńChociaż może być ciekawie gdy dziecko przyjdzie na świat i tak jak ktoś już napisał też mam wrażenie, że ten cały "gang" jeszcze się pojawi, może już jako troszku łagodniejsi ;)
UsuńNie uśmiercaj Lou, co?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNo jestem zaskoczony zakonczeniem.
OdpowiedzUsuńJak teraz sobie mysle, to lubie happy endy i szkoda by bylo, zeby Lou umieral. Rozumiem sie rozstac, ale za smiercia nie jestem xD
Damiann (bez logowania)
No ty cholero jedna co to było za pytanie na końcu w moim cukierkowym świecie złe historie nie powinny sie zdarzać.
OdpowiedzUsuńDokładnie :)
UsuńSmutam i smutam i smutam.........
OdpowiedzUsuńWy podłe i zue , jak tak można?
No wiecie co, żeby w takim momencie przerwać. Jak tak można? Przez tydzień będę się zastanawiać co się stanie, czy Lou nie umrze. Mam nadzieję, że go nie zabijecie, MUSI ŻYĆ. Mają tworzyć szczęśliwą rodzinkę.
OdpowiedzUsuńCoś mi się wydaje, że rola dryblasów jeszcze pojawi się w tym opowiadaniu, może Aidan znajdzie wśród nich swojego partnera?
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Cześć, Ofeliowa Różo i Mały Freaku :). Przeczytałam oba Wasze opowiadania i muszę powiedzieć, że są sympatyczne. Ogólnie lubię mpreg a u Was jest go dużo a pomysł ze zwierzołakami jest interesujący, chociaż nie do końca dopracowany. Jednak zaznaczyłyście zaraz na początku, że to tylko zabawa i fantazja, więc nie czepiam się szczegółów. Zwierzołacza opowieść podoba mi się, ponieważ nie do końca jest w niej wszystko puchate, uszate i różowe. Są problemy, konflikty, bolesne sytuacje i dobrze. Gdyby było inaczej, to byłaby już kompletna bajka. A tak, nie jest źle. Może mogłybyście więcej uwagi poświęcić różnicom pomiędzy ludźmi a zwierzołakami, ich kulturze i miejscu w społeczności, bo całą wiedzę podajecie właściwie w pigułce, ale aż tak bardzo tego nie brakuje.
OdpowiedzUsuńA teraz słów kilka o tym konkretnym rozdziale - zauważyłam jeden błąd ortograficzny ("morze" a powinno być "może", tak wynika z kontekstu), złą odmianę w scenie pomiędzy Sebastianem a dresami ("wasze zachowanie prawie pozbawiło życia małemu, niczemu niewinnemu dziecku?", powinno być "wasze zachowanie prawie pozbawiło życia małego, niczemu niewinnego dziecka?") i w scenie, kiedy Lou opowiada o swoim samopoczuciu ("Zdaniem każdego w około na smutnego?") brakuje części zdania. Prawdopodobnie powinno być ("Zdaniem każdego w około wyglądałem na smutnego?"). Tyle wyłapałam, chociaż są też błędy interpunkcyjne.
I jeszcze jedna sprawa, coś, z czym nie mogę się zgodzić - Lou jest zaczepiany przez dresów i nie mówi o tym Sebastianowi ani nikomu innemu. Wydaje się Wam prawdopodobne, że w sytuacji, kiedy jest w ciąży, dodatkowo po tym, kiedy stracił pierwsze dziecko w traumatycznych okolicznościach, kot, ze swoim instynktem opiekuńczym, pozwoli na stworzenie jakiegokolwiek zagrożenia dla swojego maleństwa? Każda matka Wam powie, że w takich okolicznościach od razu byłaby awantura - wiedziałby Sebastian a gdyby nic się nie zmieniło, to jeszcze dodatkowo policja. Przynajmniej takie jest moje zdanie. Dobra, to tyle, bo głupio się tak rozpisywać w pierwszym komentarzu :). Czekam na następne rozdziały tej historii i na kolejne opowiadanie. Na pewno będę odwiedzać Waszego bloga.:)
Pozdrawiam, Tazkiel
Na pewno przeżyje :)
OdpowiedzUsuńLou przeżyje prawda?
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo fajny.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Lou przeżyje, w końcu po tym co przeszedł zasługuje na szczęśliwe życie ze swoją rodzinką ;)
A poza tym bardzo mocno liczę na happy end (nawet jeśli w całej historii jest wiele smutnych i złych momentów to jednak najważniejsze, że wszystko kończy się szczęśliwie ;))
Pozdrawiam
Napiszcie dwa rozdziały z tym że Lou przeżyje a drugi że zmarł.Tak chyba wyjdzie na kompromis.Ale wolę żeby żył.
OdpowiedzUsuńLou przeżył tak wiele tragedii w swoim niedługim życiu, że zabijanie go teraz, gdy wreszcie mógł być naprawdę szczęśliwy, byłoby prawdziwą zbrodnią.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńnie, nie proszę niech Lou nie umiera, mamy małego, uroczego kociaka, co za ludzie mógł o nic powiedzieć Sebastianowi..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia