czwartek, 7 stycznia 2016

Deep in Forest 2

Zapraszam na kolejny rozdział.
Z góry przepraszam za wszystkie błędy. Naprawdę staram się je likwidować, ale czasem niemożliwym jest dla jednego oka wychwycenie ich wszystkich.
Miłego czytania.
#freak


Deep in Forest 2

Diego

                - Jak to zniknął? – zapytałem, nalewając zimnej wody do szklanki i podając ją Felipe.
                W tamtej chwili Felipe nie wyglądał jak wysoko postawiony Alfa. Był roztrzęsiony i naprawdę się martwił.
                - Felipe, - usiadłem naprzeciwko niego przy stole – powiedz mi, co się dokładnie stało.
                Mężczyzna napił się zimnej wody, odetchnął głęboko i dopiero zaczął mówić.
                - Wieczorem, koło dziewiątej, wyszedł mówiąc, że idzie na dół odnieść książkę znajomemu, ale… Nie wrócił. Po jedenastej poszedłem go szukać. Znalazłem tylko tą cholerną książkę – powiedział, rzucając na stół wymieniony przedmiot. – Szukałem go wszędzie, ale nigdzie go nie ma! Diego, nie wiem już, co mam robić – głos mu się załamał. – To mój jedyny syn. Jedyne, co mi zostało po żonie. Nie mogę go stracić. Nie mogę! Rozumiesz? – spojrzał na mnie błagającym o pomoc wzrokiem.
                - Felipe, niczym się nie martw. Zaraz zarządzę poszukiwania. Na pewno nic mu się nie stało. Pewnie usiadł pod jakimś drzewem i usnął. Przecież znasz swojego syna. Wiesz, że jesteś roztrzepany.
                - Tak, ale jeszcze nigdy nie wywinął mi takiego numeru.
                - Felipe… Nie wierzysz mi? Mamy najlepszych strażników, zlecę im poszukiwania. Obiecuję ci, że Camilo znajdzie się do rana.
                Mężczyzna spojrzał na mnie.
                - Dziękuję, Diego. Nie wiem, co nasz klan zrobiłby bez ciebie.
                Uśmiechnąłem się jedynie. Kazałem mu wracać do domu i tam czekać na dalsze wieści. Sam wróciłem do salonu gdzie, ku mojemu zaskoczeniu, zastałem Carmelo.
                - Czemu nie śpisz, czarnulku? – zapytałem, podchodząc do niego.
                Nazywałem go tak ze względu na jego kruczoczarne włosy i ciemne ubarwienie jego pantery.
                - Diego, ja wszystko słyszałem.
                Zmarszczyłem brwi.
                - Co słyszałeś?
                - Camilo zniknął, prawda?
                Westchnąłem ciężko i przytaknąłem.
                - Musisz go znaleźć – powiedział stanowczo. – Nie wiem, czemu, ale mam złe przeczucia. Czuję, że stało się coś złego.
                - Nie martw się. Na pewno go znajdziemy. Wracaj do łóżka, a ja idę zwołać grupę poszukiwawczą.
                - Chcę iść z tobą.
                - Nie, Carmelo. Musisz wypocząć. Wracaj do łóżka – pocałowałem go w czoło, po czym opuściłem jego dom.
                Zszedłem na ziemię i zmieniłem się w geparda. Wydałem z siebie głośny ryk, a już po chwili wokół mnie zaczęły zbierać się Bety z klanu. Wydałem rozkaz poszukiwania Camilo, po czym ruszyłem z jedną z grupek w stronę lasu. Nie wiem, czemu, ale złe przeczucia Carmelo zaczęły się udzielać również mnie. Miałem głęboką nadzieję, że Camilo jest cały i zdrowy. Nie mogłem zawieść Felipe. Nie mogłem zawieść klanu. Gdyby okazało się, że chłopak nie żyje… Nie wybaczyłbym sobie. Wierzyłem, że Camilo żyje i, że odeskortujemy go do ojca całego i… zdrowego.



Camilo

                - Wychodzę! – krzyknąłem.
                - Gdzie się wybierasz, Camilo? Jest już późno.
                - Idę do Pepito oddać mu książkę. Wrócę za piętnaście minut, tato.
                Mężczyzna przyglądał mi się przez chwilę, po czym zapytał.
                - Nie zamierzasz czasem pójść do Narciso?
                Spiąłem się lekko, ale starałem się nie dać tego po sobie poznać.
                - Nie! Idę oddać koledze książkę.
                Nie rozumiałem, dlaczego tata tak bardzo uczepił się Narciso. Irytował się okropnie za każdym razem, gdy miałem się z nim spotkać. Właśnie, dlatego nie powiedziałem mu, że jednak zamierzałem wstąpić do Narciso w drodze powrotnej do domu. Zamierzałem przynieść mu parę świeżych owoców z naszego klanowego sadu. Wiedziałem, że jak rano do owoców dorwą się dzieciaki to nic z nich nie zostanie. Postanowiłem, więc zrobić Narciso niespodziankę i przynieść mu tyle owoców ile będę w stanie unieść.
                Pocałowałem ojca w policzek by go trochę uspokoić i wyszedłem z domu. Skierowałem się w stronę schodów na ziemię. Gdy przechodziłem obok lasu usłyszałem jakieś szmery. Zaniepokojony obejrzałem się i oczami jaguara przeczesałem linię lasu. Nie dostrzegłem jednak niczego podejrzanego, więc wzruszyłem jedynie ramionami i ruszyłem w dalszą drogę. Jednak po chwili sytuacja się powtórzyła. Tym razem naprawdę się zaniepokoiłem. Ponownie się obejrzałem i przyspieszyłem kroku.  Westchnąłem z ulgą, gdy przed sobą ujrzałem dom Pepito. Moje szczęście nie trwało jednak długo gdyż nagle jakaś postawna postać zagrodziła mi drogę. Przestraszony chciałem cofnąć się w tył, ale wpadłem na mężczyznę podobnej postury. Po chwili po bokach pojawiło się jeszcze dwóch. Wyglądali jak bokserzy. Nie poznawałem ich zapachu, więc na pewno nie byli stąd. Ba! Wiedziałbym gdyby byli!
                Zatrząsłem się ze strachu, gdy usłyszałem śmiech jednego z nich. Nogi zaczęły mi się trząść. Przycisnąłem mocniej książkę do piersi i przełknąłem ciężko ślinę.
                - Jaka ślicznotka nam się trafiła – odezwał się najbardziej napakowany z całej czwórki. – W dodatku Omega, ale jakaś młodziutka.
                - I dobrze! – odezwał się ten, co stał za mną. – Młode są najlepsze – powiedział i chwycił mnie w pasie, podnosząc do góry i przerzucając sobie przez ramię.
                Książka wypadła mi z rąk. Zacząłem krzyczeć i walić faceta po plecach.
                - Lubię jak szczeniaki robią mi masaż pleców – zaszydził i ruszył w stronę lasu. – Niech ktoś go uciszy, bo zaraz zleci się tu cały klan, a tego byśmy nie chcieli.
                Chwilę później już bezwładnie wisiałem na ramieniu jednego z moich oprawców.



                Ocknąłem się w chwili, gdy ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Zacząłem się krztusić. Mężczyźni zaczęli się śmiać, a ja nie mogłem złapać oddechu.
                - Suczka się zakrztusiła? – zaśmiał się jeden z nich, pochylając się nade mną. – Zobaczymy jak sobie poradzisz, gdy wepchnę ci mojego kutasa do gardła. Bierzcie go chłopcy, dajcie mu wycisk – zwrócił się do dryblasów.
                Mężczyźni z wielką chęcią podeszli do mnie i zdarli ze mnie ciuchy. Opierałem się jak tylko mogłem, ale nic nie mogłem zdziałać. Byli za silni.
              Gdy byłem już zupełnie nagi jeden z nich pchnął mnie mocno, przez co wpadłem prosto do wielkiej kałuży z błotem.
                - Oto twoje miejsce – ryknęli śmiechem.
                Czułem się bardzo upokorzony. Jeszcze nigdy w życiu czegoś takiego nie czułem. Po moich policzkach płynęły łzy, całe ciało ogarnęła niemoc. Chciałem by to się jak najszybciej skończyło. Chciałem by zostawili mnie w spokoju. Choćby w tym błocie, nagiego…
                - Bierzcie się do roboty. Ta suka na pewno ma rodzinę. Za niedługo zaczną się o niego martwić.
                 Po tych słowach zostałem podniesiony z błota. Ponownie oblali mnie lodowatą wodą, po czym zmusili do klęknięcia na kamieniach. Jeden z nich boleśnie wykręcił mi do tyłu ręce i związał je mocno sznurem.
                - Nie mogę się doczekać aż w niego wejdę – wysapał nam moim uchem, zdejmując przy okazji swoje spodnie.
                Gdy to usłyszałem zacząłem się wyrywać. Jednak bezskutecznie. Moje działania tylko rozsierdziły faceta stojącego za mną.
                - Nie ruszaj się, suko! – krzyknął, po czym przygniótł mój tułów do ziemi.
                Mężczyzna jednym mocnym ruchem wszedł we mnie, boleśnie rozrywając mój odbyt i wnętrze. Poczułem ciepłą ciecz spływającą mi po udach. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Jednak reszta bandy nie dała mi na to czasu. Kolejny dryblas, stojący przede mną, opuścił spodnie do kolan.
                - Zobaczymy jak poradzisz sobie z tym – zaśmiał się, po czym chwycił mnie za szczękę, zmuszając do otworzenia ust.
                Wepchnął mi do ust swojego penisa, od razu zaczynając wsuwać się jak najgłębiej. Krztusiłem się i walczyłem o każdy, nawet najpłytszy, oddech. Po policzkach, ciurkiem, płynęły mi łzy. Nie wiem jak to zrobiłem, ale ostatkiem sił, jakie mi zostały przekształciłem swoje zęby w zęby mojego jaguara. Wbiłem kły głęboko w kutasa mojego oprawcy. Mężczyzna wrzasnął głośno i wyszarpnął członka z mojej szczęki. Korzystając z chwili wciągnął głęboko powietrze, po czym zacząłem głośno krzyczeć, gdy poczułem na plecach mocne razy zadawane kijami. Do tego mężczyzna we mnie zaczął wbijać się pod zupełnie innym kątem, co sprawiło mi jeszcze większy ból.
                - Ta suka prawie odgryzła mi kutasa! – ryknął mężczyzna, po czym z całej siły uderzył mnie w twarz.
                Stęknąłem, czując mocne pulsowanie policzka i rdzawy posmak krwi w ustach. Dryblas chciał uderzyć ponownie, ale wtedy dotarły nas odgłosy warczenia. Cała banda nagle zamarła i spojrzała w stronę lasu. Z wielkim wysiłkiem również spojrzałem w tamtą stronę. Cała linia lasu mieniła się świecącymi oczami gepardów.
                - Kurwa! Spadamy! – krzyknął przywódca bandy oprawców.
                Mężczyźni rzucili się do ucieczki. Dryblas, który mnie gwałcił odepchnął mnie mocno, przez co ponownie wylądowałem w kałuży błota. Nie miałem siły podnieść się. Z nikłym uśmiechem przyglądałem się jak gepardy dopadają czwórkę dryblasów.
                - Camilo! – Narciso podbiegł do mnie. – Camilo, spójrz na mnie! – Wziął w dłonie moją twarz.
                Skierowałem na niego nieobecne spojrzenie. Jego twarz była ostatnim obrazem, który zapamiętałem zanim straciłem przytomność.



Narciso

                - Co z nim? – zapytałem medyka, który właśnie wyszedł z pokoju, w którym położono Camilo.
                Medyk westchnął ciężko i pokręcił głową, nie odrywając wzroku ze swoich świeżo umytych dłoni.
                - Cóż… Jeszcze nigdy nie widziałem tak paskudnego przypadku gwałtu. Zacznijmy od tego, że nie ma z nim żadnego kontaktu. Cały czas jest nieprzytomny. Jego plecy… No cóż… Są w opłakanym stanie. Pełne siniaków, krwiaków i ran. Policzek cały spuchnięty. Podejrzewam, że wewnątrz ust zrobił się krwiak, ale będę mógł to potwierdzić dopiero, gdy Camilo się obudzi. Jego o…
                - Proszę nie kończyć – przerwałem mu. – Nie chcę tego więcej słuchać. To mi wystarczy.
                - Gdzie Felipe? – zapytał. – Muszę mu przekazać informacje na temat Camilo.
                - Razem z Alfą stoją przed domem. Diego próbuje uspokoić Felipe.
                - Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co musi teraz przeżywać. Jedyny syn, a został tak haniebnie potraktowany.
                - Nikt z nas nie jest w stanie sobie wyobrazić jego cierpienia. Mam nadzieję, że Diego łatwo nie odpuści tym draniom.
                - Wszyscy mamy taką nadzieję. – Poklepał mnie po ramieniu. – Możesz do niego wejść, ale ostrzegam, że widok Camilo może cię zaboleć.
                - To moja Omega. Bez względu na wszystko powinienem być przy nim. Dzisiejszej nocy mnie zabrakło i żałuję tego. Nie zamierzam popełnić tego błędu ponownie. – Spojrzałem hardo w oczy medyka, który tylko skinął głową.
                - Pójdę do Felipe – powiedział jeszcze na odchodnym.
                Bez słowa wszedłem do pokoju. Już od progu moich nozdrzy doszedł zapach jodyny i jakieś ziołowej maści. Przeniosłem wzrok na łóżko, na którym leżał nieprzytomny Camilo. Serce ścisnęło mnie na jego widok. Leżał na brzuchu, jego plecy były odsłonięte i nasmarowane jakimś leczniczym mazidłem. Od pasa w dół przykryty był białym prześcieradłem. W jego włosach wciąż widniały zaschnięte kawałki błota.
                Podszedłem bliżej i usiadłem obok łóżka na krześle. Płakać mi się chciało, gdy patrzyłem na Camilo w takim stanie. Nigdy w życiu nie podejrzewałbym, że tego miłego, zawsze uśmiechniętego dzieciaka spotka taki okrutny los. Niczym sobie na to nie zasłużył. Nie wiem, jaki motyw miały te szuje z klanu kojotów, ale mam nadzieję, że zapłacą za to, co zrobili. Inaczej ja się nimi zajmę.
                Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem dłoń by delikatnie dotknąć włosów chłopaka. Był tak bardzo podobny do swojej matki… Szkoda, że nie może patrzeć jak jej syn dorasta. Chociaż lepiej dla niej, że nie musi przeżywać tego, co Felipe.
                W tym momencie do pokoju wszedł ojciec Camilo, nasz medyk, Diego i Carmelo. Felipe o mało nie zemdlał, gdy zauważył syna.
                - Moje dziecko – wyszeptał, patrząc na Camilo łzawym wzrokiem. – Mój synek – zapłakał, podchodząc do łóżka i kucając przy nieprzytomnym chłopaku. – Co oni ci zrobili? – chwycił syna za rękę. – Co oni ci zrobili… - głos mu się załamał.
                - Felipe, obiecuję ci, że kojoty zapłacą za to, co zrobiły – odezwał się Alfa.
                - To dobrze… - szepnął, nie odrywając wzroku od syna. – Dziękuję ci, Diego.
                Po chwili podszedł do mnie Carmelo.
                - Czujesz go, prawda? – zapytał, uważnie mnie obserwując. – Intensywniej niż wcześniej.
                - Tak, to prawda. Teraz jego zapach jest wyraźniejszy.
                - Tego się obawiałem – westchnął i przymknął oczy.
                - O co chodzi, Carmelo? – zapytałem.
                - Przez ten… incydent Camilo zbyt szybko dojrzał. Boję się, że w najgorszym wypadku może dostać przedwczesnej gorączki, co w jego wieku i obecnym stanie nie jest bezpieczne – wytłumaczył.
                - Spokojnie, Carmelo – odezwał się medyk. – Zrobię wszystko by do tego nie doszło.
                - Obawiam się tylko, że jest to nieuniknione – szepnął, zerkając na Camilo. – Jest jeszcze taki młody… Przecież to dziecko. Tylko dziecko… - po jego policzku popłynęła łza.
                Diego podszedł do chłopaka i objął go ramieniem.
                - Nie płacz, czarnulku – pocałował go w skroń. – Dopilnuję by tę bandę łotrów spotkała należyta kara.
              - To dobrze, ale mimo wszystko to nie wymaże Camilo pamięci. Nie mamy pojęcie, w jakim stanie jest jego psychika. Boję się, co będzie jak się obudzi.
                - Musimy liczyć się z najgorszym – powiedział medyk, przygotowując waciki i coś jeszcze, czego nie byłem w stanie określić. – Muszę niestety poprosić was o wyjście. Nawet ciebie, Felipe. Muszę zmienić Camilo opatrunek na…
                - Nie musisz kończyć – przerwał mu Felipe. – Wyjdę, ale nawet nie myśl, że ruszę się stąd dalej niż za drzwi.
                - Wiem to.
                Posłusznie opuściliśmy pomieszczenie. Diego i Carmelo wrócili do domu. Zostałem sam na sam z Felipe.
                - Narciso. – Zwrócił się do mnie. – Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem i dobrą partią, ale świadomość, że chcesz mi odebrać jedyne dziecko doprowadza mnie do szału. Szczególnie teraz.
                - Felipe, ja nie mam zamiaru odbierać ci syna. On nawet nie ma pojęcie, że jest moim partnerem. Camilo jest i zawsze będzie twoim synem
                Felipe pokiwał jedynie głową, po czym oparł się o barierkę na ganku i westchnął ciężko.
                - Czemu to musiało spotkać akurat moje dziecko? Dlaczego padło na niewinnego chłopca?
                - Nikt nie mógł tego przewidzieć. Równie dobrze mógłby to być ktoś inny. Camilo po prostu znalazł się w złym miejscu o złej porze.
                - To moja wina – powiedział, patrząc w dal. – Gdybym go nie wypuścił z domu… - pokręcił głową. – Camilo nie leżałby tu teraz.
                - Felipe! To nie twoja wina! Nie mogłeś przewidzieć, że coś takiego się wydarzy. Kojoty przedarły się na nasz teren niezauważone. Nic nie mogłeś zrobić. Nikt z nas nie mógł.
                - Mogłem wcześniej zgłosić zaginięcie! – przeniósł na mnie spojrzenie.
                Stałem i patrzyłem w jego oczy. Nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Prawda jest taka, że nie miałem pojęcia, co tak naprawdę przeżywa. Nie byłem ojcem.



Camilo

Nie należałem do osób, które podczas snu traciły kontakt z rzeczywistością. Teraz wydarzenia z wczoraj docierały do mnie ze zdwojoną siłą. Nagła, dziwna intensywność zapachów i wyraźnie wyczuwalne nutki zapachów Omeg i Alf, których wcześniej nie wyczuwałem spowodowały, że czułem się jeszcze bardziej zdenerwowany. Poczułem jak przechodzą mnie dreszcze, a do głowy wdzierają się obrazy z wczorajszego wieczora. Ten ból i okropnie gryzące zapachy. Niepewnie uniosłem się na łokciach. Byłem prawie pewny że czuję zapach mojego ojca, więc zawołałem go spanikowany.
- Tato?!
Pojawił się od razu, a za nim Narciso. Gdy tylko poczułem jego zapach moje policzki zaczęły płonąć. „Więc to on jest moim Alfą?” Zobaczyłem jak mężczyzna zamiera i odwraca się do medyka, który wszedł razem z nimi.
- Cholera, powiedziałeś, że to zatrzymasz! Przecież on wciąż jest dzieckiem! Nie może jeszcze dojrzeć jako Omega! Kurwa! – warknął.
Odsunąłem się przestraszony. Oni też tak krzyczeli.
- Nie dojrzeje. Pachnie i czuje jak Omega, ma odruchy jak Omega, ale to jest widoczne już od dłuższego czasu. Jeszcze nie będzie miał gorączki, więc nie martw się, że dojrzeje.
Zarówno mój ojciec jak i Alfa odetchnęli, a gdy lekarz wyszedł mój ojciec usiadł obok mnie i odezwał się cicho. Odsunąłem się od niego odruchowo, okrywając bardziej kołdrą i czując jak się trzęsę.
- Jak się czujesz?
- W porządku. Nie jest źle. Znaczy… - przygryzłem wargę. – Przytłaczają mnie te zapachy, zmiany, ale przyzwyczaję się – zamilkłem na chwilę. – To było straszne. To tak bolało, tatku – powiedziałem, a tata od razu mnie przytulił.
Poczułem jak po moich policzkach ciekną łzy. Wtuliłem się mocno w niego, czując się bezpiecznie w jego objęciach. Potrzebowałem chwili, ale gdy wreszcie poczułem się lepiej odsunąłem się.
- Tatku, mogę chwilę pogadać z Narciso?
Ojciec spojrzał z nietęgą miną na mężczyznę, ale pokiwał głową i wyszedł. Przez chwilę panowała ciężka, krępująca cisza, którą postanowiłem przerwać. Czułem się przytłoczony, ale zdecydowałem się odezwać.
- Wiedziałeś, że ten dzieciak, który latał do ciebie z owocami i innymi rzeczami to tak naprawdę twój partner?
- Oczywiście, że wiedziałem, dziecino.
Zarumieniłem się na to określenie.
- To dlatego mój tata tak negatywnie reagował na ciebie.
- Wie, że kiedyś zabiorę cię do siebie.
Kiwnąłem głową, ale gdy chciał się do mnie zbliżyć odsunąłem się jak oparzony. Narciso zamarł na to.
- A co do wypadku to… Czy to zabiera moją godność jako Omegi? Znaczy… Wciąż w przyszłości będziesz mnie chciał?
Narciso od razu pokiwał żarliwie głową i cmoknął mnie w policzek, mimo że lekko się wzdrygnąłem to nie odsunąłem się tym razem, czując wyraźnie zapach mojego Alfy.
- Oczywiście laleczko. A teraz spróbuj się przespać będę czuwał.



Carmelo

Siedziałem jak zwykle w sali medycznej u Camilo. Minęły cztery dni od wypadku. Chłopak czuł się lepiej, ale wciąż był strachliwy. W jego oczach można było zauważyć strach.
- Jak się dziś czujesz? – zapytałem, siadając na krześle obok jego łóżka.
- W porządku. Co prawda zapachy wciąż mnie dezorientują, a to co teraz czuję przy Narciso jest dość… dziwne, ale radzę sobie.
Uśmiechnąłem się.
- To naturalne. Jest twoim Alfą – powiedziałem, przeczesując jego włosy.
Na mnie nie reagował aż tak gwałtownie, ale było to związane z tym że jestem Omegą jak on. A mówiąc o byciu Omegą to zbliżała się wielkimi krokami moja gorączka. Czułem to. Tak jak z początku obawiałem się, że to, co mi zrobili w moim dawnym klanie może spowodować, że już więcej nie będę miał gorączki tak teraz byłem prawie pewny, że dostanę ją w przeciągu kilkunastu godzin, może dni. Ale ciężko było mi w to uwierzyć, bo już czułem, że jest mi coraz goręcej, a zapachy czuję coraz intensywniej. To powodowało tylko, że byłem coraz bardziej zmartwiony, bo…
- Wszystko w porządku? Przyszedłeś dzisiaj naprawdę niespokojny i zamyślony – zapytał chłopak, a ja się tylko do niego uśmiechnąłem.
- Tak. W porządku. Na razie. Zbliża się moja gorączka. Czuje to.
Camilo spojrzał na mnie zaskoczony.
- I co teraz? Znaczy… Spędzisz ten czas z Diego?
- No i tu jest problem. Diego od ostatniego wtargnięcia kojotów na teren sam zaczął brać obchody wieczorne. Tak więc jest duże prawdopodobieństwo, że gdy zacznie się moja gorączka to on będzie gdzieś na granicach klanu.
- Och… No to będą kłopoty. Bo jeśli jakiś samotny Alfa cię wyczuje to…
- To skończyć się może niechcianym oznaczeniem albo bijatyką. A mój zapach jest zawsze dość silny. Po prostu mam silne feromony.
- Więc czemu nie porozmawiasz z Diego i nie pójdziesz już dziś do niego spać? – zapytał, a ja uśmiechnąłem się smutno.
- Bo dziś nie będzie go w wiosce. Do późna ma spotkanie z przywódcą jakiegoś klanu. Szuka sojuszników. No, a potem warta – powiedziałem ciężko.
- To dlatego jesteś dziś taki zmartwiony.
Kiwnąłem głową.
- Będzie dobrze, zobaczysz!
Uśmiechnąłem się.
- Cudownie widzieć, że jesteś tak pozytywnie nastawiony. No i że nie tracisz nic ze swojego pozytywnego ducha.
- Staram się nie myśleć o wypadku i żyć tym co jest teraz. Ważne, że mogę wciąż tu być. Że mam tatę przy sobie, że wiem o Narciso. No i, że mam tak wspaniałego przyjaciela jak ty! – powiedział, na co uśmiechnąłem się szeroko.
- Dziękuję. I wiesz, co? Chyba masz rację, muszę przestać się zamartwiać. Pójdę teraz do domu. Zamknę porządnie drzwi i okna, wezmę ciepłą kąpiel i po prostu się położę.
Chłopak kiwnął głową.
- Dobry pomysł. Ale wpadniesz jutro?
- Dopóki nie zacznę gorączki będę tu codziennie – powiedziałem, dając młodemu pocałunek w głowę, a następnie wychodząc ze szpitala.
Skierowałem się do domu. 



Resztę dnia spędziłem tak jak planowałem. Po zamknięciu domu, zjedzeniu przekąski i wykąpaniu się położyłem się spać, czując się nagle bardzo zmęczonym. 
Obudziłem się, gdy było już ciemno za oknem. Przebudziłem się przez nagły huk dochodzący zza okna. Podniosłem się do siadu i ze zdziwieniem odkryłem, że prześcieradło pod moim pośladkami jest mokre. A to oznaczało tylko jedno. Zaczęło się. Podniosłem się z posłania, jęcząc, gdy poczułem chłodne powietrze na mojej rozgrzanej skórze. Podszedłem do oka i zobaczyłem kilka samotnych Alf i Bet kręcących się pod drzwiami domu. Przełknąłem ciężko ślinę, a następnie zasłoniłem okna. Wiedziałem, że dopóki Diego się nie zjawi jestem zdany tylko na siebie. Kompletnie bezbronny. Miałem tylko nadzieję, że nie wywarzą drzwi. Pozostało mi czekać. Zamknąłem jeszcze drzwi od sypialni, a następnie zdjąłem z siebie przepocone ciuchy i nagi położyłem się do łóżka. Chłodna pościel spowodowała, że przeszły mnie dreszcze, a mój penis naprężył się jeszcze bardziej. Dotknąłem go lekko i aż zaskomlałem z ulgi i przyjemności.
Zapowiadały się ciężkie dni.



Diego

                Przemiałem biegiem linię granicy mojego klanu wraz z dwoma Alfami. Najlepiej byłoby gdybym był w kilku miejscach na raz, ale było to niemożliwe, więc podwoiłem straże przy granicach, szczególnie po zmierzchu. Nagle usłyszałem głos Narciso. Zatrzymałem się gwałtownie, wbijając pazury w ziemię. Młodsze Alfy, za przeproszeniem, wbiły mi się w tyłek. Warknąłem głośno na idiotycznie rechoczące gepardy i przywołałem je do porządku.
                - Diego!
                Rozejrzałem się dookoła. Zauważyłem Narciso biegnącego w naszą stronę.
                - Co się stało, Narciso? Dlaczego nie jesteś z Camilo? – zapytałem niezadowolony z faktu, że młody Omega został sam.
                - Chodzi o Carmelo.
                - Coś się stało? – zaniepokoiłem się.
                - Dostał gorączki. Pod jego domem zebrało się dość spore stadko młodych samczyków i nie wydaje mi się by w najbliższych godzinach mieli opuścić okupowane miejsce.
                - Co?! – warknąłem. – Głupie szczeniaki. Już ja im pokaże.
                - Spokojnie, Diego. Myślę, że jak tylko cie tam zobaczą od razu zwiną się do domów.
                - Dokończysz za mnie obchód?
                - Oczywiście. Chłopaki! – zwrócił się do towarzyszących mi Alf. – Biegniemy – rozkazał i ruszył między drzewa.
                Ja natomiast ruszyłem w przeciwnym kierunku, w stronę wioski. Nie zmieniając się w człowieka wbiegłem po schodach prowadzących na wyższe piętra i ruszyłem przez mosty w stronę domu Carmelo. Narciso nie myli się mówiąc, że dość spora grupka młodych Alf i Bet kręciła się wokół domu czarnego. Nadal pod postacią geparda zbliżyłem się do nich i warknąłem głośno. Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Większość od razu zorientowała się, kim jestem i szybko się zmyli. Został tylko jeden, najstarszy z całej tej zgrai. Patrzył na mnie wyzywającym wzrokiem. Zmieniłem się w człowieka i spojrzałem na niego wzrokiem Alfy.
                - Odejdź stąd – powiedziałem twardo tonem Alfy.
                - Nie możesz mi zabronić przebywać tutaj – odpowiedział opryskliwie.
                - To dom mojego Omegi.
                - Twojego? – prychnął. – Nie wyczuwam twojego oznaczenia na nim.
                - Co nie znaczy, że nie jest mój. On nie jest pisany tobie tylko mnie.
                - Lubię sięgać po zakazany owoc.
                Krew we mnie zawrzała. Jak ten gówniarz śmie wyrażać się w ten sposób o moim Carmelo?!
                - Nie masz za grosz szacunku do swojego Alfy.
                - Może – wzruszył ramionami
                Warknąłem wściekły i podszedłem do gówniarza. Chwyciłem go za szmaty i właśnie miałem zamiar powalić go na ziemię, gdy drzwi od domu otwarły się, a w nich stanął Carmelo.
                Był owinięty jedynie w prześcieradło. Czarna grzywka kleiła mu się do czoła. Policzki miał zaróżowione, usta rozchylone, a źrenice rozszerzone. Również natychmiast doleciała do mnie jego słodka woń, która pobudziła moje wszystkie zmysły i instynkty. Zapomniałem o głupiej, młodej Alfie. Całą swoją uwagę skupiłem na Carmelo.
                - Mam nadzieję, że nie chcesz pobić tego chłopaka z mojego powodu – wyszeptał.
                W tym momencie puściłem młodą Alfę i szybkim krokiem podszedłem do Carmelo. Wziąłem go w ramiona i przytuliłem mocno, wdychając jego zapach.
                - Oh, czarnulku – westchnąłem, dociskając swoje biodra do jego.
                Byłem bardzo podniecony.  Jeszcze nigdy w życiu nie czułem tak mocnego popędu seksualnego.
                - Diego, powstrzymaj się chwilę – wysapał Carmelo. – Mamy widownię.
                Wtedy dotarło do mnie, że gapi się na nas ten głupi, młody Alfa. Odwróciłem się w jego stronę i warknąłem głośno.
                - Wynoś się!
                Chłopak słysząc mój ton od razu pozbierał się z ziemi i odszedł szybkim krokiem.
                - Teraz już jesteśmy sami – szepnąłem wchodząc do domu i zamykając za sobą drzwi.
                - Więc na co czekasz? – zapytał Carmelo, odsuwając się ode mnie na długość ramion.
                Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, ale on uśmiechnął się tylko, po czym jak gdyby nigdy nic zrzucił z siebie prześcieradło. Otworzyłem szeroko oczy. Carmelo stał przede mną nagi, podczas gorączki. Wydałem z siebie zwierzęcy ryk, po czym wziąłem Carmelo na ręce.
                - Teraz już cię nie wypuszczę – powiedziałem, idąc z nim w stronę sypialni.
                - Nigdzie się nie wybieram.
                Uśmiechnąłem się i położyłem go na łóżku samemu się prostując. Obserwując moją rozgrzaną Omegę szybko się rozebrałem i położyłem obok.
                - Nie boli? – zapytałem przejeżdżając palcem po jego jądrze i bliźnie obok.
                - Nie – szepnął, obracając się na bok i sięgając moich ust.
                Zamruczałem z aprobatą i odpowiedziałem na pocałunek. Carmelo przysunął biodra do mojego uda i otarł się o nie swoim sztywnym członkiem.
                - Ktoś się cieszy – uśmiechnąłem się.
                Obróciłem nas tak, że teraz to ja byłem na górze. Pocałowałem go mocno, po czym zacząłem obcałowywać jego szczękę, szyję, klatkę piersiową. Na dłużej zatrzymałem się przy pępku. Pobawiłem się jego dziurką, po czym zszedłem niżej, na jego podbrzusze. Carmelo oddychał ciężko. Uśmiechnąłem się pod nosem i pocałowałem mokry czubek jego penisa. Carmelo jęknął głośno, a jego członek drgnął mocno.
                - Diego! – zajęczał czarny.
                - Ci, czarnulku – szepnąłem, chuchając na główkę prącia.
                Wziąłem główkę członka między wargi i polizałem małą dziurkę na czubku końcem języka. Zacząłem mocno ssać jego penisa. Carmelo jęczał głośno i ciągnął mnie za włosy.
                - Diego, dość, błagam! – wyjęczał.
                Wypuściłem jego członka z ust z głośnym mlasknięciem. Podciągnąłem się do góry i pocałowałem chłopaka.
                - Nie baw się ze mną – mruknął niezadowolony.
                - Spokojnie, czanulku. Masz jakiś krem?
                Carmelo kiwnął głową i wskazał na szafkę stojącą obok łóżka. Na niej leżało pudełeczko z kremem. Nabrałem trochę na palce i skierowałem dłoń między pośladki czarnego. Rozsmarowałem krem wokół jego dziewiczej dziurki. Czułem jak pulsuje pod moimi palcami. Pocałowałem mocno chłopak jednocześnie wkładając w niego pierwszy palec. Od razu zaczął nim poruszać, chcąc jak najszybciej rozgrzać wnętrze chłopaka i odnaleźć jego czuły punkt. Gdy poczułem jak wnętrze Carmelo się rozluźnia dołożyłem drugi palec. Już w pierwszym ruchu trafiłem w jego prostatę. Chłopak krzyknął głośno i wygiął plecy w łuk.
                - Jeszcze… - wysapał. – Zrób mi tak jeszcze!
                Zaśmiałem się i ponownie poruszyłem palcami pod tym samym kątem. Raz po raz trafiałem w jego prostatę w międzyczasie, dodając trzeci palec.
                - Diego… Jestem już gotowy – wyjęczał, zerkając na mnie. – Ty też już dłużej nie wytrzymasz – powiedział chwytając mój członek.
                Zawyłem z rozkoszy i wyciągnąłem palce z jego wnętrza. Szybko nasmarowałem swój członek grubą warstwą kremu i poleciłem Carmelo by odwróciłem się na brzuch. Czarny rozłożył nogi na żabcię i wypiął tyłeczek w moją stronę. Sapnąłem ciężko na ten widok. Ułożyłem się na nim. Jedną dłonią pomogłem sobie wsunąć się w chłopaka. Poszło gładko i Carmelo nawet nic nie zabolało.
                Z głośnym warknięciem zacząłem się poruszać w jego wnętrzu. Nie byłem w stanie myśleć o niczym innym jak o Carmelo i jego gorącym wnętrzu.
                - Diego… - wyjęczał Carmelo
                Nie odpowiedziałem. Pochyliłem się i polizałem jego ramię. Czułem, że zbliżam się do końca. Czułem jak rośnie we mnie podniecenie.
                - Carmelo… Jesteś gotowy? – wysapałem nad jego uchem.
                - Nie powstrzymuj się… - sapnął.
                Jeszcze chwilę poruszałem się w jego wnętrzu dopóki nie poczułem jak knot mojego penisa przeciska się przez ciasne wnętrze kochanka. Carmelo krzyknął głośno, dochodząc w tym samym momencie, co ja. Opadłem na bok zmęczony, ciągnąc za sobą Carmelo. Byliśmy ze sobą złączeni i tak miało pozostać przez najbliższą godzinę.
                - Wszystko dobrze? – zapytałem, całując Carmelo w kark.
                Czarny oddychał ciężko po przeżytym orgazmie. Odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się słabo.
                - Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego pierwszego razu – poruszył lekko biodrami.
                Skrzywiłem się i unieruchomiłem jego biodra.
                - Proszę, nie ruszaj się. To trochę boli – uśmiechnąłem się krzywo.
                Carmelo zachichotał tylko i ułożył głowę na poduszce. Przymknął oczy zapewne chcąc chwilę odpocząć. Uśmiechnąłem się i pocałowałem jego ucho.
                - Kocham cię – wyszeptałem.

                - Ja ciebie też, Diego.

8 komentarzy:

  1. Minelo pare godzin i Camilo juz jest zywy tak jak dawniej? Rozumiem, ze chce zapomniec o wypadku, ale nie przesadzajmy. Zgwalcili go w taki sposob, a on nawet bolu nie odczuwa.
    Bylo sporo bledow, ktore zmienialy sens zdania. Np. zamiast ,,byl" to pisze ,,bylem".
    Teksty typu ,,laleczka, tatku" sa troche dziwne. To tak jakby 10 letnie dziewczynka mowila do swojego taty, albo tata do swojej 10 letniej corki ,,laleczko". Dorosly facet do 15letniego chlopaka nie mowi raczej ,,laleczko". Mam nadzieje, ze w takim wieku lub troche pozniej nie bedziemy czytac o dziecku... Dziecka (ktorym jest Camilo)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ,,- Felipe, niczym się nie martw. Zaraz zarządzę poszukiwania. Na pewno nic mu się nie stało. Pewnie usiadł pod jakimś drzewem i usnął. Przecież znasz swojego syna. Wiesz, że jesteś roztrzepany." - chyba powinno byc ,,jest roztrzepany"
      Monolog lekarza mi sie nie podobal. Wedlug mnie albo powinien powiedziec, ze jest w bardzo zlym stanie. Nie rozumiem, po co ta wzmianka o jego odbycie. Prawie wzmianka. Mysle, ze sam Camilo bylby zawstydzony jakby ktos mowil o jego odbycie i jego ojcu i partnerowi.
      ,,Nie mamy pojęcie, w jakim stanie jest jego psychika. Boję się, co będzie jak się obudzi." - ,,pojęcia"
      ,,- Oczywiście laleczko. A teraz spróbuj się przespać będę czuwał." - przecinek przed ,,będę"
      ,,- Ci, czarnulku – szepnąłem, chuchając na główkę prącia." - ,,Ci" powinno byc z jeszcze jednym i.
      ,,Pocałowałem mocno chłopak jednocześnie wkładając w niego pierwszy palec." - ,,chłopaka"
      Brakowalo jeszcze przecinkow, no ale moze jakas beta to ogarnie.

      Usuń
  2. Hej:) Według mnie Camilo jest słodki;d
    ja bym do tego podchodziła tak że oni nie są ludźmi tylko zmiennymi, pewnie szybciej się leczą i wiadomo 15 latek człowiek to dzieciak ale u nich myślę że góruje raczej instynkt i jak dostają gorączki to się nim kierują a nie myślą czy to na pewno już odpowiedni wiek i partner. To już jest jakoś tak po prostu z góry narzucone jak widać nawet ten partner;)

    OdpowiedzUsuń
  3. czekam co dalej będzie;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Straszna szkoda, że Camilo doświadczył gwałtu... Oby ta jego przedwczesna dojrzałość Omegi zatrzymała się na razie na tym etapie.Bo jakby nie patrzeć jest jeszcze strasznie młody...
    Hmm, fajnie, że obawy Carmelo dotyczące gorączki okazały się błędne i połączył się z Diego... Czekam na dalszą część ich obligacji ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. super opowiadanie oby tak dalej:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    biedny został zgwałcony, ojciec nie chce, aby za często się widywali, bo wie, że Narcisco jest jego partnerem, dojrzał przedwcześnie, ojć przed domem tylu samczyków się zebrało, ale Diego przybył na czasi to wbicie się młodych w tyłek boskie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)