czwartek, 14 stycznia 2016

Deep in Forest 3

Zapraszam na kolejny rozdział. Dziękuję za wszystkie komentarze.
Przepraszam za błędy.
Miłego czytania.
#freak


Deep in Forest 3


Carmelo

Gdy się obudziłem wciąż było ciemno na zewnątrz. Nie przeszkadzało mi to jednak by być całkiem rozbudzonym i ponownie twardym, i chętnym. Zamruczałem i otarłem się lekko o Diego. Mężczyzna mruknął przez sen, otoczył mnie ramieniem i pocałował w kark. 
- Już się obudziłeś? Myślałem, że będziesz dłużej dochodził do siebie.
Zachichotałem, odwracając się w jego stronę. 
- Diego, mam gorączkę i pierwszy raz się z kimś kochałem. Z moim Alfą. To normalne, że szybko ponownie jestem chętny.
Mężczyzna uśmiechnął się i pocałował mnie.
- Nie, że to mi przeszkadza, czarnulku. Odwróć się, chcę cię oznaczyć. Nie chcę znów patrzeć na jakiś bezczelnych małolatów kręcących się tu. Każdy musi wiedzieć, ze jesteś mój.
Słysząc to aż zadrżałem. Chce mnie oznaczyć! 
- Ale jesteś pewny? Wiesz, przyniosłem wam sporo problemów no i nie jestem bez skazy… - powiedziałem wciąż pamiętając jak wyglądają moje jądra.
- Oczywiście, jesteś mój! – powiedział, wchodząc we mnie bez ostrzeżenia, powodując, że doszedłem nagle równocześnie, czując ugryzienie na mojej szyi przywiązujące mnie do niego na zawsze.



Tydzień później, gdy wreszcie wszystko się unormowało, Diego namówił mnie na przeprowadzkę do niego, tak więc dziś, gdy on był na kolejnych obchodach, ja robiłem pewne przemeblowania oraz układałem swoje rzeczy. Czułem się naprawdę szczęśliwy. Mając przy sobie mojego Alfę podczas gorączki co to miłość. Coś czego nie doznałem nigdy wcześniej.
- Ciągle się uśmiechasz – powiedział Camilo, siedząc przy stole.
Narciso dziś pomagał przy patrolach, więc chłopakowi się nudziło. Mimo że wciąż było mu się ciężko poruszać samemu to jednak przyszedł do mnie.
- No cóż, mam wspaniałego Alfę, z którym się sparowałem, więc jak mam się nie uśmiechać?
- A jakie to uczucie? Znaczy jeśli mogę spytać – zapytał niepewnie rumieniąc się.
Uśmiechnąłem się.
- Co sparowanie? To jest nie do opisania. Czujesz przyjemność płynącą z seksu, z gorączki, z bliskości twojego Alfy, a równocześnie czujesz ten moment ugryzienia i wiesz, że wszystko już jest na swoim miejscu – wyjaśniłem znów na chwilę, zapominając o całym świecie.
- Znów odpływasz.
Zachichotałem tylko. 
- Gdy myślę o Diego to zawsze… - nie zdążyłem dokończyć, bo nagle usłyszałem nawoływanie Alf by się ukryć oraz zobaczyłem, że ci co mieli jakiś bliskich zaczęli czym prędzej zamykać wszystkich w domach.
W naszą stronę biegło kilka kojotów, a ja poczułem, że coś ściska mnie w środku.
- Co się dzieje?
- To znów kojoty. Nie błagam, niech wreszcie dadzą wszystkim spokój. Nie chcę przynosić takich kłopotów – zacząłem panikować, chcąc jak najszybciej wyjść na zewnątrz, ale powstrzymał mnie Camilo, łapiąc za ramiona oraz otwierające się drzwi.
W nich pojawił się Diego.
- Nie waż się stąd wychodzić dopóki ci nie pozwolę – powiedział głosem Alfy. – A ty Camilo zostań z nim proszę.
- Się robi – powiedział pewnie.
Diego zerknął jeszcze raz na mnie i wyszedł, zamykając dom. Czym prędzej podszedłem do okna i uchyliłem je by słyszeć co się dzieje.
- Co znów robicie na mojej ziemi?! Radzę wam się wycofać! Podpisałem kilka traktatów z innymi klanami jeśli nie chcecie wszyscy zginąć zatrzymaj to Alfo kojotów! – powiedział Diego stanowczym głosem.
- Nie bądź śmieszny! Dopóki nie oddasz mi tego małego śmiecia, nieczystego owocu zdrady mojej żony nie poddam się! Nie wiesz do czego jestem zdolny i co już zrobiłem – powiedział z chytrym uśmiechem, ale mój partner był nieugięty.
- Nie ruszają mnie twoje groźby! Wycofaj się!
- Och tak? A co jeśli ci powiem, że zawsze będę krok przed tobą, bo między twoimi żołnierzykami mam szpiega? Zniszczę cię i dorwę tą małą dziwkę. Pamiętaj, jestem zawsze krok przed tobą – powiedział z uśmieszkiem na ustach, a w następnym momencie zobaczyłem jak jeden z mostów łączący plac zabaw dla dzieci z platformą, po której można przechodzić na inne kondygnacje rozpada się. Można było usłyszeć huk upadających belek, które rozwaliły kilka zamkniętych straganów na ziemi oraz jeden z ogrodów. – Nie znasz dnia ani godziny – powiedział i odszedł, a do moich uszu doszedł wściekły krzyk.
- Kto, do kurwy, zdradził?! Gdy znajdę tę osobę zostanie ona stracona! Nie będzie taryfy ulgowej! A teraz bierzcie się za sprzątanie trzeba sprawdzić straty, zobaczyć co z drewnem, czy da się wykorzystać, a przede wszystkim zabrać dzieci z odizolowanego budynku! Ruchy, wieczorem nie chcę tu widzieć tych zwalonych belek tylko czyste pole. Posprzątane i gotowe do naprawy. Chcę mieć też u siebie ocenę szkód straganów oraz plan nowego mostu! Ruchy, kurwa, ale już!
Zadrżałem, widząc złość Diego. Nie mogłem zejść i go pocieszyć, bo zabronił mi wychodzić, a do tego myśl, że to moja wina wcale nie pomagała. Sytuacja się zaostrzała i coraz bardziej zastanawiałem się czy nie powinienem czegoś z tym zrobić.



Diego

                Byłem wściekły! Pierwszy raz, od kiedy zostałem Alfą, przydarzyła mi się sytuacja by ktoś zdradził swój klan. Nie mogłem pogodzić się z tym, że dopuściłem do czegoś takiego.
                - Pablo! – krzyknąłem głosem Alfy.
                Mężczyzna bez słowa, posłusznie podszedł do mnie.
                - Zbierz ludzi i idźcie po dzieci, które zostały na placu zabaw – rozkazałem.
                Mężczyzna kiwnął głowę i gwizdując w stronę grupki Bet pobiegł w stronę zawalonego przejścia. Przejechałem wzrokiem po wszystkich. Alfy i Bety uwijały się jak w ukropie by uprzątnąć powalone drewno i pomóc ewentualnym poszkodowanym. Najbardziej jednak bałem się o dzieci, które zostały na placu. Nie wybaczyłbym sobie gdyby któremuś z nich coś się stało.
                - Diego – koło mnie stanął Felipe. – Myślę, że powinieneś wrócić do siebie. Narciso zabrał już Camilo i Carmelo został sam. Na pewno teraz obwinia się za to całe zajście. Nie powinien być teraz sam.
                Kiwnąłem głową.
                - Masz rację, Felipe. Dziękuję. – Uśmiechnąłem się do niego krótko, po czym ruszyłem w stronę swojego domu.
                Po drodze zauważyłem, że podległym mi Alfą i Betą udało się już wydostać część dzieci. Byłem z nich dumny. Jednak nadal nie wiedziałem kto nas zdradził.
                Do domu wszedłem wściekły jak jeszcze nigdy. Teraz nie było Diego. Był Alfa. Przejechałem wzrokiem po całym salonie. Nigdzie nie zauważyłem Carmelo. Zatrzasnąłem za sobą drzwi wejściowe i skierowałem się do naszej sypialni. Wszedłem do pomieszczenia, zatrzymując się w progu. Sypialnia nie była duża. Raczej mała i przytulna. Naprzeciwko drzwi znajdowało się wielkie okno, a pod nim, bokiem, stało duże, podwójne łóżko. Na prawo od drzwi stała dębowa szafa, a na ziemi leżała skóra niedźwiedzia.
                Carmelo siedział na łóżku przy oknie i obserwował poczynania reszty klanu. W tamtej chwili jednak nie interesowało mnie to. Potrzebowałem się wyżyć. Podszedłem do łóżka i chwyciłem Carmelo za ramię. Nim zdążył jakkolwiek zareagować rzuciłem go na łóżku, przygniatając swoim ciałem.
                - Diego…? – Spojrzał na mnie pytającym i lekko przestraszonym wzrokiem.
                - Cicho – powiedziałem tylko.
                Chłopak, widząc moje spojrzenie i słysząc mój ton od razu zamilkł.
                - Rozbieraj się – rozkazałem, puszczając go na chwilę.
                Czarny bez słowa zaczął zrzucać z siebie ubranie. Sam również się rozebrałem. Gdy chłopak był już nagi bez słowa przewróciłem go na brzuch i z głośnym warknięciem ugryzłem go w ramię jednocześnie, wchodząc w jego wnętrze. Carmelo krzyknął głośno, ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Zacząłem się w nim poruszać mocno i agresywnie. Wiedziałem, że później będę tego żałować, ale w tamtej chwili nie byłem sobą.



                Obudził mnie cichy szloch. Otworzyłem oczy. Wokół mnie panowała ciemność. Moja głowa pulsowała z bólu. Wydałem z siebie gardłowy pomruk i obróciłem się na bok.
                - Carmelo? – zapytałem, dotykając ramienia chłopaka.
                Czarny pociągnął nosem i odwrócił się w moją stronę.
                - Diego. – Uśmiechnął się przez łzy. – Przepraszam, jeśli cię obudziłem.
                - Nic nie szkodzi. – Przygarnąłem go do siebie. – Dlaczego płaczesz?
                - To nic. Nie przejmuj się. Śpij. – Pocałował mnie w policzek.
                - Carmelo, proszę, powiedz mi.
                Czarny westchnął.
                - Po prostu zdaję sobie sprawę z tego, że te wszystkie problemy z kojotami masz przeze mnie.
                - Czarnulku. – Pocałowałem go w czoło i mocno przytuliłem. – I z tym sobie poradzimy.
                - A co ze zdrajcą?
                - Zostanie ukarany – zapewniłem.



                Gdy obudziłem się rano Carmelo nie było w łóżku. Za to z kuchni czuć było smakowity zapach smażonych jajek i boczku. Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. Podniosłem się z łóżka i skierowałem do kuchni.
                - Dzień dobry – przywitałem się z Carmelo, całując go w usta.
                - Dzień dobry. Siadaj do stołu. Zaraz nałożę ci śniadanie – powiedział, wskazując mi miejsce.
                Chciałem usiąść, ale moją uwagę przykuł siniak na jego ramieniu.
                - Co to? – Chciałem odsłonić bardziej jego ramię, ale chłopak odsunął się ode mnie.
                - To nic. Dzisiaj rano jak jeszcze spałeś uderzyłem się o futrynę.
                - Siniaki nie robią się tak szybko – zauważyłem, przyglądając mu się uważnie. – Kto ci to zrobił?
                Czarny westchnął ciężko i spojrzał na mnie smutnym spojrzeniem. Wtedy zrozumiałem, że to byłem ja. A tak właściwie ja we wcieleniu Alfy.



Carmelo

Widząc jego spojrzenie. To przerażenie i niedowierzanie chciałem od razu zaprzeczyć. Bo przecież to nie jego wina. Jego instynkt… Alfa w nim po prostu wie lepiej. Musiał ukarać swoją Omegę za to, że przyniosła problemy. Nie było w tym nic dziwnego.
- Nikt, wszystko jest dobrze – odpowiedziałem, naciągając koszulę bardziej na ramiona.
Jednak Diego był szybszy i po chwili moje plecy i ramiona były odkryte.
- O-o Boże… Carmelo, ja… Ja nie chciałem, czarnulku. Wiesz, że cię kocham. Nie chciałem cię skrzywdzić.
- Wiem. Poza tym nie mam żalu. Zasłużyłem sobie. Jestem złą Omegą, bo przyniosłem kłopoty Alfie. To zrozumiałe, że zostałem ukarany – powiedziałem cicho, wracając do szykowania śniadania.
- Ale nie miałeś być ukarany! Ja nie wiem jak mogło do tego dojść… - powiedział, chcąc do mnie podejść i przytulić, ale ja odsunąłem się niepewnie.
Nie chciałem by wyczuł wciąż lekko wyczuwalny zapach krwi. Jego ugryzienia gdzie nie gdzie zostawiły rany. Z tego wszystkiego cało wyszły tylko moje intymne części ciała. Alfa musiał się najwyraźniej choć trochę hamować.
- Jest w porządku, naprawdę – powiedziałem, stawiając talerz na stół.
Diego jednak nawet na jedzenie nie spojrzał.
- Proszę, nie odsuwaj się – powiedział, łapiąc mnie w ramiona.
Przejechał nosem po moich włosach i karku.
- Czuję krew. Czy ja zraniłem cię w… - nie dokończył, jedynie delikatnie położył dłoń na moich pośladkach.
- Nie, po prostu kilka ugryzień lekko krwawiło.
- Boże, tak mi przykro. Skarbie to się więcej nie powtórzy, przysięgam! – kiwnąłem głową, nic nie mówiąc. 
Reszta poranka minęła nam nerwowo Diego, co chwilę na mnie zerkał, wciąż się martwiąc. Po skończonym posiłku nie omieszkał mnie zanieść do sypialni i położyć się razem ze mną. Głaskał mnie po głowie, plecach od czasu do czasu, muskając brzuch.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało, Diego, naprawdę – powiedziałem, delikatnie muskając jego usta, co trochę go uspokoiło.
W końcu odpuścił sobie przeprosiny i za moją namową wyszedł z domu sprawdzić jak idą prace porządkowe oraz naradzić się z kilkoma członkami klanu, a mi zostało siedzieć w domu i czekać, starając się nie myśleć o poprzedniej nocy.


Dwa tygodnie później.


Przez ostatnie dwa tygodnie było coraz gorzej. Prawie codziennie kojoty wchodziły na nasz teren by siać spustoszenie. Diego i inni próbowali coś zrobić ale kojoty zawsze były o krok przed nim. 
- Cholera, jak dorwę tego co zdradził to będzie biedny! – wykrzyknął pewnego wieczora Diego, siedząc ze mną, Camilo i Narciso przy stole.
Podskoczyłem lekko przestraszony na jego podniesiony głos. Mimo że nauczyłem się już nie myśleć o tym co się stało to wciąż zdarzały mi się sytuacje jak ta. 
- Diego, w końcu się znajdzie. Nie martw się – powiedział Alfa do mężczyzny.
- No tak, ale co mam zrobić? Członkowie klanu się boją. Omegi wariują, bojąc się o życie swoich partnerów oraz dzieci. Mamy kilku ciężarnych teraz w klanie i ta sytuacja naprawdę nie sprzyja temu.
Tu miał rację. Było około trzech męskich Omeg w ciąży oraz dwie kobiety. Każde potrzebowało spokoju oraz opieki, którą starali się dać im ich partnerzy, ale równocześnie musieli spełniać swoje obowiązki. To wszystko było trudne.
- Diego, a może jakaś negocjacja. Nie wiem, może ja poszedłbym do wioski kojotów i…
- Nawet nie zaczynaj! Ty siebie słyszysz?! Te chamy chciały cię żywcem wykastrować i zrobić z ciebie dziwkę, a ty chcesz od tak do nich iść?
Poczułem, że za moment się rozpłacze. Objąłem brzuch ramionami jakbym był chory.
- Nie, ja po prostu…
- To daj spokój, czarnulku. Wymyślę coś, a ty masz po prostu być bezpieczny. 



Diego

                Obudziłem się w środku nocy. Przeszły mnie ciarki z powodu chłodu panującego w pokoju. Mruknąłem i przeciągnąłem się pod kołdrą. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. W łóżku nie było Carmelo. Zmarszczyłem brwi lekko zaniepokojony. Podniosłem się do pozycji siedzącej i dopiero teraz zauważyłem, że drzwi do sypialni są otwarte. Wstałem z łóżka i skierowałem w stronę łuny światła, padającej z łazienki.
                - Carmelo? – zapytałem, stając w drzwiach łazienki.
                Chłopak siedział koło ubikacji i… spał. Podszedłem do niego i kucnąłem przy nim. Dotknąłem jego policzka i wyszeptałem jego imię. Czarny drgnął lekko i uchylił powieki.
                - Diego? – szepnął. – Co tu robisz?
                - Chyba ja powinienem zapytać, co ty tu robisz? Czemu śpisz na podłodze w łazience, czarnulku? To niezdrowe – powiedziałem, pomagając mu podnieść się z podłogi.
                - Wymiotowałem. Nie miałem siły wrócić do łóżka.
                - Jesteś chory? – zaniepokoiłem się.
                - Nie wiem… - jęknął.
                - Idziemy do medyka – powiedziałem, zawracając w kierunku wyjścia z domu.
                - Co? Diego! Zwariowałeś? Jest środek nocy.
                - Co z tego?
                - Poczekajmy chociaż do rana – mruknął, przytulając się do mnie. – Proszę, Diego. Wróćmy do łóżka.
                Westchnąłem i przytuliłem go mocniej.
                - Dobrze, ale z samego rana idziemy do medyka – zastrzegłem.
                Carmelo mruknął tylko w odpowiedzi, zamykając oczy. Wróciłem z nim na rękach do naszej sypialni i ułożyłem go na łóżku pod kołdrą. Sam ułożyłem się blisko jego pleców i zamknąłem go w swoich ramionach. Pocałowałem go za uchem, po czym zasnąłem.



                - I co? – zapytałem medyka, gdy wyszedł z pokoju badań.
                Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
                - Wszystko w jak najlepszym porządku – powiedział, zdejmując z siebie fartuch.
                - Ale przecież Carmelo wymiotował w nocy – powiedziałem, nie rozumiejąc.
                - To naturalna kolej rzeczy, Diego. Gdy Omega spodziewa się dziecka takie sytuację się zdarzają.
                - Dziecka? Jakiego dziecka? – zapytałem jak głupi.
                Medyk zaśmiał się i pokręcił głową.
                - Diego, ostatnio jesteś tak zalatany, że nawet nie zauważyłeś, że twój partner jest przy nadziei. A pragnę podkreślić, że oglądasz jego ciało częściej niż ja.
                - O matko… - usiadłem na krześle obok. – Jak mogłem nic nie zauważyć?
                - Nie przejmuj się, Diego – poklepał mnie po plecach. – Ważne by chłopczyk urodził się zdrowy. A żeby tak było trzeba zapewnić Carmelo ciszę i spokój. Zero stresu.

                - Teraz to będzie trudne – mruknąłem. – Kojoty nie dają nam odetchnąć. Plus ta sprawa ze zdrajcą.
                - Nadal się nie znalazł?
                Pokręciłem głową.
                - Staję na głowie by dowiedzieć się kot to, ale jest zbyt sprytny. Jak mam zapewnić partnerowi i dziecku spokój skoro nie jestem w stanie zapanować nad sytuacją w klanie?
                - Dasz radę. Wierzę w ciebie – pocieszył mnie. – Może idź do swojego partnera. Cieszcie się dzieckiem – uśmiechnął się i wyszedł.
                Odetchnąłem głęboko i tak jak radził wszedłem do pokoju obok. Carmelo kończył się ubierać po badaniach. Podszedłem do niego i przytuliłem od tyłu, wdychając jego zapach. Czarny położył dłonie na moich zaplecionych na jego brzuchu oparł głowę o mój tors.
                - Diego… - szepnął.
                - Jestem – pocałowałem płatek jego ucha.
                - Teraz twój jaguar będzie zadowolony.
                - Masz rację – przytaknąłem. – Ale czy to w porządku w stosunku do ciebie?
                - O mnie się nie martw. Przecież po to się urodziłem – obrócił się w moich ramionach i spojrzał na mnie z uśmiechem. – Poza tym… Ja również się cieszę. Jestem dojrzałym Omegą, gotowym na dziecko i zostanie rodzicem. Przecież to Omegi zajmują się dziećmi kiedy ich mężczyźni pracują.
                Zmarszczyłem brwi.
                - Co ty wygadujesz? – zapytałem, spoglądając na niego.
                - Ale o co ci chodzi?
                - Czy w klanie twojego ojczyma tak właśnie wychowuje się dzieci? Omegi siedzą w domu, rodząc dzieci i zajmując się nimi, podczas gdy ich Alfy lub Bety wychodzą do znajomych, pracy?
                Carmelo niepewnie kiwnął głową. Pokręciłem głową z niedowierzeniem i przytuliłem go mocno.
                - Czarnulku, u nas to wygląda zupełnie inaczej. Cały klan pomaga sobie nawzajem. Dzieci wychowywane są przez oboje rodziców. Słyszysz? Dwoje rodziców, nie tylko rodziciela.
                Chłopak kiwnął głową, po czym przytulił mnie mocno.
                - Przepraszam, że ślepo wierzyłem w stereotypy rodziny.
                - Ci… - pocałowałem go w głowę. – Muszę ci powiedzieć, że mamy taki jeden dość dziwny zwyczaj.
                - Jaki? – zainteresował się.
                - Gdy Omega Alfy nosi pod sercem nowe życie należy to ogłosić oficjalnie całemu klanowi.
                - To chyba niezbyt bezpieczne, szczególnie teraz – zauważył.
                - Wiem. Poczekamy jeszcze. Dopóki twój brzuch nie będzie rzucał się w oczy wszystko będzie po staremu.
                Czarny kiwnął głową.
                - Chodź, wracajmy do domu – uśmiechnąłem się.
                Carmelo kiwnął głową i narzucił na siebie wełnianą narzutkę. Wziąłem go za rękę i wyprowadziłem z domu medyka.


Carmelo

Gdy wróciliśmy do naszego domu Diego od razu zaniósł mnie do naszej sypialni.
-Ty sobie tu poleż i odpocznij po tej dość ciężkiej nocy, a ja pójdę zrobić wam coś do jedzenia.
- Co? Diego, daj spokój. Ja z chęcią pójdę coś ugotować dla ciebie i… - nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo zostałem pocałowany a następnie ugryziony  lekko w kark. 
- Nie sprzeczaj się ze mną. Nie jesteś służącym, a moim partnerem. Do tego ciężarnym partnerem, więc po prostu odpocznij, dobrze?
Kiwnąłem głową, kapitulując. Mężczyzna uśmiechnął się na to i pocałował mnie znów, po czym zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Ułożyłem się na poduszkach i zamyśliłem. Już od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, że mogę być w ciąży. Może nie byłem tego pewny, bo nie miałem żadnych objawów, ale w środku to czułem. I teraz okazało się, że to prawda. W drodze było dziecko, a my wciąż mieliśmy problemy, więc to tylko utrudniało sprawę. Ta myśl mi się wcale nie podobała. Nie chciałem by moje dziecko było kłopotem, a tym bardziej by coś mu się stało. Ta myśl była straszna. Wiedziałem, że nie mogę na to nigdy pozwolić, bo mowa była o moim młodym. Moim maleństwie. 
Nagle to poczułem. Impuls, sygnał, mówiący chroń za wszelką cenę. Zerwałem się z łóżka i pobiegłem do kuchni by znaleźć tam Diego razem z Narciso.
- Diego?
- Carmelo, muszę cię zaprowadzić jak najszybciej do nowo zbudowanego schronu. Tam już są prawie wszyscy, chodź.
Nagłe głośne krzyki przerwały nam.
- Diego nie mamy już czasu. Oni już tu są. Twój dom jest wystarczająco wysoko. Carmelo może tu zostać.
- Ty nic do cholery nie rozumiesz! Nie mogę tu zostawić swojej Omegi bez ochrony. Nie mogę narazić jego i dziecka! – wykrzyknął, obnażając kły.
- Narciso, ma rację. Diego, idź. Z nami jest wszystko w porządku – powiedziałem i w następnym momencie zostałem porządnie obwąchany przez mojego Alfę i delikatnie pocałowany.
- Dobrze, ale jeśli cokolwiek zacznie się tu dziać, stanie się coś podejrzanego po prostu uciekaj. Rozumiesz? Uciekaj. Wiem, że jesteś twardą, wytrwałą Omegą i sobie poradzisz. Po prostu gdyby coś się działo chroń siebie i dziecko. Dobrze?
Pokiwałem głową, uśmiechając się do niego niepewnie, a następnie zamknąłem za nimi drzwi. Gdy podszedłem do okna zobaczyłem chaos. Członkowie klanu walczyli z kojotami zajadle. Wydawało się, że starcie jest bardziej niż wyrównane. Część Bet musiała chronić mostów pozwalających dostać się na górę. Kojoty podpalały rośliny, Alfy wariowały, nie wiedząc czy atakować czy chronić swoich bliskich. Panował chaos. To było straszne. Nagły szelest, który usłyszałem od razu oderwał moje myśli od tego co działo się na dole. Dźwięk pochodził wyraźnie z niewielkiego salonu, który posiadał… taras! Wszystko stało się jasne. Musiałem zapomnieć go zamknąć rano. Od razu ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych.
- A gdzie to się wybieramy, Carmelo? – Za mną stał najwierniejszy Alfa mojego ojczyma.
Przełknąłem ciężko ślinę, a następnie sięgnąłem bo wazon stojący na stoliczku obok mnie. Rzuciłem nim w jego stronę i ruszyłem pędem do wyjścia. Otworzyłem drzwi, przeskoczyłem przez barierkę wprost na most i ruszyłem biegiem. Wiedziałem, że liczy się każda sekunda przewagi. Nie mogłem się zmienić, a oni mogli, więc musiałem jak najszybciej uciekać. Ale było to trudne. Wciąż czułem się słabo, a do tego było mi niedobrze. Odwróciłem się niepewnie by zobaczyć trzy silne kojoty Alfy. Wiedziałem, że nie zdążę dobiec na samą górę, ale miałem przed sobą dom medyka! Z tym celem ruszyłem szybciej, wspinając się po moście jak najszybciej, a gdy tylko postawiłem nogi na pomoście skupiłem się by zmienić tylko moje pazury i jednym ruchem ściąłem liany trzymające most, odcinając drogę kojotom.
- Carmelo?
- Antonio, gonili mnie! Mogę się tu schować? – zapytałem lekko zdyszany.
- Tak, oczywiście – powiedział, łapiąc mnie pod ramię i prowadząc do środka. – Co się stało?
- Kojoty zaatakowały. Diego nie miał czasu mnie już zaprowadzić do schronu, więc zostałem w domu. Wszystko byłoby dobrze tylko… tylko… - nie mogłem złapać oddechu.
Czułem się zmęczony, a do tego mój instynkt wciąż krzyczał bym uciekał i przez to byłem coraz bardziej zdezorientowany.
- Co?
- Taras był otwarty.
- Och, rozumiem. Czyli uciekałeś przed kojotami tutaj, bo wiedziałeś, że będziesz bezpieczny? – zapytał, podchodząc do mnie bliżej.
- Chciałem uciec do schronu, ale bym nie zdążył, a że jest on dokładnie nad twoim domem stwierdziłem, że to wystarczająco blisko.
- Och, rozumiem. To cudownie, wiesz? Bo… - nagle jego dłoń wystrzeliła do mojego gardła, zakleszczając się na nim.
Zakaszlałem zaskoczony i spanikowany.
- Będę mógł ci wszystko wyjaśnić, a następnie pozbyć się ciebie na oczach wszystkich.
- C-co? O czym ty mówisz? T-ty jesteś… To ty zdradziłeś! Jak mogłeś!? 
- Co jak mogłem? Nie zdradziłem. To że jestem pumą nie znaczy, że zdradziłem. To mój ojciec zdradził i postanowiłem to naprawić – powiedział, przyciskając mnie do ściany. – Widzisz mój ojciec był kojotem. Miał być szpiegiem, który pomoże obalić Diego, który wtedy zaczynał władzę nad klanem. Wcześniej rządziła zasada zarówno tu jak i kojotów, że alfa poluje, zdobywa Omegę na polowaniu, może ją posiąść brutalnie i będzie jego. Były polowania na zwierzynę bardziej krwawe. Rodziło się mniej tych głupich Bet czy Omeg, ale potem przywódca klanu został obalony przez Diego i jego zwolenników, którzy nie chcieli krzywdzić osób, które kochali bądź zwykłych mieszkańców.
Zatrząsnąłem się, bo myśl o takiej przeszłości była straszna. Naprawdę straszna.
- Więc przywódca kojotów szkolił mojego ojca przez kilka lat, a potem przysłał go tu, ale on zdradził klan, bo się zakochał. Długo o niczym nie wiedziałem dopóki przez przypadek nie znalazłem się na terenie kojotów. Powiedzieli mi o wszystkim. To przez to wiedziałem kim jesteś. To nie tak, że współpracuję z nimi od niedawna. To jest długi proces dążenia do zmian.
Byłem zszokowany.
- Więc ty przez cały ten czas donosiłeś kojotom?
- Oczywiście. To dzięki mnie zanim zdążyłeś się jeszcze zmienić, czy twoja matka zdążyła uciec ze swoim partnerem przywódca już wiedział. To dzięki mnie zginęli. Dopilnowałem tego – powiedział, a ja szarpnąłem się wściekły.
- Ty gnoju! To przez ciebie moja mama odeszła! I nie zdążyłem poznać swojego taty! I nie znam jego rodziny!
- Znasz.
- Co? – zapytałem zaskoczony.
- Twój ojciec był panterą po swoim ojcu natomiast jego młodszy brat gepardem po matce. W obecnej chwili jest wdowcem z synem, który jest jaguarem.
Zaniemówiłem.
- Felipe j-jest moim…?
- Twoim wujem. Ale nie liczyłbym na uściski. Jestem pewny, że nie spodoba mu się fakt, że to dla ciebie jego brat się narażał i zginął no, i nie zapominajmy, że przez to, że tu się pojawiłeś jego syn został zgwałcony – powiedział ze złośliwym uśmiechem, a następnie znów zacisnął uścisk na mojej szyi i wyprowadził mnie na zewnątrz.
Panował istny chaos. Oprócz członków naszego klanu pojawiło się trochę wsparcia z innych klanów. Mężczyzna rozejrzał się i uśmiechnął szeroko a następnie zaryczał, uciszając wszystkich.
- Carmelo! – usłyszałem wyraźnie głos Diego. Od razu chciałem się wyrwać, ale zostałem uderzony w twarz. – Antonio to ty zdradziłeś?! Ty śmieciu, zostaw moją Omegę.
- Och, nie mogę. Muszę się go pozbyć. Dzięki temu i ty znikniesz a przywódca kojotów zadba by wszystko wróciło na swoje miejsce, a Alfy stały się znów prawdziwymi Alfami.
- Jesteś nienormalny, jeśli myślisz, że pozwolimy ci na to – usłyszałem głos Felipe oraz kilku innych członków stada.
- Ach, tak? Pomyśl Felipe, ten gnojek jest wszystkim co powinieneś nienawidzić. To przez niego twój syn został skrzywdzony.
Poczułem jak znów zaciska dłoń n moim gardle i podnosi mnie lekko do góry. Jęknąłem żałośnie na ten ból.
- A także to przez niego zginął twój brat. Ach, nie rozumiesz, prawda? Nie widzisz w tej pumie nic znajomego? Tak, dokładnie. To dla tego gnoja twój brat zakradał się do kojotów. Bo zakochał się w pumie przywódcy, która zaszła z nim w ciążę. To dla niego zginą. Dla tej małej nic nie wartej Omegi – powiedział szyderczo.
- Zostaw mojego bratanka! Myślisz, że twoje słowa spowodują, że znienawidzę niewinną osobę, która została skrzywdzona niesłusznie? Została pozbawiona rodziców? Jesteś nienormalny!
Oczy Antonio pociemniały na te słowa.
- W porządku. W takim razie sam się tym zajmę – powiedział, celując dłonią w mój brzuch. W tym momencie poczułem jak przybywa mi sił.
Zmieniłem swoje zęby w zwierzęce i bez skrupułów ugryzłem go mocno. Mężczyzna wrzasnął jednak nie puścił mnie. A przynajmniej do momentu aż nie skoczył na niego sporych rozmiarów jaguar.
- Camilo! – usłyszałem zaskoczony krzyk Narciso.
- Moja krew! I co? Dalej uważasz, że omegi są słabe? – wykrzyknął Felipe, pojawiając się po chwili przy nas z innymi Alfami by złapać Antonio.
Narciso złapał Camilo i owinął swoją koszulą, gdy tylko się zmienił. Chłopak posłał mi uśmiech, ale nim zdążyłem coś powiedzieć poczułem pchnięcie, a w następnym momencie leciałem w dół na pewną śmierć.

- Carmelo!

8 komentarzy:

  1. No i znowu w takim momencie ech...

    OdpowiedzUsuń
  2. I teraz znowu trzeba czekać cały tydzień; (

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna historia, lubię tematy zmiennokształtnych. Szkoda tylko, że nie masz korekty tekstu, bo jednak trochę te błędy przeszkadzają w zagłębieniu się w historię. W zasadzie mogłabym trochę w tym pomóc, gdybyś chciała. Nie mam żadnego doświadczenia w tej kwestii, ale przynajmniej główniejsze błędy drugim okiem było łatwiej wyłapać. Jeśli by ci to odpowiadało, to napisz do mnie na chomiku (kjajco). Chętnie bym się sprawdziła w korekcie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Super :)
    Dużo weny :)
    Pozdrawia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dokładnie,zawsze wszyscy kończą w najciekawszych momentach

    OdpowiedzUsuń
  6. Skończyć w takim momencie…
    Pomimo tego dramatu przynajmniej Carmelo dowiedział się prawdy o swojej rodzinie i odkrył, że ma jeszcze żyjących krewnych, którzy nie chcą go zabić. Liczę jednak, że wszystko dobrze się skończy a zdrajca dostanie zasłużona karę.
    I jednak zachowanie Diego w obliczu kłopotów i w sytuacji gdy gniew przejął nad nim kontrolę było trochę straszne. Ja rozumiem, że instynkt i te sprawy ale jednak skrzywdził najbliższą sobie osobę. Ma szczęście, że partner tak szybko mu wybaczył.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Musisz przzerywac w takich momentach, prawda? XD

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    w pewnym pomencienpomyßlałam, że to mógł by być medyk..., odnalazł wujka, inaczej był wychowywany...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)