Zapraszam na kolejny rozdział. Dziękuję za wszystkie komentarze.
Przepraszam za błędy.
Miłego czytania.
#freak
Deep in Forest 3
Carmelo
Gdy się obudziłem wciąż było
ciemno na zewnątrz. Nie przeszkadzało mi to jednak by być całkiem rozbudzonym i
ponownie twardym, i chętnym. Zamruczałem i otarłem się lekko o Diego. Mężczyzna
mruknął przez sen, otoczył mnie ramieniem i pocałował w kark.
- Już się obudziłeś? Myślałem, że
będziesz dłużej dochodził do siebie.
Zachichotałem, odwracając się w
jego stronę.
- Diego, mam gorączkę i pierwszy
raz się z kimś kochałem. Z moim Alfą. To normalne, że szybko ponownie jestem
chętny.
Mężczyzna uśmiechnął się i
pocałował mnie.
- Nie, że to mi przeszkadza,
czarnulku. Odwróć się, chcę cię oznaczyć. Nie chcę znów patrzeć na jakiś bezczelnych
małolatów kręcących się tu. Każdy musi wiedzieć, ze jesteś mój.
Słysząc to aż zadrżałem. Chce
mnie oznaczyć!
- Ale jesteś pewny? Wiesz,
przyniosłem wam sporo problemów no i nie jestem bez skazy… - powiedziałem wciąż
pamiętając jak wyglądają moje jądra.
- Oczywiście, jesteś mój! –
powiedział, wchodząc we mnie bez ostrzeżenia, powodując, że doszedłem nagle
równocześnie, czując ugryzienie na mojej szyi przywiązujące mnie do niego na
zawsze.
Tydzień później, gdy wreszcie
wszystko się unormowało, Diego namówił mnie na przeprowadzkę do niego, tak więc
dziś, gdy on był na kolejnych obchodach, ja robiłem pewne przemeblowania oraz
układałem swoje rzeczy. Czułem się naprawdę szczęśliwy. Mając przy sobie mojego
Alfę podczas gorączki co to miłość. Coś czego nie doznałem nigdy wcześniej.
- Ciągle się uśmiechasz –
powiedział Camilo, siedząc przy stole.
Narciso dziś pomagał przy patrolach,
więc chłopakowi się nudziło. Mimo że wciąż było mu się ciężko poruszać samemu
to jednak przyszedł do mnie.
- No cóż, mam wspaniałego Alfę, z
którym się sparowałem, więc jak mam się nie uśmiechać?
- A jakie to uczucie? Znaczy
jeśli mogę spytać – zapytał niepewnie rumieniąc się.
Uśmiechnąłem się.
- Co sparowanie? To jest nie do
opisania. Czujesz przyjemność płynącą z seksu, z gorączki, z bliskości twojego
Alfy, a równocześnie czujesz ten moment ugryzienia i wiesz, że wszystko już
jest na swoim miejscu – wyjaśniłem znów na chwilę, zapominając o całym świecie.
- Znów odpływasz.
Zachichotałem tylko.
- Gdy myślę o Diego to zawsze… -
nie zdążyłem dokończyć, bo nagle usłyszałem nawoływanie Alf by się ukryć oraz
zobaczyłem, że ci co mieli jakiś bliskich zaczęli czym prędzej zamykać
wszystkich w domach.
W naszą stronę biegło kilka
kojotów, a ja poczułem, że coś ściska mnie w środku.
- Co się dzieje?
- To znów kojoty. Nie błagam,
niech wreszcie dadzą wszystkim spokój. Nie chcę przynosić takich kłopotów –
zacząłem panikować, chcąc jak najszybciej wyjść na zewnątrz, ale powstrzymał
mnie Camilo, łapiąc za ramiona oraz otwierające się drzwi.
W nich pojawił się Diego.
- Nie waż się stąd wychodzić
dopóki ci nie pozwolę – powiedział głosem Alfy. – A ty Camilo zostań z nim
proszę.
- Się robi – powiedział pewnie.
Diego zerknął jeszcze raz na mnie
i wyszedł, zamykając dom. Czym prędzej podszedłem do okna i uchyliłem je by
słyszeć co się dzieje.
- Co znów robicie na mojej
ziemi?! Radzę wam się wycofać! Podpisałem kilka traktatów z innymi klanami jeśli
nie chcecie wszyscy zginąć zatrzymaj to Alfo kojotów! – powiedział Diego stanowczym
głosem.
- Nie bądź śmieszny! Dopóki nie
oddasz mi tego małego śmiecia, nieczystego owocu zdrady mojej żony nie poddam
się! Nie wiesz do czego jestem zdolny i co już zrobiłem – powiedział z chytrym
uśmiechem, ale mój partner był nieugięty.
- Nie ruszają mnie twoje groźby!
Wycofaj się!
- Och tak? A co jeśli ci powiem,
że zawsze będę krok przed tobą, bo między twoimi żołnierzykami mam szpiega?
Zniszczę cię i dorwę tą małą dziwkę. Pamiętaj, jestem zawsze krok przed tobą –
powiedział z uśmieszkiem na ustach, a w następnym momencie zobaczyłem jak jeden
z mostów łączący plac zabaw dla dzieci z platformą, po której można przechodzić
na inne kondygnacje rozpada się. Można było usłyszeć huk upadających belek, które
rozwaliły kilka zamkniętych straganów na ziemi oraz jeden z ogrodów. – Nie
znasz dnia ani godziny – powiedział i odszedł, a do moich uszu doszedł wściekły
krzyk.
- Kto, do kurwy, zdradził?! Gdy
znajdę tę osobę zostanie ona stracona! Nie będzie taryfy ulgowej! A teraz
bierzcie się za sprzątanie trzeba sprawdzić straty, zobaczyć co z drewnem, czy
da się wykorzystać, a przede wszystkim zabrać dzieci z odizolowanego budynku!
Ruchy, wieczorem nie chcę tu widzieć tych zwalonych belek tylko czyste pole.
Posprzątane i gotowe do naprawy. Chcę mieć też u siebie ocenę szkód straganów
oraz plan nowego mostu! Ruchy, kurwa, ale już!
Zadrżałem, widząc złość Diego.
Nie mogłem zejść i go pocieszyć, bo zabronił mi wychodzić, a do tego myśl, że
to moja wina wcale nie pomagała. Sytuacja się zaostrzała i coraz bardziej
zastanawiałem się czy nie powinienem czegoś z tym zrobić.
Diego
Byłem
wściekły! Pierwszy raz, od kiedy zostałem Alfą, przydarzyła mi się sytuacja by
ktoś zdradził swój klan. Nie mogłem pogodzić się z tym, że dopuściłem do czegoś
takiego.
-
Pablo! – krzyknąłem głosem Alfy.
Mężczyzna
bez słowa, posłusznie podszedł do mnie.
-
Zbierz ludzi i idźcie po dzieci, które zostały na placu zabaw – rozkazałem.
Mężczyzna
kiwnął głowę i gwizdując w stronę grupki Bet pobiegł w stronę zawalonego przejścia.
Przejechałem wzrokiem po wszystkich. Alfy i Bety uwijały się jak w ukropie by
uprzątnąć powalone drewno i pomóc ewentualnym poszkodowanym. Najbardziej jednak
bałem się o dzieci, które zostały na placu. Nie wybaczyłbym sobie gdyby
któremuś z nich coś się stało.
- Diego
– koło mnie stanął Felipe. – Myślę, że powinieneś wrócić do siebie. Narciso
zabrał już Camilo i Carmelo został sam. Na pewno teraz obwinia się za to całe
zajście. Nie powinien być teraz sam.
Kiwnąłem
głową.
- Masz
rację, Felipe. Dziękuję. – Uśmiechnąłem się do niego krótko, po czym ruszyłem w
stronę swojego domu.
Po
drodze zauważyłem, że podległym mi Alfą i Betą udało się już wydostać część
dzieci. Byłem z nich dumny. Jednak nadal nie wiedziałem kto nas zdradził.
Do domu
wszedłem wściekły jak jeszcze nigdy. Teraz nie było Diego. Był Alfa.
Przejechałem wzrokiem po całym salonie. Nigdzie nie zauważyłem Carmelo.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi wejściowe i skierowałem się do naszej sypialni.
Wszedłem do pomieszczenia, zatrzymując się w progu. Sypialnia nie była duża.
Raczej mała i przytulna. Naprzeciwko drzwi znajdowało się wielkie okno, a pod
nim, bokiem, stało duże, podwójne łóżko. Na prawo od drzwi stała dębowa szafa,
a na ziemi leżała skóra niedźwiedzia.
Carmelo
siedział na łóżku przy oknie i obserwował poczynania reszty klanu. W tamtej
chwili jednak nie interesowało mnie to. Potrzebowałem się wyżyć. Podszedłem do
łóżka i chwyciłem Carmelo za ramię. Nim zdążył jakkolwiek zareagować rzuciłem
go na łóżku, przygniatając swoim ciałem.
-
Diego…? – Spojrzał na mnie pytającym i lekko przestraszonym wzrokiem.
- Cicho
– powiedziałem tylko.
Chłopak,
widząc moje spojrzenie i słysząc mój ton od razu zamilkł.
- Rozbieraj
się – rozkazałem, puszczając go na chwilę.
Czarny
bez słowa zaczął zrzucać z siebie ubranie. Sam również się rozebrałem. Gdy
chłopak był już nagi bez słowa przewróciłem go na brzuch i z głośnym
warknięciem ugryzłem go w ramię jednocześnie, wchodząc w jego wnętrze. Carmelo
krzyknął głośno, ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Zacząłem się w nim
poruszać mocno i agresywnie. Wiedziałem, że później będę tego żałować, ale w
tamtej chwili nie byłem sobą.
Obudził
mnie cichy szloch. Otworzyłem oczy. Wokół mnie panowała ciemność. Moja głowa
pulsowała z bólu. Wydałem z siebie gardłowy pomruk i obróciłem się na bok.
-
Carmelo? – zapytałem, dotykając ramienia chłopaka.
Czarny
pociągnął nosem i odwrócił się w moją stronę.
-
Diego. – Uśmiechnął się przez łzy. – Przepraszam, jeśli cię obudziłem.
- Nic
nie szkodzi. – Przygarnąłem go do siebie. – Dlaczego płaczesz?
- To
nic. Nie przejmuj się. Śpij. – Pocałował mnie w policzek.
-
Carmelo, proszę, powiedz mi.
Czarny
westchnął.
- Po
prostu zdaję sobie sprawę z tego, że te wszystkie problemy z kojotami masz
przeze mnie.
-
Czarnulku. – Pocałowałem go w czoło i mocno przytuliłem. – I z tym sobie
poradzimy.
- A co
ze zdrajcą?
-
Zostanie ukarany – zapewniłem.
Gdy
obudziłem się rano Carmelo nie było w łóżku. Za to z kuchni czuć było smakowity
zapach smażonych jajek i boczku. Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu.
Podniosłem się z łóżka i skierowałem do kuchni.
- Dzień
dobry – przywitałem się z Carmelo, całując go w usta.
- Dzień
dobry. Siadaj do stołu. Zaraz nałożę ci śniadanie – powiedział, wskazując mi
miejsce.
Chciałem
usiąść, ale moją uwagę przykuł siniak na jego ramieniu.
- Co
to? – Chciałem odsłonić bardziej jego ramię, ale chłopak odsunął się ode mnie.
- To
nic. Dzisiaj rano jak jeszcze spałeś uderzyłem się o futrynę.
-
Siniaki nie robią się tak szybko – zauważyłem, przyglądając mu się uważnie. –
Kto ci to zrobił?
Czarny
westchnął ciężko i spojrzał na mnie smutnym spojrzeniem. Wtedy zrozumiałem, że
to byłem ja. A tak właściwie ja we wcieleniu Alfy.
Carmelo
Widząc jego spojrzenie. To
przerażenie i niedowierzanie chciałem od razu zaprzeczyć. Bo przecież to nie
jego wina. Jego instynkt… Alfa w nim po prostu wie lepiej. Musiał ukarać swoją
Omegę za to, że przyniosła problemy. Nie było w tym nic dziwnego.
- Nikt, wszystko jest dobrze –
odpowiedziałem, naciągając koszulę bardziej na ramiona.
Jednak Diego był szybszy i po
chwili moje plecy i ramiona były odkryte.
- O-o Boże… Carmelo, ja… Ja
nie chciałem, czarnulku. Wiesz, że cię kocham. Nie chciałem cię skrzywdzić.
- Wiem. Poza tym nie mam żalu.
Zasłużyłem sobie. Jestem złą Omegą, bo przyniosłem kłopoty Alfie. To zrozumiałe,
że zostałem ukarany – powiedziałem cicho, wracając do szykowania śniadania.
- Ale nie miałeś być ukarany! Ja
nie wiem jak mogło do tego dojść… - powiedział, chcąc do mnie podejść i
przytulić, ale ja odsunąłem się niepewnie.
Nie chciałem by wyczuł wciąż
lekko wyczuwalny zapach krwi. Jego ugryzienia gdzie nie gdzie zostawiły rany. Z
tego wszystkiego cało wyszły tylko moje intymne części ciała. Alfa musiał się
najwyraźniej choć trochę hamować.
- Jest w porządku, naprawdę –
powiedziałem, stawiając talerz na stół.
Diego jednak nawet na jedzenie
nie spojrzał.
- Proszę, nie odsuwaj się –
powiedział, łapiąc mnie w ramiona.
Przejechał nosem po moich włosach
i karku.
- Czuję krew. Czy ja zraniłem cię
w… - nie dokończył, jedynie delikatnie położył dłoń na moich pośladkach.
- Nie, po prostu kilka ugryzień
lekko krwawiło.
- Boże, tak mi przykro. Skarbie
to się więcej nie powtórzy, przysięgam! – kiwnąłem głową, nic nie mówiąc.
Reszta poranka minęła nam nerwowo
Diego, co chwilę na mnie zerkał, wciąż się martwiąc. Po skończonym posiłku nie
omieszkał mnie zanieść do sypialni i położyć się razem ze mną. Głaskał mnie po
głowie, plecach od czasu do czasu, muskając brzuch.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało, Diego,
naprawdę – powiedziałem, delikatnie muskając jego usta, co trochę go uspokoiło.
W końcu odpuścił sobie
przeprosiny i za moją namową wyszedł z domu sprawdzić jak idą prace porządkowe
oraz naradzić się z kilkoma członkami klanu, a mi zostało siedzieć w domu i
czekać, starając się nie myśleć o poprzedniej nocy.
Dwa tygodnie później.
Przez ostatnie dwa tygodnie było
coraz gorzej. Prawie codziennie kojoty wchodziły na nasz teren by siać
spustoszenie. Diego i inni próbowali coś zrobić ale kojoty zawsze były o krok
przed nim.
- Cholera, jak dorwę tego co
zdradził to będzie biedny! – wykrzyknął pewnego wieczora Diego, siedząc ze mną,
Camilo i Narciso przy stole.
Podskoczyłem lekko przestraszony
na jego podniesiony głos. Mimo że nauczyłem się już nie myśleć o tym co się
stało to wciąż zdarzały mi się sytuacje jak ta.
- Diego, w końcu się znajdzie.
Nie martw się – powiedział Alfa do mężczyzny.
- No tak, ale co mam zrobić?
Członkowie klanu się boją. Omegi wariują, bojąc się o życie swoich partnerów
oraz dzieci. Mamy kilku ciężarnych teraz w klanie i ta sytuacja naprawdę nie
sprzyja temu.
Tu miał rację. Było około trzech
męskich Omeg w ciąży oraz dwie kobiety. Każde potrzebowało spokoju oraz opieki,
którą starali się dać im ich partnerzy, ale równocześnie musieli spełniać swoje
obowiązki. To wszystko było trudne.
- Diego, a może jakaś negocjacja.
Nie wiem, może ja poszedłbym do wioski kojotów i…
- Nawet nie zaczynaj! Ty siebie
słyszysz?! Te chamy chciały cię żywcem wykastrować i zrobić z ciebie dziwkę, a
ty chcesz od tak do nich iść?
Poczułem, że za moment się
rozpłacze. Objąłem brzuch ramionami jakbym był chory.
- Nie, ja po prostu…
- To daj spokój, czarnulku.
Wymyślę coś, a ty masz po prostu być bezpieczny.
Diego
Obudziłem
się w środku nocy. Przeszły mnie ciarki z powodu chłodu panującego w pokoju.
Mruknąłem i przeciągnąłem się pod kołdrą. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. W
łóżku nie było Carmelo. Zmarszczyłem brwi lekko zaniepokojony. Podniosłem się do
pozycji siedzącej i dopiero teraz zauważyłem, że drzwi do sypialni są otwarte.
Wstałem z łóżka i skierowałem w stronę łuny światła, padającej z łazienki.
-
Carmelo? – zapytałem, stając w drzwiach łazienki.
Chłopak
siedział koło ubikacji i… spał. Podszedłem do niego i kucnąłem przy nim.
Dotknąłem jego policzka i wyszeptałem jego imię. Czarny drgnął lekko i uchylił
powieki.
-
Diego? – szepnął. – Co tu robisz?
- Chyba
ja powinienem zapytać, co ty tu robisz? Czemu śpisz na podłodze w łazience,
czarnulku? To niezdrowe – powiedziałem, pomagając mu podnieść się z podłogi.
-
Wymiotowałem. Nie miałem siły wrócić do łóżka.
-
Jesteś chory? – zaniepokoiłem się.
- Nie
wiem… - jęknął.
-
Idziemy do medyka – powiedziałem, zawracając w kierunku wyjścia z domu.
- Co?
Diego! Zwariowałeś? Jest środek nocy.
- Co z
tego?
-
Poczekajmy chociaż do rana – mruknął, przytulając się do mnie. – Proszę, Diego.
Wróćmy do łóżka.
Westchnąłem
i przytuliłem go mocniej.
-
Dobrze, ale z samego rana idziemy do medyka – zastrzegłem.
Carmelo
mruknął tylko w odpowiedzi, zamykając oczy. Wróciłem z nim na rękach do naszej
sypialni i ułożyłem go na łóżku pod kołdrą. Sam ułożyłem się blisko jego pleców
i zamknąłem go w swoich ramionach. Pocałowałem go za uchem, po czym zasnąłem.
- I co?
– zapytałem medyka, gdy wyszedł z pokoju badań.
Mężczyzna
spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
-
Wszystko w jak najlepszym porządku – powiedział, zdejmując z siebie fartuch.
- Ale
przecież Carmelo wymiotował w nocy – powiedziałem, nie rozumiejąc.
- To
naturalna kolej rzeczy, Diego. Gdy Omega spodziewa się dziecka takie sytuację
się zdarzają.
-
Dziecka? Jakiego dziecka? – zapytałem jak głupi.
Medyk
zaśmiał się i pokręcił głową.
-
Diego, ostatnio jesteś tak zalatany, że nawet nie zauważyłeś, że twój partner
jest przy nadziei. A pragnę podkreślić, że oglądasz jego ciało częściej niż ja.
- O
matko… - usiadłem na krześle obok. – Jak mogłem nic nie zauważyć?
- Nie
przejmuj się, Diego – poklepał mnie po plecach. – Ważne by chłopczyk urodził
się zdrowy. A żeby tak było trzeba zapewnić Carmelo ciszę i spokój. Zero
stresu.
- Teraz
to będzie trudne – mruknąłem. – Kojoty nie dają nam odetchnąć. Plus ta sprawa
ze zdrajcą.
- Nadal
się nie znalazł?
Pokręciłem
głową.
- Staję
na głowie by dowiedzieć się kot to, ale jest zbyt sprytny. Jak mam zapewnić
partnerowi i dziecku spokój skoro nie jestem w stanie zapanować nad sytuacją w
klanie?
- Dasz
radę. Wierzę w ciebie – pocieszył mnie. – Może idź do swojego partnera.
Cieszcie się dzieckiem – uśmiechnął się i wyszedł.
Odetchnąłem
głęboko i tak jak radził wszedłem do pokoju obok. Carmelo kończył się ubierać
po badaniach. Podszedłem do niego i przytuliłem od tyłu, wdychając jego zapach.
Czarny położył dłonie na moich zaplecionych na jego brzuchu oparł głowę o mój
tors.
-
Diego… - szepnął.
-
Jestem – pocałowałem płatek jego ucha.
- Teraz
twój jaguar będzie zadowolony.
- Masz
rację – przytaknąłem. – Ale czy to w porządku w stosunku do ciebie?
- O
mnie się nie martw. Przecież po to się urodziłem – obrócił się w moich
ramionach i spojrzał na mnie z uśmiechem. – Poza tym… Ja również się cieszę.
Jestem dojrzałym Omegą, gotowym na dziecko i zostanie rodzicem. Przecież to
Omegi zajmują się dziećmi kiedy ich mężczyźni pracują.
Zmarszczyłem
brwi.
- Co ty
wygadujesz? – zapytałem, spoglądając na niego.
- Ale o
co ci chodzi?
- Czy w
klanie twojego ojczyma tak właśnie wychowuje się dzieci? Omegi siedzą w domu,
rodząc dzieci i zajmując się nimi, podczas gdy ich Alfy lub Bety wychodzą do
znajomych, pracy?
Carmelo
niepewnie kiwnął głową. Pokręciłem głową z niedowierzeniem i przytuliłem go mocno.
-
Czarnulku, u nas to wygląda zupełnie inaczej. Cały klan pomaga sobie nawzajem.
Dzieci wychowywane są przez oboje rodziców. Słyszysz? Dwoje rodziców, nie tylko
rodziciela.
Chłopak
kiwnął głową, po czym przytulił mnie mocno.
-
Przepraszam, że ślepo wierzyłem w stereotypy rodziny.
- Ci… -
pocałowałem go w głowę. – Muszę ci powiedzieć, że mamy taki jeden dość dziwny
zwyczaj.
- Jaki?
– zainteresował się.
- Gdy
Omega Alfy nosi pod sercem nowe życie należy to ogłosić oficjalnie całemu
klanowi.
- To
chyba niezbyt bezpieczne, szczególnie teraz – zauważył.
- Wiem.
Poczekamy jeszcze. Dopóki twój brzuch nie będzie rzucał się w oczy wszystko
będzie po staremu.
Czarny
kiwnął głową.
-
Chodź, wracajmy do domu – uśmiechnąłem się.
Carmelo
kiwnął głową i narzucił na siebie wełnianą narzutkę. Wziąłem go za rękę i
wyprowadziłem z domu medyka.
Carmelo
Gdy
wróciliśmy do naszego domu Diego od razu zaniósł mnie do naszej sypialni.
-Ty
sobie tu poleż i odpocznij po tej dość ciężkiej nocy, a ja pójdę zrobić wam coś
do jedzenia.
- Co?
Diego, daj spokój. Ja z chęcią pójdę coś ugotować dla ciebie i… - nie zdążyłem powiedzieć
nic więcej, bo zostałem pocałowany a następnie ugryziony lekko w
kark.
-
Nie sprzeczaj się ze mną. Nie jesteś służącym, a moim partnerem. Do tego
ciężarnym partnerem, więc po prostu odpocznij, dobrze?
Kiwnąłem
głową, kapitulując. Mężczyzna uśmiechnął się na to i pocałował mnie znów, po
czym zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Ułożyłem się na
poduszkach i zamyśliłem. Już od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, że mogę
być w ciąży. Może nie byłem tego pewny, bo nie miałem żadnych objawów, ale w
środku to czułem. I teraz okazało się, że to prawda. W drodze było dziecko, a
my wciąż mieliśmy problemy, więc to tylko utrudniało sprawę. Ta myśl mi się
wcale nie podobała. Nie chciałem by moje dziecko było kłopotem, a tym bardziej
by coś mu się stało. Ta myśl była straszna. Wiedziałem, że nie mogę na to nigdy
pozwolić, bo mowa była o moim młodym. Moim maleństwie.
Nagle
to poczułem. Impuls, sygnał, mówiący chroń za wszelką cenę. Zerwałem się z
łóżka i pobiegłem do kuchni by znaleźć tam Diego razem z Narciso.
- Diego?
- Carmelo,
muszę cię zaprowadzić jak najszybciej do nowo zbudowanego schronu. Tam już są
prawie wszyscy, chodź.
Nagłe
głośne krzyki przerwały nam.
-
Diego nie mamy już czasu. Oni już tu są. Twój dom jest wystarczająco wysoko.
Carmelo może tu zostać.
- Ty
nic do cholery nie rozumiesz! Nie mogę tu zostawić swojej Omegi bez ochrony.
Nie mogę narazić jego i dziecka! – wykrzyknął, obnażając kły.
- Narciso,
ma rację. Diego, idź. Z nami jest wszystko w porządku – powiedziałem i w następnym
momencie zostałem porządnie obwąchany przez mojego Alfę i delikatnie
pocałowany.
- Dobrze,
ale jeśli cokolwiek zacznie się tu dziać, stanie się coś podejrzanego po prostu
uciekaj. Rozumiesz? Uciekaj. Wiem, że jesteś twardą, wytrwałą Omegą i sobie
poradzisz. Po prostu gdyby coś się działo chroń siebie i dziecko. Dobrze?
Pokiwałem
głową, uśmiechając się do niego niepewnie, a następnie zamknąłem za nimi drzwi.
Gdy podszedłem do okna zobaczyłem chaos.
Członkowie klanu walczyli z kojotami zajadle. Wydawało się, że starcie jest
bardziej niż wyrównane. Część Bet musiała chronić mostów pozwalających dostać
się na górę. Kojoty podpalały rośliny, Alfy wariowały, nie wiedząc czy atakować
czy chronić swoich bliskich. Panował chaos. To było straszne. Nagły szelest,
który usłyszałem od razu oderwał moje myśli od tego co działo się na dole.
Dźwięk pochodził wyraźnie z niewielkiego salonu, który posiadał… taras! Wszystko
stało się jasne. Musiałem zapomnieć go zamknąć rano. Od razu ruszyłem w stronę
drzwi wyjściowych.
- A
gdzie to się wybieramy, Carmelo? – Za mną stał najwierniejszy Alfa mojego ojczyma.
Przełknąłem
ciężko ślinę, a następnie sięgnąłem bo wazon stojący na stoliczku obok mnie.
Rzuciłem nim w jego stronę i ruszyłem pędem do wyjścia. Otworzyłem drzwi,
przeskoczyłem przez barierkę wprost na most i ruszyłem biegiem. Wiedziałem, że
liczy się każda sekunda przewagi. Nie mogłem się zmienić, a oni mogli, więc
musiałem jak najszybciej uciekać. Ale było to trudne. Wciąż czułem się słabo, a
do tego było mi niedobrze. Odwróciłem się niepewnie by zobaczyć trzy silne
kojoty Alfy. Wiedziałem, że nie zdążę dobiec na samą górę, ale miałem przed
sobą dom medyka! Z tym celem ruszyłem szybciej, wspinając się po moście jak
najszybciej, a gdy tylko postawiłem nogi na pomoście skupiłem się by zmienić
tylko moje pazury i jednym ruchem ściąłem liany trzymające most, odcinając
drogę kojotom.
- Carmelo?
- Antonio,
gonili mnie! Mogę się tu schować? – zapytałem lekko zdyszany.
- Tak,
oczywiście – powiedział, łapiąc mnie pod ramię i prowadząc do środka. – Co się
stało?
-
Kojoty zaatakowały. Diego nie miał czasu mnie już zaprowadzić do schronu, więc
zostałem w domu. Wszystko byłoby dobrze tylko… tylko… - nie mogłem złapać
oddechu.
Czułem
się zmęczony, a do tego mój instynkt wciąż krzyczał bym uciekał i przez to
byłem coraz bardziej zdezorientowany.
- Co?
- Taras
był otwarty.
- Och,
rozumiem. Czyli uciekałeś przed kojotami tutaj, bo wiedziałeś, że będziesz
bezpieczny? – zapytał, podchodząc do mnie bliżej.
-
Chciałem uciec do schronu, ale bym nie zdążył, a że jest on dokładnie nad twoim
domem stwierdziłem, że to wystarczająco blisko.
- Och,
rozumiem. To cudownie, wiesz? Bo… - nagle jego dłoń wystrzeliła do mojego
gardła, zakleszczając się na nim.
Zakaszlałem
zaskoczony i spanikowany.
-
Będę mógł ci wszystko wyjaśnić, a następnie pozbyć się ciebie na oczach
wszystkich.
- C-co?
O czym ty mówisz? T-ty jesteś… To ty zdradziłeś! Jak mogłeś!?
- Co
jak mogłem? Nie zdradziłem. To że jestem pumą nie znaczy, że zdradziłem. To mój
ojciec zdradził i postanowiłem to naprawić – powiedział, przyciskając mnie do
ściany. – Widzisz mój ojciec był kojotem. Miał być szpiegiem, który pomoże
obalić Diego, który wtedy zaczynał władzę nad klanem. Wcześniej rządziła zasada
zarówno tu jak i kojotów, że alfa poluje, zdobywa Omegę na polowaniu, może ją
posiąść brutalnie i będzie jego. Były polowania na zwierzynę bardziej krwawe.
Rodziło się mniej tych głupich Bet czy Omeg, ale potem przywódca klanu został
obalony przez Diego i jego zwolenników, którzy nie chcieli krzywdzić osób,
które kochali bądź zwykłych mieszkańców.
Zatrząsnąłem
się, bo myśl o takiej przeszłości była straszna. Naprawdę straszna.
-
Więc przywódca kojotów szkolił mojego ojca przez kilka lat, a potem przysłał go
tu, ale on zdradził klan, bo się zakochał. Długo o niczym nie wiedziałem dopóki
przez przypadek nie znalazłem się na terenie kojotów. Powiedzieli mi o
wszystkim. To przez to wiedziałem kim jesteś. To nie tak, że współpracuję z
nimi od niedawna. To jest długi proces dążenia do zmian.
Byłem
zszokowany.
- Więc
ty przez cały ten czas donosiłeś kojotom?
- Oczywiście.
To dzięki mnie zanim zdążyłeś się jeszcze zmienić, czy twoja matka zdążyła
uciec ze swoim partnerem przywódca już wiedział. To dzięki mnie zginęli.
Dopilnowałem tego – powiedział, a ja szarpnąłem się wściekły.
- Ty
gnoju! To przez ciebie moja mama odeszła! I nie zdążyłem poznać swojego taty! I
nie znam jego rodziny!
- Znasz.
- Co?
– zapytałem zaskoczony.
- Twój
ojciec był panterą po swoim ojcu natomiast jego młodszy brat gepardem po matce.
W obecnej chwili jest wdowcem z synem, który jest jaguarem.
Zaniemówiłem.
- Felipe
j-jest moim…?
-
Twoim wujem. Ale nie liczyłbym na uściski. Jestem pewny, że nie spodoba mu się
fakt, że to dla ciebie jego brat się narażał i zginął no, i nie zapominajmy, że
przez to, że tu się pojawiłeś jego syn został zgwałcony – powiedział ze
złośliwym uśmiechem, a następnie znów zacisnął uścisk na mojej szyi i
wyprowadził mnie na zewnątrz.
Panował
istny chaos. Oprócz członków naszego klanu pojawiło się trochę wsparcia z
innych klanów. Mężczyzna rozejrzał się i uśmiechnął szeroko a następnie
zaryczał, uciszając wszystkich.
- Carmelo!
– usłyszałem wyraźnie głos Diego. Od razu chciałem się wyrwać, ale zostałem uderzony
w twarz. – Antonio to ty zdradziłeś?! Ty śmieciu, zostaw moją Omegę.
-
Och, nie mogę. Muszę się go pozbyć. Dzięki temu i ty znikniesz a przywódca
kojotów zadba by wszystko wróciło na swoje miejsce, a Alfy stały się znów
prawdziwymi Alfami.
- Jesteś
nienormalny, jeśli myślisz, że pozwolimy ci na to – usłyszałem głos Felipe oraz
kilku innych członków stada.
- Ach,
tak? Pomyśl Felipe, ten gnojek jest wszystkim co powinieneś nienawidzić. To
przez niego twój syn został skrzywdzony.
Poczułem
jak znów zaciska dłoń n moim gardle i podnosi mnie lekko do góry. Jęknąłem żałośnie
na ten ból.
-
A także to przez niego zginął twój brat. Ach, nie rozumiesz, prawda? Nie
widzisz w tej pumie nic znajomego? Tak, dokładnie. To dla tego gnoja twój brat
zakradał się do kojotów. Bo zakochał się w pumie przywódcy, która zaszła z nim
w ciążę. To dla niego zginą. Dla tej małej nic nie wartej Omegi – powiedział
szyderczo.
-
Zostaw mojego bratanka! Myślisz, że twoje słowa spowodują, że znienawidzę
niewinną osobę, która została skrzywdzona niesłusznie? Została pozbawiona
rodziców? Jesteś nienormalny!
Oczy
Antonio pociemniały na te słowa.
- W
porządku. W takim razie sam się tym zajmę – powiedział, celując dłonią w mój
brzuch. W tym momencie poczułem jak przybywa mi sił.
Zmieniłem
swoje zęby w zwierzęce i bez skrupułów ugryzłem go mocno. Mężczyzna wrzasnął
jednak nie puścił mnie. A przynajmniej do momentu aż nie skoczył na niego
sporych rozmiarów jaguar.
- Camilo!
– usłyszałem zaskoczony krzyk Narciso.
- Moja
krew! I co? Dalej uważasz, że omegi są słabe? – wykrzyknął Felipe, pojawiając się
po chwili przy nas z innymi Alfami by złapać Antonio.
Narciso
złapał Camilo i owinął swoją koszulą, gdy tylko się zmienił. Chłopak posłał mi
uśmiech, ale nim zdążyłem coś powiedzieć poczułem pchnięcie, a w następnym
momencie leciałem w dół na pewną śmierć.
- Carmelo!
No i znowu w takim momencie ech...
OdpowiedzUsuńI teraz znowu trzeba czekać cały tydzień; (
OdpowiedzUsuńFajna historia, lubię tematy zmiennokształtnych. Szkoda tylko, że nie masz korekty tekstu, bo jednak trochę te błędy przeszkadzają w zagłębieniu się w historię. W zasadzie mogłabym trochę w tym pomóc, gdybyś chciała. Nie mam żadnego doświadczenia w tej kwestii, ale przynajmniej główniejsze błędy drugim okiem było łatwiej wyłapać. Jeśli by ci to odpowiadało, to napisz do mnie na chomiku (kjajco). Chętnie bym się sprawdziła w korekcie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Pozdrawia :)
Dokładnie,zawsze wszyscy kończą w najciekawszych momentach
OdpowiedzUsuńSkończyć w takim momencie…
OdpowiedzUsuńPomimo tego dramatu przynajmniej Carmelo dowiedział się prawdy o swojej rodzinie i odkrył, że ma jeszcze żyjących krewnych, którzy nie chcą go zabić. Liczę jednak, że wszystko dobrze się skończy a zdrajca dostanie zasłużona karę.
I jednak zachowanie Diego w obliczu kłopotów i w sytuacji gdy gniew przejął nad nim kontrolę było trochę straszne. Ja rozumiem, że instynkt i te sprawy ale jednak skrzywdził najbliższą sobie osobę. Ma szczęście, że partner tak szybko mu wybaczył.
Pozdrawiam
Musisz przzerywac w takich momentach, prawda? XD
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńw pewnym pomencienpomyßlałam, że to mógł by być medyk..., odnalazł wujka, inaczej był wychowywany...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia