czwartek, 21 stycznia 2016

Deep in Forest 4

Dziękujemy za wszystkie komentarze.

Rozdział 4


Diego

                - Carmelo! – krzyknąłem przerażony, widząc jak ciało mojej Omegi spada ku ziemi.
              Rzuciłem się biegiem w jego stronę. Moje szanse na złapanie go były nikłe, ale nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Biegłem ile sił w nogach w nadziei, że zdołam uratować swoją pumę i dziecko.
                Nagle usłyszałem krzyk. Spojrzałem w górę. Widziałem Felipe przytrzymującego Narciso. Wykrzykiwał imię swojego partnera. Wtedy zauważyłem, że w stronę Carmelo leci Camilo. Złapał go w locie i przekręcił się z nim tak by to on uderzył w ziemię.
                Tak jak podejrzewałem, nie zdążyłem dobiec do nich na czas. Usłyszałem tylko głuchy huk, gdy uderzyli o ziemię.
                - Nie! – usłyszałem zrozpaczony krzyk Narciso.
                Gdy dobiegłem na miejsce ujrzałem Carmelo leżącego na ciele nieprzytomnego Camilo.
                - Carmelo! – Podbiegłem do niech i podniosłem czarnego.
                Był przytomny.
                - Żyjesz – powiedziałem z ulgą i przytuliłem go do siebie. – Nic ci nie jest?
                - Mnie nic, ale Camilo! Trzeba się nim zająć, szybko! – krzyknął, wskazując na nieprzytomnego chłopaka.
                - Carmelo, ja nie sądzę… - zacząłem, ale chłopak przerwał mi.
                - Nie! On żyje! Żyje, słyszysz? – powiedział, chwytając za moją koszulkę i szarpiąc ją.
                W tej chwili dobiegł do nas nasz drugi medyk. Tak właściwie jeszcze nim nie był. Uczył się dopiero, ale w tamtej chwili nie mieliśmy nikogo innego, kto mógłby zająć się Camilo.
                - Dobrze, że jesteś, Javier. Zajmij się Camilo.
                Chłopak kiwnął głową i szybko podszedł do ciała blondyna. Po chwili koło nas pojawili się również Felipe i Narciso. Reszta klanu osłaniała nas przed kojotami, które po schwytaniu Antonia zaczęły się powoli wycofywać.
                Siedziałem na ziemi z Carmelo przytulonym do piersi i obserwowałem poczynania młodego medyka. Chłopak z zawziętością próbował uratować Camilo. Okazało się, że Carmelo miał rację i chłopak rzeczywiście przeżył upadek jednak jego kręgosłup…
                - Musimy go przenieść do domu Antonia – powiedział Javier, zwracając się w moją stronę. – Tam znajduje się potrzebny mi sprzęt. Musimy być bardzo ostrożni. Chłopak cierpi.
                Kiwnąłem głową i poleciłem dwóm mężczyzna by przynieśli nosze.
                - Javier – zwróciłem się do medyka. – Proszę, zrób wszystko co w twojej mocy by Camilo przeżył.
                Chłopak kiwnął jedynie głową. Wiedział, że spadł na niego wielki obowiązek.

*** 

                - Diego! – krzyknął Carmelo, gdy niosłem go do naszego domu. – Nie mogę siedzieć w domu, gdy mojemu przyjacielowi grozi śmierć!
                - Spokojnie, czarnulku. Camilo jest pod dobrą opieką. Javier powiedział, że Camilo będzie żył. A ja pragnę ci przypomnieć, że ty również miałeś wypadek.
                - Tak, ale tylko dzięki Camilo żyję! Dzięki jego poświęceniu! – zapłakał. – Przez pewien czas czułem się tak jakbym mu zastępował matkę, wiesz? – pociągnął nosem. – To jak z nim rozmawiałem, pocieszałem go. Gdy został skrzywdzony cierpiałem razem z nim. Myślę, że Camilo myśli podobnie.
                Wysłuchałem go ze skupieniem.
                - Carmelo, posłuchaj mnie. Blondas ma kochającego ojca i partnera. Podejrzewam, że on również traktuje cię jak kogoś w rodzaju matki. Znam go odkąd się urodził i śmiało mogę ci powiedzieć, że nie jest osobą, która łatwo się poddaje. Uwierz mi, Camilo będzie żył – uśmiechnąłem się na koniec. – A teraz proszę, nie walcz ze mną i pozwól zaprowadzić się do domu. Musisz odpocząć, dla dobra dziecka.
                - Dobrze – kiwnął głową i przytulił się do mnie.
                - Teraz musisz myśleć przede wszystkim o naszym dziecku. Camilo sobie poradzi.
                - Dobrze – odpowiedział bez przekonania.
                Gdy odwrócił się do mnie tyłem zbliżyłem się do niego i ugryzłem go w kark. Carmelo stęknął, a jego ciało instynktownie poddało się mnie.
                - Nie lekceważ mnie. Mówię poważnie – wyszeptałem do jego ucha.


Narciso

                - Javier, co z nim? – zapytałem, gdy młody medyk wyszedł z pokoju gdzie leżał Camilo.
                Był środek nocy. Razem z Felipe czekaliśmy na wieści o Camilo.
                - Obudził się. Niestety mam dla was przykre wieści. Podejrzewałem to, ale dopiero Camilo przekonał mnie w tej myśli.
                - O co chodzi? – spytałem niepewnie.
                Nie byłem przekonany czy chcę znać odpowiedź na to pytanie.
                - Camilo ma uszkodzony kręgosłup. Stracił czucie od pasa w dół. Prawdopodobnie już do końca życia nie będzie chodził – powiedział ze smutnym wyrazem twarzy.
                Zrobiło mi się słabo. Usiadłem na krześle i podparłem głowę rękoma. Felipe w tym czasie wszedł do syna do pokoju obok.
                - Nie wierzę – wyszeptałem do siebie.
                - Spokojnie, Narciso – powiedział Javier. – Nawet osoby sparaliżowane mogą żyć szczęśliwie. Szczególnie, jeśli mają kochających partnerów przy boku. Należy też zauważyć, że Camilo wykazał się wielką odwagą.
                - Tak, ale jakim kosztem? – spojrzałem na niego.
                Chłopak uśmiechnął się blado i wyszedł. Odetchnąłem głęboko i wstałem. Powolnym krokiem wszedłem do pokoju obok. Camilo półleżał na łóżku. Opierał się o poduszkę, a jego nogi przykryte były pierzyną. Na stoliku obok stała zapalona świeca, która rzucała światło na jego twarz. Felipe siedział przy łóżku syna, trzymając go za rękę.
                Gdy wszedłem do środka Camilo skierował swój wzrok na mnie. Uśmiechnął się blado i wyciągnął w moją stronę dłoń. Podszedłem do łóżka i chwyciłem ją, całując jej wnętrze.
                - Jak się czujesz, laleczko? – zapytałem, nie chcąc dać mu po sobie poznać jak wielki ból odczuwałem.
                - Nienajgorzej – wychrypiał.
                - Co ci wpadło do głowy by skakać za Carmelo?
                - Musiałem go ratować. On… spodziewa się dziecka. Wolałem poświęcić swoje życie byle tylko on i jego syn przeżyli.
                - Skąd wiesz, że spodziewa się dziecka? – zapytałem.
                - Wyczułem to.
                Pokręciłem głową.
                - Wiesz jak mnie nastraszyłeś? Myślałem, że straciłem cię na zawsze – szepnąłem, przykładając jego dłoń do swojego policzka.
                - Wybacz mi, proszę.
                - Przez swój wybryk już nigdy nie staniesz na nogach.
                - Poradzę sobie z tym.
                - Nie. Nie będziesz sam. Pomogę ci – powiedziałem, pochylając się i całując go.


Camilo

Gdy tylko otworzyłem oczy przypomniałem sobie wszystko. To jak Antonio trzymał Carmelo, jak w momencie, gdy byłem przy nich wyczułem wyraźny zapach czegoś małego, ledwo uchwytnego, kiełkującego w chłopaku, moment w którym został zepchnięty, przerażenie oraz mój skok. Na samą myśl o nim chciałem usiąść, ale stało się to niewykonalne gdyż nie mogłem ruszyć nogami.
Uśmiechnąłem się smutno. A więc taka cena? 
- Och, Camilo obudziłeś się już – w progu stał Javier.
- Nie będę chodził, prawda? – zapytałem od razu.
- Zauważyłeś? Cóż… - podszedł do mnie i pomógł usiąść, a raczej ułożyć się w pozycji pół leżącej. – Twój kręgosłup został uszkodzony. To cud, że przeżyłeś upadek. Choć wydaje mi się, że to nagroda za poświęcenie.
- Co z Carrmelo?
- Diego go zabrał. Chciał od razu tu przyjść, ale nie pozwolił mu. Zabrał go do domu – powiedział, a ja odetchnąłem. – A co do twoich nóg to dzięki rehabilitacji nauczysz się poruszać i funkcjonować bez nich. Postaram się też byś może odzyskał częściowe czucie. Nawet, jeśli nie będziesz mógł chodzić będziesz mógł czuć, ale to nic pewnego. Przeprowadziłem też kilka innych badań. Jeśli chodzi o twoje narządy wewnątrz to nie zostały one uszkodzone. Żadne problemy z nerkami czy pęcherzem, twój układ rozrodczy również wydaje się być w porządku, więc jestem pewny, że w przyszłości będziesz mógł mieć dzieci – powiedział, a ja poczułem jak się rumienię. – Wybacz ten temat, ale…
- Nie, w porządku. Dobrze to słyszeć – powiedziałem z nerwowym chichotem.
- Twój tato już czeka – powiedział, otwierając drzwi, przez które od razu wszedł tata. – Pójdę porozmawiać z Narciso.
Gdy wyszedł zapadła chwila ciszy. Tata przyglądał mi się chwilę, po czym pocałował mnie w czoło.
- Antonio nie ma racji. Omegi nie są bezwartościowe. Są najbardziej odważnymi, kochającymi, empatycznymi stworzeniami na ziemi. Jestem z ciebie dumny nawet, jeśli czuje w środku złość, że postąpiłeś tak lekkomyślnie.
- Nie mogłem pozwolić by spadł. Carmelo jest tak dobrą osobą. Diego… On by nie przeżył gdyby jego omega i dziecko zginęli.
Ojciec spojrzał na mnie zaskoczony.
- Carmelo jest w ciąży?
- Tak mi się wydaje. Ten zapach w nim… Taki świeży, kwitnący, ledwo uchwytny. Tak jak mi kiedyś opowiadał.
Tato kiwnął głową.
- Rozumiem. Jestem z ciebie dumny. No i słyszałem co mówił Javier. Wiesz, nic się nie kończy. Możesz żyć dalej i…
- Tatku, w momencie, gdy skoczyłem nie liczyłem, że przeżyję. Miałem nadzieję, że ocalę dwa inne życia, więc cena za to jest niewielka. To, że nie mogę chodzić nie oznacza, że nie mogę żyć, pracować czy mieć w przyszłości dzieci. Wiem, że będzie ciężko, ale w porównaniu do śmieci to jest całkiem niezła przyszłość. No i wciąż nie mogę uwierzyć że mam kuzyna. I będę wujkiem! – powiedziałem z uśmiechem.
- Tak, sam nie wieżę, że nie zauważyłem podobieństwa wcześniej. To znaczy, że ja jestem wujkiem Carmelo. To dość zaskakujące.
Zachichotałem tylko, a gdy zobaczyłem Narciso w drzwiach wyciągnąłem w jego stronę dłoń. Po rozmowie z nim tato postanowił iść się przespać do domu oraz powiadomić Carmelo, który wparował do sali niecałe dwadzieścia minut później z niezadowolonym Diego przy boku.
- Carmelo, czy ty możesz się mnie choć raz posłuchać? W domu myślałem, że oddasz swój żołądek do toalety, a teraz lecisz jak…
- Nic nie mów i przestań sie trząść nade mną. Nic mi nie jest – powiedział, a następnie otworzył drzwi do sali.
Pierwsze co zrobił to nie podszedł do mnie, a pochylił głowę w stronę Narciso. 
- Przepraszam. To przeze mnie Camilo znów jest w szpitalu. Strasznie mi…
- Daj spokój Carmelo. To nie twoja wina ani niczyja. Tego małego narwańca nie dało się powstrzymać. To jego decyzja. 
- Co? Ja narwaniec? Widziałeś jak Carmelo ugryzł Antonio? Prawie mu rękę odgryzł! – powiedziałem rozbawiony.
- Bo jak to twój ojciec powiedział. W waszej rodzinie to Omegi rodzą się z charakterkiem – wyszczerzyłem się szeroko, a Carrmelo puścił mi oczko i usiadł obok mnie.
- Co powiedział lekarz?
Nie byłem pewny czy powinienem mu powiedzieć, ale widząc jego stanowczą minę wiedziałem, że muszę.
- No cóż, mam szczęście, że żyję i jedyne co mi się stało to to, że nie mogę chodzić i straciłem czucie od pasa w dół. Ale je prawdopodobnie będzie można przywrócić, więc nie będzie źle.
- Nie będzie źle? Co ty gadasz? Boże, tak mi…
- Daj spokój – przerwałem mu. – Wiedziałem co robię. To, że mam szesnaście lat nie znaczy, że nie wiem o niczym. Poza tym wystarczy, że zrobisz ze mnie ojca chrzestnego, a będę szczęśliwy. 
- Skąd wiesz?
- Sam mówiłeś jak można to wyczuć, więc…
Carmelo pociągnął nosem i przez łzy powiedział.
- Pewnie, że będziesz i wybacz, ale nie mogę pozbyć się tych łez.
Zachichotałem.
- No dobra, wybaczam. Ale nie wyj, mamuśka. Nie przy swoim młodszym kuzynie, bo stracisz w moich oczach.
Chłopak, słysząc to zaśmiał się i przytulił mnie mocno, wciąż płacząc. Poczułem mokry pocałunek na czole i znów ten zapach. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że to tak musi czuć się dziecko w objęciach matki.


Diego

Trzy miesiące później.

                - Myślę, że już czas – powiedziałem, obserwując swojego partnera, który siedział w bujanym fotelu na tarasie i przyglądał się bawiącym się na przeciwległym drzewie dzieciom.
                Jego brzuch był już dobrze widoczny i nie było łatwo go ukrywać, a przecież, jako przywódca nie powinienem mieć tajemnic przed swoim klanem. Do narodzin mojego syna pozostały tylko cztery miesiące, więc nie chciałem dłużej czekać.
                Carmelo westchnął i odłożył kubek z herbatą na drewniany stolik. Podniósł na mnie wzrok, uśmiechnął się blado i wyciągnął w moją stronę dłoń. Podszedłem do niego i ucałowałem ją.
                - Jeśli tak trzeba – powiedział i pogłaskał mnie po policzku.
                - To odwieczna zasada – ukucnął przed nim. – Zapewniam cię, że nie masz się, czego bać. W klanie wszyscy jesteśmy jak rodzina. Z resztą powinieneś już coś o tym wiedzieć. W końcu zostałeś prywatną mamusią Camilo – zaśmiałem się.
                - Nie śmiej się – klepnął mnie w ramię. – Chłopak zasłużył na odrobinę matczynej czułości. Mam u niego dług do końca życia.
                - Zawdzięczasz mu życie, prawda. Ale jestem pewny, że Camilo nie traktuje tego jako dług. To po prostu niepozorny dzieciak o wielkim sercu – powiedziałem, a Carmelo zakręciła się łezka w oku. – Nie płacz, kochanie.
                - Nie mogę uwierzyć, że po tym wszystkim, co go spotkało miał jeszcze siłę na tak odważny wyczyn – przetarł oczy.
                - Zdziwiłbyś się, co potrafił wyczyniać jak był mały – uśmiechnąłem się i przytuliłem do siebie. – Wróćmy do środka. Jesień nadchodzi szybkimi krokami. Nawet w tych stronach robi się zimniej.
                Carmelo kiwnął głową i podniósł się.
                - Jestem… Jesteśmy – poprawił się – głodni.
                - Zajmę się wami – powiedziałem z uśmiechem.

*** 

                - Proszę o ciszę! – powiedziałem głosem alfy do zgromadzonego klanu.
                Nadszedł dzień ogłoszenia wszystkim, że ich przywódca spodziewa się potomka. Carmelo stresował się odrobinę, więc chciałem to załatwić szybko. Nie chciałem zaszkodzić dziecku.
                - Chcę wam ogłosić radosną, w moim mniemaniu, wiadomość. Carmelo, pozwól proszę – wyciągnąłem w jego stronę rękę.
                Gdy chłopak podszedł do mnie przygarnąłem go do siebie by dodać mu otuchy. Chłopak niepewnie podniósł wzrok na zgromadzony tłum.
                - Moi drodzy, Carmelo spodziewa się dziecka.
                Ku mojemu zdziwieniu nikt nie miał mi za złe, że ogłosiłem to dopiero teraz. Większość złożyła nam gratulacje.
                - Widzisz? Nie było tak źle – powiedziałem, przytulając Carmelo.
                - Tak, miałeś rację. Możemy już iść do Camilo?
                - Tak. Synuś na pewno się za tobą stęsknił – uśmiechnąłem się.
                Carmelo pokręcił głową z uśmiechem i pocałował mnie.
                - Kocham cię – powiedział.
                - Ja ciebie też kocham. I naszego syna również.


Carmelo


- Twoi rodzice?
- Tak. Ostatnio z nimi dużo korespondowałem i moja mama, gdy tylko się dowiedziała, że znalazłem partnera namówiła ojca by tu wrócić – powiedział Diego, co chwilę muskając ustami mój brzuch.
To była norma. Ja leżący na sofie i Diego rozłożony przy moim brzuchu.
- Aha. A gdzie oni do tej pory mieszkali?
- W klanie mojej mamy. Odeszli stąd, gdy mieli już pewność, że wszystko zostało tu poukładane i, że panuję nad klanem. No, ale obstawiam, że gdy tu przyjadą i dowiedzą się o dziecku to postanowią zostać – powiedział, na co zamarłem.
No bo hej! Kto by wybrał mnie dla swojego dziecka? Wybrakowaną Omegę, która przyniosła kłopoty klanowi. Ale wiedziałem, że już nic nie zrobię. Ani nie zmienię. Pozostało mi czekać.

***

Siedziałem u Camilo w domu. Od mojej rozmowy z Diego o jego rodzicach minęły dwa tygodnie, a ja czułem coraz większe zdenerwowanie.
- Daj spokój. Ciocia i wujek są cudowni. Pamiętam, że przed swoim odejściem przyjaźnili się z moimi rodzicami i często się mną zajmowali. Naprawdę nie masz czym się przejmować. Poza tym nie powinieneś, bo jeszcze zaszkodzisz małemu.
Prychnąłem na to.
- No oczywiście, tak samo jak odwiedziny ciebie tydzień temu.
- Byłem chory! Narciso i Diego mieli rację, że nie pozwolili ci tu przyjść – powiedział i podjechał na wózku do kuchenki.
Chłopak dostał wózek o dość wysokim siedzeniu by mógł sięgać spokojnie do mebli i kuchenki. 
- Nie mieli. Panikujecie. Okay, wiem, że łatwo mogę złapać chorobę, ale ty miałeś tylko katar! Który ci przeszedł po dwóch dniach! – powiedziałem, przewracając oczami.
- A co jakby nie przeszedł?
- Oj dobra, nie ważne. A ty co tak właściwie planujesz zrobić?
- Obiad. Później będę piec ciastka. Jutro ci je przywiozę.
Uśmiechnąłem się na to.
- Jesteś kochany.
Chłopak wyszczerzył się do mnie 
- No oczywiście, że jestem.
Chciał już coś dodać, gdy drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Narciso. Mężczyzna podszedł do swojej Omegi i pocałował ją w usta, a następnie z uśmiechem podszedł do mnie i dotknął lekko brzucha.
- Jak się ma nasz chrześniak?
Po tym jak zdecydowaliśmy, że Camilo i Narciso zostaną rodzicami chrzestnymi małego oboje robili za moje niańki. I powiedzmy szczerze, wcale mi się to nie podobało.
- Całkiem nieźle, a pewnie będzie jeszcze lepiej jak dostanie ciastka od swojego wujka.
Mężczyzna na to zaśmiał się i spojrzał na Camilo.
- Rozumiem, że dziś za wypieki się bierzesz, laleczko.
- Taki mam plan.
- A właśnie, Carmelo. Diego prosił byś wrócił do domu. Jego rodzice już są.
Poczułem jak krew odpływa mi z twarzy.
- Ej, ej, ej spokojnie. Pobladłeś. Odprowadzę cię. Zaraz wracam piękny - powiedział do młodszego chłopaka i wyszedł razem ze mną.

*** 


Gdy wszedłem do domu od razu zostałem porwany w ramiona Diego. Mężczyzna obwąchał trochę moja szyję, muskając ją ustami.
- Cześć czarnulku. Jak się czujecie?
- Jest dobrze. Twoi rodzice już są? – zapytałem niepewnie.
- Tak, czas byś ich poznał – powiedział i poprowadził mnie do salonu.
Najważniejsze osoby mojego Alfy. Kobieta była dość niska, o surowym wyrazie twarzy, ale ciepłych oczach. Mężczyzna był dobrze zbudowany, wysoki, z delikatnym uśmiechem błąkającym się na twarzy. 
- Mamo, tato to jest Carmelo. Moja Omega. I jak widzicie spodziewamy się dziecka. Będziecie dziadkami.
Kobieta patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, po czym podeszła do mnie z przyjaznym, wręcz matczyny, uśmiechem i przytuliła mnie.
- Cieszę się, że mogę cię poznać. Witaj w rodzinie.


Diego

Pięć miesięcy później.

                Moi rodzice na czas trwania ciąży Carmelo i okresu niemowlęcego naszego dziecka postanowili się przenieść z powrotem do naszego klanu. Mama odciążyła Carmelo w codziennych obowiązkach, a mój ojciec pomagał przy różnych robotach prowadzonych w klanie. Naszym częstym gościem był Camilo. Chłopak nie lubił przebywać sam, a ostatnimi czasy Narciso miał sporo obowiązków. Ja nadal uważałem, że młody szuka ciepła ze strony Carmelo. Moja Omega nigdy nie zawodziła i zawsze brała chłopaka w objęcia. Byłem z niego dumny. Nosił pod sercem mojego potomka, a do tego miał siłę by zastępować Camilo matkę.
                - Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham – szepnąłem cicho, gdy w trójkę siedzieliśmy na kanapie.
                Tak, w trójkę. Camilo siedział po drugiej stronie Carmelo, a ten obejmował go ramieniem. Carmelo uśmiechnął się do mnie, po czym odchylił się i oparł o mój tors. To spowodowało, że Camilo również się zsunął i teraz leżał głową na piersi mojej Omegi.
                - Ja ciebie też kocham – powiedział Carmelo, zaczynając bawić się włosami blondasa. – Myślisz, że nasze dziecko będzie Omegą czy Alfą? A może Betą? – zapytał i spojrzał na mnie.
                - Bez względu na to, kim będzie i tak będę je kochał. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
                - Jak najbardziej – uśmiechnął się. – Chociaż chciałbym by to była Omega. Alfa szybko by wyrosła, a Omegą mógłbym się zajmować do końca moich dni. Wiesz, jakie są Alfy. Niezależne.
                - Masz rację, ale nawet, jeśli będzie Alfą to i tak zawsze będzie twoim małym synkiem. W oczach każdego rodzica dziecko zawsze jest małe.
                - Masz rację.
                - Myślałeś już nad jakimś imieniem dla naszego szkraba? – zapytałem, dotykając jego brzucha.
                - Myślałem, ale nie mogę zdecydować dopóki nie będę wiedział czy to Alfa, Beta czy Omega.
                - Jakbyś nazwał Omegę?
                - Chico lub Lalo.
                - Lalo jest ładne – odezwał się Camilo, który do tej pory milczał.
                - Myślałem, że śpisz – powiedział Carmelo, głaszcząc go po włosach.
                - Nie, nie spałem.
                - Lalo mówisz? – odezwałem się.
                - To ładne imię, szczególnie dla Omegi.
                - Masz rację – zgodziłem się. – A dla Alfy?
                - Florencio.
                Uśmiechnąłem się pod nosem. Carmelo miał bardzo dobry gust. Byłem pewny, że moi rodzice zaakceptują te imiona.
                - Pięknie. Teraz trzeba poczekać na malucha.

***

                Obudziłem się w nocy, czując mocne kopnięcie w udo. Syknąłem z bólu i otworzyłem oczy. Ujrzałem Carmelo okropnie wiercącego się na łóżku, kopiącego pościel i przy okazji mnie. Jęczał z bólu. Jego skóra była mokra od potu, włosy kleiły się do jego czoła, a pojedyncze krople spływały po jego skroniach.
                - Carmelo, co się dzieję? – zapytałem zmartwiony, łapiąc go za ramiona.
                Chłopak wydał z siebie jedynie kolejny jęk pełen bólu. Po chwili do naszej sypialni weszli moi rodzice zaalarmowani jękami Carmelo i odgłosami kopania o łóżko i wszystko wokół.
                - Diego, co się dzieję? – zapytał mój ojciec.
                - Sam nie wiem. Obudziłem się przed chwilą.
                Moja matka podeszła do łóżka i dotknęła brzucha mojej Omegi.
                - Diego, on rodzi – powiedziała poważnie, patrząc mi w oczy.
                Odkryła kołdrę przykrywającą chłopaka i zerknęła między jego nogi.
                - Wody mu odeszły. Carmelo? – dotknęła ramienia chłopaka. – Kiedy to się stało?
                Chłopak nie odpowiedział od razu. Ciężko było mu złapać powietrze.
                - Jakieś dwadzieścia minut temu – wysapał, po czym krzyknął głośno.
                - Dostał skurczy – powiedziała moja rodzicielka i podniosła się z łóżka. – Rick, idź po Javiera. Niech tu przyjdzie najszybciej jak to możliwe – zwróciła się do męża. – Diego, przynieś miskę gorącej wody, ręczniki i czyste prześcieradło.
                Kiwnęliśmy z ojcem głowami i wyszliśmy z sypialni, pozwalając kobiecie zająć się Carmelo.
                - Nie martw się – odezwał się mój ojciec. – Matka wie, co robi. Ciebie też rodziła w domu. Takie dzieci są silniejsze.

                Słowa taty trochę mnie uspokoiły, ale nie na tyle by przestać martwić się o mojego partnera. Miałem nadzieję, że Javier pojawi się u nas jak najszybciej. Nie chciałem by coś stało się Carmelo czy naszemu dziecku.

***

Przepraszam za wszystkie błędy.
#freak

10 komentarzy:

  1. no nie mogło się urodzić? małpiszony

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo szybkie przeskoki akcji, coś mi się wydaje, że nie macie serca do tego opowiadania.
    W sumie wszystko już wiemy, ale mam nadzieję, że nie szykujecie żadnego dramatu, bo on tu nie jest w cale wskazany.
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie czemu nie dziecko nie mogło się urodzić w tym rozdziale? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie podoba mi się. Całe opko wydaje się,jakby było pisane byle jak. Nie ma tu prawie wcale opisów,nic! Akcja leci za szybko. Dosłownie kilka zdań było o tym, jak Camilo spadł, nie mogę sobie wcale wyobrazić tej sceny. I w ogóle nie opisujecie swiata, w którym dziej się akcja. Mieszkania na drzewach, kuchenki, ale skąd biorą gaz, wózki inwalidzkie, ale z czego je robią, rodzice chrzestni? Jaka religia panuje w tym opku? Chrześcijaństwo? Co to za świat, nic o nim nie piszecie. No i na dodatek wydarzenia są strasznie naiwne. Ile to już razy kojoty napadły na ten klan?! Bez przesady. Plus ze dwa razy porwano dzieci. -_- Camilo po gwałcie zachowuje sie całkiem normalnie, żadnego urazu na psychice. To wasze najgorsze opowodanie, pewnie nie dotrwam już dalej, chociaż po każdym rozdziale miałam nadzieję, że coś się poprawi, ale póki co jestem rozczarowana.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  5. Podpisuje się pod komentarzem Oli. Niby wszystko ładnie pięknie, ale strasznie naciągane. Nie wyobrażam sobie aby ktokolwiek po tak brutalnym gwałcie - zresztą po jakimkolwiek gwałcie zachowywał się po zaledwie kilku dniach jakby nic poważnego się nie stało. Czytając to opowiadanie mam też trochę wrażenie, że miesza się w czasie. Najpierw niby tak dziko (mieszkanie na drzewach, klany, chodzenie a skórach dzikich zwierząt) a teraz jakby wszystko przeniosło się nagle do XXI wieku.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szok, ze ktos podziela moje zdanie. Tez mi sie wydaje, ze piszecie to opowiadanie na sile. Byle jak, bez konkretnych faktow, akcja zbyt szybka, Carmelo... Camilo... Nie mam pojecia, ktory to ten zgwalcony, bo maja podobne imiona, ale - jest taki normalny. Zgwalcona osoba tak szybko (doslownie dzien pozniej) nie zapomina o tym, co sie stalo.
    Bledow jest - o ile moje oczy nie klamia - zdecydowanie wiecej.
    To opowiadanie to jeden wielki chaos, brak spojnosci. Czytajac jakas scene akcji wiem, co sie stanie potem, bo jest to do przewidzenia.
    Dialogi takze nie sa zbyt ciekawie napisane. Czasami nie wiem, kto co mowi i sie gubie.
    Czekam na ten dzien, w ktorym to opowiadanie sie zakonczy i moze przeczytamy cos o wiele lepszego.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Również odczułam, że opowiadanie bardzo szybko się rozgrywa. I sytuacja z gwałtem rzeczywiście dziwna. Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdzie człowiek tak szybko przechodzi do normalnego trybu, jakby nic się zupełnie nie wydarzyło. No i teraz jeszcze to kalectwo... Uwzięłyście się na Camilo, a on zachowuje się jakby zupełnie nic mu się nie działo...
    Również podpisuję się pod komentarzem Oli. Z tym, że ja będę je dalej czytać, bo wbrew różnym brakom itd. lubię wasze opowiadania. Może to nie jest najlepsze. W porównaniu z poprzednimi wypada dosyć marnie, ale być może kolejne będzie lepsze. Mam taką nadzieję.
    Ile przewidujecie rozdziałów tego opowiadania?
    Pozdrawiam i życzę weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. No ja też liczę, że dramaty w tej historii to się już skończą, bo jak dla mnie to już limit na nie się wyczerpał. Za dużo takich zdarzeń w historii też nie jest dobra (a nie chciałabym, żeby niektórzy bohaterowie wyglądali na męczenników)
    Jedyne co mnie dziwi (oprócz zachowania Camilio po gwałcie) to fakt, że kojoty tak bez przeszkód sobie wchodzą na terytorium Diego i w sumie żądają wydania |Carmelo a potem bez przeszkód sobie odchodzą. No nie wierzę, że nie mają jakiś strażników czy kogoś w tym rodzaju kto bez wahania powinien zaatakować wroga na swoim terytorium.
    Ale poza tym opowiadanie nawet podoba mi się, choć moim faworytem z waszych historii jest On The Hay.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziewczyny może trochę wam posłodze xD. Miałam pisać wcześniej ale jakoś zapomniałam. Pokochałam wasze opki od pierwszego przeczytania *.* ale widzę ze tu włożyli troszkę mnie serca i czasu. To można łatwo wybaczyć bo pomysł jest świetny i szczerze w moim stylu dlatego mi się podoba ^.^ Po sobie wiem ze ciężkie jest podanie fantasy (zaczęłam pisać ale szybko skończyły mi się pomysły). Wiem ze stać was na wiele. Nie każda opka doprowadza mnie w pewnych momentach do łez. Mam nadzieje że dalej będziecie brneły w te tematykę i będziecie w nią wkładać całe serduszka ^.^ *.* ♥. Pozdrawiam, życzę dużo weny i dużo pomysłów ^.^

    Neko Chan

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    brawo Camilo, ale biedny, ratował Carmelio i teraz jest sparaliżowany od pasa w dół... ocho już poród...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za komentarze :)