Dziękujemy za wszystkie komentarze.
Rozdział 4
Diego
-
Carmelo! – krzyknąłem przerażony, widząc jak ciało mojej Omegi spada ku ziemi.
Rzuciłem
się biegiem w jego stronę. Moje szanse na złapanie go były nikłe, ale nie
dopuszczałem do siebie tej myśli. Biegłem ile sił w nogach w nadziei, że zdołam
uratować swoją pumę i dziecko.
Nagle
usłyszałem krzyk. Spojrzałem w górę. Widziałem Felipe przytrzymującego Narciso.
Wykrzykiwał imię swojego partnera. Wtedy zauważyłem, że w stronę Carmelo leci
Camilo. Złapał go w locie i przekręcił się z nim tak by to on uderzył w ziemię.
Tak jak
podejrzewałem, nie zdążyłem dobiec do nich na czas. Usłyszałem tylko głuchy
huk, gdy uderzyli o ziemię.
- Nie!
– usłyszałem zrozpaczony krzyk Narciso.
Gdy
dobiegłem na miejsce ujrzałem Carmelo leżącego na ciele nieprzytomnego Camilo.
-
Carmelo! – Podbiegłem do niech i podniosłem czarnego.
Był
przytomny.
-
Żyjesz – powiedziałem z ulgą i przytuliłem go do siebie. – Nic ci nie jest?
- Mnie
nic, ale Camilo! Trzeba się nim zająć, szybko! – krzyknął, wskazując na
nieprzytomnego chłopaka.
-
Carmelo, ja nie sądzę… - zacząłem, ale chłopak przerwał mi.
- Nie!
On żyje! Żyje, słyszysz? – powiedział, chwytając za moją koszulkę i szarpiąc
ją.
W tej
chwili dobiegł do nas nasz drugi medyk. Tak właściwie jeszcze nim nie był.
Uczył się dopiero, ale w tamtej chwili nie mieliśmy nikogo innego, kto mógłby
zająć się Camilo.
- Dobrze,
że jesteś, Javier. Zajmij się Camilo.
Chłopak
kiwnął głową i szybko podszedł do ciała blondyna. Po chwili koło nas pojawili
się również Felipe i Narciso. Reszta klanu osłaniała nas przed kojotami, które
po schwytaniu Antonia zaczęły się powoli wycofywać.
Siedziałem
na ziemi z Carmelo przytulonym do piersi i obserwowałem poczynania młodego
medyka. Chłopak z zawziętością próbował uratować Camilo. Okazało się, że Carmelo
miał rację i chłopak rzeczywiście przeżył upadek jednak jego kręgosłup…
-
Musimy go przenieść do domu Antonia – powiedział Javier, zwracając się w moją
stronę. – Tam znajduje się potrzebny mi sprzęt. Musimy być bardzo ostrożni.
Chłopak cierpi.
Kiwnąłem
głową i poleciłem dwóm mężczyzna by przynieśli nosze.
-
Javier – zwróciłem się do medyka. – Proszę, zrób wszystko co w twojej mocy by
Camilo przeżył.
Chłopak
kiwnął jedynie głową. Wiedział, że spadł na niego wielki obowiązek.
-
Diego! – krzyknął Carmelo, gdy niosłem go do naszego domu. – Nie mogę siedzieć
w domu, gdy mojemu przyjacielowi grozi śmierć!
-
Spokojnie, czarnulku. Camilo jest pod dobrą opieką. Javier powiedział, że
Camilo będzie żył. A ja pragnę ci przypomnieć, że ty również miałeś wypadek.
- Tak,
ale tylko dzięki Camilo żyję! Dzięki jego poświęceniu! – zapłakał. – Przez
pewien czas czułem się tak jakbym mu zastępował matkę, wiesz? – pociągnął
nosem. – To jak z nim rozmawiałem, pocieszałem go. Gdy został skrzywdzony
cierpiałem razem z nim. Myślę, że Camilo myśli podobnie.
Wysłuchałem
go ze skupieniem.
-
Carmelo, posłuchaj mnie. Blondas ma kochającego ojca i partnera. Podejrzewam,
że on również traktuje cię jak kogoś w rodzaju matki. Znam go odkąd się urodził
i śmiało mogę ci powiedzieć, że nie jest osobą, która łatwo się poddaje. Uwierz
mi, Camilo będzie żył – uśmiechnąłem się na koniec. – A teraz proszę, nie walcz
ze mną i pozwól zaprowadzić się do domu. Musisz odpocząć, dla dobra dziecka.
-
Dobrze – kiwnął głową i przytulił się do mnie.
- Teraz
musisz myśleć przede wszystkim o naszym dziecku. Camilo sobie poradzi.
-
Dobrze – odpowiedział bez przekonania.
Gdy
odwrócił się do mnie tyłem zbliżyłem się do niego i ugryzłem go w kark. Carmelo
stęknął, a jego ciało instynktownie poddało się mnie.
- Nie
lekceważ mnie. Mówię poważnie – wyszeptałem do jego ucha.
Narciso
-
Javier, co z nim? – zapytałem, gdy młody medyk wyszedł z pokoju gdzie leżał
Camilo.
Był
środek nocy. Razem z Felipe czekaliśmy na wieści o Camilo.
-
Obudził się. Niestety mam dla was przykre wieści. Podejrzewałem to, ale dopiero
Camilo przekonał mnie w tej myśli.
- O co
chodzi? – spytałem niepewnie.
Nie
byłem przekonany czy chcę znać odpowiedź na to pytanie.
-
Camilo ma uszkodzony kręgosłup. Stracił czucie od pasa w dół. Prawdopodobnie
już do końca życia nie będzie chodził – powiedział ze smutnym wyrazem twarzy.
Zrobiło
mi się słabo. Usiadłem na krześle i podparłem głowę rękoma. Felipe w tym czasie
wszedł do syna do pokoju obok.
- Nie
wierzę – wyszeptałem do siebie.
-
Spokojnie, Narciso – powiedział Javier. – Nawet osoby sparaliżowane mogą żyć
szczęśliwie. Szczególnie, jeśli mają kochających partnerów przy boku. Należy
też zauważyć, że Camilo wykazał się wielką odwagą.
- Tak,
ale jakim kosztem? – spojrzałem na niego.
Chłopak
uśmiechnął się blado i wyszedł. Odetchnąłem głęboko i wstałem. Powolnym krokiem
wszedłem do pokoju obok. Camilo półleżał na łóżku. Opierał się o poduszkę, a
jego nogi przykryte były pierzyną. Na stoliku obok stała zapalona świeca, która
rzucała światło na jego twarz. Felipe siedział przy łóżku syna, trzymając go za
rękę.
Gdy
wszedłem do środka Camilo skierował swój wzrok na mnie. Uśmiechnął się blado i
wyciągnął w moją stronę dłoń. Podszedłem do łóżka i chwyciłem ją, całując jej
wnętrze.
- Jak
się czujesz, laleczko? – zapytałem, nie chcąc dać mu po sobie poznać jak wielki
ból odczuwałem.
- Nienajgorzej
– wychrypiał.
- Co ci
wpadło do głowy by skakać za Carmelo?
-
Musiałem go ratować. On… spodziewa się dziecka. Wolałem poświęcić swoje życie
byle tylko on i jego syn przeżyli.
- Skąd
wiesz, że spodziewa się dziecka? – zapytałem.
-
Wyczułem to.
Pokręciłem
głową.
- Wiesz
jak mnie nastraszyłeś? Myślałem, że straciłem cię na zawsze – szepnąłem,
przykładając jego dłoń do swojego policzka.
-
Wybacz mi, proszę.
- Przez
swój wybryk już nigdy nie staniesz na nogach.
-
Poradzę sobie z tym.
- Nie.
Nie będziesz sam. Pomogę ci – powiedziałem, pochylając się i całując go.
Camilo
Gdy
tylko otworzyłem oczy przypomniałem sobie wszystko. To jak Antonio trzymał Carmelo,
jak w momencie, gdy byłem przy nich wyczułem wyraźny zapach czegoś małego,
ledwo uchwytnego, kiełkującego w chłopaku, moment w którym został zepchnięty,
przerażenie oraz mój skok. Na samą myśl o nim chciałem usiąść, ale stało się to
niewykonalne gdyż nie mogłem ruszyć nogami.
Uśmiechnąłem
się smutno. A więc taka cena?
- Och,
Camilo obudziłeś się już – w progu stał Javier.
-
Nie będę chodził, prawda? – zapytałem od razu.
-
Zauważyłeś? Cóż… - podszedł do mnie i pomógł usiąść, a raczej ułożyć się w
pozycji pół leżącej. – Twój kręgosłup został uszkodzony. To cud, że przeżyłeś
upadek. Choć wydaje mi się, że to nagroda za poświęcenie.
-
Co z Carrmelo?
- Diego go zabrał. Chciał od razu
tu przyjść, ale nie pozwolił mu. Zabrał go do domu – powiedział, a ja
odetchnąłem. – A co do twoich nóg to dzięki rehabilitacji nauczysz się poruszać
i funkcjonować bez nich. Postaram się też byś może odzyskał częściowe czucie. Nawet,
jeśli nie będziesz mógł chodzić będziesz mógł czuć, ale to nic pewnego. Przeprowadziłem
też kilka innych badań. Jeśli chodzi o twoje narządy wewnątrz to nie zostały
one uszkodzone. Żadne problemy z nerkami czy pęcherzem, twój układ rozrodczy
również wydaje się być w porządku, więc jestem pewny, że w przyszłości będziesz
mógł mieć dzieci – powiedział, a ja poczułem jak się rumienię. – Wybacz ten
temat, ale…
- Nie, w porządku. Dobrze to
słyszeć – powiedziałem z nerwowym chichotem.
- Twój tato już czeka –
powiedział, otwierając drzwi, przez które od razu wszedł tata. – Pójdę
porozmawiać z Narciso.
Gdy wyszedł zapadła chwila ciszy.
Tata przyglądał mi się chwilę, po czym pocałował mnie w czoło.
- Antonio nie ma racji. Omegi nie
są bezwartościowe. Są najbardziej odważnymi, kochającymi, empatycznymi stworzeniami
na ziemi. Jestem z ciebie dumny nawet, jeśli czuje w środku złość, że
postąpiłeś tak lekkomyślnie.
- Nie mogłem pozwolić by spadł.
Carmelo jest tak dobrą osobą. Diego… On by nie przeżył gdyby jego omega i
dziecko zginęli.
Ojciec spojrzał na mnie
zaskoczony.
- Carmelo jest w ciąży?
- Tak mi się wydaje. Ten zapach w
nim… Taki świeży, kwitnący, ledwo uchwytny. Tak jak mi kiedyś opowiadał.
Tato kiwnął głową.
- Rozumiem. Jestem z ciebie
dumny. No i słyszałem co mówił Javier. Wiesz, nic się nie kończy. Możesz żyć dalej
i…
- Tatku, w momencie, gdy
skoczyłem nie liczyłem, że przeżyję. Miałem nadzieję, że ocalę dwa inne życia,
więc cena za to jest niewielka. To, że nie mogę chodzić nie oznacza, że nie mogę
żyć, pracować czy mieć w przyszłości dzieci. Wiem, że będzie ciężko, ale w porównaniu
do śmieci to jest całkiem niezła przyszłość. No i wciąż nie mogę uwierzyć że
mam kuzyna. I będę wujkiem! – powiedziałem z uśmiechem.
- Tak, sam nie wieżę, że nie
zauważyłem podobieństwa wcześniej. To znaczy, że ja jestem wujkiem Carmelo. To
dość zaskakujące.
Zachichotałem tylko, a gdy
zobaczyłem Narciso w drzwiach wyciągnąłem w jego stronę dłoń. Po rozmowie
z nim tato postanowił iść się przespać do domu oraz powiadomić Carmelo, który
wparował do sali niecałe dwadzieścia minut później z niezadowolonym Diego przy
boku.
- Carmelo, czy ty możesz się mnie
choć raz posłuchać? W domu myślałem, że oddasz swój żołądek do toalety, a teraz
lecisz jak…
- Nic nie mów i przestań sie
trząść nade mną. Nic mi nie jest – powiedział, a następnie otworzył drzwi do
sali.
Pierwsze co zrobił to nie
podszedł do mnie, a pochylił głowę w stronę Narciso.
- Przepraszam. To przeze mnie
Camilo znów jest w szpitalu. Strasznie mi…
- Daj spokój Carmelo. To nie
twoja wina ani niczyja. Tego małego narwańca nie dało się powstrzymać. To jego
decyzja.
- Co? Ja narwaniec? Widziałeś jak
Carmelo ugryzł Antonio? Prawie mu rękę odgryzł! – powiedziałem rozbawiony.
- Bo jak to twój ojciec
powiedział. W waszej rodzinie to Omegi rodzą się z charakterkiem – wyszczerzyłem
się szeroko, a Carrmelo puścił mi oczko i usiadł obok mnie.
- Co powiedział lekarz?
Nie byłem pewny czy powinienem mu
powiedzieć, ale widząc jego stanowczą minę wiedziałem, że muszę.
- No cóż, mam szczęście, że żyję
i jedyne co mi się stało to to, że nie mogę chodzić i straciłem czucie od pasa
w dół. Ale je prawdopodobnie będzie można przywrócić, więc nie będzie źle.
- Nie będzie źle? Co ty gadasz?
Boże, tak mi…
- Daj spokój – przerwałem mu. – Wiedziałem
co robię. To, że mam szesnaście lat nie znaczy, że nie wiem o niczym. Poza tym
wystarczy, że zrobisz ze mnie ojca chrzestnego, a będę szczęśliwy.
- Skąd wiesz?
- Sam mówiłeś jak można to wyczuć,
więc…
Carmelo pociągnął nosem i przez
łzy powiedział.
- Pewnie, że będziesz i wybacz,
ale nie mogę pozbyć się tych łez.
Zachichotałem.
- No dobra, wybaczam. Ale nie wyj,
mamuśka. Nie przy swoim młodszym kuzynie, bo stracisz w moich oczach.
Chłopak, słysząc to zaśmiał się i
przytulił mnie mocno, wciąż płacząc. Poczułem mokry pocałunek na czole i znów
ten zapach. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że to tak musi czuć się
dziecko w objęciach matki.
Diego
Trzy miesiące później.
-
Myślę, że już czas – powiedziałem, obserwując swojego partnera, który siedział
w bujanym fotelu na tarasie i przyglądał się bawiącym się na przeciwległym
drzewie dzieciom.
Jego
brzuch był już dobrze widoczny i nie było łatwo go ukrywać, a przecież, jako
przywódca nie powinienem mieć tajemnic przed swoim klanem. Do narodzin mojego
syna pozostały tylko cztery miesiące, więc nie chciałem dłużej czekać.
Carmelo
westchnął i odłożył kubek z herbatą na drewniany stolik. Podniósł na mnie
wzrok, uśmiechnął się blado i wyciągnął w moją stronę dłoń. Podszedłem do niego
i ucałowałem ją.
- Jeśli
tak trzeba – powiedział i pogłaskał mnie po policzku.
- To
odwieczna zasada – ukucnął przed nim. – Zapewniam cię, że nie masz się, czego
bać. W klanie wszyscy jesteśmy jak rodzina. Z resztą powinieneś już coś o tym
wiedzieć. W końcu zostałeś prywatną mamusią Camilo – zaśmiałem się.
- Nie
śmiej się – klepnął mnie w ramię. – Chłopak zasłużył na odrobinę matczynej
czułości. Mam u niego dług do końca życia.
-
Zawdzięczasz mu życie, prawda. Ale jestem pewny, że Camilo nie traktuje tego
jako dług. To po prostu niepozorny dzieciak o wielkim sercu – powiedziałem, a
Carmelo zakręciła się łezka w oku. – Nie płacz, kochanie.
- Nie
mogę uwierzyć, że po tym wszystkim, co go spotkało miał jeszcze siłę na tak
odważny wyczyn – przetarł oczy.
-
Zdziwiłbyś się, co potrafił wyczyniać jak był mały – uśmiechnąłem się i
przytuliłem do siebie. – Wróćmy do środka. Jesień nadchodzi szybkimi krokami.
Nawet w tych stronach robi się zimniej.
Carmelo
kiwnął głową i podniósł się.
-
Jestem… Jesteśmy – poprawił się – głodni.
- Zajmę
się wami – powiedziałem z uśmiechem.
-
Proszę o ciszę! – powiedziałem głosem alfy do zgromadzonego klanu.
Nadszedł
dzień ogłoszenia wszystkim, że ich przywódca spodziewa się potomka. Carmelo
stresował się odrobinę, więc chciałem to załatwić szybko. Nie chciałem
zaszkodzić dziecku.
- Chcę
wam ogłosić radosną, w moim mniemaniu, wiadomość. Carmelo, pozwól proszę –
wyciągnąłem w jego stronę rękę.
Gdy
chłopak podszedł do mnie przygarnąłem go do siebie by dodać mu otuchy. Chłopak
niepewnie podniósł wzrok na zgromadzony tłum.
- Moi
drodzy, Carmelo spodziewa się dziecka.
Ku
mojemu zdziwieniu nikt nie miał mi za złe, że ogłosiłem to dopiero teraz.
Większość złożyła nam gratulacje.
-
Widzisz? Nie było tak źle – powiedziałem, przytulając Carmelo.
- Tak,
miałeś rację. Możemy już iść do Camilo?
- Tak.
Synuś na pewno się za tobą stęsknił – uśmiechnąłem się.
Carmelo
pokręcił głową z uśmiechem i pocałował mnie.
-
Kocham cię – powiedział.
- Ja
ciebie też kocham. I naszego syna również.
Carmelo
- Twoi rodzice?
- Tak. Ostatnio z nimi dużo korespondowałem
i moja mama, gdy tylko się dowiedziała, że znalazłem partnera namówiła ojca by
tu wrócić – powiedział Diego, co chwilę muskając ustami mój brzuch.
To była norma. Ja leżący na sofie
i Diego rozłożony przy moim brzuchu.
- Aha. A gdzie oni do tej pory
mieszkali?
- W klanie mojej mamy. Odeszli
stąd, gdy mieli już pewność, że wszystko zostało tu poukładane i, że panuję nad
klanem. No, ale obstawiam, że gdy tu przyjadą i dowiedzą się o dziecku to
postanowią zostać – powiedział, na co zamarłem.
No bo hej! Kto by wybrał mnie dla
swojego dziecka? Wybrakowaną Omegę, która przyniosła kłopoty klanowi. Ale
wiedziałem, że już nic nie zrobię. Ani nie zmienię. Pozostało mi czekać.
***
Siedziałem u Camilo w domu. Od
mojej rozmowy z Diego o jego rodzicach minęły dwa tygodnie, a ja czułem coraz
większe zdenerwowanie.
- Daj spokój. Ciocia i wujek są
cudowni. Pamiętam, że przed swoim odejściem przyjaźnili się z moimi rodzicami i
często się mną zajmowali. Naprawdę nie masz czym się przejmować. Poza tym nie
powinieneś, bo jeszcze zaszkodzisz małemu.
Prychnąłem na to.
- No oczywiście, tak samo jak
odwiedziny ciebie tydzień temu.
- Byłem chory! Narciso i Diego
mieli rację, że nie pozwolili ci tu przyjść – powiedział i podjechał na wózku
do kuchenki.
Chłopak dostał wózek o dość
wysokim siedzeniu by mógł sięgać spokojnie do mebli i kuchenki.
- Nie mieli. Panikujecie. Okay,
wiem, że łatwo mogę złapać chorobę, ale ty miałeś tylko katar! Który ci przeszedł
po dwóch dniach! – powiedziałem, przewracając oczami.
- A co jakby nie przeszedł?
- Oj dobra, nie ważne. A ty co tak
właściwie planujesz zrobić?
- Obiad. Później będę piec
ciastka. Jutro ci je przywiozę.
Uśmiechnąłem się na to.
- Jesteś kochany.
Chłopak wyszczerzył się do
mnie
- No oczywiście, że jestem.
Chciał już coś dodać, gdy drzwi się
otworzyły i pojawił się w nich Narciso. Mężczyzna podszedł do swojej Omegi i
pocałował ją w usta, a następnie z uśmiechem podszedł do mnie i dotknął lekko
brzucha.
- Jak się ma nasz chrześniak?
Po tym jak zdecydowaliśmy, że
Camilo i Narciso zostaną rodzicami chrzestnymi małego oboje robili za moje
niańki. I powiedzmy szczerze, wcale mi się to nie podobało.
- Całkiem nieźle, a pewnie będzie
jeszcze lepiej jak dostanie ciastka od swojego wujka.
Mężczyzna na to zaśmiał się i
spojrzał na Camilo.
- Rozumiem, że dziś za wypieki
się bierzesz, laleczko.
- Taki mam plan.
- A właśnie, Carmelo. Diego
prosił byś wrócił do domu. Jego rodzice już są.
Poczułem jak krew odpływa mi z
twarzy.
- Ej, ej, ej spokojnie.
Pobladłeś. Odprowadzę cię. Zaraz wracam piękny - powiedział do młodszego chłopaka
i wyszedł razem ze mną.
***
Gdy wszedłem do domu od razu
zostałem porwany w ramiona Diego. Mężczyzna obwąchał trochę moja szyję,
muskając ją ustami.
- Cześć czarnulku. Jak się
czujecie?
- Jest dobrze. Twoi rodzice już
są? – zapytałem niepewnie.
- Tak, czas byś ich poznał – powiedział
i poprowadził mnie do salonu.
Najważniejsze osoby mojego Alfy.
Kobieta była dość niska, o surowym wyrazie twarzy, ale ciepłych oczach. Mężczyzna
był dobrze zbudowany, wysoki, z delikatnym uśmiechem błąkającym się na
twarzy.
- Mamo, tato to jest Carmelo.
Moja Omega. I jak widzicie spodziewamy się dziecka. Będziecie dziadkami.
Kobieta patrzyła na mnie jeszcze
przez chwilę, po czym podeszła do mnie z przyjaznym, wręcz matczyny, uśmiechem
i przytuliła mnie.
- Cieszę się, że mogę cię poznać.
Witaj w rodzinie.
Diego
Pięć miesięcy później.
Moi
rodzice na czas trwania ciąży Carmelo i okresu niemowlęcego naszego dziecka
postanowili się przenieść z powrotem do naszego klanu. Mama odciążyła Carmelo w
codziennych obowiązkach, a mój ojciec pomagał przy różnych robotach
prowadzonych w klanie. Naszym częstym gościem był Camilo. Chłopak nie lubił
przebywać sam, a ostatnimi czasy Narciso miał sporo obowiązków. Ja nadal
uważałem, że młody szuka ciepła ze strony Carmelo. Moja Omega nigdy nie
zawodziła i zawsze brała chłopaka w objęcia. Byłem z niego dumny. Nosił pod
sercem mojego potomka, a do tego miał siłę by zastępować Camilo matkę.
- Nawet
nie wiesz jak bardzo cię kocham – szepnąłem cicho, gdy w trójkę siedzieliśmy na
kanapie.
Tak, w
trójkę. Camilo siedział po drugiej stronie Carmelo, a ten obejmował go
ramieniem. Carmelo uśmiechnął się do mnie, po czym odchylił się i oparł o mój
tors. To spowodowało, że Camilo również się zsunął i teraz leżał głową na
piersi mojej Omegi.
- Ja
ciebie też kocham – powiedział Carmelo, zaczynając bawić się włosami blondasa.
– Myślisz, że nasze dziecko będzie Omegą czy Alfą? A może Betą? – zapytał i
spojrzał na mnie.
- Bez
względu na to, kim będzie i tak będę je kochał. Czy taka odpowiedź cię
satysfakcjonuje?
- Jak
najbardziej – uśmiechnął się. – Chociaż chciałbym by to była Omega. Alfa szybko
by wyrosła, a Omegą mógłbym się zajmować do końca moich dni. Wiesz, jakie są
Alfy. Niezależne.
- Masz
rację, ale nawet, jeśli będzie Alfą to i tak zawsze będzie twoim małym synkiem.
W oczach każdego rodzica dziecko zawsze jest małe.
- Masz
rację.
-
Myślałeś już nad jakimś imieniem dla naszego szkraba? – zapytałem, dotykając
jego brzucha.
-
Myślałem, ale nie mogę zdecydować dopóki nie będę wiedział czy to Alfa, Beta
czy Omega.
-
Jakbyś nazwał Omegę?
- Chico
lub Lalo.
- Lalo
jest ładne – odezwał się Camilo, który do tej pory milczał.
-
Myślałem, że śpisz – powiedział Carmelo, głaszcząc go po włosach.
- Nie,
nie spałem.
- Lalo
mówisz? – odezwałem się.
- To
ładne imię, szczególnie dla Omegi.
- Masz
rację – zgodziłem się. – A dla Alfy?
-
Florencio.
Uśmiechnąłem
się pod nosem. Carmelo miał bardzo dobry gust. Byłem pewny, że moi rodzice
zaakceptują te imiona.
-
Pięknie. Teraz trzeba poczekać na malucha.
***
Obudziłem
się w nocy, czując mocne kopnięcie w udo. Syknąłem z bólu i otworzyłem oczy.
Ujrzałem Carmelo okropnie wiercącego się na łóżku, kopiącego pościel i przy
okazji mnie. Jęczał z bólu. Jego skóra była mokra od potu, włosy kleiły się do
jego czoła, a pojedyncze krople spływały po jego skroniach.
-
Carmelo, co się dzieję? – zapytałem zmartwiony, łapiąc go za ramiona.
Chłopak
wydał z siebie jedynie kolejny jęk pełen bólu. Po chwili do naszej sypialni
weszli moi rodzice zaalarmowani jękami Carmelo i odgłosami kopania o łóżko i
wszystko wokół.
-
Diego, co się dzieję? – zapytał mój ojciec.
- Sam
nie wiem. Obudziłem się przed chwilą.
Moja
matka podeszła do łóżka i dotknęła brzucha mojej Omegi.
-
Diego, on rodzi – powiedziała poważnie, patrząc mi w oczy.
Odkryła
kołdrę przykrywającą chłopaka i zerknęła między jego nogi.
- Wody
mu odeszły. Carmelo? – dotknęła ramienia chłopaka. – Kiedy to się stało?
Chłopak
nie odpowiedział od razu. Ciężko było mu złapać powietrze.
- Jakieś
dwadzieścia minut temu – wysapał, po czym krzyknął głośno.
-
Dostał skurczy – powiedziała moja rodzicielka i podniosła się z łóżka. – Rick,
idź po Javiera. Niech tu przyjdzie najszybciej jak to możliwe – zwróciła się do
męża. – Diego, przynieś miskę gorącej wody, ręczniki i czyste prześcieradło.
Kiwnęliśmy
z ojcem głowami i wyszliśmy z sypialni, pozwalając kobiecie zająć się Carmelo.
- Nie
martw się – odezwał się mój ojciec. – Matka wie, co robi. Ciebie też rodziła w
domu. Takie dzieci są silniejsze.
Słowa
taty trochę mnie uspokoiły, ale nie na tyle by przestać martwić się o mojego
partnera. Miałem nadzieję, że Javier pojawi się u nas jak najszybciej. Nie
chciałem by coś stało się Carmelo czy naszemu dziecku.
***
Przepraszam za wszystkie błędy.
#freak
no nie mogło się urodzić? małpiszony
OdpowiedzUsuńBardzo szybkie przeskoki akcji, coś mi się wydaje, że nie macie serca do tego opowiadania.
OdpowiedzUsuńW sumie wszystko już wiemy, ale mam nadzieję, że nie szykujecie żadnego dramatu, bo on tu nie jest w cale wskazany.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
No właśnie czemu nie dziecko nie mogło się urodzić w tym rozdziale? :)
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się. Całe opko wydaje się,jakby było pisane byle jak. Nie ma tu prawie wcale opisów,nic! Akcja leci za szybko. Dosłownie kilka zdań było o tym, jak Camilo spadł, nie mogę sobie wcale wyobrazić tej sceny. I w ogóle nie opisujecie swiata, w którym dziej się akcja. Mieszkania na drzewach, kuchenki, ale skąd biorą gaz, wózki inwalidzkie, ale z czego je robią, rodzice chrzestni? Jaka religia panuje w tym opku? Chrześcijaństwo? Co to za świat, nic o nim nie piszecie. No i na dodatek wydarzenia są strasznie naiwne. Ile to już razy kojoty napadły na ten klan?! Bez przesady. Plus ze dwa razy porwano dzieci. -_- Camilo po gwałcie zachowuje sie całkiem normalnie, żadnego urazu na psychice. To wasze najgorsze opowodanie, pewnie nie dotrwam już dalej, chociaż po każdym rozdziale miałam nadzieję, że coś się poprawi, ale póki co jestem rozczarowana.
OdpowiedzUsuńOla
Podpisuje się pod komentarzem Oli. Niby wszystko ładnie pięknie, ale strasznie naciągane. Nie wyobrażam sobie aby ktokolwiek po tak brutalnym gwałcie - zresztą po jakimkolwiek gwałcie zachowywał się po zaledwie kilku dniach jakby nic poważnego się nie stało. Czytając to opowiadanie mam też trochę wrażenie, że miesza się w czasie. Najpierw niby tak dziko (mieszkanie na drzewach, klany, chodzenie a skórach dzikich zwierząt) a teraz jakby wszystko przeniosło się nagle do XXI wieku.
OdpowiedzUsuńSzok, ze ktos podziela moje zdanie. Tez mi sie wydaje, ze piszecie to opowiadanie na sile. Byle jak, bez konkretnych faktow, akcja zbyt szybka, Carmelo... Camilo... Nie mam pojecia, ktory to ten zgwalcony, bo maja podobne imiona, ale - jest taki normalny. Zgwalcona osoba tak szybko (doslownie dzien pozniej) nie zapomina o tym, co sie stalo.
OdpowiedzUsuńBledow jest - o ile moje oczy nie klamia - zdecydowanie wiecej.
To opowiadanie to jeden wielki chaos, brak spojnosci. Czytajac jakas scene akcji wiem, co sie stanie potem, bo jest to do przewidzenia.
Dialogi takze nie sa zbyt ciekawie napisane. Czasami nie wiem, kto co mowi i sie gubie.
Czekam na ten dzien, w ktorym to opowiadanie sie zakonczy i moze przeczytamy cos o wiele lepszego.
Pozdrawiam
Również odczułam, że opowiadanie bardzo szybko się rozgrywa. I sytuacja z gwałtem rzeczywiście dziwna. Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdzie człowiek tak szybko przechodzi do normalnego trybu, jakby nic się zupełnie nie wydarzyło. No i teraz jeszcze to kalectwo... Uwzięłyście się na Camilo, a on zachowuje się jakby zupełnie nic mu się nie działo...
OdpowiedzUsuńRównież podpisuję się pod komentarzem Oli. Z tym, że ja będę je dalej czytać, bo wbrew różnym brakom itd. lubię wasze opowiadania. Może to nie jest najlepsze. W porównaniu z poprzednimi wypada dosyć marnie, ale być może kolejne będzie lepsze. Mam taką nadzieję.
Ile przewidujecie rozdziałów tego opowiadania?
Pozdrawiam i życzę weny. :)
No ja też liczę, że dramaty w tej historii to się już skończą, bo jak dla mnie to już limit na nie się wyczerpał. Za dużo takich zdarzeń w historii też nie jest dobra (a nie chciałabym, żeby niektórzy bohaterowie wyglądali na męczenników)
OdpowiedzUsuńJedyne co mnie dziwi (oprócz zachowania Camilio po gwałcie) to fakt, że kojoty tak bez przeszkód sobie wchodzą na terytorium Diego i w sumie żądają wydania |Carmelo a potem bez przeszkód sobie odchodzą. No nie wierzę, że nie mają jakiś strażników czy kogoś w tym rodzaju kto bez wahania powinien zaatakować wroga na swoim terytorium.
Ale poza tym opowiadanie nawet podoba mi się, choć moim faworytem z waszych historii jest On The Hay.
Pozdrawiam
Dziewczyny może trochę wam posłodze xD. Miałam pisać wcześniej ale jakoś zapomniałam. Pokochałam wasze opki od pierwszego przeczytania *.* ale widzę ze tu włożyli troszkę mnie serca i czasu. To można łatwo wybaczyć bo pomysł jest świetny i szczerze w moim stylu dlatego mi się podoba ^.^ Po sobie wiem ze ciężkie jest podanie fantasy (zaczęłam pisać ale szybko skończyły mi się pomysły). Wiem ze stać was na wiele. Nie każda opka doprowadza mnie w pewnych momentach do łez. Mam nadzieje że dalej będziecie brneły w te tematykę i będziecie w nią wkładać całe serduszka ^.^ *.* ♥. Pozdrawiam, życzę dużo weny i dużo pomysłów ^.^
OdpowiedzUsuńNeko Chan
Hej,
OdpowiedzUsuńbrawo Camilo, ale biedny, ratował Carmelio i teraz jest sparaliżowany od pasa w dół... ocho już poród...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia