Hej!
Widzę, że szybko zorientowaliście się, że to opowiadanie nie przypadło nam (jak i wam) do gustu. Pomysł był, ale nie miałyśmy wystarczająco dużo chęci by go zrealizować. Nie chciałyśmy robić przestoju na blogu, dlatego postanowiłyśmy wrzucić to opowiadanie. W międzyczasie prawie w całości udało nam się skończyć drugą część On The Hay. Zauważyłyśmy, że to opowiadanie miało największe powodzenie. Nam również się je najlepiej pisało. Druga część Będzie nosić tytuł Spotted Love i już za kilka dni powinna pojawić się na blogu nowa zakładka. Tradycyjnie za tydzień na blogu nie pojawi się żadna notka.
Mam nadzieję, że nadchodzące opowiadanie wynagrodzi wam nasze małe potknięcie z Deep in Forest.
Zapraszam na ostatni rozdział i do zobaczenia za tydzień!
Miłego czytania!
#freak
PS: Osobę chętną do betowania nowych opowiadań proszę o kontakt mailowy ze mną lub z Ofelią.
Deep in Forest 5
Carmelo
- Oddychaj
głęboko. Wszystko będzie dobrze. Już niedługo mały będzie z nami.
Cieszyłem
się na tę myśl. Ból stawał się mało ważny na myśl o moim dziecku. Tutaj. Ze
mną. Problem poległ na tym, że chciałem zostać sam. Pragnąłem w spokoju i
samotności wydać na świat moje dziecko. Krzyczał o to mój instynkt.
-
Wiem… I… cieszę się tyle… tyle, że… uh… to tak boli…
-
Wiem. Rozumiem – powiedziała z współczującym uśmiechem.
Przeczesywała
delikatnie moje włosy jedną ręką, drugą trzymając na moim brzuchu.
- Chcesz
by Diego był podczas narodzin?
Zamyśliłem
się. Tak szczerze to nie chciałem go tu, bo miałem pewność, że będzie
panikował. Diego był przewrażliwiony na punkcie naszej dwójki. Poza tym moje
wewnętrzne ja wręcz krzyczało bym pozbył się wszystkich.
-
Nie… Wiem, że pewnie… źle o mnie to świadczy…, ale on będzie…
- Co
ja?
- Nic,
połóż wszystko tutaj – powiedział jego matka. – A potem wyjdź przed sypialnię i
czekaj.
Diego
spojrzał na nią zaskoczony. Spojrzeć na mnie zawiedzionym wzrokiem.
-
Diego… Ja przepraszam… Chciałbym… być sam. To… uh… silniejsze ode mnie… Gdyby
nie ten głosik mówiący, że… mam dziecko do ochrony… najchętniej urodziłbym tu
sam…, bez nikogo – powiedziałem z płaczem.
Diego
od razu do mnie podszedł.
-
Wszystko jest dobrze. Rozumiem. – Musnął moje czoło, wyszedł, a mnie
zostało przecierpieć poród.
-
Niewiele już brakuje, Carmelo – powiedział Javier, patrząc na mnie uważnie. –
Przyj.
Już
pomału brakowało mi sił, ale zaparłem się ostatni raz i usłyszałem po chwili
ten wymarzony dźwięk. Cichy płacz. Moje maleństwo. Moje dziecko. Mój mały… Alfa.
Stwierdziłem to od razu, gdy poczułem jego zapach i spojrzałem w jego oczka.
Jego wzrok był taki sam jak Diego. Idealny synek.
-
Czy może pani powiedzieć, że to Florencio. Że narodził się nasz promyk. Diego będzie
wiedział co mam na myśli – poprosiłem słabo.
Diego
Siedziałem pod drzwiami naszej sypialni i z
niecierpliwością czekałem na wieści. Słyszałem pełne bólu jęki Carmelo. Za
każdym razem przechodziły mnie dreszcze, gdy słyszałem jego krzyk.
- Czemu to tak długo trwa? – zapytałem, podnosząc się
z ziemi.
- Spokojnie synu – odezwał się ojciec, podchodząc do
mnie. – Niektóre porody trwają krócej, inne dłużej. Pamiętasz jak długo rodziła
matka Camilo?
- Przeszło sześć godzin.
- No właśnie. Natomiast ty pojawiłeś się na świecie
zaledwie po pół godzinie. Muszę ci powiedzieć, że gdy czekałem na wieści o
tobie i matce też odchodziłem od zmysłów jak ty teraz. Z Carmelo jest teraz
twoja matka i Javier. Będzie do…
- Słyszałeś? – przerwałem ojcu.
- Co słyszałem? – zdziwił się.
- No właśnie. Krzyki ucichły – zauważyłem, podchodząc
do drzwi sypialni.
Nagle do moich uszu dobiegł płacz dziecka.
Zatrzymałem się w pół kroku. Wsłuchiwałem się w zawodzenie syna jakby jego
płacz był najpiękniejszą symfonią. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich
stanęła moja matka. Wpatrywałem się w nią z pytaniem w oczach.
- Gratuluję synu – powiedziała, przytulając mnie. –
Carmelo prosił by ci powiedzieć, że Florencio przyszedł na świat.
- Mój syn jest Alfą… - wyszeptałem.
- Tak, to silny, zdrowy Alfa.
- Czy mogę…?
- Tak, chodź – chwyciła mnie za rękę i wprowadziła do
pokoju.
Carmelo leżał zmęczony na łóżku, w ramionach
trzymając małe zawiniątko. Obok krzątał się Javier, sprzątając brudne
prześcieradła i ręczniki. Podszedłem najpierw do niego.
- Dziękuję ci, Javier. Dobry z ciebie chłopak i
medyk. Nie mogliśmy mieć lepszego – powiedziałem, kładąc rękę na jego ramieniu.
- Spełniłem tylko swój obowiązek.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował daj
mi znać.
- Dziękuję, Alfo – powiedział, po czym kiwnął głową i
wyszedł z sypialni.
Mama też wyszła. W ten sposób zostałem sam na sam z
moim partnerem i nowonarodzonym dzieckiem. Podszedłem do łóżka i usiadłem obok
Carmelo. Pocałowałem go w skroń i przyciągnąłem do swojej piersi. Chłopak
posłusznie poddał się mnie.
- Pokaż mi mojego syna – powiedziałem, dotykając jego
dłoni.
Carmelo odsłonił twarzyczkę śpiącego chłopca.
Wciągnąłem głęboko powietrze, przymykając oczy.
- Tak, stu procentowy Alfa – powiedziałem, otwierając
oczy. – Wydałeś na świat silnego chłopca. Ma coś po tobie. Spójrz – wskazałem
na czarny meszek na główce dziecka. – Geny dominujące.
Carmelo zaśmiał się.
-Tak, ale jednak to on w przyszłości będzie
dominował.
- Masz rację.
Chłopak nagle zmarkotniał.
- Co się stało? – zapytałem zaniepokojony.
- Pewnie szybko dorośnie. Kim będę się zajmował?
- A Camilo? – zaśmiałem się.
Czarny parsknął cicho i spojrzał na mnie.
- Wiesz, o co mi chodzi. Florencio usamodzielni się
szybciej niż bym tego chciał.
- Zawsze możemy postarać się o drugie dziecko. Jestem
pewny, że będzie Omegą.
- Tak – zaśmiał się. – Ale na razie chciałbym
odpocząć – powiedział i ziewnął szeroko.
- Daj małego. Położę go w kołysce, a ty się prześpij.
Carmelo pokiwał głową i podał mi syna. Wstałem z nim
ostrożnie i podszedłem do wcześniej przygotowanej wiklinowej kołyski. Wiklina
zapewniała ciepło. Do tego w środku kołyska była wyłożona kocykiem i kołderką.
Nie obawiałem się, że Florencio zmarznie w nocy. Wróciłem do Carmelo, otuliłem
go kołdrą i pocałowałem w czoło.
- Dobrze się spisałeś, kochanie. Kocham cię –
wyszeptałem.
- Ja ciebie też, Diego.
Rano obudził mnie Florencio, który właśnie wybudzał
się ze snu i zaczynał zawodzić. Już miałem się podnieść, ale Carmelo mnie
wyprzedził. Szybko podszedł do kołyski chłopca i wziął go na ręce. Chłopczyk
jak na zawołanie uspokoił się odrobinę i teraz tylko chlipał pod nosem.
- Ślicznie razem wyglądacie – powiedziałem, podnosząc
się z łóżka.
Carmelo uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
- Pójdę go nakarmić – powiedział, wychodząc z
sypialni.
Poszedłem za nim. W kuchni kręcili się już moi
rodzice. Matka na nasz widok uśmiechnęła się szeroko i podeszła do Carmelo.
- Pokaż no mojego wnuka – zerknęła na chlipiącego
chłopca. – Jest prześliczny. Zobacz Rick.
Ojciec z uśmiechem na ustach podszedł do nas i
również pochylił się nad dzieckiem.
- Przystojny maluch – zaśmiał się, a my razem z nim.
- Muszę go nakarmić – powiedział Carmelo.
- Słyszałam, że mały się obudził i już przygrzałam
mleko – powiedziała moja mama, podając Carmelo butelkę.
- Dziękuję – uśmiechnął się z wdzięcznością.
Stałem w wejściu do kuchni i patrzyłem na Carmelo jak
karmi naszego syna. Na jego twarzy widniał uśmiech. Był szczęśliwy tak samo jak
ja.
Carmelo
-
Ale słodziak – powiedział Camilo, gdy położyłem w jego ramiona niemowlę.
Od
porodu minęły dwa dni i dziś wreszcie Diego pozwolił komuś nas odwiedzić. Jego
instynkt Alfy przez ostatnie dwa dni bzikował. Pilnował nas przez cały czas.
-
Jak ci się tak podoba to sobie takiego zrób.
- Carmelo,
bez namawiania mojego syna do takich rzeczy.
-
Wybacz, wujku – powiedziałem rozbawiony do Felipe, który też przyszedł zobaczyć
małego.
- Mój
brat byłby dumny gdyby żył. A jakby zobaczył tego małego Alfę to duma by go
rozerwała – powiedział, obejmując mnie lekko.
Z
początku było nam się ciężko przyzwyczaić do tego, że jesteśmy rodziną. Co
innego moje kontakty z Camilo, a co innego z Felipe. Jednak teraz mogłem śmiało
powiedzieć, że naprawdę mam rodzinę.
- Dziękuję.
- O
rany! On się uśmiecha przez sen! – wykrzyknął podekscytowany chłopak.
- No
raczej. W końcu jest żywym, małym człowieczkiem. Felipe, on nigdy nie trzymał
na rękach dziecka?
-
Nie, bo jeszcze by mu się spodobało.
Pokręciłem
głową.
- Niemożliwy.
Jesteś niemożliwy! – wykrzyknąłem, ze śmiechem pchając mężczyznę w stronę drzwi
wyjściowych. – Panu już podziękujemy. Muszę pogadać z Camilo.
- Chcesz
ze mną pogadać? – zapytał chłopak, gdy zamknąłem drzwi za jego ojcem.
Trzymał
pewnym chwytem mojego synka, drugą ręką manewrując ostrożnie wózkiem.
-
Tak. Wiesz, masz już prawie siedemnaście lat. Przyjdzie niedługo czas, że dojrzejesz.
Zaczniesz myśleć o dzieciach no i stwierdziłem, że pokazanie ci co nie co
będzie dobrym pomysłem, bo później Florencio będzie za duży by na nim demonstrować.
A niestety przeze mnie masz utrudnione zadanie – powiedziałem, na co chłopak
spojrzał na mnie zdezorientowany.
-
Przez ciebie co…? Carmelo, chyba nie mówisz o moich nogach.
Przygryzłem
niepewnie wargę.
-
Daj spokój. Cieszę się, że pomogłem i teraz ten mały szkrab jest na świecie.
Uśmiechnąłem
się, słysząc to i schyliłem się by pocałować go w czoło, i przechwycić
małego.
-
W takim razie w porządku. Czas na odrobinę nauki.
- Czyżbyś
szkolił dla nas nianię? – zapytał Diego ze śmiechem, wchodząc razem z Narciso
do domu.
Właśnie
kończyłem gotować obiad, a Carmelo karmił małego butelką.
-
Ha, ha, ha. Zabawne. Nie, po prostu uczę go pewnych rzeczy, bo wy panowie Alfy
nawet o tym nie pomyśleliście.
-
Bo nie ma na razie po co. Poza tym Felipe nie chciał o tym słyszeć.
-
Cóż, ale usłyszał. A ja nie zamierzam mówić, że na razie nie trzeba –
powiedziałem, całując mojego partnera w policzek, po czym podszedłem do Camilo.
– Podłóż pieluszkę… O tak i poklep. Ale Camilo, poklep, a nie pogłaskaj, bo mu
się nie odbije – powiedziałem ze śmiechem, a gdy mojemu synkowi się odbiło
wziąłem go na ręce i ucałowałem.
- Camilo
możesz naszykować talerze, a ja zrobię zaraz resztę.
- Jasne,
mamuśka.
-
Bo ci się oberwie – powiedziałem ze śmiechem.
Myśl,
że mam jeszcze jedno dziecko spowodowała,
że wyszczerzyłem się zachwycony. No bo hej! Serce mam duże, a mój instynkt
działa swoją drogą.
Diego
Dwa tygodnie później.
- Chodź do tatusia – powiedziałem, wyciągając ręce w
stronę Florencio.
Jak każde zmienne dziecko rozwijał się bardzo szybko.
Już po dwóch tygodniach od porodu uczył się chodzić.
- Nie wymagaj od niego za dużo – odezwał się Carmelo,
który leżał na hamaku i wygrzewał się w słońcu. – To małe dziecko.
- To Alfa – przypomniałem.
Carmelo westchnął ciężko i zerknął na synka. Mały
właśnie po raz kolejny próbował wstać opierając się o krawędź hamaka. Czarny
przytrzymał chłopcy by ten mógł stanąć na chwiejnych nóżkach.
- Co z tego, że Alfa? Jest mały i moim obowiązkiem
jest się nim zająć – powiedział, przeczesując włoski synka.
- Nie możesz przeżyć tego, że tak szybko dorasta,
prawda? – zapytałem, uśmiechając się pod nosem.
- A żebyś wiedział.
Zaśmiałem się i ponownie spojrzałem na Florencio.
- Pokaż tatusiowi, jaki jesteś duży i chodź do mnie –
uśmiechnąłem się do dziecka.
Chłopiec patrzył na mnie przez chwilę, po czym puścił
skraj hamaka i chwiejąc się niebezpiecznie na wszystkie strony ruszył w moim
kierunku. Carmelo przyglądał się mu z łagodnym uśmiechem.
- Nie jestem w stanie przyzwyczaić się do tej myśli –
powiedział, gdy Florencio znalazł się w moich ramionach. – Wczoraj był bolesny
poród, a dziś patrzę jak mój synek uczy się chodzić.
- Tatuś nie może przeżyć, że mu tak szybko wyrastasz
– zwróciłem się do dziecka z uśmiechem. – Idź mu pokaż jak bardzo go kochasz –
postawiłem chłopca na drewnianej podłodze tarasu i delikatnie pchnął w stronę
Carmelo.
Mój partner uśmiechnął się do chłopca i wyciągnął w
jego stronę dłoń. Chłopiec, gruchając pod nosem dziarsko przemierzył odcinek
dzielący go od Carmelo. Czarny podniósł chłopca i położył na swoim brzuchu,
zaczynając delikatnie bujać hamak.
- Nawet, jeśli w przyszłości będzie silnym Alfą to na
razie jeszcze jesteś moim kruchym synkiem – powiedział, całując chłopczyka w
nos, na co ten zaśmiał się uroczo.
- Jaki piękny obrazek – mruknąłem.
Carmelo zachichotał i odwrócił w moją stronę głowę.
- Możesz nam przynieść coś dobrego?
- A czego sobie życzycie? – zapytałem, podnosząc się.
- Ja mam ochotę na bułkę z miodem, a Florencio
zapewne na kaszkę, tak kochanie? – zwrócił się do dziecka. – Głodny już jestem,
hm?
- Zaraz przyniosę – powiedziałem i wszedłem do domu.
W kuchni krzątała się moja mama. Tato siedział w
salonie, czytając książkę.
- Potrzebujesz czegoś, Diego? – zapytała, odwracając
się do mnie.
- Mam zamówienie na bułkę z miodem i kaszkę dla
Florencio.
- Zaraz przygotuję – powiedziała i nie czekając na
nic zabrała się do roboty.
- Sam mogę przygotować – podrapałem się po głowie
trochę zakłopotany.
- Daj spokój, synu. Przygotowywanie dla was posiłków
to czysta przyjemność. U nas w klanie nie miałam dla kogo gotować z wyjątkiem
twojego ojca. Pozwól mi chociaż tu przydać się na coś.
- Oj, mamo – przytuliłem ją i pocałowałem w policzek.
- Nie rozczulaj się nad starą matką. Lepiej wróć do
partnera i syna – pogoniła mnie.
- Diego! – usłyszałem w tej samej chwili.
Zaalarmowany nagłym krzykiem Carmelo pospiesznie
ruszyłem na taras.
- Co się stało? – zapytałem, patrząc z zapytaniem w
oczach na partnera.
- Spójrz – wskazał w dół.
Podszedłem do barierki i zerknąłem na dół. Na placu
zrobiło się zamieszanie. Przyjrzałem się dokładnie wszystkim zgromadzonym tam
osobą. Wiedziałem, że część z nich nie jest z naszego klanu. Były to głównie
Omegi z dziećmi i ich partnerzy.
- Czy to kojoty? – zapytał Carmelo, mocniej
przytulając do siebie Florencio.
- Tak, ale tylko Omegi z dziećmi i swoimi partnerami.
Muszę tam zejść dowiedzieć się o co chodzi – powiedziałem, odwracając się w
stronę wnętrza domu.
Przeszedłem przez mieszkanie i wyszedłem na zewnątrz
kierując się na ziemię. Wszedłem wprost w środek zbieraniny. Przy nowych
przybyszach stały już moje Alfy i Bety.
- Co tu się dzieje? Proszę zróbcie im trochę miejsca
– zwróciłem się do mojego klanu. – No, więc? O co chodzi? Narciso?
- To Omegi z dziećmi i ich partnerzy. Są z klanu
kojotów. Tej nocy uciekli z klanu, bo mieli dość stanu wojny i ciągłego
zagrożenia dla ich dzieci. Połowa z nich jest w ciąży. Omegi nie chcą rodzić
dzieci w tak nieprzyjaznym klanie, jakim jest klan kojotów. Przychodząc tu
mieli nadzieję na otrzymanie pomocy z naszej strony – wyjaśnił.
- Dziękuję ci Narciso – powiedziałem, po czym
podszedłem do nowoprzybyłej grupy. – Witajcie. Wytłumaczono mi waszą sytuację i
jestem w stanie wam pomóc. Zapewnię wam i waszym dzieciom dach nad głową i
pożywienie. Dla Alf i Bet znajdzie się również praca. Nie macie się już, czego
obawiać. Tu jesteście bezpieczni.
Po mojej wypowiedzi jeden z Omeg podał małe dziecko
swojemu partnerowi, po czym podszedł do mnie. Stanął przede mną i spojrzał mi w
oczy.
- Jesteśmy ci bardzo wdzięczni, Alfo. Każdy z nas
obawia się o życie swoich dzieci. Jeśli nie mógłbyś przyjąć nas wszystkich
zapewne oddalibyśmy pod twoją opiekę tylko dzieci.
- Spokojnie – położyłem dłoń na jego ramieniu. –
Pomożemy wam wszystkim. Moje Alfy i Bety pokażą wam tymczasowe domu. Postaramy
się wybudować dla was nowe przed nadejściem zimy.
- Jeszcze raz bardzo dziękujemy – powiedział Omega,
robiąc głęboki ukłon w moją stronę.
- Zajmijcie się nimi – poleciłem swoim Betom. – Mają
dostać pożywienie, produkty potrzebne dla dzieci i miejsce do spania.
- Tak jest, Alfo.
Gdy przechodzili koło mnie przez myśl mi przeszło jak
można doprowadzić klan do tak złego stanu, że mieszkańcy zaczynają z niego
uciekać? To było chore. Te Omegi zdecydowały się uciekać z małymi dziećmi w
środku nocy w obawie przed despotycznym przywódcą.
Gdy wróciłem do domu pierwsze, co zrobiłem to mocno
uściskałem swoją Omegę i dziecko.
- Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że nic wam
nie grozi – wyszeptałem w ramię Carmelo. – Nie wiem, co bym zrobił gdyby coś
wam groziło i musielibyście uciekać. Sami. Beze mnie.
- Spokojnie – pogłaskał mnie po włosach. – Nic nam
nie grozi, nigdzie nie musimy uciekać i w życiu byśmy cię nie zostawili. Prawda
Florencio? Pociesz tatusia – podał mi chłopczyka, który od razu chwycił małymi,
tłustymi rączkami moją koszulkę.
Uśmiechnąłem się i przytuliłem chłopca do siebie.
Spojrzałem na Carmelo. Uśmiechał się do mnie.
- Nigdzie się nie wybieramy – powtórzył. – Zostaniemy
z tobą chodźmy nie wiem, co.
Carmelo
Od
pojawienia się Omeg z dziećmi oraz ich partnerów z klanu kojotów minęły dwa
tygodnie. Wszystko zaczęło się
układać. Dostali tymczasowe lokum, rozpoczęła się budowa domów, otrzymali
odpowiednią opiekę medyczną, dzieci zostały przebadane, Alfy i Bety zyskały
zadania oraz prace, ciężarni wsparcie całego klanu, a jeśli chodzi o Omegi… One
dostały moje wsparcie. Mimo że większość z nich ma cudownych partnerów to były
one tak samo zaślepione jak ja kiedyś. Omega zajmuje się domem i dziećmi. To
siedziało w ich głowach. Było trudno, mimo że ich partnerzy byli zachwyceni tym, że
tutaj nikt nie będzie z nich szydzić, że mogą zajmować się rodziną, domem. Że
mogą rozpieszczać swoich partnerów. Omegi czuły się z tym nieswojo. Nie potrafiły
się przestawić. Nasze rozmowy zwykle kończyły się potokiem łez i żalu, ale z
każdym dniem na zajęcia przychodziło coraz mniej osób. Ci co czuli się na siłach zaczynali żyć według nowych
zasad. Z partnerami u boku zajmującymi się dziećmi i pomagającymi w domu. Aż w
obecnej chwili pojawiał się tylko on. Tacito. Niski chłopak o szarych włosach,
kręcących się wokół jego twarzy. Z przenikliwymi oczami. Miał dopiero dziewiętnaście
lat, a już zdążył poczuć terror panujący w naszym dawnym klanie. Chłopak został
oskarżony o nieczystość.
Ukarali go za masturbację. Dla dojrzewającego chłopaka była ona rzeczą
normalną, ale u kojotów zawsze coś takiego było hańbą, więc jego ojciec bez
skrupułów oddał go pod osąd i tak Tacito stracił prawą dłoń.
-
Zostałem tu sam – powiedział nerwowo tego dnia.
-
Nie przejmuj się. Cieszę się, że mogę się z tobą spotkać – powiedziałem, puszczając
Florencio na podłogę.
Chłopiec
od razu zaczął raczkować za swoją piłką, którą mu przyniosłem. Tacito spojrzał
na malca tęsknie.
-
Jest naprawdę uroczy. Pewnie się męczy, gdy musi z tobą tu przychodzić, dlatego
nie będę więcej przychodził. Ja sobie poradzę, więc…
- Nie
chcę nawet o tym słyszeć. Rozumiem, że jest ci trudno. Naprawdę. Dlatego przyprowadziłem
ze sobą dziś wyjątkowego gościa, który ci pokaże, że to co ci się przytrafiło
nie oznacza samotności do końca życia – powiedziałem, otwierając drzwi, przez
które miał wjechać Camilo, ale jak się okazało był zajęty przez Narciso, który trzymał go delikatnie
na rękach, muskając ustami jego szyję.
Zachichotałem
i odchrząknąłem.
- Nie
chcę wam przeszkadzać, ale… Narciso nie masz co robić?
Mężczyzna
spojrzał na mnie, po czym wyszczerzył się i posadził chłopaka na wózku.
-
Wybacz. Znikam. Zajdę później do was by odebrać tego mojego narwańca no i by
zobaczyć się z chrześniakiem – powiedział i skoczył na most poniżej.
Camilo
odchrząknął i wjechał do środka.
- Rozumiem,
że im bliżej twoich siedemnastych urodzin tym i bliżej gorączki, co? –powiedziałem
z chichotem.
-
No… Ostatnio ciężko mi go od siebie odkleić – powiedział z uśmiechem, po czym
podjechał do oniemiałego Tacito.
- Cześć,
jestem Camilo, a ty Tacito, prawda?
-
Tak… I… Nie zrozum mnie źle, ale ty jesteś niepełnosprawny.
-
No tak i co z tego? – zapytał zaskoczony chłopak.
Postanowiłem
się przez chwilę nie wtrącać. Miałem wrażenie, że to przełamie starszego chłopaka.
- No
i ty masz Alfę. I tak normalnie z nim żyjesz. Znaczy… on cię całował. Nie
przeszkadza mu to jaki jesteś.
- Oczywiście,
że nie. Jestem jego partnerem, nie ozdobą domu to raz, dwa akceptuje wszystko
łącznie z tym, że zostałem zgwałcony i moje dziewictwo zostało mi zabrane.
Chłopak
otworzył szeroko oczy i zaniemówił. Odezwałem się cicho.
- Widzisz,
Tacito? Mówiłem ci. Omega to partner, nie zabawka i ozdoba. Jestem pewny, że i
ty w końcu…
Nagle
drzwi się otworzyły, a do środka wszedł jeden z Alf. Był dość dobrym
przyjacielem Diego.
- Wybacz,
że przeszkadzam, ale Diego prosiłby zapytać się czy nie zabrać małego na trochę
byś mógł w spokoju… - nagle zaniemówił, wpatrując się w kojota.
Chwilę
później wyskoczył do przodu. Ujął delikatnie prawą rękę chłopaka i delikatnie
musnął ją zaraz powyżej miejsca gdzie powinna być jego doń. Nawet nie mrugnął
na jej brak. Nie był obrzydzony tak jak cały czas bał się tego chłopak.
- Jestem
Severo, a tobie jak na imię, najdroższy?
-
T-Taci... – powiedział, rumieniąc się dorodnie.
Zerknąłem
na Camilo, który szczerzył się szeroko.
-
Cudowne imię. Zechciałbyś przyjść do mnie na obiad? Ugotuję coś specjalnego dla
ciebie. Chciałbym cię bliżej poznać.
- M-mnie?
Naprawdę?
-
Oczywiście jesteś najcudowniejszą istotą jaką kiedykolwiek widziałem.
- I
nie obrzydza cię moja ręka? – zapytał niepewnie.
-
Oczywiście, że nie. Jest idealna.
Na
to nie mogłem już się nie odezwać.
- Dobra,
gołąbeczki. W takim razie sio. Severo, przypilnuj go. To wciąż jest
głupiutki Omega, który nie rozumie słów równość i partnerstwo.
- Spokojna
głowa, czarny. Już ja tego dopilnuje. Na razie! – powiedział z uśmiechem, wprowadzając
oczarowanego chłopaka.
- Czyli
co, Carmelo? Udało ci się?
- Wydaje
mi się, że tak – odwróciłem się w stronę Camilo, który właśnie trzymał mojego
syna na kolanach. – Chyba wszystkie Omegi zaczęły żyć.
Trzy lata później.
- Florencio,
oddaj zabawkę bratu – powiedziałem, stając koło mojego starszego syna.
Chłopiec
miał już trzy lata choć wyglądał na więcej. Takie uroki bycia zmiennym. Obok
mnie, trzymając się mojej nogawki od spodni, stał mały Lalo. Chłopiec był
uroczym, rocznym Omegą. Nie nadążał troszkę za swoim starszym bratem, który z
racji bycia Alfą przewyższał go jeszcze bardziej.
-
Ale dlaczego?
- Bo
jest młodszy i chyba ci tato coś tłumaczył ostatnio.
Na
te słowa oczy mojego synka zrobiły się duże. Zerknął na swojego braciszka, w którego
oczach zbierały się łzy i od razu oddał mu zabawkę.
- Nie
płacz, Lalo. Przepraszam.
- D-dziękuję…
- wydukał mój mały chłopiec, na co się uśmiechnąłem.
Ucałowałem
czoło Florencio dumny z niego. Zaprowadziłem chłopców do bawialni zrobionej
specjalnie dla nich gdzie mogli rysować i bawić się do woli. Już miałem iść do
kuchni, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem je i zobaczyłem zapłakanego
Camilo. Od razu poczułem jak coś ściska mnie w sercu. Jakiś miesiąc temu z dnia
na dzień zniknął Narciso. To rozbiło chłopaka, który teraz większość czasu spędzał z nami. Przez chwilę przez
myśl przeszło mi, że może już wie co się stało z Narciso i nie jest to dobra
wieść, ale to co usłyszałem zwaliło mnie z nóg jeszcze bardziej.
- Carmelo… J-ja… Jestem w
ciąży.
Ja tak dokońca nie narzekam na opowiadanie, ale chętnie poczytam nastepne:-)
OdpowiedzUsuńMimo że to opowiadanie nie przypadło mi do gustu, to ten rozdział mi się wyjątkowo podobał, zwłaszcza jak już na świat przyszło dziecko. Tylko dlaczego końcówka taka smutna?
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że jak dotąd najlepsze opowiadanie (moim zdaniem) będzie miało kontynuację 😁
Zakonczenie mi sie nie podobalo. Wyjatkowo jednak rozdzial byl dobrze napisany. No coz... Nie mam wiecej nic do napisania. Postac ktora najbardziej polubilem to Camilo. Chociaz jego niektore zachowania mnie draznily. Szkoda, ze tak malo mu poswiecilyscie uwagi.
OdpowiedzUsuńLubię Wasze opowiadania, to również ma swój klimat. Podoba mi się, że są spójne a wątki kończone, natomiast tutaj mam wrażenie, że opowiadanie zostało przerwane, a zwłaszcza wątek Camilo, bardzo szkoda
OdpowiedzUsuńcóż planujemy kontynuację tego opowiadania. Nie mogę powiedzieć kiedy bo sama nie jestem pewną. Pomysł jest ale musimy go najpierw dopracować.
UsuńPozdrawiam OfeliaRose
dlatego jest to tak zakończone * zapomniałam to dodać w poprzednim komentarzu ;)
UsuńMi to opowiadanie się podobało. Szczerze mogły byście to opowiadanie kontynuować. Mimo wszystko mi się podobało;)
OdpowiedzUsuńFajnie, że w związku Diego i Carmelo wszystko dobrze się skończyło. Uwielbiam ja wszystko dobrze się kończy. Szkoda, ze przerwałyście w takim momencie ale skoro Historia ma być kontynuowana to pozostaje tylko poczekać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Co, jak, dlaczego?
OdpowiedzUsuńNie rozumiem takiego zakończenia, czyżbyście jednak polubiły to opowiadanie, że planujecie kontynuację? W sumie możecie stworzyć wiele wątków pobocznych.
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńCo się stało i z Narciso? Żyje? Pokochałam to opowiadanie!
Ja polubiłam to opowiadanie i cieszę się na ciąg dalszy w przyszłości.Nie poddawajcie się i piszcie dalej ku mej radości.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że postanowiłyście kontynuować to opowiadanie. Szkoda by było Waszej dotychczasowej pracy włożonej w stworzenie tej historii. Czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam i dużo weny !!
OdpowiedzUsuńBardzo podobało mi się to opowiadanie i cieszę się że nie zostawicie tego tak i będziecie kontynuować dalszy ciąg szkoda by było zmarnować taką historię!Poświęcając więcej uwagi bohaterom i wątkom naprawdę stworzycie super opowiadanie dlatego życzę dużo weny Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoje ulubione opowiadanie.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest super,mam nadzieję ze będzie jakaś kontynuacja��,czytałam wiele podobnych opowiadań i to naprawdę jest bardzo dobre �� życzę wiele weny ��
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńco się stało z Narcisco? Camlo w ciąży, urodził zdrowego alfę, och omegi ratując się uciekły z klanu kojotów...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia